fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Powiedz „Ukraina”, a powiem ci, kim jesteś

Kreml popełnia błąd, którego nie jest w stanie naprawić. Nie rozumie, że współczesna wojna nie jest konfliktem, który toczy się wyłącznie za pomocą dział, czołgów i kolejnych oddziałów rzucanych na okopy. A Ukraińcy wiedzą, jak ją wykorzystać.
Powiedz „Ukraina”, a powiem ci, kim jesteś
ilustr.: Piotr Depta-Kleśta

Wojny wygrywa się nie tylko na polu bitwy. Wygrywa się je też na polu wartości i postaw, a te w ogromnym stopniu kreuje język. Wojna fizyczna, która trwa w Ukrainie, jest tylko częścią starcia. Wojna odbywa się też w przemówieniach, tweetach, dyskusjach i telewizyjnych wiadomościach. O wojnie rozmawiamy, piszemy i czytamy. Mówimy o wojnie niesprawiedliwej, napastniczej albo o samoobronie. Ale możemy też mówić o operacji specjalnej albo denazyfikacji – wówczas całkowicie zmienia się sens wypowiedzi. W efekcie stronę, po której opowiadamy się w tym konflikcie, rozpoznać można po języku.

Od papierowych dzienników do śmierci na żywo

II wojna światowa była wojną dzienników. Piszący chcieli zaświadczyć o zbrodniach i niegodziwościach, dać swoim przeżyciom formę, fizyczne trwanie. Wojna w Ukrainie jest wojną filmików i memów. To konflikt, jak jeszcze chyba żaden wcześniej, w którym zapis oderwał się od fizycznego nośnika. Nie pisze się już dzienników w zeszytach i nie sporządza raportów na kartkach papieru, nie przesyła listów. A przynajmniej nie jest to już istotne. Cyfrowe archiwa wojny przyrastają z każdą sekundą, w czasie rzeczywistym i na bieżąco są udostępniane światu – przede wszystkim jako obrazy.

Słowo jednak trzyma się mocno. Cały świat mógł na bieżąco śledzić los obrońców Azowstalu w Mariupolu, miejsca, które, jak się wydawało, można było opuścić tylko martwym. „Cóż, to wszystko. Azowstalu, dziękuję za schronienie – to miejsce mojej śmierci i mojego życia” – napisał Dmytro Kozacki, składając broń. A cały świat, poprzez ekrany telefonów, był tam razem z nim. To zdanie zaczęło stawać się jednym z symboli ukraińskiego oporu w momencie, w którym Kozacki wcisnął przycisk „tweet”. Kto chciał, mógł śledzić relację live z prawdziwego umierania.

Choć więc słowa w dobie TikToka straciły fizyczny nośnik, to wciąż mają znaczenie. Tu i teraz, na bieżąco, mogą zmienić losy wojny.

Opowieść o wojnie kształtują słowa, które jeszcze rok temu były w naszym kraju niemal nieużywane albo wręcz nieznane. Potwornym echem, pod potoczną nazwą inteligentnych dronów-pocisków, wróciło słowo kamikaze, dotąd używane niemal wyłącznie w kontekście II wojny światowej. Zaczęliśmy czytać, pisać i rozmawiać o wyrzutniach rakiet, pociskach, typach bomb, czołgów i pojazdów opancerzonych. Cały świat usłyszał o dronach Bayraktar, ręcznych wyrzutniach pocisków przeciwlotniczych, NLAW-ach i STINGER-ach. Niepostrzeżenie zaczęliśmy mówić językiem wojny. Także tym narzuconym przez Rosję.

Wszyscy opuścimy ten świat

Język rosyjskiej propagandy stawia rzeczywistość na głowie. Brutalna wojna jest w niej „specjalną operacją wojskową”, a Rosja tak naprawdę nie zaatakowała Ukrainy. Społeczeństwo, które jest rozstrzeliwane, bombardowane, gwałcone i maltretowane w katowniach przez rosyjskie wojsko, to „bratni naród” o wspólnych korzeniach. Na Kijów, który dla Rosjan „jest naszą Jerozolimą i naszym Konstantynopolem”, spadają rosyjskie bomby i pociski. Władimir Putin w publicznej telewizji tłumaczy matkom żołnierzy zabitych w Ukrainie, które tak naprawdę nie są matkami, tylko podstawionymi państwowymi urzędniczkami, że „jesteśmy śmiertelni, podlegamy Bogu i pewnego dnia [wszyscy] opuścimy świat”.

