fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Proces Dwustronny

Integracja to pojęcie, które trudno uchwycić. Odbywa się ona na wielu obszarach – edukacji, kultury, pracy czy przeciwdziałania przemocy i dyskryminacji. Rozmawiać o niej jest tym trudniej, że widzimy głównie sytuacje, w których się nie udała.
Proces Dwustronny
ilustr.: Joanna Bębenek

Maks, mój brat, ma osiem lat i chodzi do drugiej klasy podstawówki. Jednym z jego pierwszych kolegów w szkole był Amir, który przyjechał do Polski z Włoch. A przynajmniej tak przedstawia to Maks, chociaż z geografią jeszcze u niego różnie. Doskonale za to rozumie rzeczy, które nam, dorosłym, często sprawiają wiele trudu.

– Nie musimy bać się kogoś, kto jest z innego kraju. Przecież każdy jest inny, wygląda inaczej, ma inny kolor skóry. Tak nas stworzył Pan Bóg – powiedział mi, gdy zaczynałam pracę nad tym tekstem. Poprosiłam go wtedy, żeby pomógł mi wyjaśnić czytelnikom, jak powinna wyglądać integracja migrantów (użyłam innych słów, ale dobrze wiedział, o co mi chodzi).

Podobnie zdawały się myśleć kilkulatki z Ukrainy, z którymi rozmawiałam, badając sytuację ukraińskich uchodźców w Polsce na początku 2023 roku. Część z nich rozmawiała ze mną po polsku – i nie rozumieli mojego zdziwienia, że tak szybko nauczyli się nowego języka. Okazało się, że nic tak nie integruje jak plac zabaw.

Z dziecięcej perspektywy tworzenie różnorodnego społeczeństwa wydaje się bardzo proste. Dlaczego więc dorosłym sprawia tyle trudności?

Podwójne standardy

Pamiętam, jak kilka dni po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę pojechałam do Przemyśla, by relacjonować ewakuację uchodźców i uchodźczyń. Wśród przeważającej większości kobiet i dzieci z ukraińskim paszportem, pojawiły się też młode osoby z Indii, Maroka, Nigerii czy RPA. Byli to w dużej mierze studenci i studentki – uczelnie w Ukrainie były dla nich jedną z tańszych opcji studiów w Europie.

Polacy, którzy tłumnie przyjechali do Przemyśla zaoferować pomoc uchodźcom, często zdawali się mieć bardzo jasny obraz „idealnego uchodźcy”, a w zasadzie uchodźczyni. Niektórzy, oferując nocleg w swoim domu, stali z kartonem, na którym widniało zdanie: „Przyjmę matkę z dzieckiem”.

Jednego wieczoru kibice lokalnych klubów sportowych skrzyknęli się, by bronić miasta przed tymi, którzy nie byli uchodźcami, jakich oczekiwano. Sama byłam świadkiem wyzwisk rzucanych w stronę czarnej kobiety, rozmawiałam też z pracownikami indyjskiej organizacji humanitarnej, którzy zostali przez kibiców zaatakowani. Panowała atmosfera strachu.

W internecie szybko pojawiły się kolejne doniesienia o ciemnoskórych mężczyznach, którzy mieli atakować i okradać miejscowych. Plotki rozeszły się błyskawicznie, chociaż nikt, z kim rozmawiałam, nie doświadczył przemocy ze strony uchodźców. Mimo to nieufność narastała. „Co to za studenci, którzy nie mówią biegle po rosyjsku ani ukraińsku?” – słyszałam.

Policja potwierdziła, że doszło do jednego incydentu – ataku cudzoziemca na właściciela sklepu ABC w Medyce (przy granicy z Ukrainą). Atakujący usłyszał zarzut usiłowania rozboju. Dodała, że żadnych innych aktów przemocy ze strony uchodźców nie odnotowano. Jednocześnie zatrzymano cztery osoby, które napadły na trzech cudzoziemców – dwóch mężczyzn i kobietę. 1 marca funkcjonariusze wylegitymowali łącznie 163 osoby, następnego dnia – 134.

