Wędrowanie po ścieżkach chrześcijańskiej wiary wymaga cierpliwości i pokory. Są jednak tacy, którzy chcą iść drogą najkrótszą, posługując się protezą religijnego synkretyzmu. Chrześcijanin nie jest jednak bohaterem fantasy, którego wzmacniają znalezione w mijanych krainach artefakty. Chrześcijanin to syn marnotrawny, wciąż wracający do domu rodzicielskiego.
Przedstawiamy polemikę z tekstem Piotra Sikory Sztuka Inspiracji, który ukazał się w 23. numerze Magazynu „Kontakt”.
Czytając tekst Piotra Sikory zastanawiałem się cały czas jakie jest cel jego powstania. Przecież teolog i znawca religii nie powie (bo nie myśli), że wszystko jedno w co się wierzy, czy jak się tę religię praktykuje. Wreszcie, że wszystko jedno co robimy, ponieważ tak naprawdę wszystkie wiary i religie to jedno i wiodą do jednego. A tak w ostateczności głoszą religijni synkretyści. Co ciekawe, takie głoszenie zazwyczaj kończy się tym, że powstaje kolejna – jakże często zamknięta na innych – sekta.
Nie znajduję także w omawianym tekście przesadnego – delikatnie mówiąc – zainteresowania formalną stroną religijności. Autor – jak stara się nas przekonać – chce prowadzić namysł nad duchowością. Zatem nie forma modlitwy jest podstawą i głównym obiektem jego rozważań.
Drogi do wiary
Musiało zatem szacownemu autorowi chodzić o duchową drogę, jaka każdy z nas musi odbyć. I jest to punkt widzenia dla mnie bardzo bliski, ale jednocześnie zdecydowanie nie zgadzam się z propozycją w tym tekście zawartą. Nie zgadzam się na tyle mocno, że zdecydowałem się na polemikę (mając zarazem nadzieję, że to dopiero początek pięknej rozmowy). W którym miejscu duchowej rzeczywistości należy więc znaleźć punkt wspólny do dyskusji z tekstem, który budzi we mnie zdecydowany sprzeciw? Trzeba zacząć od rzeczy, które – jak mniemam – są tak rudymentarne, że będą mogły stanowić punkt wyjścia dla nas obu.
Pierwszą jest fakt, że religia jest sprawą ludzką, jest tym co dzieje się wśród ludzi i między ludźmi chociaż zawsze w odniesieniu do Boga. W Bogu nasze modły i nasze religijne praktyki nie zmieniają nic – natomiast bardzo dużo zmieniają w nas samych. Stąd wynika drugi punkt wspólny – jak mniemam – pomiędzy Piotrem Sikorą i mną. Jest nim zasada: lex orandi – lex credendi. Nasza modlitwa jest konstytutywna dla naszej wiary. Zatem nie jest absolutnie wszystko jedno jak się modlimy. I chyba w tym momencie rozchodzą się drogi Piotra Sikory i moja. Dla niego otwartość na „inspiracje pochodzące z innych religii w kontekście konieczności nieustannego przekraczania tego, co uwarunkowane, ku Nieuwarunkowanemu, a więc rozwoju w przyjmowaniu i wyrażaniu Ostatecznej Tajemnicy” jest dobrem, niemalże koniecznością w prawidłowym rozwoju duchowym i religijnym. Dla mnie jest niebezpiecznym krokiem, który grozi odejściem od wiary, a z całą pewnością narusza delikatną strukturę ludzkiej duchowości.