Rosyjski język nie przekonuje. Rosyjska przestrzeń medialna nie produkuje chwytliwych piosenek, viralowych filmików, memów i żartów. Przedstawiciele rosyjskich władz nie porywają błyskotliwymi porównaniami ani retorycznymi zabiegami. Nie wpływają na wyobraźnię i nie są w stanie stworzyć przekonującej opowieści. Przekaz z Kremla płynie zimny i bezwzględny. Władimir Putin obwieszcza i wydaje „ukazy”, telewizyjni propagandyści, uzasadniając agresję, wzmagają nienawiść, a blogerzy wojskowi krytykują armię za niewystarczające postępy. W oficjalnej narracji nie ma ludzi i obywateli, jest naród, oddziały i zmobilizowani.

Rosja nie umie w język. Co nie oznacza, że nie umie w propagandę, choć ta jest toporna i nieelastyczna, nie potrafi dostosować się do wojennej rzeczywistości. Nic dziwnego, skoro krajem rządzi dyktator, wychowanek zimnowojennych radzieckich służb specjalnych. Rosyjskie państwo dobrze wie, że swoimi słowami nie przekona rzesz Europejczyków. To dlatego, że słowa te wyrażają postawy i wartości dzisiejszej Rosji, które nie są atrakcyjne dla państw Zachodu. I właśnie przestały być jakkolwiek atrakcyjne dla państw Europy Wschodniej. Rosyjska propaganda eksportowa nie ma na celu „pozyskania zwolenników” dla idei. Nie informuje, tylko dezinformuje. Wywołuje szum informacyjny i dekoncentruje odbiorców, by uczynić ich biernymi w odbiorze, zdezorientowanymi – „obie strony kłamią”, „nigdy się nie dowiemy, jak naprawdę było”. Jeśli odbiorcy nie mają informacyjnych punktów odniesienia, stają się pasywni i w końcu zarzucają dociekania.

Russkij mir, oferta nie do odrzucenia

Słowa, które płyną z Kremla, działają jednak przede wszystkim na użytek wewnętrzny, przekonując przekonanych. Russkij mir nie znajduje w Europie wielu zwolenników, bo za bardzo kojarzy się z Lebensraum, którego cel był taki sam – uzasadniał terytorialną ekspansję. Także dlatego, że russkij mir nie jest ideologią pozytywną. Nie oferuje, a zmusza. Nie zachęca, a grozi. Nie ma siły przyciągania, nie proponuje rozwiązań, nie roztacza wizji przyszłości, nie obiecuje i nie dowartościowuje tych, którzy są na zewnątrz. Wsteczność programu odwołującego się do „odwiecznych” i „starożytnych” korzeni nie może być pociągająca. I nie próbuje być. Rosja wyciągająca jedną rękę do słowiańskich narodów nie próbuje nawet chować knuta, który trzyma w drugiej. Ideologowie rosyjscy tacy jak Aleksandr Dugin nie rozumieją dążeń ukraińskich obywateli do wolności i dobrobytu, bo ludzkie aspiracje nie stanowią dla nich wartości. Wartością jest za to chybotliwa idea oparta na konglomeracie historycznych legend, współczesnych półprawd, okultyzmu i teorii spiskowych. Agresywna, antyzachodnia i cenzorska oferta nie potrafi przekonywać, bo jedyne, co zawiera, to przywództwo rozumiane jako „porządek”. Albo jeszcze lepiej: „odwieczny porządek”.

Jak ten porządek jest rozumiany wśród rosyjskich elit władzy? W sierpniu zeszłego roku w jednym z barów karaoke na okupowanym Krymie puszczono piosenkę „Dzikie pole” rapera Yarmaka poświęconą ukraińskiemu pułkowi Azow. W kanale pierwszym rosyjskiej telewizji państwowej tę rozbieżność pomiędzy postawą obywateli a oczekiwaniami okupacyjnych władz skomentował Władimir Sołowjow, czołowy propagandysta kremlowskich mediów: „A ja bym wziął pałę stalinowskich represji i walnąłbym w łeb wszystkie te swołocze śmierdzące, które ukronazistów wspierają. (…) Didżej został skazany na dziesięć dni aresztu. Ta swołocz powinna siedzieć dziesięć lat w więzieniu! I ten, który poprosił – pięć lat w więzieniu! Całą banderowsko–nazistowską swołocz wsadzić! Karaoke–bar «Krab» spalić! Przynajmniej z punktu widzenia prawa – zniszczyć! Właścicieli zrujnować! Każdą kopiejkę uzyskaną ze sprzedaży skonfiskowanego mienia wysłać armii, żeby otrzymała wszystko, co można kupić za pieniądze tych drani”. O Sołowjowie mówi się, że mówi to, czego nie wypada powiedzieć oficjalnie kremlowskiej władzy.

