fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Przetrwają „najsłabsi”. Chrześcijanin wobec wojny

To niezwykle trudne: nie poddać się nienawiści, może nawet potrzebie zemsty, kiedy to, co dzieje się dookoła, sprawia na nas wrażenie, jakby unicestwiano, jakby odcinano głowy i wyrywano serca temu, co w naszym pojęciu najważniejsze: miłości i wolności.
Przetrwają „najsłabsi”. Chrześcijanin wobec wojny
ilustr.: Adrianna Iwanejko

„Twoje życie jest jeszcze na samym początku i bardzo cię proszę: bądź cierpliwy, pamiętając, że nie wszystko zostało postanowione w twoim sercu, kochaj nawet swoje wątpliwości. Twoje pytania są jak zamknięte pokoje lub książki napisane w zupełnie obcym języku. Nie szukaj teraz odpowiedzi, nie możesz ich poznać, bo nie będziesz zdolny, aby żyć z nimi. (…) Żyj pytaniami. Być może nie będziesz się spieszyć i sam tego nie zauważając, któregoś bardzo odległego dnia – dożyjesz Odpowiedzi”.

Rainer Maria Rilke, 16 lipca 1903 r.
Listy do młodego poety

 

Żeby coś osiągnąć, niewątpliwie trzeba coś przekroczyć.

Od początku wojny w Ukrainie i nie tylko często możemy usłyszeć wskazówki (a nawet pouczenia), jak powinien reagować chrześcijanin na nienawiść wobec oprawców, zbrodniarzy i ich dowódców – sprawców całego koszmaru wojny. Są to trudne pytania. Być może każdy i każda ma swoją własną odpowiedź, wprost wynikającą z tego, jak głęboko i osobiście dotyka daną osobę konkretny konflikt czy wojna.

Życie w realnym, prawdziwym, współczesnym świecie daje nam okazje do mierzenia się z ważnymi pytaniami, do których dorastamy w różnym tempie.

Na pewno wojna jest tą rzeczywistością, która konfrontuje nas z pytaniem o relacje między tym, co zastajemy w tej rzeczywistości, a tym, co stawia nam jako trudne i wymagające zadanie radykalizm ewangeliczny: wyrzeczenie się nienawiści, życie w miłości bliźniego, sprawiedliwy pokój, zadośćuczynienie i odnajdywanie Jezusa tu i teraz, niezależnie od okoliczności.

Mierzenie się z tym dylematem rodzi kolejne pytanie: o priorytet, o pierwszeństwo porządku. Jak mam reagować: jako człowiek czy jako chrześcijanin?

A może nie ma tu ani różnicy, ani rozbieżności?

Gdy znika miłość, znika Bóg

Na pewno rodzimy się z przede wszystkim jako ludzie – zawsze. Czasem jesteśmy także chrześcijanami. Niezależnie od tego, z jakim zapleczem religijnym czy światopoglądowym idziemy przez życie, niejednokrotnie okoliczności stawiają nas w sytuacjach granicznych, w bezpośredniej bliskości i realności śmierci. Doświadczenie to dla niektórych osób jest nie tyle przerażające, ile uwalniające i nawet – na swój sposób – satysfakcjonujące. Jeśli tracimy bliskich, ukochanych, lub jesteśmy od nich oddzieleni, to perspektywa śmierci, przez którą możemy doświadczyć świętych obcowania, ponownej bliskości, przynosi części z nas spokój, ukojenie, dodaje otuchy.

W każdej chwili życia, na co dzień, jest bardzo realna możliwość, że nasze życie także się mniej lub bardziej gwałtownie skończy. Najczęściej o tym nie myślimy, chyba że zagrożenie staje się mocno odczuwalne. W momencie takiej konfrontacji ze śmiercią bywa, że obecność jednej osoby okazującej empatię, miłosierdzie czy miłość zmienia straszną sytuację konfliktu, wojny czy zagrożenia w coś możliwego – mimo wszystko – do zniesienia.

Ewangelista Jan mówi, że Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim (1 J4, 16b).  Trudno jednak dostrzec to w chwilach wojny, kiedy jedyną namacalną, odczuwaną i przeżywaną rzeczywistością są zniszczenie, gwałt i strapienie. Szansa na życie jest odbierana – a wtedy miłość, rzecz w człowieku i na świecie najświętsza, jest znacznie trudniejsza do odnalezienia.

Gdy znika miłość, znika również Bóg. Tak może przeżywać to osoba wierząca – to znaczy taka, która chce trwać w relacji z Bogiem.

