fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Porażka w ujawnianiu. O przepraszaniu za Rydzyka

Jeśli jako chrześcijanie, duchowni, biskupi chcecie przepraszać za krzywdy, za innych – róbcie to. Ważniejsze jest jednak, czy widzicie i słyszycie ofiary, czy działacie na ich rzecz. I czy robicie, co możliwe, by nikt więcej nie cierpiał z powodu przemocy seksualnej w Kościele.
Porażka w ujawnianiu. O przepraszaniu za Rydzyka
Pracownicy jednego z przedsiębiorstw amerykańskich manifestujący na rzecz zapobiegania przemocy seksualnej wobec dzieci (zdj. Dmurray06, CC BY-SA 4.0)

Nie jestem ofiarą przemocy seksualnej w Kościele, ale jestem ofiarą przemocy seksualnej w dzieciństwie – przemocy dokonanej przez osoby spoza kręgu rodziny i przyjaciół, przez osoby niezidentyfikowane, które nie poniosły ani nie poniosą konsekwencji czynów, których skutki wpływają na moje życie od ponad trzydziestu lat.

Z ofiarami przemocy w Kościele łączy mnie nie tylko sama historia nadużyć seksualnych, jakich doznałam, ale również to, że – jak wiele z ofiar – doznałam „porażki w ujawnianiu”, a także to, że – jak wiele z ofiar – nie mogę oczekiwać na sprawiedliwość ani żadne zadośćuczynienie ze strony sprawców.

Temat przemocy seksualnej w Kościele nie jest już na szczęście tabu i chwała za to wszystkim osobom, które walczą o to, by historie ofiar były znane, usłyszane, przyjęte, i o sprawiedliwość dla nich.

Czy wypowiedź Tadeusza Rydzyka, czyniąca męczennika z ukrywającego sprawców przemocy seksualnej względem nieletnich biskupa, cokolwiek zmienia? Znamy Rydzyka od lat, jego wypowiedź nie zaskakuje. Znamy biskupów i polityków, którzy co roku hucznie świętują „urodziny Radia Maryja”. Nie sądzę, byśmy spodziewali się po nich wszystkich czegoś lepszego.

A jednak w tym roku odnoszę wrażenie, że oburzenie słowami Rydzyka i brakiem reakcji na nie – zarówno ze strony biskupów „uświetniających obecnością” to wydarzenie, jak i Rzecznika Praw Dziecka oraz innych obecnych tam polityków obozu rządzącego – jest większe niż dawniej. To dobrze, to ważne, ale czy to oburzenie, a nawet przeprosiny ze strony kilku przedstawicieli Kościoła i komentarz redemptorystów (bez przeprosin) oraz „przeprosiny” ze strony Rydzyka są reakcją adekwatną?

Jakie znaczenie mają takie wypowiedzi dla ofiar przemocy? Czy ma sens przepraszanie „w imieniu” kogoś, kto skrzywdził? Dlaczego to w ogóle ważne tematy?

Co mnie spotkało?

Niniejszy tekst to nie tylko teoretyczny komentarz o przepraszaniu, który mogłabym napisać jako człowiek, dla którego pojednanie jest jedną z najwyższych wartości, matka, nauczycielka, miłośniczka porozumienia bez przemocy i kręgów naprawczych czy teolożka – choć także i te wszystkie aspekty mojego życia mają na niego wpływ.

Ostrzegam, może być bardzo trudny, dlatego zaznaczam opis tego, co mnie spotkało.

 

[Opis przemocy seksualnej względem dziecka]

Gdy miałam cztery lata, spędziłam kilka dni w szpitalu w związku z wycięciem migdałków. Były to lata 80., rodzice nie mogli być z dzieckiem. Byłam pierwszy raz sama poza domem, czekał mnie zabieg, którego się bardzo bałam. To samo w sobie było trudne, ale pewnie te dni nie wpłynęłyby zbytnio na bieg mojego życia, gdyby nie to, że chłopcy, o kilka lat starsi, leżący na tym samym oddziale, w sąsiedniej sali, kilkakrotnie przychodzili i gwałcili mnie oraz drugą dziewczynkę.