Bratni naród, jedna kultura, wspólne wartości

Nie trzeba długo drapać, żeby spod pozłotki konstruktywnej kremlowskiej narracji ukazała się jej faktyczna forma. W ramach russkiego miru przez wiele lat promowano opowieść, według której Rosjanie i Ukraińcy to „bratnie narody”. W innej wersji – że to jeden naród. W grudniu zeszłego roku, po zbrodniach na ludności cywilnej w Buczy, Hostomelu i Irpieniu Putin w oficjalnym przemówieniu mówił: „Nie mamy sobie nic do zarzucenia. Mówię to całkiem odpowiedzialnie. Zawsze – i znacie moje stanowisko – uważaliśmy naród ukraiński za bratni naród. Nadal tak uważam. (…) Państwo neutralne, bratni naród, jedna kultura, wspólne wartości duchowe i moralne, wspólna historia. (…) Ale nie, przeciwnik działał bardzo natarczywie i skutecznie”. Kremlowskim elitom nie przeszkadza fakt, że braterstwo narodów, które propagują, działa tylko w jedną stronę. To tak, jakby sąsiadkę z bloku uznawać za żonę, usilnie ignorując jej męża i dzieci. To maniakalne myślenie skłania okupacyjną rosyjską administrację i wojsko do palenia na zajętych terenach ukraińskich książek, terroryzowania i mordowania ukraińskich nauczycielek i nauczycieli, wywożenia cennych bibliotek i ostrzeliwania teatrów oznaczonych widocznym z powietrza napisem „DZIECI”.

To jedno słowo, „Dzieci”, także stało się na świecie jednym z symboli rosyjskiego okrucieństwa.

Może być gorzej, spójrzcie na Europę

Język rosyjskiej propagandy przede wszystkim kreuje wrogów, a wartości Putina, rozumiane jako wartości samej Rosji, są tym istotniejsze, im bardziej stoją w opozycji do wartości „wrogich państw”. Gadające głowy w telewizji przypominają widzom, że Europa się rozpada i „nie posiada wartości”. Zachód przedstawiany jest jako gniazdo moralnej zgnilizny, którą potępiać należy w najgorszych słowach. Język, którym reżimowe media opisują kraje europejskie, nacechowany jest strachem i negatywnymi emocjami, w tym pogardą i obrzydzeniem. Rosyjscy widzowie mogą usłyszeć, że Europa całkowicie utraciła moralny kompas – legalizuje już nie tylko małżeństwa jednopłciowe, ale także kazirodztwo i zoofilię. „Według oficjalnych danych niemiecki urząd Jugendamt w 2011 roku odebrał 38 500 dzieci tradycyjnym rodzinom i przekazał je w ręce rodzin gejowskich”; „Norwegia i Finlandia nie przestają kraść naszych dzieci. To 129 dzieci w niecałe trzy lata” – donoszą media. Kremlowska propaganda nie zwraca uwagi na to, że w kraju żyje się bezpiecznie i dostatnio, ale na to, że zawsze może być gorzej – wystarczy spojrzeć na Europę. Rosjanom oferuje za to doroczne parady zwycięstwa nad faszyzmem na placu Czerwonym oraz Władimira Putina uczestniczącego w nabożeństwie – czyli „normalność”.

Teraz jednak „zachodni partnerzy” stali się „wrogimi państwami” – bo już nie tylko gniją od środka, ale poprzez wspieranie ukronazistów w Kijowie zagrażają fizycznemu i duchowemu istnieniu samej Rosji.

