I.
Nie wolno milczeć – zwłaszcza dziś – w sprawie pedofilii w Kościele oraz uciekania przez niego od wzięcia odpowiedzialności za zbrodnie popełniane przez jego funkcjonariuszy. Nie wolno unikać jasnych stanowisk – takich jak choćby najbardziej podstawowe postulaty, by Kościół jako wspólnota i instytucja wypłacał ofiarom należne im odszkodowania, nie przerzucając tego obowiązku na poszczególnych sprawców przestępstw, oraz współpracował ściśle ze świeckimi organami ścigania.
To jednak zaledwie początek.
II.
Te podstawowe postulaty są dziś mało odkrywcze. Po ostatnich, kolejnych przecież, doniesieniach naprawdę nikt nie powinien już mieć wątpliwości, że problem ukrywania pedofilii oraz molestowania osób dorosłych – kobiet i mężczyzn – jest w Kościele systemowy. Właśnie z tego względu argumenty, jakoby „w każdej wspólnocie mogły się znaleźć czarne owce”, czy przekonujące, że „wśród księży jest mniej pedofilów niż wśród nauczycieli”, są pozbawione większej wartości.
Po pierwsze – wcale tego nie wiemy, bo w żadnej innej instytucji nie wykazano dotąd istnienia tak całościowego mechanizmu krycia sprawców. Skala odkrywanych zbrodni przeraża i będzie przerażać coraz bardziej – póki co jej jednak jeszcze wcale nie znamy. Jestem przekonany, że apogeum kryzysu powstałego na tym tle w Kościele powszechnym jest jeszcze przed nami. Ponadto zdecydowanie daleko nam do tegoż apogeum w Kościele polskim. Ale i w nim nas ten kryzys czeka.
Po drugie – nawet jeśli statystyki te obronią się również po ujawnieniu całej skali procederu, w co wątpię, to Kościół jako cała wspólnota, a zwłaszcza instytucja, ponosi kolosalną odpowiedzialność za brak działań mających na celu ochronę ofiar oraz dążenie do sprawiedliwego ukarania sprawców.
III.
Dlatego żadne zaklęcia nie sprawią, że ktokolwiek jeszcze uwierzy, że należy skupić się wyłącznie na poszczególnych przypadkach. Kościół jawi się – i częstokroć rzeczywiście tak funkcjonował – jako struktura mafijna. Należy nazywać rzeczy po imieniu.
Nie oznacza to, że wszyscy jego członkowie, czy nawet wszyscy księża, a nawet wszyscy hierarchowie, są bezpośrednio winni. Rzecz nie w ordynowaniu odpowiedzialności zbiorowej, tylko w zachęceniu do wzięcia na siebie cząstki odpowiedzialności za wspólnotę, którą się współtworzy, oraz jej drastyczne i szokujące przewiny. Rzecz nie w tym, by karać wszystkich, lecz w takim przeobrażeniu systemu, w którym ukarani zostaną wszyscy winni – proporcjonalnie do popełnionych przez siebie czynów. Rzecz nie w tym, by odrzucać wszystko, co dobre, piękne, szlachetne i warte wsparcia w Kościele, lecz w tym, by dostrzec, że nasza wspólnota stała się gigantyczną strukturą grzechu – nawet jeśli wielu potrafiło się mu oprzeć.
IV.
Przyczyn tak ogromnego kryzysu i tego, że mogło do niego dojść, jest wiele. Najważniejszych trzeba oczywiście szukać w samym Kościele, a nie – jak niektórzy próbują czynić – poza nim. Struktura zarządzania Kościołem sprzyja zarówno budowaniu poczucia bezkarności wśród molestujących i gwałcących księży, jak również rzeczywistym trudnościom w pociągnięciu ich do odpowiedzialności.
Wśród szczególnie istotnych czynników wymieniłbym między innymi potężny klerykalizm relacji w Kościele, wielowiekowe budowanie przekonania o szczególnej roli kapłanów, którzy z samego faktu przyjęcia święceń mieliby się stawać kimś ważniejszym, mądrzejszym, bardziej moralnym. To wierutna bzdura, ale taka, która, przez prestiż kapłana w społecznościach lokalnych, pozwalała mu często działać poza prawem.
Niezwykle ważna wydaje się również totalność hierarchicznych relacji w samym Kościele instytucjonalnym. Ofiary – w tym również klerycy czy siostry zakonne – oraz osoby, które chciały reagować na obserwowane zbrodnie, były regularnie uciszane przez argumenty odnoszące się do „kalania własnego gniazda” czy „prania brudów we własnym gronie”. Ponadto mogły mieć poczucie totalnej bezsilności, gdy kolejni, coraz wyżej postawieni hierarchowie nie tylko nie reagowali na doniesienia, ale wręcz uczestniczyli w procederze ich uciszania. Szczególne miejsce w tym systemie zajmuje struktura i sposób formacji seminaryjnej. Seminaria duchowne w wielu przypadkach są instytucjami totalnymi sensu stricto, pełnymi mobbingu, przemocy fizycznej i psychicznej. W ich programach nie ma natomiast dojrzałej formacji i edukacji seksualnej, której wielu księżom później brakuje.
