fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Pozwólmy sobie na wkurw. Co budzi gniew redaktorów i redaktorek Kontaktu?

Patriarchat, dystrybucja prestiżu, PZPN i… lato. W obecnej odsłonie internetowej Kontaktu diagnozujemy niedobory publicznie wyrażanego gniewu. Skoro tak – czas przyznać, co nas wkurwia.
Pozwólmy sobie na wkurw. Co budzi gniew redaktorów i redaktorek Kontaktu?
ilustr.: Joanna Grochocka

Odpowiedzi krótkie i dłuższe, osobiste i ogólne, osadzone w aktualnym czasie i ponadczasowe. Kolejność alfabetyczna.

Ala Budzyńska: Codzienne przejawy patriarchatu

Wiem, że niektórzy mają już po dziurki w nosie zwalania wszystkiego na patriarchat, a pojęcie toksycznej męskości może brzmieć jak poręczny wytrych. Niestety, dopóki zdarza się, że z powodu dziwnie rozumianej męskości czy męskich powinności ktoś ginie w nocnym wyścigu samochodowym, ktoś inny wpada w chorobę alkoholową (o czym więcej pisał Maciej Możański w tekście „Męskie życie – patopicie”), ktoś jeszcze inny deprecjonuje niektóre tematy, określając je jako „kobiece”, inny z zasady nie ogląda filmów, w których głównymi bohaterkami są kobiety, kolejny nie dopuszcza do głosu kobiet, a następny nie dopuszcza do siebie możliwości równego dzielenia się obowiązkami domowymi, wychowaniem dzieci czy wzięcia urlopu ojcowskiego, dopóty patriarchat wywołuje gniew. Celowo nie piszę o konsekwencjach zaostrzenia ustawy aborcyjnej, luce płacowej, szklanym suficie czy przemocy seksualnej. To oczywiście kwestie wielkiej wagi, ale przy nich gniew ma swoje ujście – na protestach, demonstracjach, w walce o zmiany prawne.

Trudniej wyrazić gniew na te drobne, codzienne przejawy wszechobecności patriarchatu – częściej dotyczą pojedynczych, konkretnych, znanych nam osobiście osób. Mogą nie być tak jednoznacznie obrócone przeciwko kobietom, mogą opierać się na „celebrowaniu” męskości.

To demonizowane „zrzucanie winy na patriarchat” pokazuje, że nie jest to wyłącznie odpowiedzialność poszczególnych osób, ale w większym stopniu wzorca kulturowo-społecznego, któremu niesamowicie trudno nie ulegać. Dlatego ten wzorzec męskości oparty na pewności siebie, ukrywaniu emocji, niepróbowaniu wyobrażania sobie perspektywy innych, ale zamiast tego dominacji (ekonomicznej, fizycznej, psychicznej, symbolicznej), stale wywołuje we mnie wkurw.

Ignacy Dudkiewicz: Dystrybucja prestiżu

Moi synowie mają półtora roku, więc powoli zaczynają w istotnym stopniu rozumieć otaczający ich świat i to, co się im mówi. Jak wiele innych dzieci, są obecnie zafascynowani dużymi pojazdami – ciężarówkami, koparkami, śmieciarkami. Gdy przejeżdżają obok, patrzą na nie – oraz uwijających się wokół nich pracowników – z niekłamanym podziwem. Jak na tego pana, który widząc dwóch małych szkrabów, obrócił koparkę w ich stronę i zaczął ze śmiechem wywijać łyżką na wszystkie strony.

Ten podziw wyparowuje jednak w czasie socjalizacji. Dzieci uczą się, że „kopanie rowów” to najgorsza możliwa przyszłość. Że bycie woźnym to porażka. Że gorzej to już tylko być szambiarzem lub śmieciarzem. I tak dalej.

To wkurwia, bo to kłamstwo. Dlatego gdy obok przejeżdża śmieciarka, a chłopcy wzdychają z zachwytu, zawsze z żoną opowiadamy im, że panowie – bo w olbrzymiej większości są to akurat panowie – wykonują tytaniczną, bardzo ciężką i bardzo ważną pracę. Czasami nie powstrzymuję się i dodaję, że wielokroć ważniejszą niż wiele osób zajmujących się marketingiem niepotrzebnych nikomu produktów, optymalizacjami, spekulacją finansową, HR-em czy innymi podobnymi bzdetami.

To szerszy problem: dotyczy nie tylko pracy fizycznej, ale przecież też pielęgniarzy i pielęgniarek, nauczycieli i nauczycielek, osób pracujących w sklepach, w elektrowniach, listonoszy i listonoszek, kierowców i kierowczyń komunikacji publicznej… Gdyby nagle zniknął cały marketing, śmiem twierdzić, że świat byłby lepszy. Gdyby zniknęły osoby pracujące w tych zawodach – nie pozbieralibyśmy się z rozumem.