W ciągu 24 godzin nieukraińscy uchodźcy wyparowali. Częścią z nich zaopiekowały się rodzime ambasady i wróciła do swoich krajów. Niektórzy zostali przewiezieni do innych województw w Polsce. Pojawiały się relacje zdezorientowanych ludzi, którzy skarżyli się, że nikt nie tłumaczył im, dokąd są zabierani ani dlaczego. Być może było to zwykłe nieporozumienie, a być może w ten sposób jak najszybciej starano się rozładować napięcia w mieście.

Strach przed „obcymi kulturowo” został spotęgowany przez kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej i nagonkę rządu oraz prawicowych mediów, która trwała wtedy w najlepsze.

Właścicielka pensjonatu pod Przemyślem, u której w tamtym czasie się zatrzymałam, opowiadała mi, jak bała się przyjąć do siebie marokańskich studentów z Charkowa. Naszą rozmowę opisałam w OKO.press: „Przyszli opatuleni w koce, no a człowiek się boi, bo się w mediach osłuchał, że niebezpieczni. Ale pomyślałam, że jak wszystkim pomagam, to im też pomogę. Byli tak zmęczeni, że spali całą dobę, nie chcieli nic do jedzenia. A jak już odespali, to wyszli uśmiechnięci, wypachnieni. I się okazało, że to mili i sympatyczni ludzie”.

Język otwiera drzwi

Od tamtych wydarzeń minęły prawie dwa lata. W Polsce mieszka około miliona uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy. Jednocześnie sytuacja na granicy polsko-białoruskiej nie uległa poprawie – straż graniczna nadal wywozi do Białorusi ludzi, głównie z Bliskiego Wschodu i Afryki Subsaharyjskiej, którzy chcą ubiegać się w Polsce o ochronę.

Rządzący do niedawna politycy Prawa i Sprawiedliwości zrobili wiele, by przekonać opinię publiczną, że fantastycznie poradziliśmy sobie z przyjęciem Ukraińców. Jednocześnie zapewniali, że obywatele Syrii, Iraku czy Erytrei są dla naszego społeczeństwa zagrożeniem.

Abstrahując od politycznych celów takiej retoryki, pytanie brzmi – czy rzeczywiście integracja osób z państw pozaeuropejskich jest trudniejsza niż tych z kraju sąsiedniego? Jeśli tak, to co jest największym wyzwaniem – religia, normy społeczne? I czy takie uogólnienia są w ogóle uzasadnione?

Zapytałam o te kwestie Olgę Khabibulinę, doktorantkę i laureatkę programu stypendiów miasta stołecznego Warszawy badającą imigrację z Gruzji w Polsce i migrantkę z Białorusi.

Tłumaczy, że aby zrozumieć, z czym mierzą się imigranci i społeczeństwo przyjmujące, należy przyjrzeć się praktykom kulturowym, czyli w zasadzie wszystkiemu, co nas otacza – od kuchni, przez zarządzanie czasem, po sposoby komunikacji.

– Im dalej leżą od siebie kraje społeczeństwa przyjmującego i wysyłającego, tym więcej wyzwań we wzajemnym rozumieniu się, a największym z nich jest język – mówi Olga.

Dlatego emigracja bardzo często odbywa się do krajów sąsiednich, które wydają się znane i podobne. Przykładów nie trzeba szukać daleko – Białorusini prześladowani przez reżim Łukaszenki decydowali się najczęściej na wyjazd do Gruzji (dawniej wchodzącej w skład ZSRR, gdzie można komunikować się w języku rosyjskim) albo do Polski.

