fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Podążaj za gniewem!

Książka Markiewki to w istocie krytyka neoliberalizmu, którego gniew jest konsekwencją. Ten ostatni staje się widoczny, gdy sukces w wyborach odnosi Trump czy Lepper albo płoną opony pod Sejmem.
Podążaj za gniewem!
ilustr.: Elżbieta Roman

Nie taki gniew straszny…

„Gniew” Tomasza Markiewki ukazał się przed paroma miesiącami – w dobrym momencie. Po wygranej Andrzeja Dudy niektórym przedstawicielom nowoczesnej, racjonalnej i uśmiechniętej Polski puściły nerwy i bez trudu można było zobaczyć i usłyszeć, kim według nich jest wyborca urzędującego prezydenta. Zdaniem Michała Rauszera, i trudno się z nim nie zgodzić, pogardliwe wypowiedzi o „biomasie” czy „wieśniakach” nosiły znamiona rasizmu kulturowego. Słowem, to książka potrzebna wszystkim, którzy nie rozumieją, jak to się stało, że wybory prezydenckie po raz kolejny wygrał Andrzej Duda. I Markiewka to tłumaczy, ale w sposób rozumiejący, to jest stara się pojąć emocje, jakie kierują decyzjami poszczególnych grup społecznych, oraz stan społeczno-polityczny, który te emocje wywołał (wszak różnych ludzi z odmiennych grup społecznych gniewają różne zjawiska i praktyki).

To w tej książce jest bardzo cenne: zrozumienie gniewu, a nie potępianie go jako z istoty złego i destrukcyjnego. Wskazuje ona bowiem realne problemy, które pozostają w społecznym cieniu i gdy nie doczekają się reprezentacji politycznej, potrafią więzić ludzi w ich upokorzeniu i poczuciu gorszości, symbolicznej i realnie przeżywanej degradacji. Kto rozpozna ten stan rzeczy i podsunie tożsamościową narrację – wygra.

Nie można ostrza krytyki kierować tylko i wyłącznie ku tej partii czy temu politykowi, bo to wierzchołek góry lodowej. „Gniew” dotyczy tego, czego nie widać, co jest ukryte pod powierzchnią. Zwycięstwo Andrzeja Dudy i jego obozu politycznego to w dużej mierze zrozumiały efekt lęku sporej części społeczeństwa polskiego przed powrotem neoliberalizmu w wersji platformianej, przy czym nie jest to zaskoczenie dla kogoś, kto czytał choćby książki Guya Standinga o „lekarstwie” dla prekariuszy, jakim jest narracja prawicowa. Tomasz Markiewka pośrednio do tego wątku nawiązuje, ale w lokalnej odsłonie.

Wydawałoby się, że ów wymóg rozumienia, a na pewno rozpoznania gniewu drugiej strony politycznego sporu to rzecz stosunkowo oczywista, chociażby nawet ze względów, proszę mi wybaczyć, czysto cynicznych, to jest możliwości obiecania wyborcom tego, czego by chcieli. Lecz wystarczy pobieżny rzut oka na to, co pisała spora część ludzi mediów i publicystów (choć na szczęście nie wszyscy!) z różnych opcji politycznych – ale także znajomi w mediach społecznościowych – aby dostrzec, że nic nie jest im bardziej obce niż zrozumienie siebie nawzajem. Bo jak można zrozumieć, dlaczego ktoś głosuje w sposób sprzeczny z moim racjonalnym przecież przekonaniem politycznym wynikającym z obiektywnego oglądu rzeczywistości? Jeśli nie respektuje mojego racjonalnego wyboru, znaczy, że głupi. Proste, prawda? Niestety nie.

Przyziemna racjonalność

Słowa „rozumienie” i „racjonalność” mogą się wydać zaskakujące, bo przecież „Gniew” opowiada o emocjach: o tym, jak przekładają się na wybory polityczne, jak zarządzać gniewem, lękiem, upokorzeniem, wstydem oraz jaka jest ich społeczna geneza. Aby to wyjaśnić, muszę powiedzieć kilka słów o tym, jak rozumiem racjonalność. A traktuję ją inaczej, niż zwykle się to czyni w dyskusjach o polityce, w których „nieracjonalność” to zarzut w stosunku do kogoś, kto różni się ode mnie. Taka krytyka jest gestem likwidacji przeciwnika, gdyż odmówić komuś Rozumu to uznać go za szaleńca lub dziecko wymagające politycznego wyedukowania.

