Poniedziałek był iście polskim dniem na festiwalu w Karlowych Warach. I nie chodzi wcale o to, że właśnie dziś odbyło się polish party.
Poza imprezą dla polskich twórców, dziennikarzy i innych przedstawicieli kultury wyświetlono aż trzy polskie filmy, w tym dwa biorące udział w konkursach oraz jeden walczący o nagrodę Forum of Independents. Wydarzeniem dnia była światowa premiera „Papuszy” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze, którzy w 2005 roku wygrali festiwal w Karlowych Warach z filmem „Mój Nikifor”. W międzyczasie nakręcili „Plac Zbawiciela”, a tegoroczny powrót do Karlowych Warów i udział w konkursie głównym to odejście od kina zaangażowanego społecznie i kolejny ukłon w stronę filmowego biografizmu. Twórcy postanowili opowiedzieć historię wielkiej romskiej poetki, lecz bez nadmiernego patosu; historię cygańską, lecz w nowej estetyce – nie powielając stylu Emira Kusturicy. Postawili na epicką opowieść w czerni i bieli. Inspiracją wizualną były zdjęcia z lat 50. XX wieku oraz malarstwo Pietera Bruegela. Inspiracją fabularną historia życia i poezje Bronisławy Wajs znanej jako Papusza.
Odbywamy zatem podróż przez kilka dekad XX stulecia. Chronologicznie rzecz biorąc zaczynamy od lat 20., gdy młoda Cyganka uczy się czytać od Żydówki w pobliskim miasteczku, mimo że nie jest to popularne w taborze, a wśród niektórych jego członków wzbudza wręcz agresję względem dziecka. Film nie przedstawia jednak faktów chronologicznie i często korzysta z retrospekcji, a skupia się przede wszystkim na okresie, w którym do taboru dołącza należący do Związku Literatów Polskich Jerzy Ficowski, by ukryć się tam przed szukającymi go komunistami. Podczas wielomiesięcznych wędrówek z Cyganami wnika w ich świat, uczy się ich języka i odkrywa poetycki talent Papuszy. Przed powrotem do Warszawy zostawia jej swój adres i prosi o przesyłanie mu wierszy. Po powrocie dzieli się swoim odkryciem z Julianem Tuwimem, z którym zawiązują „spisek dwóch poetów w celu ocalenia trzeciego” i doprowadzają do publikacji jej utworów. Chociaż przypomina to amerykański sen, dla głównej bohaterki literacki sukces okazał się początkiem prawdziwych kłopotów, które pierwszą w historii polską monografią poświęconą Cyganom nieświadomie powiększył sam Ficowski.
Ponaddwugodzinny film zahacza oczywiście o II wojnę światową, a kończy się w latach 80. Muzykę skomponował Jan Kanty-Pawluśkiewicz, autor opery „Harfa Papuszy”, której libretto tworzą romskie wiersze Bronisławy Wajs. Chęć nakręcenia filmu z epickim rozmachem sprawiła, że twórcy postawili na realizm. 80% dialogów jest w języku Romów, którego troje polskich aktorów (Jowita Budnik, Antoni Pawlicki i Zbigniew Waleryś) uczyło się niemal przez rok, mieszkając również przez pewien czas z Cyganami. Poza tym filmowcy odrzucili tanie efekciarstwo i zrezygnowali ze zbliżeń oraz dynamicznego montażu (nawet w scenach pogromu czy napadu na cygański tabor), w związku z czym obraz nabiera szlachetności, ale wymaga również więcej od widza.
A dlaczego taki film był potrzebny? Przede wszystkim dlatego, że na Starym Kontynencie żyje wielu Cyganów, a coraz bardziej homogeniczne społeczeństwo Unii Europejskiej ma problem z zaakceptowaniem ich odmienności (świadczy o tym choćby deportacja Romów z Francji), a dojrzałe dzieło przybliżające ten naród i dyskredytujące krzywdzące go stereotypy (aczkolwiek wcale go nie idealizujące) może wzbudzić dyskusję na ten temat. Temat wydaje się być bardzo na czasie również w kontekście odradzających się tendencji nacjonalistycznych i rosnącej popularności skrajnej prawicy niebezpiecznie upodabniającej się do faszystów. Poza tym wielką wartością filmu jest również przypomnienie postaci wybitnej, a nieco już zapomnianej poetki. I mimo że obraz nie jest łatwo przyswajalny, ma potencjał komercyjny. W końcu w Polsce kasowe sukcesy odnoszą niejednokrotnie słabe filmy, na które chodzą szkolne wycieczki. Nie widzę przeszkód, by chociaż raz szkoły poszły na dzieło o większych ambicjach, niż skrótowo sfilmowane lektury szkole lub uproszczone wersje tragicznych wydarzeń z historii Polski. I w tym kontekście nie ma znaczenia, czy „Papusza” odniesie sukces podczas festiwalu w Karlowych Warach. A niewątpliwie ma na to duże szanse.
Drugim polskim pokazem tego dnia była „Kamczatka” w reżyserii Jerzego Kowyni, rywalizująca o laur Forum of Independents. Film przedstawia historię młodego mężczyzny odsiadującego karę więzienia, który wychodzi na przepustkę, ponieważ zmarła mu matka. Wraca do domu na jedną noc i spotyka się z bardzo nieprzychylnym przyjęciem, ponieważ… nikt nie wie, że jest skazańcem. Ukrywał to przed całą rodziną, która sądzi, że o nich zapomniał. Mimo ciekawego pomysłu, obraz jest przewidywalny, fabuła nie wciąga, a aktorstwo jest momentami irytująco słabe. „Kamczatka” to co najwyżej ciekawa próba, lecz daleko jej do miana filmu kompletnego lub przejmującego.
Zupełnie odwrotnie, niż w przypadku „Płynących wieżowców” („Floating Skyscrapers”) Tomasza Wasilewskiego, prezentowanych (m.in. obok „Dziewczyny z szafy” Bodo Koksa) w sekcji konkursowej (East of the West), które w świetnym stylu zamknęły polski dzień. Młody reżyser przedstawia historię Kuby, który w trakcie dwuletniego już związku z Sylwią poznaje Michała – homoseksualistę świadomego swojej orientacji seksualnej. Kuba zaczyna się przy nim zmieniać, ale nie potrafi stawić czoła oczekiwaniom matki, dziewczyny i społeczeństwa, mimo że wszyscy powoli zaczynają domyślać się prawdy, chociaż niektórzy bronią się przed nią na wszelkie możliwe sposoby. Obraz Wasilewskiego jest bardzo sensualny, czasem wręcz krępujący. Jego największą siłą jest jednak mocny przekaz emocjonalny. Wciąga i angażuje. Nie przypominam sobie ani podobnego, ani równie dobrego polskiego filmu LGBT. Być może dlatego, że ciągle jest to u nas temat tabu i twórcom brakowało dotychczas odwagi. Dziś śmiało możemy powiedzieć, że właśnie przestało.
Zwiastun filmu „Płynące wieżowce” można obejrzeć tutaj
Zwiastun filmu „Papusza” można obejrzeć tutaj