Mar Musa jest obszarem spotkania. Miejscem, w którym coraz bardziej dewaluujące się przymiotniki – „ekumeniczny”, „międzyreligijny”, „wielokulturowy” – odnajdują swoje najgłębsze znaczenie. W którym liczne konferencje poświęcone dialogowi połączone są z codzienną, sąsiedzką współpracą i współdziałaniem. Mar Musa jest Kościołem radykalnie otwartym.
1. Samochód zatrzymał się jakieś osiemdziesiąt kilometrów na północ od Damaszku. Po horyzont widać wyłącznie kamienistą pustynię i strome, nieprzyjazne skały. Rozpoczynam mozolną wspinaczkę po zboczu jednej z nich. Jest połowa lutego – na pustyni zima sprawia wrażenie bardziej surowej niż w krajach zasypanych śniegiem. Od tyłu pcha mnie silny wiatr. Promienie słońca zmuszają do mrużenia oczu, choć wcale nie są ciepłe.
Trudno wyobrazić sobie miejsce gorzej przystosowane do tego, by wieść w nim życie. A jednak. Otaczające skały poprzeszywane są wydrążonymi jaskiniami i pustelniami. Dają świadectwo dwudziestu wiekom duchowej kontemplacji. Przez stulecia zamieszkiwali je przeróżni przyjaciele Boga – eremici, mistycy i ojcowie pustyni. Naturalna asceza pozwalała im głębiej wniknąć w siebie, bardziej świadomie szukać drogi do tego, co Najważniejsze. Otaczający mnie, pustynny pejzaż przestawał istnieć w swojej pierwotnej dziewiczości – stawał się zwierciadłem ich duszy, miejscem celebrowania zmysłów, przestrzenią liturgiczną.
2. W okresie sporów chalcedońskich osiedlili się tu syriaccy monofizyci, wygnani na pogranicza ówczesnego chrześcijańskiego świata z jego ścisłego epicentrum: Ziemi Świętej. Stworzyli oni pustynną ekumenę – Deir Mar Musa el-Habachi, Monastyr Mojżesza Abisyńskiego. Za sąsiadów mieli semickich pasterzy oraz żołnierzy rzymskich, strzegących przebiegającego nieopodal imperialnego szlaku Strata Diocletiana. Po pewnym czasie na pobliskie wzgórza dotarło przesłanie proroka Mahometa, trwale zmieniając religijną demografię sąsiedztwa. Słowo „pogranicze” nabrało nowego sensu.
Ponieważ nie da się przez lata dzielić miejsca zamieszkania ze społecznością, którą uważa się za oddaną szatanowi, rozwinęła się tu sztuka dialogu. Dzięki temu, przez następne setki lat klasztor był teatrem stosunków pomiędzy wschodnim chrześcijaństwem i islamem. Aż do dziewiętnastego wieku, kiedy to dialog zamarł, a miejsce zaczęło powoli popadać w ruinę. Zostało zapomniane.
3. Po dwustu latach, w połowie lat osiemdziesiątych, do ruin Mar Musa dotarł lewicujący Włoch, wykształcony orientalista, mistycyzujący jezuita – ojciec Paolo Dall’Oglio. Namówił do wspólnej pracy przy odbudowie monastyru muzułmanów i chrześcijan z okolicznych wiosek. To oni wspólnie tchnęli w Mar Musa nowe życie. Stało się to fundamentem jedynej w swoim rodzaju chrześcijańskiej wspólnoty monastycznej. Jej celem jest spotkanie z tym, kogo filozofia i psychoanaliza nazywają „innym”, a Pismo Święte – „bliźnim”. Powołano w ten sposób przestrzeń miłości chrześcijan do ich braci, muzułmanów.
Dziś klasztor w Mar Musa przypomina malutką fortecę, skrawek cywilizacji, samowystarczalne miasteczko, opierające się pustynnym zagrożeniom. Było mi dane pomieszkać w nim przez pewien czas.
4. Zdejmuję sandały i boso wchodzę do kaplicy. Zamiast ław, na podłodze rozpostarte są beduińskie dywany. Światło pochodzi od świec, Pismo Święte leży na koranicznym stojaku. Tysiącletnie mury pokryte zostały napisami po grecku (w koine – języku biblijnej rzeczywistości), syriacku (czyli dialekcie semickim najbliższym językowi aramejskiemu, którego używał sam Chrystus) i arabsku (świętym języku wszystkich muzułmanów). Na łuku oddzielającym nawy od ołtarza, pod którym przysiadłem, wymalowano postacie świętych kobiet. Spośród fresków wyłania się wiekowa inwokacja z Koranu.
Mar Musa jest obszarem spotkania. Miejscem, w którym coraz bardziej dewaluujące się przymiotniki – „ekumeniczny”, „międzyreligijny”, „wielokulturowy”, „braterski” – odnajdują swoje najgłębsze znaczenie. W którym czyn podąża za zamysłem, w którym liczne konferencje poświęcone dialogowi połączone są z codzienną, sąsiedzką współpracą i współdziałaniem. Mar Musa jest Kościołem radykalnie otwartym.
