Dziś w Ministerstwie Finansów odbył się protest przeciw niedofinansowaniu polskiej nauki. Poniżej zamieszczamy manifest protestujących. Ponadto OKO.press i Magazyn Kontakt wspólnie publikują tekst, który przedstawia skutki długoletnich zaniedbań w polskiej polityce naukowej, napisany przez Stanisława Krawczyka, jednego z uczestników protestu.
Manifest protestujących w Ministerstwie Finansów
- Przyszliśmy do Ministerstwa Finansów, instytucji odpowiedzialnej za głodzenie nauki w Polsce. Stop pensjom niższym od kosztów życia, dość postępującej degradacji polskich uczelni i instytutów badawczych! Stop marnowaniu możliwości polskich studentów! Stop dla drenażu mózgów!
- Protestujemy dziś w Ministerstwie Finansów, bo jesteśmy patriotami. Bez inwestycji w naukę nie będzie konkurencyjnej gospodarki ani rozwoju społeczno-kulturalnego. Poziom finansowania nauki, który jest prawie dwukrotnie niższy od średniej UE, przekreśla nasze szanse na rozwój. Bez nauki nie ma rozwoju, bez rozwoju nie ma bezpieczeństwa i suwerenności Polski. To kwestia ponad podziałami partyjnymi, ideowymi i odpowiedzialność dla każdego rządu.
- Czego się domagamy? Domagamy się rzeczy oczywistych! Domagamy się pensji dla młodych naukowców, które pozwolą im założyć rodzinę. Domagamy się pieniędzy dla uczelni, które umożliwią studentom naukę w mniejszych grupach. Domagamy się zwiększenia środków na naukę, by naukowcy nie musieli finansować badań z własnych kieszeni.
- Czego oczekujemy w pierwszym kroku od władz Ministerstwa? Żądamy, by Minister Finansów zszedł do nas i wyjaśnił opinii publicznej tę przedziwną wizję rozwoju pozbawionego wsparcia nauki. Kto wie, może przekona Pan Polaków, że będziemy bogaci i bezpieczni opierając się na cudzych pomysłach i technologiach.
Politycy od dekad głodzą polską naukę. Trzeba to natychmiast zmienić
(autor: Stanisław Krawczyk)
Polska tkwi w pułapce średniego rozwoju. Do tej pory politycy oszczędzali na nauce i szkolnictwie wyższym, a mimo to dzięki ogromnym wysiłkom społeczeństwa udawało się nam iść naprzód. Teraz jednak ten okres się kończy. Jeżeli chcemy, by nasz kraj dalej się rozwijał, musimy przeznaczyć zdecydowanie większe środki na badania naukowe i kształcenie wyższe, w tym kształcenie młodych ludzi.
Nie ma tu żadnej drogi na skróty, żadnych innych rozwiązań. Polska nauka jest bezustannie reformowana, ale najważniejszą reformą, którą muszą przeprowadzić politycy – obecni bądź przyszli – jest radykalne zwiększenie finansowania. Na to na razie nikt się nie zdobył, a czas ucieka.
Nasza pułapka
W sierpniu ukazał się raport „Nauka i szkolnictwo wyższe a PKB”, powstały z inicjatywy Konferencji Rektorów Uczelni Ekonomicznych. Jedenastoosobowy zespół badawczy pokazał w nim, jak głęboko niedofinansowana jest nauka w Polsce. Zobaczmy.
Łączne środki publiczne i prywatne, które inwestujemy w badania i rozwój, są w Polsce w relacji do PKB blisko dwukrotnie mniejsze niż średnia w Unii Europejskiej. Są też mniejsze niż w Słowenii, Czechach czy Estonii. Jeszcze gorzej jest z wydatkami odniesionymi do wielkości populacji.
W minionej dekadzie inwestycje polskich przedsiębiorstw w badania i rozwój zaczęły rosnąć. Jednak wydatki rządowe od dwudziestu lat utrzymują się na niezwykle niskim poziomie: około 0,4 procent PKB.