– Dla nas opanowanie języka polskiego nie jest aż tak dużym wyzwaniem, podobnie jak dla Ukraińców, a język otwiera wiele drzwi w nowym kraju – ciągnie dalej Olga. Jest to więc pierwszy krok do dalszej integracji – w szkole, na rynku pracy, z lokalną społecznością.

Na barierę językową jako jedną z głównych trudności w Polsce wskazuje 23-letni Azhari Faizi, uchodźca z Afganistanu. Kilka miesięcy po przejęciu władzy przez talibów przyleciał do Polski. Razem z siostrą trafił do ośrodka dla cudzoziemców w Dębaku, pod Warszawą.
– Nikt nie mówił tam po angielsku, to było bardzo ciężkie – wspomina i dodaje: – Gdyby polski rząd zorganizował właściwe kursy językowe dla cudzoziemców, byłoby nam wszystkim znacznie łatwiej.

Dziś Azhari uczęszcza na kursy języka polskiego prowadzone przez organizacje pozarządowe. Również dzięki NGO-som i aktywistom znalazł pierwszą pracę – jest baristą w BAZA by Inclusive.Buzz, warszawskiej kawiarni tworzonej przez i dla osób z doświadczeniem migracji. Różnice kulturowe nie sprawiają mu trudności w codziennym życiu, podobnie jak jego afgańskim sąsiadom, którzy mieszkają w Polsce od dziesięciu lat i z powodzeniem prowadzą sklep spożywczy Żabka.

Kuchnia jak laboratorium

Azhari jest jednym z bohaterów trwającej właśnie kampanii „Bezgranicznie”, organizowanej przez Fundację Kuchnia Konfliktu i inicjatywę Podróżnych Ugościć. Oprócz niego w kampanii występują również inni uchodźcy i uchodźczynie mieszkający w Polsce – Nilofar, dziennikarka, przedsiębiorczyni, afgańska działaczka na rzecz praw kobiet; Sitora z Tadżykistanu, dziennikarka i twórczyni podcastu „Nowy Tryb Życia”; Manzi z Rwandy, instruktor tańca. A także Ira z Ukrainy, Elsi z Czeczenii, Manuel z Wenezueli, Amsal z Afganistanu i Ajra z Białorusi.

– Zależało nam, by ta kampania nie tylko przedstawiała osoby uchodźcze, ale była przez nie współtworzona na każdym etapie – tłumaczy Jarmiła Rybicka, jedna z organizatorek kampanii i współzałożycielka Kuchni Konfliktu. – Pod tą nazwą jeszcze dwa lata temu kryła się nie tylko fundacja, ale też bistro w sercu Warszawy.

Dziś lokal zarządzany jest przez uchodźczynie i od nazwy ich inicjatywy Kuchnia Konfliktu stała się Kuchnią Kobiety Wędrowne. To dopełnienie projektu fundacji – oddanie podmiotowości i sprawczości osobom z doświadczeniem migracji.

Kampanie fundraisingowe na rzecz pomocy uchodźcom, przekonuje Jarmiła, zazwyczaj przedstawiają je jako osoby bezradne, uzależnione od pomocy humanitarnej. Stłoczone na łodziach, w kolejce po zupę, w kocach NRC – tak często o nich myślimy.

– Nasz projekt miał na celu odczarowanie tego obrazu, pokazanie, że osoby uchodźcze mają różne historie, zainteresowania, zawody i wielki potencjał, który wnoszą do naszej społeczności.

Tak jak w Kuchni Konfliktu, gdzie pracowali ludzie z różnych stron świata – Tadżykistanu, Afganistanu czy Białorusi. Niewielkie zaplecze działało jak laboratorium, w którym powstaje wielokulturowe społeczeństwo.

– Jestem bardzo daleka od tego, by powiedzieć, że stworzenie takiego społeczeństwa jest łatwe – mówi Jarmiła. – Prowadzenie razem kuchni stawiało przed nami trudności, takie jak bariera językowa. Na przykład wtedy, kiedy kucharz zamiast papryki ze spiżarni przyniósł mopa.

