Magazynowanie było doskonałą inwestycją – w końcu wiadomo, że liczba ludzi na świecie nieustannie rośnie, a zasoby tlenu w atmosferze za tym wzrostem nie nadążają. To oznaczało, że ceny tlenu będą rosły, włożone dzisiaj kilka tysięcy da solidny zysk za dziesięć czy dwadzieścia lat. A że to wszystko kosztem kogoś, kto się udusi, bo nie będzie go stać na tlen? Cóż – prawo popytu i podaży.
Może to brzmieć jak fragment taniej dystopijnej powieści, a jednak dokładnie to samo zrobiliśmy z innym zasobem niezbędnym do życia – mieszkaniami. Mówi się, że mieszkań po prostu brakuje – stąd bezdomność, stąd wywindowane ceny i konieczność brania kredytów na trzydzieści lat. I po części jest to prawda. Lecz problemu nie rozwiążemy tak długo, jak długo będziemy się zgadzać na to, żeby mieszkania były obiektem spekulacji, a nie warunkiem realizacji najbardziej fundamentalnego prawa człowieka – prawa do życia.
W Europie znajduje się obecnie 11 milionów pustostanów – dwukrotnie więcej niż osób bezdomnych. W Ameryce jest jeszcze lepiej – na każdego bezdomnego przypada pięć (!) pustostanów. Szacuje się że w Stanach mieszka 3,5 milionów bezdomnych, a 19 milionów pustostanów leży odłogiem. Trudno o lepszy dowód na to, że problem leży dziś przede wszystkim po stronie mechanizmów dystrybucji. Niech tort rośnie, ale już teraz musimy zacząć uczciwiej go dzielić.
Istotą problemu jest niespotykany poziom akumulacji w rękach wąskiej garstki rentierów. Jak pisała Adriana Rozwadowska, w Berlinie spółka Deutsche Wohnen posiada 115 tysięcy mieszkań, a korporacja Vonovia zarządza zasobem pół miliona nieruchomości. Taka koncentracja majątku doprowadziła do lawinowego wzrostu cen najmu. W rezultacie kilka miesięcy temu w Berlinie zawiązała się społeczna inicjatywa, która walczy o wywłaszczenie spółek posiadających więcej niż trzy tysiące mieszkań. Bo jak mówi artykuł 15 niemieckiej ustawy zasadniczej, „Grunty i ziemia, bogactwa naturalne i środki produkcji mogą być w celu uspołecznienia przekształcone na mocy ustawy, która określa rodzaj i rozmiar odszkodowania, we własność społeczną lub w inne formy gospodarki społecznej”. Pomysł wywłaszczenia popiera połowa berlińczyków.
Moja propozycja jest nieco bardziej radykalna: nie trzy tysiące, a na przykład trzy. Posiadanie przez nielicznych dziesiątek czy setek mieszkań (a co dopiero setek tysięcy) nie tylko nie niesie dla społeczeństwa żadnych korzyści, ale każdemu – poza nieliczną grupką rentierów – szkodzi. Przeważającą większość społeczeństwa zniewala kredytami na dekady, w skrajnych przypadkach zabija. Ostatniej zimy w Polsce z wychłodzenia zmarły 73 osoby; wiele z nich było w kryzysie bezdomności.
Mieszkalnictwo to bardzo obrazowy przykład tego, o co chodzi w starym anarchistycznym sloganie, zgodnie z którym wolność w kapitalizmie polega na tym, że prawo jednej osoby do osiągania zysku jest ważniejsze niż prawo drugiej do życia. Uważamy, że każdy ma prawo do życia, ale też bardzo mocno wierzymy w nienaruszalność prawa własności. Bez względu na to, czy mówimy o korporacjach farmaceutycznych windujących ceny leków do niebotycznych kwot, czy o milionerach skupujących mieszkania – te prawa stoją ze sobą w sprzeczności.
Między równymi prawami rozstrzyga siła. Dziś rozstrzyga w taki sposób, że pomysł wywłaszczenia spółek o miliardowych aktywach i setkach tysięcy posiadanych mieszkań postrzega się jako bezprawie czy kradzież, a śmierć dziesiątek ludzi na ulicach każdego roku kwituje się wzruszeniem ramion.