Bardzo źle finansujemy szkolnictwo wyższe i badania podstawowe. Polskie wydatki na ten cel liczone jako ułamek PKB są najniższe od 2001 roku. Licząc w euro per capita, ponownie ustępujemy zarówno Europie Zachodniej, jak też Słowenii, Estonii i Czechom. W Unii Europejskiej znajdujemy się na szóstym miejscu od końca – przed Słowacją, Grecją, Chorwacją, Rumunią i Bułgarią.
Zniechęcamy do wyboru kariery akademickiej, wyjątkowo źle wynagradzając młodych badaczy i badaczki. Stypendia doktoranckie nie wystarczają na pokrycie kosztów życia w dużym mieście. Po obronie doktoratu nie ma wcale skokowej poprawy. W 2018 roku przeciętne wynagrodzenie nauczycieli akademickich w wieku od 25 do 34 lat było niższe od średnich zarobków w tej grupie wiekowej w całej gospodarce (obejmującej osoby z miast i wsi, starsze i młodsze, w bardziej i mniej cenionych zawodach). Dane z roku 2020 pokazują nieznaczny wzrost, ale w kolejnych latach prawdopodobnie powrócił trend spadkowy. Zarobki w grupie od 35 do 44 lat są niewiele wyższe. Młodzi i zdolni ludzie, którzy chcą zakładać rodziny i stabilnie planować życie, wybierają drogi kariery atrakcyjniejsze niż praca naukowa.
Nawet po uwzględnieniu pensji profesorskich nauczyciele akademiccy zarabiają coraz gorzej w porównaniu z resztą społeczeństwa. W 2004 roku ich średnie wynagrodzenie brutto było o ponad 80 procent wyższe niż w gospodarce narodowej (w podmiotach zatrudniających przynajmniej 10 osób); w 2023 roku różnica ta wynosi tylko trochę ponad 10 procent.
Podobnie w 2004 roku przeciętne zarobki brutto nauczycieli akademickich przekraczały pięć płac minimalnych, a dziś stanowią mniej więcej dwie i pół płacy minimalnej. Co prawda przelicznik brutto na netto jest w tej grupie nieco korzystniejszy ze względu na wyższy koszt uzyskania przychodu, ale i tak status ekonomiczny tej profesji w porównaniu z innymi zawodami wyraźnie spadł.
Pauperyzacja dotyka również osób, które mają za sobą całe dekady doświadczenia. W 2001 roku minimalne wynagrodzenie zasadnicze profesora (nieuwzględniające dodatku stażowego, który podwyższa pensję najwyżej o 20 procent) wynosiło niemal trzy płace minimalne. W 2023 roku – już tylko dwie.
Od 2018 roku realne wynagrodzenia w nauce spadły o blisko 20 procent. I to już uwzględniając podwyżkę ze stycznia 2023 roku, wymuszoną wzrostem krajowej płacy minimalnej. Właśnie płacę minimalną otrzymują dziś zresztą zwykle asystenci. Tak jak i wiele innych młodych osób pracujących naukowo, często nie mają własnego mieszkania w wielkich miastach, gdzie mieszczą się uczelnie i instytuty badawcze. Oznacza to, że również pensja asystencka jest często niższa od kosztów życia.
Nie tylko nauczyciele akademiccy
Poza nauczycielami akademickimi polskie uczelnie i instytuty badawcze zatrudniają też pracowników wsparcia. Ta szeroka i różnorodna grupa obejmuje osoby, które dbają o czystość uczelnianych budynków, pracują w sekretariatach i dziekanatach czy też wykonują niezbędne czynności w laboratoriach. Bez personelu administracyjnego, technicznego bądź techniczno-badawczego instytucje naukowe nie mogłyby działać. Tymczasem osoby te zarabiają bardzo źle. Janusz Szczerba, adiunkt na Uniwersytecie Technologiczno-Humanistycznym w Radomiu oraz prezes Rady Szkolnictwa Wyższego i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego, informuje o danych RSzWiN zebranych przez organizacje zakładowe ZNP w 2021 i 2022 roku. Aż 47 procent pracowników, którzy nie są nauczycielami akademickimi, otrzymywało płacę minimalną lub nieznacznie wyższą. „W wielu wypadkach ci pracownicy zarabialiby jeszcze mniej, gdyby nie to, że do ich zasadniczego wynagrodzenia doliczany jest dodatek stażowy”, dodaje Janusz Szczerba. „Jedynie dzięki niemu osiągają minimalną wysokość pensji, którą dopuszcza prawo”.