Oprócz języków w kuchni mieszały się wszelkie charaktery, wartości i poglądy. W niektórych sytuacjach ta różnorodność prowadziła do konfliktów. Jarmiła wspomina, jak jeden z kucharzy nie mógł pogodzić się z tym, że jego przełożoną jest kobieta, w dodatku młodsza. W kraju, z którego pochodził, nie było to normą.

– Po dłuższej rozmowie doszliśmy do porozumienia, wyjaśniając sobie, że nie ma merytorycznych przeciwskazań, by ta kobieta zarządzała zespołem. Od tamtej pory temat już się nie pojawił. Różnice kulturowe wymagają dodatkowej uważności, ciekawości i wysiłku. Inaczej konflikty trudno rozwiązać – wyjaśnia Jarmiła.

Zaczyna się w szkole

Z badań Olgi Khabibuliny wynika, że kluczową kwestią w skutecznej integracji na poziomie państwa są: dostępność instytucji publicznych, głównie pod względem językowym, wyrównywanie szans w procedurach legalizacji pobytu niezależnie od kraju pochodzenia oraz ułatwienie uczniom wchodzenia w nowy system edukacji. W szkołach kluczową rolę w tym procesie odgrywają asystenci międzykulturowi, czyli osoby, które pomagają dzieciom cudzoziemskim w zrozumieniu lekcji, ale też pośredniczą w relacjach między nauczycielami a rodzicami. Niestety, jest ich cały czas za mało – w ubiegłym roku szkolnym w całej Polsce było ich zaledwie kilkuset. Brakuje jasnych danych, ilu spośród nich to asystenci z językiem ukraińskim – w ciągu roku przybyło około dwustu tysięcy uczniów z Ukrainy – a ilu mówi na przykład po arabsku czy hiszpańsku.

Wojna w Ukrainie pokazała, że polski system zaniedbuje edukację dzieci imigrantów. Lukę wypełniają organizacje pozarządowe, które organizują kursy dla nauczycieli czy tworzą dwujęzyczne materiały do nauki. Inicjatywę podejmują też niektóre samorządy, ale wciąż brakuje rozwiązań systemowych. A najtrudniejsze w tym wszystkim jest budowanie kultury otwartości.

– To umiejętność, którą trzeba wykształcić. Zacząć powinniśmy już w szkołach, nie tylko wśród uczniów, ale i nauczycieli – tłumaczy Khabibulina. Dodaje, że w środowisku szkolnym odbywa się również nauka danych norm społecznych i rozumienia danej kultury.
– Mówimy tu choćby o umiejętności zadawania pytań nauczycielom, czyli czymś, co dla dzieci z Białorusi czy Ukrainy jest trudne, z uwagi na inne wzorce wyniesione ze swojej poprzedniej szkoły – dodaje. Jeśli tych różnic nie zaadresuje się już na samym początku, tacy uczniowie mogą czuć się zagubieni i będą woleli się izolować. Podobnie jak dorośli.

– Bardzo łatwo jest się nie integrować, jeśli nie mamy do tego motywacji – mówi Huseyin Celik, 23-letni uchodźca z Turcji, którego wspomnienia ukazały się w zbiorze „Pamiętniki Uchodźcze” wydanym przez Magazyn Kontakt.

– Pozostajemy wtedy w swojej strefie komfortu, wśród naszych rodaków. Znam osoby, które wciąż myślą o Polakach stereotypowo, bo nigdy nie odważyły się wejść w polskie społeczeństwo – uważa.

Huseyin mieszka w Polsce od prawie pięciu lat. Przyjechał, bo marzył o studiach zagranicznych, a z drugiej strony nie zgadzał się z władzami swojego kraju. Dziś z uwagi na zaangażowanie polityczne – jest dziennikarzem i aktywistą – nie może wrócić do ojczyzny.