Nieme społeczeństwo w erze TikToka

Kreml popełnia błąd, którego nie jest w stanie naprawić. Nie rozumie, że współczesna wojna nie jest konfliktem, który toczy się wyłącznie za pomocą dział, czołgów i kolejnych oddziałów rzucanych na okopy. Rosyjskie państwo, które wciąż działa według przyzwyczajeń z sowieckich czasów, jest nieprzejrzyste z definicji, bo dla rosyjskich elit władzy przejrzystość oznacza słabość. Odkrycie własnych intencji i celów działania nie ma sensu, bo nie ma przed kim i po co ich odkrywać – społeczeństwo rosyjskie nie jest politycznym podmiotem, nie gra roli, nie zajmuje stanowiska. Jest nieme i w interesie władzy jest, żeby takie pozostało. Ścieżki, którymi podążają politycy oraz państwowa administracja, nie są dla maluczkich, bo im nie służą. Ta skrajna nieprzejrzystość władzy wykształciła specyficzną tradycję systemowego kłamstwa, które ma na celu ukrycie błędów, przestępstw i korupcji władzy. Dla narodu pozostaje scenografia, co do której wszyscy zgodzili się, że udaje prawdziwe życie – spektakl „wyborów prezydenckich”, corocznych putinowskich „przemówień do narodu” czy przykładnego osądzania tych, którzy dopuścili się „rehabilitacji nazizmu”.

Zająknięcia w tym spektaklu przykrywa się kłamstwem lub systemowo wymuszanym milczeniem. Pierwszym informacyjnym odruchem władz rosyjskich, niezależnie od ich szczebla, jest kłamstwo. Co się stało z 20 tysiącami polskich oficerów wziętych do niewoli przez Armię Czerwoną? Poszli do domu. Na Syberii spadł samolot? Nic o tym nie wiemy. Nasi żołnierze jadą na front w kaloszach? Nieprawda, to tylko wroga propaganda. Na ulicach Buczy leżą rozstrzelani cywile? To opłaceni aktorzy. W system działania rosyjskiego państwa – o armii nawet nie wspominając – leży niejawność, bo państwo to zdaje sobie sprawę, że jest przykrywką dla wewnętrznych oligarchicznych rozgrywek.

W codzienności dyktatorskich rządów taki system się sprawdza, bo jest jedynym, który działa. Fałszowanie rzeczywistości odbywa się poprzez teatr pozorowanych działań i propagandowych informacji. I dopóki nic nie zaburzy ścisłej kontroli informacyjnej, nie ma powodów do obaw.

Ale w warunkach wojny, która toczy się w drugim dwudziestoleciu XXI wieku, w erze satelitarnego internetu, erze YouTube’a i TikToka, gdy wiadomości lotem błyskawicy oblatują świat, gdy każdy żołnierz i każdy przechodzień może nagrać dowolną sytuację i wrzucić ją do sieci, wrodzony strach przed otwartością komunikacji staje się propagandową nieudolnością. A Ukraińcy wiedzą, jak ją wykorzystać.

Ukraina elektryzuje zachodnie społeczeństwa

Ukraina odrobiła nie tylko lekcję technologicznej biegłości, ale także lekcję wolnego społeczeństwa. Wojsko broniącego się kraju, w jednej drużynie z krajami Zachodu, gra w otwarte karty. Na bieżąco informuje świat o sytuacji na froncie, dostawach broni i „zakulisowych” rozmowach. Administracja rosyjska, która lubi nad głowami maluczkich dogadywać się w sprawach dotyczących ich przyszłości, nie znajduje dobrej odpowiedzi na ujawnianie przez Zachód stanu faktycznego. Treść rozmów pomiędzy europejskimi głowami państw a Putinem podawana jest do publicznej wiadomości. Administracja prezydenta Francji, Emmanuela Macrona, który od początku rosyjskiej napaści wielokrotnie kontaktował się telefonicznie z rosyjskim dyktatorem, ujawniła w czerwcu transkrypcję rozmowy, którą odbył on z Putinem niedługo przed początkiem inwazji. Władimir Putin powiedział wówczas, że rząd w Kijowie nie został wybrany demokratycznie: „Doszli do władzy w zamachu stanu, spalono żywcem ludzi, to była krwawa łaźnia, a Zełeński jest jednym z odpowiedzialnych”.