Oczywiście chodzi – jak rozumiem nam obu – o wpływy świadome i świadome i celowe przyswajanie obcych form religijności, języka religijnego opartego na innych doświadczeniach duchowych, czy wreszcie próba dostosowania Ewangelii do świata w jakim żyjemy. Nie ma bowiem wątpliwości, ze kultury ludzkie nie tylko wchodzą w interferencje lecz także zdecydowania na siebie wpływają i zmieniają się pod wzajemnym wpływem. Każdy religioznawca znajdzie wpływy religii monoteistycznych na kultury Afrykańskie czy dalekowschodnie – i vice versa. Lecz są one formalne i nie wpływają w zasadniczy sposób na doktrynę, gorzej jest jeżeli uznamy, że z faktu iż Bóg ujawnia się powszechnie wynika, że w każdej religii znajdujemy „coś dobrego” i tylko z faktu naszego duchowego i intelektualnego wysiłku wynika wniosek, że nie mamy do czynienia z „religijnym szwedzki stołem” lecz prawdziwym rozwojem.
Konkretność objawienia się Boga
Teandryczny charakter religii objawionych niesie za sobą implicite fakt, że nasz wysiłek (duchowy i intelektualny) jest wart tyle co wspominanie przez Pawła nocne gliniane naczynia. Bóg daje nam prawdę, a poprzez naszą rozumność (takimi nas Boże stworzyłeś) jesteśmy do tej prawdy dojść. Ale niestety jesteśmy wtórni. Miłość Boga objawia się nie tylko w pragnieniu naszego Zbawienia, lecz także w nieustannym obdarowywaniu nas prawdą, która nie jest bynajmniej tożsama z moralną czy społeczną doktryną.
„Cóż to jest prawda?” powtórzmy za Piłatem. I z rozbrajającą szczerością przyznajmy od razu, że nie mamy pojęcia. Ale wiemy co innego. Wiemy Kto jest Prawdą.
I w tym momencie tak ważny – wedle Piotra Sikory – dialog międzyreligijny ustawiany jest we właściwej perspektywie. A perspektywą tą jest fakt, że Bóg objawił się w konkretnym czasie i konkretnej porze dając impuls do rozumnej ludzkiej kreacji wspaniałej duchowości z wszelkimi jej przejawami. Nie tylko literaturą modlitwy i namysłu religijnego czy theatrum liturgii lecz także sztukami plastycznymi i codzienną pracą, czasami szalenie odległą od religijnych uniesień. Cały ten wielki dorobek – przypomnijmy, że budowany dwa tysiąclecia i będący źródłem kilku cywilizacji – jest z jednej strony owym przypominanym już powyżej glinianym naczyniem świętego Pawła, a z drugiej przepięknym i szalenie wyrafinowanym naczyniem o delikatności chińskiej porcelany a rozbudowanej strukturze i rozmiarach gotyckiej katedry.
Niełatwa droga do Boga
Ten gmach jest tak ogromny, że życia kilku pokoleń nie starczy aby go spenetrować, a co ciekawe – wciąż rośnie. Wybierając jedną drogę możemy być pewni że za każdym filarem, każdą kolumną znajdziemy rozdwojenie, roz-trojenie czy nawet roz-czworzenie ścieżki. Nigdy nie wiadomo którą wybrać, i gdzie ta wybrana nas poprowadzi. Być może nawet na początek drogi lub na skrzyżowanie ze ścieżką, którą porzuciliśmy ileś tam zakrętów życiowych temu. Wędrowanie po takiej strukturze wymaga nie tylko cierpliwości ale i pokory. Bo tylko dla naprawdę ślepych duchowo jest ona chaotycznym labiryntem. Dla człowieka duchowego jest ona przepiękną prostą drogą o nieskończonej ilości możności wyboru kierunków. Taka jest droga do Boga – bo i On jest Nieskończony.