5. Salam alejkum – pokój z wami. Tym donośnym, arabskim powitaniem rozpoczyna się Eucharystia. Melodyjny język arabski jeszcze wielokrotnie powróci w trakcie czytań oraz sakramentów. Od czasu do czasu zabrzmi też język syriacki – głównie w śpiewach, psalmach i hymnach porannych. Homilia jest z kolei poliglotyczną rozmową. Każdy spośród uczestniczących zaproszony jest do dyskusji, wraz z własnymi przemyśleniami, bagażem kulturowym i religijnym. W pewnym momencie nastaje cisza – ojciec Dall’Oglio zwraca się do siedzącej nieopodal Chinki, która przyjechała poprzedniego wieczora, z prośbą o wypowiedzenie modlitwy w swoim języku. Wszyscy przysłuchujemy się dźwiękom chińskiej modlitwy; nikt jej nie rozumie, wszyscy ją wyczuwają.
Na bazie oryginalnego rytu antiocheńskiego wykształcił się tu obrządek, który śmiało można określić mianem „rytu Mar Musa”. Jest to jeden z tych rytów, które kładą nacisk na wspólnotowe przeżywanie Eucharystii. Nigdy w życiu nie uczestniczyłem we Mszy Świętej w sposób tak pełny, równy, aktywny. W Mar Musa przestała ona mieć cechy rytualnego teatru przesyconego pradawną symboliką, a stała się żywym spotkaniem człowieka z człowiekiem i człowieka z Bogiem-Allahem. Imię „Allah” wymawia się tu w taki sam sposób, w jaki wymawiają je muzułmanie. Wynika to z pragnienia budowy braterstwa słowa, gestu oraz ducha. To manifest pewnego programu, a zarazem postawy.
6. Istnieje pewna prawidłowość dotycząca wspólnot, które biorą rzeczywistą odpowiedzialność za swoją wiarę. Im mniej dogmatyczna, liturgiczna i zrytualizowana jest modlitwa, tym bardziej rygorystyczne są zasady zachowania się poza miejscem kultu. Bo to, w co się wierzy, można wtedy zakomunikować jedynie swoim życiem. W Mar Musa nikt nie ukrywa chrześcijańskiego charakteru wspólnoty, ale nikt też się nie obnosi z nim w sposób, który sprowokowałby powstanie barier pomiędzy ludźmi. Bywa, że na Mszach Świętych chrześcijanie stanowią mniejszość, modląc się razem z muzułmanami, ateistami, shintoistami czy buddystami. A na końcu, razem z tymi, którzy wierzą, że przyjmują ciało Chrystusa, dzielą się lokalnym winem i arabskim chlebem. Tym samym, którym chwilę wcześniej dzielili się podczas kolacji. Jedna msza w Mar Musa pozwala uświadomić sobie to, jak wielopostaciowy potrafi być monoteizm, głębiej niż lata czytania i słuchania teoretyków dialogu międzyreligijnego.
7. Liczba osób mieszkających w Mar Musa wciąż się zmienia. Na stałe żyje tu około dziesięciu braci i sióstr różnych wyznań – syriaccy ortodoksi, łacinnicy oraz maronici. Spotkać można też świeckich członków wspólnoty. Niektórzy z nich przyjechali tu na krótko i całkowicie wsiąkli, postanowili zostać na lata. Inni od początku świadomie wybrali tę drogę. Większość ludzi odwiedza Mar Musa tylko na kilka dni, choć dni te potrafią czasem zmienić się w tygodnie. Bywa, że ktoś wpadnie na jedną noc lub wyłącznie na niedzielną mszę świętą. Wielu pielgrzymów po pewnym czasie powraca. Ta pustynna ekumena jest mieszaniną płynności i stabilności, swoistą wspólnotą chwili. Jej rdzeniem jest Abrahamowa gościnność, nieznająca rozróżnienia pomiędzy chrześcijanami, muzułmanami i ateistami. Każdy, kto się pojawi, zostanie przyjęty, nakarmiony, otrzyma schronienie. Mar Musa jest miejscem otwartym, pozbawionym ducha getta, pozbawionym subtelnej dyskryminacji między „nami” a „nimi”, pozbawionym wreszcie atmosfery, w której nasze opinie stają się jedyną miarą, dyskwalifikującą inne opinie.
8. W przydzielonym pokoju śpi nas trzech. Julian z Londynu od pół roku podróżuje rowerem w kierunku Katmandu. Zamiast notatek z podróży, szkicuje on w dzienniku rysy architektoniczne odwiedzanych pomszczeń, ma ich już kilkaset. Mieszka z nami też dziewiętnastoletni Axel, student psychologii architektury z Norwegii. Całe wieczory mijają im na nierozwiązywalnych sporach o najlepsze możliwości konstrukcji poddaszy i sposoby podkreślenia naturalnego oświetlenia pomieszczeń. Potrafią tak dyskutować do trzeciej nad ranem, traktując mnie jako ostateczną instancję w rozstrzyganiu swoich sporów. Spać się nie da. Jednakże jest w tym coś ludzkiego. Dzięki temu już pierwszego wieczoru przestałem czuć się obco. Słowo „wspólnota” urzeczywistniło się, stało się czymś więcej niż deklaratywną nazwą czy napisem na kubkach przeznaczonych do picia porannej herbaty.