Stan i ruchy rosyjskich wojsk są na bieżąco podawane do publicznej wiadomości. Wywiady państw demokratycznych, od brytyjskiego po japoński, publikują w mediach społecznościowych aktualizację danych wywiadowczych dotyczących sytuacji na froncie, w rosyjskim dowództwie czy wręcz w otoczeniu Putina. Niemiecki wywiad ostrzega przed rosnącą aktywnością rosyjskich służb specjalnych w kraju, a szwedzki z hukiem zatrzymał niedawno na przedmieściach Sztokholmu „niczym niewyróżniające się” rosyjskie małżeństwo pod zarzutem szpiegostwa. Informacje, nawet dotyczące tak newralgicznych aspektów działalności państw jak wywiad, podane do publicznej wiadomości elektryzują wolne społeczeństwa i zwracają uwagę także na ich własne bezpieczeństwo.

To też jest teatr, ale rosyjskim władzom, dobrze dostosowanym do poruszania się w mętnej wodzie, wytrąca z ręki ważną broń z ich wojennego arsenału – dezinformację.

Najeźdźcza armia i ukraińskie filmiki

Ukraińska machina propagandowa w znacznej mierze przyczyniła się do obalenia mitu, który Rosja przez dekady zasiewała w europejskich głowach – że siły zbrojne Federacji Rosyjskiej to armia potężna i niezwyciężona. Zaraz po napaści na Ukrainę przestrzeń medialną zaczęły zalewać filmiki nagrywane przez obrońców pokazujące mizerię najeźdźczego wojska. Na nagraniach żołnierze „testowali” porzucone rosyjskie kamizelki kuloodporne, pokazywali przeterminowane o dekady racje żywnościowe, nagrywali kolumny spalonych czołgów i ujawniali nagrania z dronów niszczących rosyjski sprzęt.

W pierwszych dniach wojny ukraińska propaganda ujawniła nagranie rozmowy jednego z obrońców Wyspy Węży z załogą krążownika „Moskwa” wzywającą żołnierzy do poddania się. Słynne słowa Walerija Zakabłuka o okręcie wojennym, który wysyłał на хуй, wykorzystywano na plakatach, internetowych grafikach, tiszertach, przypinkach, torbach, skarpetkach i oficjalnych znaczkach ukraińskiej poczty państwowej. Stały się symbolem ukraińskiego oporu i bohaterstwa. W międzyczasie krążownik „Moskwa” poszedł tam, gdzie radził mu Zakabłuk. Broniące się społeczeństwo udowadnia też, że rozumie i potrafi wykorzystywać zachodnie kody kulturowe. A to one najbardziej przemawiają do europejskich obywateli, tworząc w nich poczucie, że pomoc, której udzielają, idzie do ludzi takich, jak oni sami. Tak oto niespodziewanie pojawił się John Ronald Reuel Tolkien i trylogia „Władcy Pierścieni” jako nawiązanie do starcia literackich sił dobra i ciemności. Rosjanie są w nim orkami, a Ukraińcy – elfami. Z drugiej strony frontu dehumanizacja wroga krystalizuje się językowo w pojęciach „ukry”, „banderowcy” albo „ukronaziści”. Ale tu jakby mniej polotu.

Prezydent Zełeński, któremu Amerykanie proponowali pomoc w opuszczeniu Kijowa stojącego w obliczu zajęcia przez rosyjskie wojska, odpowiedział, że nie potrzebuje podwózki, tylko amunicji. Ta fraza, gdy przedostała się do publicznej wiadomości, spowodowała, że Zachodowi opadły szczęki, a ukraiński prezydent stał się idolem, ustawiając jednocześnie odbiór obrońców w oczach Europy. Słowa Zełeńskiego przejdą do historii, bo ich potencjał jest porównywalny z odpowiedzią Leonidasa o Spartanach, którzy będą walczyć w cieniu. Tymczasem Rosjanie nawet nie zbliżyli się w tej wojnie do wypowiedzenia lub napisania jakiejkolwiek kwestii o podobnym ciężarze ideowym.

O czym Zachód lubi słuchać

Rzecz ciekawa – choć to Ukrainki i Ukraińcy bronią swojego kraju przed znacznie silniejszym przeciwnikiem, to język, którego używają, jest językiem nacechowanym pozytywnie. Na tej szachownicy to Ukraina gra białymi pionkami, po stronie Ukrainy jest wiara i wizja lepszej przyszłości.