Nie wiedziałam, co się działo, nie znałam odpowiedniego słownictwa, nie wiedziałam, czy mogę o tym opowiedzieć pielęgniarce, lekarce, komukolwiek. Druga dziewczynka w ogóle się przez te dni nie odzywała. Chłopcy za to przychodzili często i nawet gdy nic nam nie robili, opowiadali o tym, że będą nam coś robić. Byłam przerażona.

Personel natomiast widział tylko to, że ciągle płaczę – i z tego powodu zabronił mojej Mamie odwiedzin u mnie! Twierdził, że „to tylko utrudni”! Widział, że brudzę kolejne piżamy, i okazywał dużą frustrację z tej przyczyny oraz mnie zawstydzał.

W końcu odbył się zabieg. Po zabiegu, a przed wyjściem ze szpitala, chłopcy jeszcze raz zgwałcili mnie „na do widzenia” (pamiętam te słowa, choć nie pamiętam nawet, ilu ich było, dwóch, trzech, czterech? Coś koło trzech). Przyjechali po mnie Rodzice. Kochający, radośni, że wracam do domu, jeszcze w samochodzie dali mi wymarzonego pieska na baterie, a ja opowiedziałam im, takimi słowami, jak umiałam, co się działo w szpitalu.

[Koniec opisu]

 

Czego dowiaduje się ujawniające dziecko?

Prócz traumy związanej z byciem ofiarą gwałtu czy molestowania istnieje trauma związana z tak zwaną porażką w ujawnianiu. Ta ostatnia – jak wyjaśniła mi psychoterapeutka – może być źródłem traumy porównywalnej z samymi aktami przemocy; zdarza się, że nawet jeszcze większej.

Porażka w ujawnianiu polega na tym, że osoba, która została skrzywdzona, nie otrzymuje adekwatnego wsparcia, kiedy próbuje opowiedzieć o tym, co ją spotkało. Czasem w ogóle nie zostaje wysłuchana. Czasem jej opowieść zostaje zagłuszona „wyjaśnieniami” albo poddana w wątpliwość. Czasem zostaje oskarżona, że przyczyniła się do tej sytuacji, zawiniła jej, nie zapobiegła itp., itd. Jest wiele scenariuszy owej porażki w ujawnianiu, jej skutki są bardzo poważne i mogą się ciągnąć latami.

Osoba pokrzywdzona (zwłaszcza dziecko!) dowiaduje się w tej sytuacji między innymi tego, że:

  • Mogą ją spotkać straszliwe rzeczy, wobec których będzie bezbronna i bezradna.
  • Nie może liczyć na to, że ważne dla niej osoby (bliscy, opiekunowie, dorośli…) o nią zadbają – czy to w radzeniu sobie ze skutkami doznanej przemocy, czy w analogicznej sytuacji w przyszłości (a po takim doświadczeniu naturalny jest lęk, nawet nieuświadomiony, przed podobnymi przyszłymi wydarzeniami, który może z biegiem czasu przyjmować nowe formy, dotyczyć innych sfer życia, nie tylko seksualnej).
  • To, co ją spotkało, jest tematem tabu (w przypadku dziecka oznacza to także brak wiedzy: jak to nazwać, jak o tym mówić, co w zasadzie je spotkało).
  • Coś jest z nią nie tak – doznała czegoś, co było potworne, i czuła, że jest potworne, ale według innych osób (zwłaszcza bliskich albo obdarzonych autorytetem) to nic takiego. Nie może zatem ufać swoim odczuciom i ocenom, jest przewrażliwiona, nienormalna, coś – choć nie wiadomo, co – jest z nią bardzo nie tak.
  • Jest zła – bo czuła, że to, co się działo, było złe – skoro słyszy, że to jej wina albo że powinna była zrobić coś, by się to nie zdarzyło.