Otóż nie mam na myśli racjonalności w sensie filozoficznym, czyli posługiwania się przez jednostkę uniwersalnym (jakoby) Rozumem w celu adekwatnego rozpoznania rzeczywistości. Mam na myśli ujęcie antropologiczno-kulturoznawcze, zgodnie z którym jednostka racjonalna, chcąc osiągnąć swój cel, używa w tym celu odpowiednich w danej kulturze środków. Dla przykładu: jeśli chcę komuś zaszkodzić, to podłożę mu nogę (empirycznie lub metaforycznie), ale nie będę rzucał klątwy, gdyż we współczesnej Europie nie wierzymy w magiczną moc słowa, choć takie zachowanie w innych częściach świata mogło być jak najbardziej pożądane.

Racjonalne w tym sensie działania wynikają z przyjmowanego przez nas obrazu świata i hierarchii wartości, a tych jest wiele, nawet w ramach jednego społeczeństwa. Aby zrozumieć, dlaczego ludzie robią to, co robią – co nimi kieruje, kiedy podejmują dziwaczne z naszego punktu widzenia czynności, jak rzucanie klątwy – należy zrekonstruować ten obraz świata. Dotyczy to także działań politycznych, w rodzaju głosowania na kogoś, kogo uważamy za zło.

Książka Tomasza Markiewki może, i powinna, spełnić taką funkcję: pokazać różnym grupom składającym się na polskie społeczeństwo, że na skutek odmiennych losów po transformacji ustrojowej – a nawet jeszcze dawniejszych zaszłości – dysponują odmiennymi obrazami świata, na podstawie których podejmują dane działania (w tym zaznaczają tego, a nie innego kandydata na liście wyborczej). Ta historia jest również do napisania, bo póki co pisali ją zwycięzcy, ale powstają już ważne etnograficzne reportaże pokazujące los przegranych. Bez tej opowieści nigdy nie zrozumiemy gniewu wynikającego z historii upokorzenia sporej części polskiego społeczeństwa, odebrania wielu ludziom godności, poniżenia ich jako mniej zaradnych i mniej przedsiębiorczych, co jest oceną nieprawdziwą, ale i bardzo niesprawiedliwą. Pamięć o tym upokorzeniu trwa, rodzi frustrację, lęk i gniew.

Czytając „Gniew”, można zobaczyć, że ludzie zakorzenieni w pewnym obrazie świata działają racjonalnie. Nie można od nich wymagać, aby tę racjonalność porzucili. Takimi obrazami dysponują wszystkie grupy społeczne w Polsce, przy czym każda z nich twierdzi, że nie kieruje się obrazem, ale światem samym w sobie. Książka Tomasza Markiewki daje szansę na zrozumienie, że mój obraz świata jest odmienny od twojego, nie znaczy to jednak, że twój jest nieracjonalny. Mamy po prostu różne historie, różne doświadczenia społeczne, różne światopoglądy, wartości, interesy ekonomiczne, ale także marzenia, plany, oczekiwania. Najgorsze, co można zrobić, i co de facto w Polsce zrobiono, to odmówienie określonym grupom społecznym prawa do respektowania i podtrzymywania swojego obrazu świata, który przecież jest jak najbardziej realnie przeżywany i daje realne podstawy do naszych działań.

 „Arizona” bis!

Śledząc kampanię wyborczą i kilkudniowy okres po jej zakończeniu (zarówno w mediach tradycyjnych, jak i społecznościowych), można było z łatwością zobaczyć, że obie strony myślą o sobie jako nieracjonalnych. Przy czym jedna z nich formułowała tę opinię w sposób bardziej inteligencki i wyższościowy, przyjmując, że „nieracjonalny” to w domyśle głupi i zmanipulowany, a jeśli głupi, to na pewno niewykształcony i ze wsi lub małego miasteczka.

