Nie pamiętam, czy płakałem po Janie Pawle II. Nie jest to całkiem wykluczone, ale jest to też dalece niepewne. Z ostatnich dni papieża-Polaka zostały mi jedynie przebłyski – mam przed oczami ten moment, kiedy próbuje powiedzieć coś ostatkiem sił, ale jednak mu się nie udaje i znika w oknie. Z pogrzebu pamiętam zaś tylko to, co wszyscy – zamknięty przez wiatr ewangeliarz.
Papież z przeszłości
To zjawisko szersze – nie dotyczy jedynie śmierci Jana Pawła II. W ogóle mało go pamiętam. Gdy umierał, miałem czternaście lat. Inni członkowie i członkinie redakcji „Kontaktu” – kilka więcej lub mniej. Tak czy siak – wszyscy byliśmy bardzo młodzi, dopiero rozpoczynaliśmy świadome życie.
W efekcie Karol Wojtyła to dla mnie papież z przeszłości. Nie jest jak Benedykt XVI. Tym bardziej nie jest jak Franciszek. Bliżej mu do takich postaci jak Jan Nowak-Jeziorański czy Czesław Miłosz – bohaterowie moich rodziców, o których wiedziałem z grubsza tyle, że są wielcy. Ale czemu? Odkrywałem to dopiero później. I dopiero później miałem możliwość – choćby hipotetyczną – zadania o tę wielkość swoich pytań, nabrania wobec niej indywidualnej perspektywy, a także, być może, jej zakwestionowania.
Z Janem Pawłem II było jednak nieco inaczej. On – choć był dla mnie z przeszłości – jednocześnie był mi narzucany tam i wtedy. Świadomie używam słowa „narzucany”. To ja, moi rówieśnicy i rówieśniczki, osoby ode mnie nieco starsze i nieco młodsze – my wszyscy mieliśmy być ponoć pokoleniem JP2, mieliśmy nieść dalej jego postawę i nauczanie, kierując się w życiu papieskimi wskazaniami. Nawet jeśli ta narracja była od początku oderwana od rzeczywistości (czego dowodem niech będzie choćby ledwie kilkudniowa „trwałość” zgody między zwaśnionymi kibicami krakowskich drużyn), to jej siła retoryczna i symboliczna była wcale niemała. Wszak opowieści o pokoleniu JP2 można usłyszeć także dziś.
Tyle tylko, że są to bajania.
Jan Paweł II nie jest ważnym punktem odniesienia dla naszego pokolenia. Nie jest naszym głosem, bo nie mógł się nim stać. Gdy wchodziliśmy w dorosłość, on gasł lub już go nie było. To inni chcieli, byśmy byli jego pokoleniem. To inni ukuli tę nazwę. To nie dla nas było to ważne pojęcie. To inni doszukiwali się dowodów na jego istnienie w badaniach socjologicznych. Dziś ta sama socjologia otwiera im oczy – polskie rzekome pokolenie JP2 jest jednym ze światowych liderów laicyzacji. Nasi koledzy i koleżanki odeszli lub odchodzą od Kościoła. A ci, którzy w nim są – jak znacząca część z nas – ma innych „swoich” papieży. Jedni uwielbiają i namiętnie czytują (oraz cytują) Benedykta XVI. Inni swoim największym autorytetem religijnym uczynili papieża Franciszka. Jan Paweł II? Jasne, że nam towarzyszy. Na ulicach. Pomnikach. W homiliach, w których przywołuje się ciągle te same jego słowa, często wyrywane z kontekstu, traktowane instrumentalnie, dostosowywane do aktualnych potrzeb mówiącego. W przemówieniach i rocznicach.
Nic z tego nie jest jednak żywe. Nic z tego nie pociąga. Nie może być wszak żywe coś, co jest zasklepione, zabetonowane, wyryte w kamieniu. A taka jest pamięć o papieżu-Polaku. Choć wszechobecna, to w istocie martwa, bo rytualna. Nie sposób zbudować rzeczywistych pokoleniowych doświadczeń wyłącznie na śpiewaniu „Barki”. Na paru cytatach i obrazkach, na kilku anegdotach. I na ugruntowanej niezgodzie na dyskutowanie z mitem „największego syna polskiej ziemi”.
Papież bez ludzkich rysów
A my mamy swoje zastrzeżenia do Jana Pawła II. Zadajemy pytania o jego nauczanie, bo przeszkadza nam intelektualne zasklepienie polskiej debaty kościelnej, które nie pozwala realnie o nim dyskutować. Istnieją zaś punkty lub całe rozdziały, które warto w nim kwestionować czy przeinterpretowywać. Tak, jak robią to teologowie i teolożki (oraz wierni i wierne) w innych krajach świata, gdzie Jan Paweł II jest traktowany inaczej. Gdzie krytyka jego pontyfikatu lub poszczególnych jego elementów jest znacznie żywsza. Gdzie nie twierdzi się tak powszechnie, że to człowiek bez skazy, największy z synów naszej ziemi, lecz widzi się w nim człowieka z krwi i kości. Z zasługami i przewinami, wadami i zaletami, słabościami i cnotami.
