fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Polemicznie o "W drodze"

„Z Kościołem nie ma żartów” – groźnie brzmi tytuł najnowszego numeru dominikańskiego miesięcznika „W drodze”. Na szczęście sformułowany przez siebie temat czcigodni ojcowie sami traktują z przymrużeniem oka, dowodząc i przekonując, że jednak i z Kościołem, i z Kościoła można sobie trochę pożartować. W jednym wszakże wyjątkiem. Wyjątkiem, budzącym moje wątpliwości.
Ojciec Janusz Pyda, filozof i teolog, w swoim tekście „Kościelna bufonada” przekonuje, że śmiać się można „niemal ze wszystkiego”: z Kościoła, z kleru, z bufonady. Karci swoich kolegów kaznodziejów, którzy chcą jedynie „przypodobać się słuchaczom” i w tym celu przedstawiają „na ambonie swoistego rodzaju stand up comedy”. Zwraca też uwagę, by śmiech nie zmienił się w szyderstwo, by – mówiąc najprościej – nie krzywdził. Do tej pory pełna zgoda!
Ojciec Pyda pisze jednak również, że żarty wykorzystujące sytuacje biblijne czy Ewangeliczne cytaty, świadczą przede wszystkim o słabym przywiązaniu do rzeczy świętych osób je wypowiadających. Swoje przekonanie, wynikające, jak podejrzewam, w istocie bardziej z wrażliwości (której, co jasne, nie chcę poddawać ocenie), niż z racjonalnych przesłanek, uzasadnia pisząc: „Warunkiem koniecznym do śmiechu jest poczucie dystansu wobec tego, z czego się śmiejemy”. Ryzykowna to teza. Ryzykowne jest też uzasadnianie jej nie powołaniem się na psychologię, a obserwacjami życia codziennego (które, choć cenne, nie mają wielkich walorów poznawczych, gdy tworzymy zdania przy użyciu wielkich kwantyfikatorów) oraz przemyśleniami z Baudelaire’a – „poety wyklętego”, piszącego modlitwy do szatana. Czy aby na pewno dobry to autorytet przy wyrokowaniu, z czego śmiać się wolno – można dyskutować, pewnie i z jego postawy wiele można dla siebie wywnioskować. Gorzej, gdy jest to autorytet w kwestiach śmiechu z rzeczy świętych jedyny.
 
Oczywiście, gdyby uznać, że słuszne jest cytowane już twierdzenie o dystansie jako niezbędnym warunku śmiechu, cała dalsza argumentacja ojca Pydy również ma sens – wtedy rzeczywiście żartowanie z Ewangelii oznaczać musi, że żartujący „nie identyfikuje się do końca z tekstem świętym”, a jego zgoda na „śmiech z rzeczy świętych świadczy o jego minimalnej z nimi zażyłości”. Tyle tylko, że to założenie niesłuszne.
Powołuje się ojciec Pyda na przykład zakochanych, pisząc, że najtrudniej nam śmiać się z naszej miłości, naszego uniesienia. To jednak cecha charakterystyczna miłości niedojrzałej, gdyśmy się jeszcze nie zawiedli, a wszystko, co z nią związane, wydaje nam się łatwe i przyjemne. To przemija. Wielokrotnie obserwowałem starsze małżeństwa: mąż docina żonie, żona pokpiwa z męża, a w ich słowach więcej jest miłości, niż w werterowskim bełkocie. To Werter nie umiał śmiać się ze swojej miłości. Ale to chyba jednak nienajlepszy wzór do naśladowania.
 
Dystans do śmiechu nie jest niezbędnie potrzebny. Przydaje się na początku, gdy przed nami jeszcze daleka droga do wytworzenia prawdziwej więzi. Potem to właśnie brak dystansu, zespolenie, bliskość, zażyłość pozwalają naprawdę się śmiać. Naprawdę żartować.
Wiara nie jest łatwa ani przyjemna – tak sobie wyobrażają ją ludzie, którzy nie spróbowali. Łatwo poczuć się zawiedzionym, łatwo się wkurzyć. W tym właśnie dojrzewa wiara, nadzieja i miłość. W trudzie i znoju. Po którym, gdy wreszcie jesteśmy u siebie, czyli z Bogiem, możemy pozwolić sobie na to, by spojrzeć na Pismo Święte wzrokiem kochającego, dojrzałego w miłości staruszka. I nie odmówić sobie ciepłego żartu. Bo przecież Ewangelię kochamy.
 
Co oprócz tego w najnowszym „W drodze”?
Przede wszystkim: znakomity tekst księdza Wacława Oszajcy, jezuity znanego czytelnikom „Kontaktu”, o jurydycznym podejściu do wiary pt. „Na chłopski rozum rzecz biorąc”. Pisze ksiądz Oszajca: „Bóg staje się wielkim, wszechwidzącym i wszechwiedzącym policjantem, a my, starsi Kościoła, Jego urzędnikami, wykonawcami Jego woli. Przez to zredukowanie chrześcijaństwa (…) do kilku nakazów i zakazów związanych z kuchnią i sypialnią doprowadziliśmy, jak mniemam, do tego, że liturgia Kościoła najpierw się sprywatyzowała, a następnie oderwała od Kościoła”.
A po drugie: „Teraz cię poznałem” – mądra i głęboka rozmowa ojca Romana Bieleckiego OP z księdzem Tomaszem Kotem SJ o Księdze Hioba. „Najczęściej mówimy o naszej wierze w Boga, natomiast umyka nam kwestia wiary Boga w nas, czyli to, że Bóg najpierw zawierzył nam i swej opieki nigdy nie wycofał”.
Polecam!

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×