Miłość i troska

Dlatego jednym z naszych zadań jako ludzi, ale i jako chrześcijan jest odnajdywanie w każdym człowieku – bez wyjątku – światła nadziei, światła Wielkanocy, światła sprawiedliwego pokoju. Należy je nie tylko odnaleźć, lecz również utrzymywać, wspierać w jego trwaniu i we wzrastaniu.

Po ludzku jest to co najmniej bardzo trudne – nie ma w nas pragnienia, żeby na siłę szukać dobra, przemieniać je i wyprowadzać z tego, co jest złe. Naturalne i ludzkie są wtedy złość i nienawiść. To niezwykle trudne: nie poddać się nienawiści, może nawet potrzebie zemsty, kiedy to, co dzieje się dookoła, sprawia na nas wrażenie, jakby unicestwiano, jakby odcinano głowy i wyrywano serca temu, co w naszym pojęciu najważniejsze: miłości i wolności.

Nie poddawajmy się jednak. Nie uciekajmy. Przeciwnie: znajdźmy w sobie pełnię dojrzałego człowieczeństwa i chrześcijaństwa. Dajmy nadzieję (a przez to pomoc!) wszystkim, którzy doświadczają piekła obecnej wojny w Ukrainie, ale także innych nieszczęść i konfliktów na tej ziemi.

Doświadczanie troski i miłości drugiej osoby pomaga nam wyjść z samotności, smutku czy tragedii.

Cisza pożegnań

Jednym z najtrudniejszych dla mnie momentów tej wojny było oglądanie pożegnań. Mężowie i ojcowie zostawiali uciekające żony z dziećmi na granicy i żegnali się z nimi, wracając, żeby bronić kraju. To, co mnie bardzo uderzyło i co zostaje w mojej pamięci, to szczery i niewinny wyraz oczu wypełnionych absolutną miłością. Miłością, którą okazywali, nie wiedząc, czy to pożegnanie jest tymczasowe, czy na zawsze. W ich oczach była jednak nie tylko miłość – była też nadzieja. Na myśl przychodzą takie niby zwyczajne słowa: „na zawsze”, „nigdy”, „nigdy więcej”… A jednak ich nowe, przerażające znaczenie pokazuje coś bardzo cennego: świętą tajemnicę naszego człowieczeństwa i naszego chrześcijaństwa, moment rozstania pełen nadziei. To chwile pełne świętej ciszy, dającej przestrzeń na pytanie samego i samej siebie: czy ja chcę, czy chciałbym, czy chciałabym chcieć, czy jestem gotowy i gotowa podjąć decyzję, aby godnie przejść przez piekło wojny do przebaczania: przeciwnikom, wspólnocie, władzy, państwu.

Można powiedzieć, że przechodzenie przez proces przebaczania jest tak samo darem i łaską, jak dar wiary. Jest nam dany, ale żeby się urzeczywistnił, potrzebne są odpowiednie czas i przestrzeń.

Rządzą tchórze

Przypomina mi się scena z książki Erwina Lutzera „Hitler’s Cross: The Revealing Story of How the Cross of Christ Was Used as a Symbol of the Nazi Agenda”, w której opisane jest życie małej parafii w Niemczech w czasie Zagłady. Kiedy podczas celebracji mszy świętej przez okolicę kościoła jechały transporty do obozów, słychać było rozdzierający zgiełk i płacz. Wtedy parafianie starali się coraz głośniej śpiewać swoje psalmy i recytować modlitwy – żeby tego, co na zewnątrz, nie usłyszeć. Minęły lata, a jęk i płacz wiezionych na śmierć wciąż towarzyszy parafianom, bo w tamtym czasie nic nie starali się zrobić, poza ucieczką, odwróceniem oczu i zatkaniem uszu. To pokazuje, że szansa na dobro, miłość, troskę, niezgodę na zło żyje przez moment – i znika.

Niestety, gdy patrzy się na dzisiejszą geopolityczną sytuację w Europie i na świecie, trudno nie odnieść wrażenia, że rządzą tchórze – ze specyficznymi, tchórzliwymi zasadami i zwyczajami. Tchórze, którzy impotentnie zarządzają instytucjami międzynarodowymi, kościelnymi, pozarządowymi. Aby w takiej sytuacji odnieść sukces, wystarczy wiedzieć, jak, kogo i o co sprawnie i skutecznie obwiniać, i medialnie narzekać.

Wygląda na to, że w dzisiejszych czasach przetrwają „najsłabsi”… a może tak tylko się wydaje?!

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×