Długofalowym skutkiem nieadekwatnej reakcji czy braku reakcji otoczenia jest często nieumiejętność rozpoznawania w przyszłości sytuacji, kiedy pada się ofiarą przemocy, nie tylko seksualnej. Ktoś, kto został wykorzystany i nie został następnie wysłuchany ani nie dostał wsparcia (w tym nie tylko informacji, ale także możliwości doświadczenia tego, że jego historia jest ważna, że to, co się stało, było złe i niezawinione, i tak dalej) od otoczenia, może mieć poważne trudności z rozpoznawaniem przemocy emocjonalnej w przyszłości.

Kiedy spotka go coś przykrego ze strony przyjaciela, partnera, członka rodziny, może swój ból kierować przeciw sobie (wtedy krytyk wewnętrzny staje się dla niego katem, oskarżającym o to, że to jego winą jest to, że ktoś go źle traktuje) albo go unieważniać czy radzić sobie z nim w sposób niezdrowy (na przykład przez nałogi). Kiedy spotka go coś złego, może nie być w stanie o tym nikomu powiedzieć – ani bliskim, ani szukając pomocy psychologa – bo będzie się obawiać, że znów okaże się, że to z nim coś jest nie tak. Może także stać się w bliskich relacjach obiektem przemocy psychicznej, której częścią jest tak zwany gaslighting – kiedy to ten, kto skrzywdził, neguje fakty albo umniejsza ich znaczenie, ocenia osobę, która cierpi, jako nadwrażliwą, albo odwraca sytuację i stwierdza, że to on jest obiektem ataków, wypominania, dręczenia, bo samo mówienie o krzywdzie jest ranieniem. Tym samym trudność z rozpoznawaniem przemocy i bronieniem się przed nią tylko się pogłębia.

Jasne nazywanie przemocy przemocą (także w odniesieniu do historii innych wykorzystanych i skrzywdzonych) jest ważne również z tego powodu, że pomaga uważniać własną historię ofiary i przypomina, że krzywda jest jednoznaczna.

Nazywanie „męczennikiem” kogoś, kto nim nie jest, a kto stał po stronie krzywdzicieli, nie tylko sabotuje wysiłki uznania przemocy za przemoc, ale i może budzić poczucie winy ofiar i ich bliskich, domagających się sprawiedliwości i wsparcia.

Nazywanie „męczennikiem” kogoś, kto nim nie jest, a kto stał po stronie krzywdzicieli, nie tylko sabotuje wysiłki uznania przemocy za przemoc, ale i może budzić poczucie winy ofiar.

Kto ma prawo przepraszać?

Działania i zaniechania, a także krycie sprawców przemocy duchownych względem nieletnich nie są już tabu i coraz więcej o nich wiemy, choćby dzięki filmom braci Sekielskich czy starannym badaniom dziennikarskim Zbigniewa Nosowskiego w „Więzi”, a przede wszystkim dzięki bohaterskim wystąpieniom osób pokrzywdzonych. Piszę z wdzięcznością dla wszystkich osób zaangażowanych zarówno w słuchanie ofiar (tu szczególne ukłony dla inicjatywy Zranieni w Kościele), jak i w walkę o sprawiedliwość dla nich.

Niezależnie jednak od podejmowanych działań wiele ofiar nie doczekało ani nie doczeka sprawiedliwości – sprawcy ich cierpienia umarli, sprawy się przedawniają. Jako osoba, która nie zna swoich sprawców ani nie jest w stanie dochodzić sprawiedliwości, czuję się upoważniona, żeby odnieść się do kwestii „przepraszania” za krzywdy albo za słowa unieważniające krzywdy; jednocześnie zdaję sobie sprawę, że każda osoba i sprawa to oddzielny świat i nie mam uprawnień, y wypowiadać się w imieniu innych ofiar przemocy.