Wołodymyr Zełeński od początku agresji rosyjskiej codziennie wypowiada się w filmikach skierowanych do obywateli. Tłumaczy decyzje, zagrzewa do walki, podtrzymuje na duchu, wzmacnia. Jest w tym duży ładunek ambicji i aktywności. Świat to lubi, a Zachód – szczególnie. Ukraińcy mistrzowsko tworzą językowy mikroklimat stanowiący podglebie, z którego w Europie wyrasta chęć niesienia pomocy. Bo samo bohaterstwo może nie wystarczyć. Trzeba jeszcze pięknie o nim opowiedzieć, dlatego przemówienia ukraińskiego prezydenta są pisane językiem pozytywnych zakończeń. „Nie poszliście na kompromis w sprawie Ukrainy” – mówił w do połączonych izb brytyjskiego parlamentu 9 lutego tego roku – „więc nie poszliście na kompromis w kwestii swoich ideałów. Dzięki temu nie poszliście też na kompromis w kwestii ducha wielkich Wysp. Bardzo wam za to dziękuję!”. To przemówienie – i nie tylko to – to retoryczny majstersztyk. Ukraińscy politycy tak konstruują swoje wypowiedzi, aby sprawę Ukrainy zaprezentować jako sprawę Europy. Ktoś powie: nic odkrywczego, marketingowy „język korzyści” w stylu: „Kup garnki, dzięki nim będziesz jadł zdrowo, a twoje życie się odmieni”. Być może. Ale jest w tym też inna wartość: wszyscy mamy tendencję do myślenia o sobie jako o osobach mądrych, prawych i uczciwych. Społeczeństwa i narody z politykami na czele też tak mają, tylko bardziej. Sięgnięcie przez Zełeńskiego do wspólnych ideałów jest wykorzystaniem tej zbiorowej i indywidualnej przywary. To jak rzucić do trenera personalnego przy wszystkich dziewczynach na imprezie: „Nie zrobisz stu pompek”. Który tego nie zrobi?

Na Placu Czerwonym, nie na Instagramie

Politycy w parlamentach Europy i Stanów Zjednoczonych lubią słuchać podniosłych słów, ambitnych planów i pochlebstw, a przeciętny użytkownik Telegrama i Twittera lubi czytać krótkie, klarowne (i najlepiej zabawne) komentarze. Przyswajać gotowe poglądy w wersji instant. Znamienne, że pierwsze wojenne przemówienie prezydenta Zełeńskiego, wygłoszone w dniu napaści Rosji na Ukrainę, było też chyba pierwszym, w którym w takich warunkach wymieniona została nazwa Instagram. Zwracając się do rosyjskiego narodu, Zełeński powiedział: „Tak, widzimy, że wielu Rosjan jest zszokowanych tym, co się dzieje. Niektórzy piszą w mediach społecznościowych, że są przeciwni tej wojnie. Widzimy to. (…) Teraz wasze wojska rozpoczęły wojnę. Ta wojna toczy się na naszej ziemi. Bardzo ważne jest, żebyście przemówili na Placu Czerwonym i ulicach waszej stolicy, w Moskwie, Petersburgu i innych miastach Rosji. Nie tylko na Instagramie – to bardzo ważne”.

Bardzo szybko ten właśnie Instagram i inne media społecznościowe zaczęły być bardzo efektywnie wykorzystywane przez ukraińską oddolną propagandę. Użytkownicy i wyspecjalizowane kanały dystrybuowały memy, filmiki i żarty o wojnie. Ukraińskie poczucie humoru gra olbrzymią rolę. Utrzymuje ludność walczącego kraju przy zdrowych zmysłach, wspiera zainteresowanie Zachodu sprawą i pozwala kreować wizję pozytywnego zakończenia opartego na demokratycznych wartościach. To wielka siła.

Zaraz po wybuchu pełnoskalowej wojny w lutym zeszłego roku, Ukrainki i Ukraińcy przywołali pieśń „Tam na łące czerwona Kalina” (Oй у лузі червона калина), która powstała ponad sto lat temu i została przyjęta za hymn przez Legion Ukraińskich Strzelców Siczowych walczących w I wojnie światowej z carską Rosją. Nagranie, na którym w mundurze i z karabinem na piersi wykonuje ją Andriy Khlyvnyuk z zespołu Boombox stojący na tle Soboru Mądrości Bożej w Kijowie, stało się znane na całym świecie. Remiksy i aranżacje artystów z całego świata, z Pink Floyd na czele, zalały internet. Piosenka zaczęła żyć własnym życiem, niosąc daleko poza Ukrainę przekaz o ogromnym ładunku emocjonalnym. To jeden z elementów pozytywnego mitu, romantycznej opowieści o oporze, który Ukraina buduje w świadomości swoich sprzymierzeńców.