V.
Nie bez znaczenia dla możliwości budowania całego systemu ochrony sprawców (zamiast ofiar) była i jest również pozycja Kościoła katolickiego w poszczególnych państwach, w tym również w Polsce. Indolencja służb państwowych wynikała między innymi z nadmiernej potęgi księży i hierarchów katolickich oraz ich wpływów w ramach lokalnych i ogólnokrajowych układów władzy – ekonomicznej, politycznej i symbolicznej. By wpływy te zadziałały, często nie potrzeba było nawet bezpośrednich nacisków (choć i takie się zdarzały, chociażby w Irlandii). Niejednokrotnie wystarczyła kultura przesiąknięta wspomnianym klerykalizmem, która sprawiała na przykład, że prokurator Stanisław Piotrowicz mógł na poważnie twierdzić, że rozbieranie dziewczynek i dotykanie ich ciał przez księdza było uzasadnione terapeutycznymi zdolnościami kapłana.
Słowem: aby poradzić sobie z dżumą trawiącą od tylu lat Kościół, potrzeba zdeterminowanych i profesjonalnych służb ścigania, które – gdy trzeba – nie będą bały się rekwirować akt, przeszukiwać kurii i probostw oraz stawiać przed sądem choćby najbardziej prominentnych dostojników lokalnego Kościoła. Potrzeba również zmiany prawa – tak, by tego typu przestępstwa się nie przedawniały.
VI.
Prowadzi to do wniosku, że Kościół hierarchiczny nie oczyści się sam. Zbyt długo twierdzono, że jest w stanie to zrobić. Kolejne lata pokazały, że to niemożliwe. System ukrywania pedofilii i innych przestępstw seksualnych był budowany na zbyt wysokich szczeblach hierarchii (lub przynajmniej za wiedzą i przyzwoleniem jej przedstawicieli).
Czas, który mieli biskupi, by zasłużyć na zaufanie w tej sprawie, bezpowrotnie minął w większości miejsc świata, w tym również w Watykanie. Dla Kościoła powszechnego jedynym rozwiązaniem jest więc obecnie pełna przejrzystość i pozwolenie, by tę stajnię Augiasza – niezależnie od ceny, również czysto finansowej, jaką przyjdzie zapłacić – posprzątali świeccy: zarówno katolicy i katoliczki, jak i przedstawiciele oraz przedstawicielki innych wyznań czy osób niewierzących. Przede wszystkim zaś trzeba, by odbyło się to w pełnej współpracy z organami ścigania i przy poszanowaniu praw opinii publicznej do informacji.
VII.
Nie warto nawet się zastanawiać, czy kryzys, który trwa w Kościele powszechnym, ominie Polskę. Nie sądzę, by ktokolwiek, kto nieco dłużej i poważniej zajmuje się w Polsce Kościołem katolickim, na poważnie twierdził, że problem przemocy seksualnej jest u nas znacząco mniejszy niż w innych krajach, a system krycia sprawców kosztem ofiar działa w inny sposób niż wszędzie indziej (a takiego sformułowania można już chyba używać na podstawie mnogości krajów, w których już wybuchły skandale na tym tle). Co więcej, wiemy już przecież o konkretnych biskupach, którzy ewidentnie nie sprostali sytuacji w szczegółowych, już ujawnionych sprawach. Niech za przykład posłuży choćby arcybiskup Michalik i jego list do wiernych w obronie proboszcza z Tylawy. Swoją drogą: to, że nie tylko nie spotkał go po tej sprawie ostracyzm, ale wręcz przez kolejne lata był przewodniczącym Episkopatu, jest przykrą miarą polskiego klerykalizmu.
Mówiąc obrazowo: wszyscy coraz mocniej czujemy już smród, sami biskupi o tym dobrze wiedzą, a obecnie czekamy tylko na to, kiedy – za sprawą zmiany politycznej, która przyniesie powołanie odpowiedniej komisji, tudzież rozbudzonej aktywności mediów – szambo wybije w pełnej krasie.
Nie ma wszak póki co podstaw, by mieć nadzieję, że zanim to nastąpi, sam polski Episkopat już teraz powoła komisję złożoną w większości ze świeckich profesjonalistów oraz ofiar i udostępni jej akta wszystkich tego typu spraw zgromadzonych w polskich kuriach. Nie mam na razie powodów, by podejrzewać polskich hierarchów o podobną odwagę i umiejętność uczenia się na błędach innych episkopatów. A szkoda.
VIII.
Nie oznacza to, że nie należy zgłaszać tego typu postulatów. Należy. Trzeba jak najgłośniej już teraz domagać się podobnych działań od polskiego Kościoła. Po pierwsze, bo tego wymaga nasza powinność względem ofiar i prawdy. Po drugie, bo a nuż przyniesie to choćby częściowy efekt. Powinni to robić zarówno ludzie spoza Kościoła – w imię sprawiedliwości i solidarności z ofiarami – jak i jego członkowie i członkinie – motywowani dodatkowo troską o wspólnotę.