Bardzo szybko zaczął się uczyć języka polskiego. Wyjechał do Olsztyna na dziewięć miesięcy, bo tam szkoła językowa była tańsza niż w Warszawie. Wrócił do stolicy, gdzie oprócz wolontariatu w Dunaj Instytut Dialogu chodzi na katolickie msze i uczy się tradycji judaizmu – wszystko po to, by poznać inne religie i kultury. Dzięki tej otwartości, przekonuje, poznał i zrozumiał też samego siebie.

Oddać głos

Integracja powinna być rozumiana jako „dwustronny proces, obejmujący zarówno migrantów i migrantki, jak i społeczeństwo przyjmujące” – pisze Anna Dąbrowska, prezeska stowarzyszenia Homo Faber, w „Szkicu do lokalnych polityk integracyjnych”, dokumencie pomocniczym skierowanym do samorządów. Dwustronność ta oznacza, że zarówno gospodarze, jak i nowo przybyli mieszkańcy gmin powinni podjąć działania na rzecz tworzenia społeczności, w której wszystkim będzie się żyło dobrze.

Tylko tyle i aż tyle. Istnieją inicjatywy, które wypracowały własne strategie współżycia. Pytam Jarmiłę Rybicką, co rekomendowałaby samorządom chcącym wypracować swoje polityki integracyjne. Zaczyna od tego, że brakuje współpracy na poziomie lokalnym i rządowym. Po chwili jednak przerywa.

– Szczerze mówiąc, nie mam siły powtarzać tych rekomendacji, bo mam poczucie, że razem z innymi organizacjami od lat mówimy to samo, ale nic się nie zmienia – kwituje.

Podobnie uważa Maciej Mandelt z wrocławskiego Stowarzyszenia Nomada, które od lat wspiera cudzoziemców w Polsce. Jego zdaniem władze wciąż nie dostrzegają migrantów żyjących w Polsce.

– Są nieobecni w tworzeniu i realizowaniu polityk. Spójrzmy na nową umowę koalicyjną, w której nie ma o nich wzmianki, albo na obietnice polityków i polityczek, którzy nie adresują ich do migrantów żyjących w Polsce, chociaż jest ich tu coraz więcej – tłumaczy.

Najczęściej słyszymy o migrantach nieudokumentowanych, docierających do Unii Europejskiej szlakami migracyjnymi, którzy pracują w szarej strefie. Ale to nie jest pełny obraz – żyją w Polsce osoby, które przyjechały do pracy sezonowej, ze statusem uchodźcy, inną formą ochrony czy podwójnym obywatelstwem. Ci bardzo często wydają się niewidzialni, a przecież Polska już dawno temu z kraju emigracyjnego stała się krajem imigracyjnym.

Za dowód niech posłużą statystyki: jak wynika z danych Eurostatu, w 2021 roku Polska wydała niemal milion zezwoleń na pobyt – najwięcej spośród wszystkich państw Unii Europejskiej (brak danych dla Polski i Chorwacji za rok 2022).

– Integracja nie jest prosta, ale rozwiązania już tu są, a przede wszystkim są sami migranci i migrantki, którym wystarczy oddać głos – uważa Mandelt. Tylko żeby to zadziałało, uczestnictwo musi być realne. – Samorządy nie mogą ich traktować jak kwiatek do kożucha, a jednak często tak to właśnie wygląda – dodaje.

ilustr.: Joanna Bębenek

Działania lokalne

Rzeczywiście, niezależne działania samorządowe na rzecz migrantów i uchodźców nie są w Polsce regułą – jednym z niewielu przykładów jest Pomorze. Gdańsk stworzył radę imigrantów i imigrantek przy miejskim samorządzie oraz własny model integracji imigrantów już w 2016 roku.