Zapominamy, że nie jest to bezładna bieganina gdy nie pamiętamy o tym, że szlaki wytycza nam nie tylko skumulowana mądrość naszych ojców i prababek, lecz także słowa, gesty i znaki samego Nauczyciela. Łatwo się zatem zgubić w tej porcelanowej budowli, lecz zarazem zagubić się nie sposób ponieważ prowadzi nad do celu Mądrość Absolutna, a Miłość Absolutna przyciąga. Ale są niecierpliwi, co chcą iść drogą najkrótszą – wytyczoną linią prostą na mapie, lub drogą dla nich najlepszą bo ich własną. Szybko odkrywają, że odrzucając opisaną powyżej pomoc muszą posiłkować się protezami. Taką protezą jest właśnie religijny synkretyzm. To jak buldożer gruchoczący delikatne ściany i miażdżący gąsienicami filigranowe figurynki zdobiące portale i kapitele kolumn, a spadające na podłogę od łoskotu brutalnej maszyny. To prawda, Boży gmach, gmach chrześcijaństwa i wiary jest zbyt potężny aby nawet pozornie przerażające zniszczenia obróciły w perzynę, ale czy warto.
Powie ktoś: to nie tak! Ja nie rozwalam kilofem ścian, ja biorąc z innych tradycji co piękniejsze elementy nakładam je tylko na wspaniałą Naukę Zbawiciela, aby Go lepiej zrozumieć, aby lepiej z Nim być. To piękna idea, lecz struktura tej katedry naszej wiary złączona nierozerwalnie z pięknem naszej modlitwy, będącej – jak wierzę – w łączności z liturgią wieczystą aniołów i świętych może nie utrzymać tych wtrętów konstrukcyjnych czy dekoracyjnych. To nie jest kwestia li i jedynie estetyki duchowej. Wyrafinowana pełnia Objawienia nie pozostawia zbyt wiele, lub zgoła wcale, miejsca na inne elementy. Prawda jest Pełnią. Te dodatki mogą spowodować pęknięcia w fundamentach, a może łukach oporowych tej budowli. Może gmach naszej wiary nie runie lecz nie będzie już tak piękny. Wszystko przez materiał, przypomnę mądrość naszych prababek: porcelany się nie drutuje.
Co nie oznacza, że nie należy rozmawiać z przedstawicielami innych wiar i religii. Taki dialog może dać nam wiedzę i ubogacać nasze człowieczeństwo i w ten sposób zbliżać nas do Boga. Słuchając uważnie możemy też znaleźć chwilę na to, co jest naszą powinnością uczniów Chrystusa. Na snucie opowieści, że stało się Onego czasu…, że oddawszy ducha skonał…, że znaleźli grób pusty… Nasza miłość do bliźniego musi wyrażać się nie tylko w otwartości na innych lecz przede wszystkim na wierności Bogu. I tutaj zgadzam się z Piotrem Sikorą, potrzebna jest tu duchowa wrażliwość i doświadczenie. Lecz nie integracja z inną wiarą jest nam potrzebna lecz integracja z Bogiem, takim jakim objawił się całej wspólnocie – Kościołowi.
Bo mam wrażenie, że punktem naszego rozejścia z autorem jest właśnie to jak chcemy iść ku Bogu. Czy jest to wysiłek indywidualny, gdzie duchowi i intelektualni herosi podążają poprzez różne światy ku celowi. Proszę mi wybaczyć ale narracja wysnuta przez Piotra Sikorę kojarzy mi się z powieścią fantasy. Bohater kroczy ku swemu celowi poprzez rozmaite krainy, a z każdej z nich bierze sobie coś co wspomaga jego siły, to sojusznika, to zaklęcie magiczne, to wreszcie super broń. I tak przygotowany stanie na końcu drogi aby stoczyć finalną walkę, taki synkretyczny Ragnarök. Jeżeli kogoś uraziło moje porównanie synkretyzmu do buldożera, kilofa bądź eklektycznych nadbudówek to może odnajdzie się w tej metaforze.
Ja chrześcijaństwo znajduję innym. To pokorny i nie mający końca powrót syna marnotrawnego do nudnego i obciążającego obowiązkami domu rodzicielskiego. Nie bohater z łupami pochodzącymi z obcych kultur lecz nędzarz, który chce wrócić do tego czego czasami nie rozumie. Taka ścieżka jest najprostsza w porcelanowym domu naszego Ojca.