Pracując na uniwersytecie, zajmuję się medialną kreacją obrazów poszczególnych grup społecznych, w tym kształtowaniem emocjonalnego nastawienia jednych do drugich, ale takiego poziomu piętnowania ludzi ze wsi i mniej wykształconych nie widziałem już dawno. Jest ono obecne w naszych mediach w różnych programach, na przykład telenoweli dokumentalnej „Chłopaki do wzięcia”. Skojarzenia z wsią chętnie wykorzystywane są do krytykowania ludzi jako nienowoczesnych i niepostępowych. „Motłoch”, „wieś”, „500 plusy”, a nawet dehumanizująca „biomasa” wybrały nam prezydenta, dało się słyszeć w lipcu w mediach społecznościowych. Ożywa w tych wypowiedziach nie tylko relacja „pan – cham”, ale i etykietowanie mieszkańców polskiej wsi (nie mniej przecież różniących się od siebie niż mieszkańcy miasta) jako ciemnogrodu, a nawet patologii. W latach 90. XX wieku takiego obrazu dostarczały filmy dokumentalne Ewy Borzęckiej. Najbardziej znana „Arizona” przedstawiała mieszkańców PGR-u jako ludzi zdegradowanych, rozpitych, biednych, rozplotkowanych, w żaden sposób do nas niepodobnych, Innych.

Tomasz Markiewka, pokazując różne stereotypowe wyobrażenia o grupach społecznych zamieszkujących Polskę, pisze: „«Ciemnogród» to pogardliwe określenie ludzi, którzy mają opinię zacofanych, głupich, niebezpiecznych. […] Mniej więcej tak najbardziej zawzięci wyborcy Platformy Obywatelskiej przedstawiają sobie wyborców PiS. Ciemnogrodzianin jest konserwatywny, bogobojny i zawsze gotowy spełniać polecenia księży. Łatwo nim manipulować. Nie docierają do niego racjonalne argumenty, kieruje się przesądami. Boi się świata, bo też i słabo go zna, jest przesiąknięty ksenofobią. To również człowiek po prostu niekulturalny. […] [J]est on raczej mieszkańcem wsi niż miasta. Wykształcenie – rozumie się samo przez się – ma podstawowe, góra zawodowe. Dzieci kilkoro. Nie zarabia zbyt wiele, o ile w ogóle pracuje. Nie uczestniczy w życiu kulturalnym, bo słuchanie disco polo i oglądanie głupkowatych seriali to nie kultura”.

Pomijając już to, że nie wszyscy wyborcy Andrzeja Dudy oraz Prawa i Sprawiedliwości mają wykształcenie podstawowe oraz mieszkają na wsi – przecież i oni są takimi samymi wyborcami jak ci z wykształceniem wyższym i z dużych miast. Ponadto w demokracji chyba prawie nikt nie oczekuje, że wszyscy będą głosować na jedną osobę czy jedną partię, gdyż różne grupy społeczne charakteryzują się odmiennymi interesami, które partie polityczne mają realizować zgodnie z wolą swoich wyborców. Popierający PiS mówią zazwyczaj o „nie-Polakach”, o tych, którzy nie troszczą się o ten kraj, jego tradycję, historię, nie dbają o interes narodowy, o życie tak zwanych zwykłych Polaków. W obliczu zmian zwracają się do dobrze znanej narracji. I to jest z ich punktu widzenia racjonalne, gdyż daje bezpieczeństwo tożsamościowe, tylko trzeba umieć to zrozumieć.

Zrozumieć podziały

„Gniew” łączy w sobie przenikliwość prac akademickich z jasnym i przejrzystym wywodem, dzięki czemu staje się zrozumiały nie tylko dla akademików. Uważam, że zadaniem intelektualistów, a może nawet obowiązkiem, jest pisanie takich właśnie książek i artykułów (by wymienić trzy zbiory tekstów Andrzeja Szahaja), które w prosty sposób pokazują szkodliwość społeczną neoliberalnej formy kapitalizmu. Tak naprawdę „Gniew” jest bowiem książką o neoliberalizmie, który bez żadnej krytycznej dyskusji przeszczepiliśmy z USA do Polski. To on powoduje nierówności społeczne, niszczy lokalne światy, pogardza jakoby niezaradnymi, demoralizuje i zwyczajnie wykańcza ludzi, nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Powoduje, że całe grupy społeczne, najczęściej te ekonomicznie oraz symbolicznie najsłabsze, są pozostawione samym sobie. Książka Markiewki to w istocie krytyka neoliberalizmu, którego gniew jest konsekwencją. Ten ostatni staje się widoczny, gdy sukces w wyborach odnosi Trump czy Lepper albo płoną opony pod Sejmem. Drugą stroną, o której autor nie mówi, jest bezsilność, wycofanie się, anomia społeczna i powolne popadanie w bezsens, a nawet depresję. W tym sensie gniew to zdrowy objaw tego, że jeszcze ma się na coś siłę.