Zadania w zakresie koordynowania integracji cudzoziemców na poziomie regionu realizuje między innymi Samorząd Województwa Pomorskiego (SWP), chociaż nie posiada wprost kompetencji ustawowych w tym zakresie. Takie działania pozwalają realizować na przykład zapisy Strategii Rozwoju Województwa Pomorskiego do roku 2030 czy środki zabezpieczone w nowym programie operacyjnym Fundusze Europejskie dla Pomorza. Dzięki europejskim funduszom rozwojowym, wraz z jedenastoma regionami europejskimi pod okiem Zgromadzenia Regionów Europy, SWP bierze udział w projekcie „EU-BELONG: Międzykulturowe podejście do integracji migrantów w regionach Europy”, który jest współfinansowany przez Fundusz Azylu, Migracji i Integracji Unii Europejskiej, a wspierany przez międzynarodowe i europejskie instytucje oraz organizacje, takie jak Rada Europy.

– Właśnie w ramach tego projektu wraz z wieloma interesariuszami tworzymy dla Województwa Pomorskiego trzyletni plan strategiczny integracji migrantów – informuje Agnieszka Zabłocka, zastępczyni dyrektorki Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej SWP.

– Niestety, ani na poziomie Polski, ani Europy dotychczas nie opracowano strategii integracji migrantów, tym samym nie ma wytycznych ani rekomendacji dla regionów, jak takie dokumenty strategiczne tworzyć. Musimy więc działać na własną rękę. A to właśnie na poziomie regionalnym powinna odbywać się koordynacja działań integracyjnych w kraju – dodaje.

Działania samorządów na rzecz cudzoziemców są ograniczane przez fundusze. Pomoc Pomorza w zakwaterowaniu uchodźców z Ukrainy jest finansowo zabezpieczona na kolejny rok. Pytanie jednak brzmi: co stanie się z osobami, które do tego czasu nie zdążą się usamodzielnić? Co z osobami z niepełnosprawnościami, które mierzą się z problemami na rynku pracy?

Na to Zabłocka nie ma odpowiedzi, a tu problemy się nie kończą. Wskazuje też na braki kadrowe w administracji w obszarze wsparcia cudzoziemców – począwszy od kwestii związanych z legalizacją ich pobytu. Do tego, zwłaszcza w kontekście trwającej już 27 miesięcy wojny w Ukrainie, to bardzo wypalająca praca. Kadrze potrzebne są wysokiej jakości szkolenia, wsparcie psychologiczne i superwizja. Dobrze byłoby też zatrudniać w urzędach cudzoziemców, ale na tę chwilę przepisy to uniemożliwiają.

Skąd się bierze terroryzm?

Praktyczne rozwiązania to jedno, ale migracje to temat często wiążący się ze strachem i uprzedzeniami, które trzeba zaadresować. Po 2015 roku niechęć części europejskiego społeczeństwa do migrantów i uchodźców wynikała przede wszystkim z obawy o wzrost zagrożenia terroryzmem. W ciągu kolejnych lat Europa doświadczyła serii zamachów – w Brukseli 22 marca 2016 roku, 14 lipca w Nicei, 24 lipca w Ansbach, 19 grudnia w Berlinie.

Do większości zamachów przyznało się tak zwane Państwo Islamskie, a sprawcami byli głównie obywatele państw europejskich, których rodzice bądź dziadkowie byli migrantami. Na przestrzeni lat 2014–2017, czyli w szczycie ataków terrorystycznych w Europie, zaledwie kilkoro sprawców rzeczywiście dotarło do Europy szlakami migracyjnymi.

Badania International Centre for Couter-Terrorism (ICCT), prowadzone przez profesora Graiga R. Kleina unaoczniają, że samo przyjmowanie migrantów i uchodźców nie oznacza, iż wzrośnie skala terroryzmu. Kluczowe jest za to, w jakich warunkach te osoby przebywają i jak są traktowane w kraju goszczącym. Stąd, według niektórych badań, istnieje związek pomiędzy skalą terroryzmu a liczbą uchodźców. „Jednak to, w jaki sposób i dlaczego tak się dzieje, jest szeroko dyskutowane i złożone, obejmuje różnorodne procesy, w tym radykalizację w obozach dla uchodźców, grabieże pomocy humanitarnej, rywalizację o zasoby w kraju przyjmującym lub przenoszenie napięć etnicznych czy społecznych z krajów ojczystych” – pisze Graig R. Klein.