O położeniu pracowników wsparcia wiemy mniej niż o sytuacji nauczycieli akademickich; ten niedobór informacji także jest częścią problemu. Co więcej, grupa ta łatwo znika z pola widzenia nie tylko w publicznych dyskusjach, ale też w aktach prawnych. Sytuacja pracowników wsparcia nie jest uregulowana w ustawie o nauce i szkolnictwie wyższym z 2018 roku, a ich płace nie są określane w ministerialnych rozporządzeniach, które wyznaczają minimalne wynagrodzenia nauczycieli akademickich. W efekcie bardzo dużą władzę nad tymi pracownikami mają rektorzy. Związki zawodowe starają się o to, by pracownicy wsparcia mieli przed sobą wyraźnie określone ścieżki awansu oraz jasną hierarchię płac – tak jak to jest z pracownikami badawczo-dydaktycznymi.
Janusz Szczerba zaznacza, że RSzWiN ZNP zmierza do ustawowego powiązania płac pracowników wsparcia z minimalnym wynagrodzeniem profesora. W zamrażarce sejmowej leży od lipca projekt autorstwa ZNP – zgłoszony przez posłów Koalicyjnego Klubu Parlamentarnego Lewicy – który mówi, że minimalne wynagrodzenie pracowników niebędących nauczycielami akademickimi nie może być niższe niż 40 procent wynagrodzenia minimalnego profesora. To ostatnie zaś według RSzWiN ZNP powinno wynosić dwukrotność średniego wynagrodzenia w gospodarce.
Nie można też zapomnieć o studentkach i studentach, których w roku 2022–2023 było w Polsce – według oficjalnych danych – 1 223 600. Według wrześniowego raportu „Portfel Studenta 2023”, sporządzonego przez Fundację Warszawski Instytut Bankowości we współpracy ze Związkiem Banków Polskich, w ostatnich dwunastu miesiącach 20 procent studiujących rozważało rezygnację z kształcenia z uwagi na swoją sytuację finansową. Nic dziwnego, skoro średnie miesięczne wydatki studenckie wskazywane w kolejnych edycjach raportu szybko rosną: w 2015 roku wynosiły 1574 złote, w 2019 roku – 2122 złote, a w 2023 roku – już 3867 złotych. Bardzo istotną pozycją w tym budżecie jest opłata za mieszkanie, z czym wiąże się prosty wniosek: państwo i uczelnie powinny zadbać o znacznie lepszą dostępność akademików.
Droga do przyszłości
Nauka w Polsce jest fatalnie niedofinansowana. Musimy w nią zainwestować, jeśli zależy nam na naszej wspólnej przyszłości. Ten postulat również wspierają liczby: zgodnie z raportem „Nauka i szkolnictwo wyższe a PKB” każda złotówka przeznaczona na badania naukowe i prace rozwojowe wiąże się ze wzrostem PKB o 8–13 złotych. Ponadto PKB rośnie o 30% szybciej w tych polskich miastach, które posiadają znaczący ośrodek akademicki, oraz jest wyższy w tych powiatach, w których studiuje więcej osób.
Nie wszystko jednak sprowadza się do PKB. Badania naukowe i kształcenie wyższe w wielu dziedzinach wiedzy (ścisłej, technicznej, społecznej, humanistycznej…) wnoszą też ważny wkład w kulturę i życie intelektualne naszego kraju, a także w międzynarodowy obieg myśli. Mogą być również ogromną pomocą w kryzysach środowiskowych i wydarzeniach takich jak pandemia COVID-19. Jeżeli jednak nauka ma dobrze pełnić swoje funkcje, to musi być dobrze finansowana. Innej możliwości nie ma.
Dziękuję innym osobom uczestniczącym w proteście – w szczególności Mateuszowi Iskrzyńskiemu oraz Aleksandrowi Temkinowi – za pomoc w przygotowaniu tekstu.