Szkoda, że w systemie szkolnictwa wyższego popularyzacja humanistycznego myślenia nie jest wysoko ceniona i oceniana. A przecież naukę, w tym humanistykę, uprawia się nie tylko dla swojej akademickiej społeczności, ale również dla własnego społeczeństwa, choćby po to, aby mogło samo siebie lepiej rozumieć i trafniej rozpoznawać swoje interesy ekonomiczno-społeczne, będące podglebiem wyborów politycznych. Nie zrobią tego za polskich uczonych zagraniczni badacze, choć ich spojrzenie z oddali jest poznawczo bardzo cenne, tak jak w „Klęsce Solidarności” Davida Osta. W tej proroczej książce o znaczącym podtytule („Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie”) amerykański socjolog opisuje, jak solidarnościowe elity zdradziły klasę robotniczą i mniej lub bardziej bezrefleksyjnie zaakceptowały neoliberalne reguły gry. Spowodowało to, że spora część ludzi tej klasy została tak zwanymi przegranymi transformacji. Mieli słuszne poczucie krzywdy, ekonomicznego i symbolicznego upokorzenia, czego rewersem był gniew, szczególnie że elitom postkomunistycznym wiodło się całkiem dobrze. Ten uzasadniony gniew, jeśli rozpozna się jego genezę i odpowiednio go ukierunkuje, może być ważnym narzędziem politycznej walki, stanowiącym siłę zarówno destruktywną, jak i konstruktywną. Również książka Tomasza Markiewki ukazuje relacje gniewu i polityki w dzisiejszej polskiej rzeczywistości.

„Gniew” pozwala lepiej zrozumieć społeczne podziały i rolę emocji w tych podziałach, które rzutują z kolei na decyzje polityczne. Bez ich zrozumienia tkwimy w zaklętym kręgu wzajemnych oskarżeń o błędne lub wręcz nieludzkie decyzje, a w efekcie – szkodzenie państwu i społeczeństwu polskiemu. Rozkładamy bezradnie ręce, gdy chcemy kogoś przekonać, by głosował na tę partię czy tego kandydata, na których głosujemy my, bo przecież mamy w ręku racjonalne argumenty. „Jak można być tak głupim, żeby tego nie rozumieć?”, „Jeśli spojrzysz na to obiektywnie, to przecież wybór jest oczywisty” – chciałoby się głośno powiedzieć to, co niekiedy po cichu myślimy, wszak to my jesteśmy ucieleśnieniem Rozumu. A skoro jeszcze z powodu mediów społecznościowych żyjemy w przezroczystym społeczeństwie (wiemy, kto na kogo zagłosuje i co myśli o tych, którzy podejmują inne decyzje), to spory i zatargi polityczne wydają się nieuniknione – nasze deklaracje stają się publiczne i mogą spotkać się z napaścią wirtualnego roju rozgniewanych na nasze wybory. Chyba że unikamy rozmów o polityce, co już samo w sobie wiele mówi o traktowaniu inaczej myślących, lękających się wyrażenia swoich poglądów.

„Mniejsze zło” – jak długo jeszcze?

Człowiek racjonalny trafnie dostosowuje narzędzia do realizacji swoich celów, w tym celów politycznych. Kieruje się w swych działaniach jakimś obrazem świata. Książka Tomasza Markiewki przynosi potrzebny opis dwóch różnych obrazów, prawicowego i liberalnego, w którym możemy przejrzeć się jak w lustrze. Czy faktycznie jest tak, jak przekonuje mnie moja wizja rzeczywistości? Obrazy świata często są nam narzucane w taki sposób, że uważamy je za zupełnie oczywiste i naturalne, podczas gdy mają charakter ideologiczny i wcale nie muszą służyć realizowaniu interesu politycznego naszej grupy. Książka Tomasza Markiewki jest zachętą do podjęcia intelektualnego wysiłku na rzecz rozpoznania, czy dobrze dobieram narzędzia do osiągnięcia swoich politycznych celów, a przede wszystkim – czy obraz świata, który stanowi dla mnie podstawę działania, jest adekwatny; czy jakiś inny, już istniejący lub możliwy, nie byłby lepszy.