Błędem byłoby założenie, że terroryzm wynika z jakichś uniwersalnych cech etnicznych czy kulturowych. Ataków terrorystycznych nie dokonują wyłącznie skrajnie radykalni muzułmanie – warto tu wspomnieć choćby o baskijskiej ETA, separatystycznej organizacji terrorystycznej działającej do 2018 roku, która pozbawiła życia setki osób.

Istotne jest jednak to, w jaki sposób osoby migrujące odnajdą się w kraju pochodzenia. I tu kluczowa jest rola integracji – przeciwdziałanie gettoizacji, sprawne włączanie cudzoziemców do rynku pracy i otwartość społeczeństwa przyjmującego. Zaniedbanie tych kwestii może prowadzić do wyobcowania i radykalizacji migrantów i uchodźców, z czego korzystają organizacje terrorystyczne.

Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że lepiej dmuchać na zimne i szczelnie zamknąć zewnętrzne granice Unii Europejskiej. Tyle że coraz bardziej zaawansowane technologie stosowane na granicach nie zatrzymają migracji – te zawsze były, są i będą. Zamiast obrażać się na rzeczywistość, lepiej spróbować ją zrozumieć.

Polak z innego kręgu kulturowego

Integracja to pojęcie, które ciężko uchwycić. Odbywa się na wielu obszarach – edukacji, kultury, pracy czy przeciwdziałania przemocy i dyskryminacji (podaję za Konsorcjum Migracyjnym). Rozmawiać o niej jest tym trudniej, że widzimy głównie sytuacje, w których integracja się nie udała. Dlatego protesty wybuchające co jakiś czas, na przykład we Francji, podnoszone przez społeczność migrancką, są wodą na młyn dla polityków i publicystów, którzy przekonują, że „obcy kulturowo” nigdy nie odnajdą się w europejskim społeczeństwie. I rzadko przyglądamy się powodom tych protestów i wybuchów agresji, a są nimi najczęściej poczucie niesprawiedliwości, wykluczenie społeczne i rasizm.

„Do Polski ma się relokować [z Niemiec – przyp. red.] kilkaset tysięcy osób, którzy są nam obcy kulturowo, nie mają zamiaru się tu relokować, nie mają zamiaru budzić się tu z zadowoleniem” – komentował poseł Kukiz’15 Marek Jakubiak w styczniu 2024 roku na antenie Telewizji Republika. Dodał, że „tylko kilka procent imigrantów chce pracować” (czego nie potwierdzają żadne badania) i to właśnie ci niechętni do pracy będą relokowani z Niemiec do Polski.

W podobnym tonie wypowiadał się w październiku 2023 roku poseł Konfederacji, Krzysztof Bosak:

– Nie możemy wpuszczać do Polski i osiedlać ludności spoza naszego kręgu kulturowego – mówił dla DoRzeczy.pl.

W takich wypowiedziach często pojawia się też argument o tak zwanych no-go zones i strefach szariatu, które miały powstać na Zachodzie. Dziennikarze Outriders w ramach projektu „Strefy Strachu” sprawdzili, czy rzeczywiście istnieją takie miejsca. Jeden z ich bohaterów, kryminolog Jerzy Sarnecki z Uniwersytetu Sztokholmskiego, stwierdził, że w Szwecji nigdy nie było stref no-go. Zwrócił też uwagę, że nie ma związku pomiędzy zwiększeniem liczby przestępstw w Szwecji a wzrostem imigracji. Istnieje za to problem porachunków między gangami, do których rzeczywiście należą głównie cudzoziemcy, ale ci, których rodzice bądź dziadkowie przybyli do Szwecji, a oni sami urodzili się już tam.