Wkurwiam się na to i planuję w podobnej niezgodzie wychować moje dzieci. A potem niech wybiorą taką drogę, jaką będą chciały – byle uczciwą. Niezależnie od sztucznych odznak tego, co „prestiżowe” i „godne”.

Tomek Kaczor

Wkurwiają mnie Wody Polskie i Lasy Państwowe, które pod płaszczykiem ochrony rzek i lasów, cynicznie robią coś kompletnie odwrotnego.

Wanda Kaczor: Narracja o „małych wspólnotach parafialnych” jako recepcie na kryzys

Kryzys w polskim instytucjonalnym Kościele rzymskokatolickim trwa nie od dziś i nie od wczoraj. Złośliwi lubią podkreślać, że trwa od czasów pierwszych apostołów, więc właściwie nie należy aż tak przesadnie przejmować się tym, co dzieje się teraz – przecież apostołowie uciekli spod Krzyża, wielcy dziś święci byli swego czasu potwornymi grzesznikami, a tak w ogóle Kościół od zawsze jest w kryzysie i trzeba to przyjąć i „robić swoje”. Najlepiej zaś „tworzyć małe parafialne wspólnoty” i w ich ramach czynić dobro, na swoim podwórku.

Uczestniczyłam w niejednej rozmowie na temat kondycji Kościoła i jego hierarchów. Po pewnym czasie zaczęłam grać sama ze sobą w bingo, wyczekując, kiedy po raz pierwszy w dyskusji padnie hasło: „Cała nadzieja w małych parafialnych wspólnotach”.

Ksiądz mówi głupoty na kazaniach, więc czasem do niego chodzimy i zwracamy mu delikatnie uwagę. Proboszcz nie dba o społeczność parafialną, więc organizujemy się oddolnie i przychodzimy z naszymi inicjatywami z nadzieją, że udostępni nam kawałek salki na spotkania biblijne. I tak dalej. Takie przykłady padają za każdym razem. Nie chcę powiedzieć, że to źle, że parafianie działają i organizują się oddolnie. Z równowagi wyprowadza mnie fakt, że podawanie takich działań jako przykładów rozwiązań na walkę z kryzysem w Kościele to jak przylepianie wesołego plasterka z Tigera na otwarte złamanie kości udowej. Całkowicie zdejmuje odpowiedzialność z tych, którzy powinni ją wreszcie ponieść, i ignoruje istnienie struktur grzechu, którymi przesiąknięty jest Kościół instytucjonalny.

Ernest Małkiewicz: Szkoda czasu na wkurw

Szkoda tracić czas na wkurw, jest dużo lepszych rzeczy do roboty: jak na przykład walka z jego przyczynami.

Może niektórych to wściekłość motywuje do działania, ale mnie nie bardzo. Mój wkurw jest bezsilny, dotyczy zwykle rzeczy, na które nic nie mogę poradzić. Często bywa to nastawienie ludzi, z którymi mam kontakt albo których obserwuję w mediach. Nie lubię braku komunikacji, nie lubię pogardy i lekceważenia, wreszcie zamknięcia na wszelką dyskusję. To kilka rzeczy, które, splecione ze sobą, blokują możliwość porozumienia i utrudniają nam wszystkim życie – zarówno w codziennym życiu, jak i w polityce, Kościele etc. Krótko mówiąc, wszędzie, gdzie mamy kontakt z drugim człowiekiem. Wkurwia mnie to, bo to prosta rzecz, którą każdy mógłby próbować zmienić, ułatwiając w ten sposób życie sobie i innym. Ale to przecież nie zawsze jest łatwe, więc po co w ogóle zaczynać?

Ida Nowak: Lato

Wkurwia mnie lato. A konkretnie letnie podróże komunikacją miejską, to znaczy: betonową pustynią. Przystanek tramwajowy Metro Pole Mokotowskie, na którym staję codziennie w trzydziestocentymetrowym cieniu latarni i przysysam się do butelki wody, żeby przetrwać oczekiwanie na tramwaj. A i tak wracam do domu z bólem głowy. W tramwaju z kolei lodówka. Przeskok z trzydziestu stopni do piętnastu – uroki zbiorkomu.