Kościół wielokrotnie przyczyniał się do porażki w ujawnianiu: myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Słowa empatii, „stanięcie po stronie ofiar”, nie mówiąc już o nieszczerych wymuszonych przeprosinach (po których, jak dzisiaj czytamy, nastąpiło wzmożenie środowiska mediów związanych z Rydzykiem, teraz z kolei z niego czyniących ofiarę ataków), nie są w żaden sposób wystarczającą reakcją na kolejny policzek dla ofiar przemocy.

Nie chodzi o to, że nie należy przepraszać – nie chcę oceniać słuszności działań nielicznych biskupów i duchownych, którzy zareagowali przeprosinami na sytuację z Torunia.

Nie chodzi o to, że nie można przepraszać „za kogoś”. Moje osobiste doświadczenie mówi, że czasem jest to bardzo ważne. Kiedy leżałam w zagrożonej ciąży w szpitalu, miałam nieszczęście doświadczać przykrości ze strony ordynatora oddziału. Pewnego razu podczas badania krzyczał na mnie (kobietę w zagrożeniu porodem przedwczesnym, leżącą na prowadzonym przez niego oddziale, gdzie z powodu braku umiejętności stażysty, któremu zlecił przeprowadzenie zabiegu ratującego moją ciążę, sprawy uległy pogorszeniu). Dwa dni później przeprosił mnie za to inny lekarz. Powiedział: „Przepraszam w imieniu X. Niestety, nie prosił mnie o to ani o tym nie wie, ale ktoś musi panią przeprosić” (widać sprawa rozniosła się po oddziale).

Czy mi to pomogło?

Tak, ponieważ ktoś, dowiedziawszy się o krzywdzie, która mnie dotknęła, dał mi o tym znać.

Tak, ponieważ osoba, która mnie przeprosiła, była osobą, której mogłam ufać – po raz kolejny w czasie owego wielotygodniowego pobytu w szpitalu za plecami ordynatora udzielała mi wsparcia zarówno od strony medycznej, jak i ludzkiej, psychicznej, emocjonalnej. Mogłam jej ufać.

Nie, ponieważ wiedziałam, że sprawa nie zostanie nagłośniona i jeśli ordynator znów będzie mnie poniżać lub się na mnie drzeć, nikt go nie powstrzyma.

Historie ofiar i wsparcie dla nich są ważniejsze

A zatem – jeśli jako chrześcijanie, katolicy, duchowni, biskupi chcecie przepraszać ofiary przemocy za krzywdy, za podłe słowa, za innych – róbcie to. Jednak proszę, miejcie na uwadze, że znacznie ważniejsze jest to, czy naprawdę widzicie i słyszycie ofiary, czy działacie na ich rzecz na wszelkie możliwe sposoby: kościelne, prawne, ludzkie!

Przede wszystkim – czy robicie, co tylko możliwe, by nikt więcej nie cierpiał z powodu przemocy seksualnej w Kościele, a jeśli ucierpi, to by nie spotkała go dodatkowa krzywda w postaci „porażki w ujawnianiu”.

Mogę uwierzyć, że wydaje się wam zupełnie jasne, że przemoc to przemoc, a skrzywdzone dzieci nie są niczemu winne. Jest jednak duża szansa, że ci, którzy doznali krzywd i których nie usłyszano i nie wsparto od razu, całe życie zmagają się z tym, że nie wiedzą, czy to na pewno była przemoc i czy na pewno nie są winni, i czy w ogóle nie są podłymi ludźmi, którzy krzywdzą Kościół, schorowanych księży, biskupów.

Dbajcie o to, by to, że działacie, nie było dla ofiar i ich bliskich przedmiotem obciążenia, by nie musiały brać na siebie jeszcze dodatkowych ciężarów (co jako ofiary kościelnego gaslightingu już nieraz je spotkało): „obrony Kościoła”, „doceniania tego, że X i Y działają na rzecz ofiar” i tym podobnych.

By Wasze „przepraszam” nie było ważniejsze niż – ciągle jeszcze boleśnie się toczące i nadal nieznajdujące wystarczającej reakcji – historie ofiar.

 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×