„Stworzyło się coś w rodzaju subkultury przemocy w biedniejszych dzielnicach, w których duża część mieszkańców jest bezrobotna. To dość unikalne dla Szwecji, bo na przykład w Niemczech i Francji też są dzielnice, które borykają się z biedą i bezrobociem, ale tam nie ma tak dużego problemu związanego ze wzrostem przemocy. Nie do końca potrafimy wyjaśnić, dlaczego w Szwecji jest inaczej” – mówił Sarnecki.

Brak aktywizacji zawodowej i wykluczenie społeczne to tylko dwa z powodów przestępczości wśród osób z kolejnego pokolenia imigrantów. Ale te same mechanizmy działają choćby w przypadku czarnych mieszkańców USA czy Romów w Europie. To na większości spoczywa zadbanie o to, by mniejszości miały poczucie bezpieczeństwa i równe szanse.

Udawanie, że przestępstwa i ataki terrorystyczne dokonywane przez cudzoziemców nie istnieją, niczemu dobremu nie służy. Jest jednak ogromne ryzyko, że jeśli jedynie przez ich pryzmat będziemy patrzeć na imigrację, sprzed oczu zniknie nam zdecydowana większość cudzoziemców, którzy bardzo dobrze odnajdują się w nowym kraju i jednocześnie są potrzebni starzejącemu się społeczeństwu Europy.

– Niektórzy badacze argumentują, że gdy różnica kulturowa między krajami pochodzenia a krajami docelowymi jest szczególnie duża, imigranci i ich potomkowie w zasadzie nie mogą przyjąć norm społecznych kraju goszczącego. Tymczasem dowody empiryczne nie popierają tych twierdzeń – mówi Aliaksei Bashko z Ośrodka Badań nad Migracjami.

Ekspert powołuje się między innymi na badania Ronalda F. Ingleharta i Pippy Norris (Uniwersytety Harvarda i Michigan) z 2012 roku, z których wynika, że wartości muzułmańskich imigrantów mieszkających w krajach OECD, dotyczące równości płci i poparcia dla wartości demokratycznych, są bliższe wartościom chrześcijan w krajach goszczących niż muzułmanów w krajach ich pochodzenia. Pozostają co prawda bardziej konserwatywni w kwestii wolności seksualnej i wartości religijnych, chociaż inne badania wskazują, że poparcie dla małżeństw jednopłciowych wśród muzułmanów między innymi w USA znacząco wzrosło w ciągu ostatniej dekady. Integrację cudzoziemców ze społeczeństwem przyjmującym widać zwłaszcza w kolejnych pokoleniach – tak w sferze społecznej, jak i na rynku pracy.

Jednak na każdy z argumentów za skutecznością integracji migrantów i uchodźców pojawi się kontrargument pokazujący, że to nie może się udać. Tylko czy cała ta debata nie sprowadza się do szukania obcości w Obcym? Czy nie jest tak, że polska katoliczka może mieć więcej wspólnego z afgańską muzułmanką niż z koleżanką z klasy?

– Nie mam pojęcia, czym ten mityczny krąg kulturowy miałby być – uważa Maciej Mandelt. – Żaden kraj nie ma jednolitej kultury. Równie dobrze z innego kręgu kulturowego może być dla mnie Polak, wychowany w innej tradycji, o innych poglądach.

Być może zamiast stawiać pytania o integrację cudzoziemców, lepiej zapytać o to, na ile my na tę integrację jesteśmy otwarci. Bez chęci z naszej strony konflikty, nieporozumienia i przemoc będą narastać. To wyzwanie, przed którym nie uciekniemy. Wobec tego należy szukać rozwiązań, które pozwolą łatwo i pokojowo żyć w wieloetnicznej, zmieniającej się Europie. Integracja to w końcu proces dwustronny.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×