Jest przyczyna i metoda, ale brakuje konsekwencji

Ukraina toczy walkę nie tylko o to, żeby być Ukrainą, ale przede wszystkim o to, żeby nie być Rosją. To istotne rozróżnienie ufundowane jest na wartościach, o które ten kraj chce walczyć. Rosja jako państwo tych wartości nie reprezentuje. I widać to w języku, w jakim mówi się tam o wojnie w kontekście obywateli, zarówno cywilów, jak i wojskowych. Ogłaszając napaść na Ukrainę, Władimir Putin przedstawił ją jako obronę cierpiącej ludności. Ale słowa, w których to wyraził, nie budowały narracji, nie wskazywały na cel, nie zakreślały horyzontu. „Zadecydowałem o przeprowadzeniu specjalnej operacji wojskowej, której celem jest ochrona ludzi szykanowanych i poddawanych ludobójstwu przez osiem ostatnich lat. Dlatego będziemy dążyli do demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy oraz wymierzenia sprawiedliwości tym, którzy popełnili liczne krwawe zbrodnie przeciwko cywilom i rosyjskim obywatelom. (…) Ktokolwiek podejmie próby powstrzymania nas i będzie stanowił zagrożenie dla naszego kraju, dla naszych obywateli, powinien wiedzieć, że rosyjska odpowiedź będzie natychmiastowa i pociągnie za sobą konsekwencje, których nie doświadczyliście w całej waszej historii”. W tych słowach wyraźnie wybrzmiewa przyczyna i metoda, ale brakuje konsekwencji, nie ma w nich przyszłości. „I co dalej?” chciałoby się zapytać.

W słowach Putina, którego działania mają przecież przynieść efekt pozytywny, który kieruje się misją zwalczania zła oraz niesienia prawa i porządku, nie wybrzmiewa propozycja na nową przyszłość. Z 75 słów, które składają się na tę wypowiedź, osiem ma tym kontekście – lub po prostu – zabarwienie negatywne: demilitaryzacja, denazyfikacja, wymierzenie, krwawe, zbrodnie, zagrożenie, odpowiedź, konsekwencje. Nie ma nowych szkół i nowych dróg, perspektywy dobrego życia i lepszej pracy. Jest denazyfikacja. Dlatego czuć w nich fałsz.

Ukrainy śmiech przez łzy

Tego samego dnia orędzie wygłosił także prezydent Ukrainy. Mówił: „Nikt nie jest w stanie zmusić nas, Ukraińców, do oddania naszej wolności, naszej niepodległości, naszej suwerenności. (…) Chcemy podkreślić, że to nie Ukraina wybrała ścieżkę wojny. Ale Ukraina oferuje ścieżkę powrotu do pokoju. (…) Politycy i liderzy społeczności – pomagajcie ludziom, zapewniajcie normalne życie na miejscu, jak tylko jest to możliwe. Wszyscy powinni zatroszczyć się o swoich najbliższych, zatroszczyć się o tych sąsiadów i znajomych, którzy tego potrzebują”. To jasny przekaz i jasne priorytety. Nie zniszczenie wroga jest tu celem, ale przetrwanie kraju i jego obywateli.

Ukraińcy i Ukrainki wykazują się niesamowitą językową elastycznością i ogromną pomysłowością, a to przysparza im światowej sympatii. Podziw Europy budzi to, że potrafią w warunkach brutalnej wojny zachować ducha i wzbudzić w sobie śmiech, choć jest to śmiech przez łzy. „Przyjechał okupant do nas, Ukrainy, nowe mundury, wojenne maszyny. Lecz ich inwentarz przerobił na stal – Bayraktar”, śpiewają do turbofolkowej muzyki ukraińscy żołnierze. Skrzypce, akordeon, uśmiechy. Atmosfera wesoła, skoczna, jak przy wódce i grillu. Tylko za plecami wraki spalonych rosyjskich czołgów i kałasznikowy zawieszone na piersiach. Ta piosenka, ułożona na cześć tureckiego drona bojowego bardzo pomocnego w wojnie z Rosjanami, także stała się viralem.

Nie pierwszym w tej wojnie i zapewne nie ostatnim.

 

Źródła informacji i cytatów:

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×