Zapewne z takim właśnie zamysłem opowiada autor czytelnikowi wyimaginowaną historię Ethana Howarda, opartą na prawdziwych warunkach życia w Ameryce. Śledzi jego zawodowe losy, kierujące nim emocje, problemy społeczno-ekonomiczne, które wydają mu się najważniejsze, wybory polityczne. Pokazuje, jak wygląda jego obraz świata i dlaczego mężczyzna popiera Donalda Trumpa, jawiącego mu się jako wybawienie z kłopotów i ocalenie „amerykańskiego snu”. Kłopot w tym, że Ethan głosuje na przedstawiciela elit, które do jego kłopotów doprowadziły. Czyni tak dlatego, że nie rozpoznaje adekwatnie powodów zaistniałej sytuacji społecznej, w której się znalazł – widzi winnych tam, gdzie ich nie ma.

Nie stanowi większego problemu napisanie analogicznej historii na polskim przykładzie Jana Kowalskiego. Jeśli pochodzę ze wsi, moi rodzice pracują fizycznie, a szkoła, do której chodzę, nie znajduje się w krajowej czołówce, to czy racjonalne będzie głosowanie na partię, która mówi, że każdy jest kowalem własnego losu? Czy raczej na partię, która mówi o wyrównywaniu szans i spłycaniu nierówności społecznych, w tym edukacyjnych? Czy racjonalny jest prekariusz popierający partię neoliberalną? Czy dobrze robi, wierząc w narrację typu „chcieć to móc”?

W perspektywie ostatnich wyborów prezydenckich i wzajemnego oburzenia na inaczej głosujących należy zauważyć, że aby skutecznie i zarazem etycznie przekonywać, trzeba skłaniać do przyjęcia innego obrazu świata po uprzednim rozpoznaniu interesów ekonomicznych oraz wartości tego, kogo chcemy przekonać. Nie można uruchamiać swoich racji tylko dlatego, że ktoś głosuje na innego kandydata, gdy o świecie tego głosującego nic nie wiemy. To absurd, który nie prowadzi do rozwiązywania istniejących problemów społecznych, a osiągnąć pozwala najwyżej tyle, że ludzie nie zagłosują zgodnie ze swoim interesem, lecz naszą manipulacją. Czasami po prostu niewłaściwie wybieramy osobę, którą chcemy przekonać. Każdy działa zgodnie ze swoim obrazem świata, ale sztuką jest przekonanie kogoś, że na podstawie innego obrazu mógłby realizować swoje interesy znacznie lepiej. Jeżeli zaś nie ma alternatywy, to należy się z taką decyzją liczyć i nie oceniać jej jako nieracjonalnej, bo byłoby to sprzeczne z zasadami demokracji. Dotyczy to wszystkich wyborców bez wyjątku. Nie pytaj: „na kogo głosujesz?”, pytaj: „jaki jest twój obraz świata?”.

Dzięki „Gniewowi” można zdystansować się względem własnych przekonań, poddać je namysłowi i ocenić ich rzeczywistą skuteczność, tym samym wyzwalając się choć częściowo spod panowania obrazu świata, w którym tkwimy (a zawsze w jakimś tkwimy). Rozpoznanie swoich interesów ekonomiczno-społecznych – czyli tego, czego się chce w sferze rozwiązań gospodarczych oraz w sferze społeczno-kulturowej – oraz doboru narzędzi ich realizacji to punkt wyjścia dla formowania społeczeństwa, w którym różne grupy społeczne będą wyłaniały swych politycznych reprezentantów lub głosowały na tych, którzy będą działać na ich rzecz. Bez tego rozpoznania jesteśmy co cztery lata skazani na głosowanie na „mniejsze zło”, na rozwiązania, w których wcale się nie odnajdujemy, i co więcej, z których wcale nie jesteśmy dumni. „Gniew” zachęca do tego, by polityka, jako sfera kreowania świata wokół nas oraz nas samych, została na nowo otwarta.

Mamy w Polsce jeszcze wiele kwestii społecznych do rozwiązania, jak chociażby prawa mniejszości seksualnych, których interesy nie zostały od trzydziestu lat zrealizowane, nawet przez rządy mieniące się liberalnymi światopoglądowo, a w rzeczywistości konserwatywne. Dehumanizowanie tej części naszych rodaków, czynienie z nich „nie nam podobnych”, by użyć sformułowania Achillego Mbembego, upokarzanie skutkuje właśnie gniewem i agresją. Ile można zmuszać ludzi do udawania kogoś, kim nie są? Spychać na margines i wymagać by zachowywali się tak, jak my sobie tego życzymy? „Podążaj za gniewem!”, mogłaby brzmieć dyrektywa naszego życia społeczno-politycznego. Podążaj, bo tak natrafisz na problemy, które muszą być rozwiązane. W trosce o nas samych.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×