Szymon Rębowski: PZPN, PZPN…

Wkurza mnie to, co PZPN – do spółki z piłkarzami reprezentacji – wyczynia z polską piłką. Najpierw okazało się, że piłkarze polecieli na mistrzostwa świata nie po to, żeby wygrywać mecze, tylko żeby przytulić sowitą premię od premiera. Jeszcze na mundialu zdążyli się o nią pokłócić, atmosfera w szatni wciąż nie jest najlepsza, co przekłada się na relacje na boisku i nie pozostaje bez wpływu na wyniki (ostatni blamaż z Mołdawią). Do dziś nikt nie wyjaśnił ostatecznie tej sprawy, a kapitan reprezentacji Robert Lewandowski zabrał głos dopiero wtedy, gdy jego kolega z drużyny podważył wersje wcześniej podawane przez kadrowiczów. Piłkarzy postanowił jednak przebić PZPN, który ostatnio zaprosił do oficjalnej delegacji działacza skazanego za korupcję i wykluczonego z polskiej piłki przez sam Związek.

Marnujemy więc najlepsze pokolenie piłkarskie od lat, a wśród tak piłkarzy, jak i działaczy, próżno szukać lidera czy nawet kogoś, kogo po prostu, po ludzku, chciałoby się lubić.

Maria Rościszewska: Gniew zamiast poczucia winy

Złość to bardzo niepopularna i niedoceniana emocja. W końcu podobno „złość piękności szkodzi”. W społeczeństwie nie ma przyzwolenia na czucie i wyrażanie gniewu. Często zamienia się go na wstyd czy poczucie winy – zwłaszcza w przypadku dziewczynek – co pozbawia nas siły i sprawczości.

Sama swoją złość wciąż odkrywam, po wielu latach wyparcia i przykrywania jej innymi emocjami. Pamiętam olśnienie, gdy jakiś czas temu zrozumiałam absurdalność skali mojego poczucia winy. Wcześniej czułam się bardzo winna tego, że żyję w dostatku, w Europie, w niepatologicznej rodzinie, z dostępem do dobrych usług publicznych. Czułam się winna za każdym razem, gdy przechodziłam obok osoby w kryzysie bezdomności i na nowo uświadamiałam sobie różnicę naszych położeń i niesprawiedliwość. Czułam się winna, gdy słyszałam w Ewangelii słowa Chrystusa o tym, że „Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”.

Teraz widzę, że tamta ja – młoda, piętnastoletnia dziewczyna – nie była odpowiedzialna za to, jak wygląda rzeczywistość. To nie była moja wina, że świat jest niesprawiedliwie urządzony, że niektórzy ludzie żyją w biedzie i głodzie, a w Morzu Śródziemnym giną ci, którzy szukają lepszego życia. To nie ja jestem za to odpowiedzialna.

Jednak nie chodzi też o to, by cynicznie się od tych problemów dystansować i udawać, że nas nie dotyczą. Od jakiegoś czasu zamieniam więc poczucie winy na złość – i kieruję swój gniew nie na siebie, lecz na tych, którzy rzeczywiście na to zasługują. Na rządzących, którzy zwlekają z odpowiednimi reformami; na właścicieli gigantycznych koncernów, którzy zanieczyszczają ziemię dla swojego zysku; na cynicznych polityków, którzy zbijają kapitał polityczny na straszeniu uchodźcami.

Jan Szerszeń: „Społeczne zaangażowanie” korporacji

Korporacja przez lata wykorzystująca wizerunek kobiety sprowadzony do obiektu seksualnego bierze się za męską toksyczność? Sklep sportowy zaczyna się reklamować kampanią na rzecz wrzucenia WF-u do rozszerzeń maturalnych? A może bank żywo zainteresowany demokratyzacją nazw szkół – w końcu przecież naprawdę za mało jest szkół z matronatem – który jednocześnie demokratycznie uwali kobiety na kredytach?

Umieram w środku, gdy widzę oczyma wyobraźni, jak spece od PR-u zatrudniają „normalnych” ludzi (zakładam z dobrą wiarą, że zatrudnieni to czasem osoby zainteresowane sprawą, a nie „tokeny” odpowiadające targetowi aktualnej kampanii) do firmowania twarzą swoich reklam zwanych dla zmylenia przeciwnika „kampaniami” i nieraz mają czelność umoralniać społeczeństwo. Czemu na to w ogóle pozwalamy? Czemu jakaś instytucja-moloch, której jedynym motorem jest zysk, ma mieć prawo nas pouczać? Czekam tylko, aż jakiś browar wejdzie do szkół z kampanią: „Pamiętaj o nawodnieniu”. Na pewno znajdzie się paru dziadów ze sportowej banieczki, którzy przytuliliby deal na „walkę z odwodnieniem wśród młodych”.

Bartek Tarnowski: Narracja o „kowalu własnego losu”

Wkurwia mnie bezmyślne gadanie, że każdy jest kowalem własnego losu. To podstawowa wymówka, by zupełnie nie przejmować się losem kogokolwiek oddalonego od czubka własnego nosa dalej niż metr. Piękne podglebie dla tego, by nie myśleć o ludziach jako o wspólnocie czy społeczności, o współzależnościach, czy o ekonomii jako o zarządzaniu dobrem wspólnym.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×