Nikt za nas – świeckich – tego nie zrobi. Powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że od naszej postawy tu i teraz wciąż wiele zależy. Jako się rzekło – nie można milczeć. Trzeba ponadto wspierać ofiary, stawać jednoznacznie po ich stronie oraz w pełni rozumieć takie akcje jak choćby ta polegająca na wieszaniu dziecięcych bucików na ogrodzeniach polskich świątyń.
IX.
Warto ponadto zauważyć, że dla polskiego Kościoła cały kryzys będzie miał tym ostrzejszy przebieg, że jego wpływ na rzeczywistość społeczną w ostatnich dekadach był bardzo duży. Uderzenie o ziemię będzie więc mocniejsze niż w przypadku innych Kościołów lokalnych (można to pewnie porównać z szokiem, jaki przeżywa Kościół w Irlandii).
Ponadto szczególnie trudne będzie dla polskiego Kościoła przyjęcie do wiadomości kolejnych – pojawiających się już od lat, ale coraz lepiej udokumentowanych – doniesień mówiących o skandalicznej bierności Jana Pawła II wobec dochodzących do jego uszu wieści o zbrodniach księży i ukrywaniu ich przez ich przełożonych. Jeden przykład reakcji na molestowanie kleryków przez biskupa Paetza nie zdoła przykryć szeregu spraw, w których Jan Paweł II (i jego współpracownicy) od reakcji się powstrzymywał – jak w przypadku kolejnych doniesień watykańskiej ambasady w Waszyngtonie, próśb amerykańskiego episkopatu w sprawie uproszczenia procedur suspendowania przestępców seksualnych w sutannach czy wreszcie (to sprawa prawdopodobnie najmocniej obciążająca Wojtyłę spośród dotychczas ujawnionych) informacji o gwałtach Maciela Degollado.
X.
Niestety, również kolejni papieże póki co nie zdają egzaminu. Że jest inaczej, mogło się wydawać, póki skandale seksualne nie posypały się jak z rękawa i nie objęły najwyższych dostojników Kościoła z kardynałami i hierarchami pełniącymi ważne funkcje watykańskie włącznie. Dziś widać bardzo wyraźnie, że ani działania Benedykta XVI (choć budzące wówczas nadzieję i rozpoczynające pewne procesy, które być może przyniosą jeszcze dobre owoce), ani póki co Franciszka nie były i nie są wystarczającą odpowiedzią na skalę cierpienia, jakiego przez lata źródłem był Kościół. Franciszek jeszcze może sprawić, że ta ocena ulegnie zmianie, ale wymaga to znacznie ostrzejszych i bardziej jednoznacznych działań niż kolejne przeprosiny i apele o post i pokutę do wiernych. Po tylu latach na post i pokutę powinni się wszak wreszcie zdecydować hierarchowie, którzy tak długo wiedzieli o problemie i nie robili z nim nic lub robili zbyt mało.
Konkrety? Niechże post przejawia się choćby w absolutnej zgodzie na finansową odpowiedzialność za ukrywane przez Kościół zbrodnie – choćby miało to doprowadzić do bankructwa szeregu kolejnych diecezji. Pokuta zaś powinna zacząć się od wprowadzenia w życie postulatu przejrzystości oraz pociągnięcia do odpowiedzialności kanonicznej oraz świeckiej przestępców odpowiadających za wykorzystywanie seksualne i jego tuszowanie. Bez tego nie będzie wiarygodna.
Oczywiście, Franciszkowi będzie niezwykle trudno do tego doprowadzić, gdyż zmiana całego utrwalonego systemu i swoistej „kultury” organizacyjnej zawsze jest olbrzymim wyzwaniem. Ponadto trudno oszacować, jak wielu ludzi w kurii rzymskiej i lokalnych episkopatach poczułoby się zagrożonych podobnymi działaniami, które powinny mieć przecież na celu między innymi ujednoznacznienie sprawy odpowiedzialności hierarchów za tuszowanie zbrodni. Trudno zresztą uciec od pytania o to, ile – jako wieloletni kardynał, a od kilku lat papież – mógł wiedzieć sam Franciszek i co z tą wiedzą robił. Nie sposób tego jeszcze na razie rozstrzygać, niemniej należy liczyć się z tym, że wszystkich zwolenników obecnej głowy Kościoła, ze mną włącznie, czeka w tej sprawie smutne rozczarowanie, jeśli pojawią się w tej kwestii jakieś jednoznaczne doniesienia.
Póki co jego czyny – spóźnione w przypadku Chile i niezrozumiałe, jak w przypadku przywracanych do kapłaństwa księży wyrzuconych do stanu świeckiego przez Benedykta – nie przekonują. A słowa przekonać już nie mają szans.