W Polsce dyskusja o Janie Pawle II jest znacznie bardziej zabetonowana. Owszem, można podważać jego osiągnięcia i zadawać trudne pytania – zwłaszcza o jego postawę wobec przestępstw seksualnych ludzi Kościoła – ale wtedy niemal automatycznie ląduje się w szufladce dla osób szargających świętości. W efekcie można papieża-Polaka albo całościowo krytykować, albo bezkrytycznie czcić. Nadawanie spiżowemu popiersiu jakichkolwiek ludzkich (nie zaś anielskich lub diabelskich) rysów nie jest w cenie i nie przebija się do mainstreamu debaty okołokościelnej w Polsce.
Dzieje się tak również dlatego, że pokolenie JP2 naprawdę istnieje. Jesteśmy o tym przekonani. Tyle tylko, że to nie my nim jesteśmy. Stanowi je niemała część naszych rodziców i dziadków. Tych wszystkich, dla których głos Wojtyły jako papieża na polskiej ziemi był zewem przemian. Dla których jego pontyfikat miał znaczenie definiujące ich biografie. Którzy do dziś potrafią wzruszać się, gdy słyszą nagrania z jego pielgrzymek do Polski – zwłaszcza tych sprzed 1989 roku. Którzy formowali się – religijnie, duchowo, ludzko – słuchając jego słów. W Częstochowie. Na Placu Zwycięstwa. Na Westerplatte. Dla których wyjątkowo długi pontyfikat Karola Wojtyły obejmuje olbrzymią część życia.
Pamięć ta przeważnie nie ma nawet barw politycznych, światopoglądowych, potrafi kompletnie nie zależeć od wiary lub jej braku. Jana Pawła II czczą przedstawiciele i przedstawicielki najróżniejszych obozów, formacji intelektualnych i religii. To, co ich łączy, to właśnie pokolenie (choć, jak w przypadku każdej tego typu generacyjnej klasyfikacji, wiele osób także w tym opisie się nie odnajdzie). Dostrzegamy w ich oczach wspólny błysk. Zauważamy także, jaki opór rodzą w nich jakiekolwiek sformułowania krytyczne wobec „naszego papieża”, a niekiedy nawet same pytania stawiane wobec jego pontyfikatu. Ich pamięć – nade wszystko ze względu na ich biografie – jest w efekcie zupełnie inna niż nasz odbiór papieża z Polski.
Chcemy więc dziś o Janie Pawle II porozmawiać nie tylko na poważnie, ale także krytycznie. Bez burzenia jego pomników, ale też bez – niekiedy niemal bałwochwalczego – wynoszenia go pod niebiosa. Chcemy poważnie przyjrzeć się jego dziedzictwu teologicznemu. Chcemy zadać pytanie o to, czy – paradoksalnie, jako jeden z kluczowych ojców Soboru Watykańskiego II – nie zatrzymał przemian soborowych w Kościele. Czy jego teologia ciała i „geniuszu kobiecego” oraz oparta na nich wizja płciowości i rodziny jest rzeczywiście jedyną możliwą na gruncie chrześcijańskim? Dlaczego odpryski obecnych za granicą dyskusji na te tematy, które docierają do Polski, nie są podchwytywane i rozwijane? Jak patrzą na papieża-Polaka katolicy i katoliczki z innych części świata? Jak Jan Paweł II patrzył na polskość i jak wpływał na to, co się działo w jego ojczyźnie – również w polskim Kościele? Czy to dorobek jednoznaczny i jednowymiarowy? Czy największą słabością jego pontyfikatu nie była fatalna polityka personalna i otaczanie się złymi doradcami oraz współpracownikami? Chcemy wreszcie – bez wstępnych założeń – zapytać o jego odpowiedzialność za systemowe krycie przestępstw seksualnych w Kościele za jego pontyfikatu.
Wielka debata przed nami
To wszystko pytania, na które musimy zacząć szukać odpowiedzi w polskim Kościele i społeczeństwie, jeśli chcemy zamienić kamienną pamięć o Janie Pawle II w pamięć żywą, znacznie bardziej zniuansowaną, mniej zdogmatyzowaną i jednoznaczną, a przez to zwyczajnie bardziej autentyczną. Ta dyskusja, nabrzmiewająca także poza granicami Polski, i tak nas nie ominie. To jedna z wielkich debat, które będą miały duże znaczenie dla kształtu polskości i katolicyzmu w następnych latach.
Nie chcemy tej dyskusji odbywać bez przedstawicieli i przedstawicielek rzeczywistego „pokolenia Jana Pawła II”. Chcemy wejść z nimi w dialog, dlatego oddajemy im część łamów tego numeru. Jednocześnie chcemy wyraźnie zaznaczyć i przedstawić naszą autonomiczną, niekiedy mocno krytyczną – choć jak dotąd wciąż cząstkową – wizję dorobku papieża z Polski. To początek rozmowy, nie zaś jej puenta.
Nie powiemy o nim „nasz papież” w takim samym sensie, w jakim robią to ludzie od nas o pokolenie starsi. Ale pamięć o nim to nasza wspólna – europejska i chrześcijańska, szczególnie zaś polska i katolicka – sprawa. Obyśmy przy jej przepracowywaniu – a jesteśmy przekonani, że jest to niezbędne – umieli wspólnie poszukać prawdy. Nawet jeśli okaże się ona inna niż to, co dotąd zwykliśmy za nią uważać.