Każdego dnia tylu ludzi przychodziło i odchodziło, że nagle to ja zacząłem witać przybyszów, oprowadzać ich po klasztorze, wprowadzać w zasady tutejszego rytmu. Życie w Mar Musa z założenia jest proste, każdy może mieć w nim udział. Bez podziałów i niepokojów. Większe zainteresowanie niż drabina społeczna budzi tu drabina Jakubowa.
9. Ojciec Paolo Dall’Oglio: Prawdziwe ubóstwo oznacza naprawianie ubrań igłą, uważanie za rzecz normalną pastowania butów, pranie, wykonywanie codziennych czynności. Społeczeństwo w sposób podświadomy uczy nas pozostawiać obowiązki materialne innym. Podszeptuje, że jesteśmy stworzeni do wyższych celów. A ja uważam wręcz odwrotnie. Wartość życia mieści się w jego małości. To, co nie ma wartości będąc małym, nie będzie miało wartości, gdy się powiększy. Niektórzy ludzie nie tykają się niczego konkretnego i doświadczają, raz na tydzień, kompulsywnej potrzeby uprawiania sportu, by zająć ciało.
10. Zajęcie znajdzie się zawsze: trzeba sprzątnąć klasztor, wyprać pościel lub przygotować wspólny posiłek. Można również pomóc przy pracy w eksperymentalnej hodowli owiec, budowie klasztornej wytwórni serów, wypiekaniu arabskiego chleba, zbieraniu pustynnych ziół czy katalogowaniu książek w bibliotece. Codzienny, hipnotyczny rytm pozwala zachować kontakt z rzeczywistością, odnaleźć w dłoniach ścieżki własnego rozumu. Wielu ludzi żyjących w orbicie wirtualnego świata i kultury konsumpcyjnej unika mierzenia się z przeszkodami materialnymi, jak również z samą materią. Niektórzy uznają nawet życie pozbawione pracy fizycznej za pewien przywilej. Jednakże przywileje mają to do siebie, że zdarza im się odbierać życiu smak. Klasztorna praca pozwala odnaleźć sens w rzeczach drobnych, we wspólnej służbie innym. Dlatego też przystępując na stałe do wspólnoty monastycznej w Mar Musa, składa się ślub pracy fizycznej oraz ubóstwa. Wszyscy zaś, którzy tymczasowo pomieszkują w klasztorze, proszeni są o poświęcenie kilku godzin dziennie na pracę na rzecz wspólnoty. Pozwala im to zejść z nieba na ziemię.
11. Piorąc niezliczoną ilość ubrań i pościeli, prowadzę ciekawą rozmowę z Axelem. Axel jest bardzo krytycznie nastawiony do Watykanu, instytucji świętych i oficjalnych cudów. Jako że sam uwielbiam to, co normalne, i jestem bardzo podejrzliwy wobec wszystkiego, co wyjątkowe, a wzniosłości wolę szukać w codzienności – momentami go rozumiem. Jego krytyka jest jednak tak nieprzejednana, że postanawiam zadać mu fundamentalne pytanie:
– Dlaczego nie występujesz z Kościoła katolickiego?
– Urodziłem się katolikiem, zmiana wyznania byłaby gestem antyekumenicznym – odpowiada mi. Po czym upewnia się, czy dobrze wiesza mokre prześcieradła, bo jeszcze nigdy tego nie robił.
12. Życie w Mar Musa skupia się wokół trzech filarów: wielowiekowej tradycji kontemplacji i duchowej wspólnotowości, czerpiącej zarówno z doświadczeń licznych odłamów wschodniego chrześcijaństwa, jak i z inspiracji muzułmańskich, następnie pracy fizycznej na wzór Rodziny z Nazaretu oraz Abrahamowej gościnności. Wszystko to ma przede wszystkim służyć dialogowi pomiędzy religiami. Założyciel wspólnoty, Paolo Dall’Oglio, opowiadając o swoim powołaniu do poszukiwania zbliżenia z muzułmanami, wspomina: Islam przyjął mnie na swe gościnne łono. Czułem urok tych dusz, oddzielonych od Kościoła. Pragnąłem dzielić z nimi misterium chrześcijańskie, kochać je „bez ducha wojującego” i żyć Ewangelią obok nich.
Dialog oznacza działanie. Wraz z końcem każdego tygodnia można spotkać w Mar Musa wielu muzułmańskich przyjaciół z okolicznych miast i wiosek. Jest to czas formowania rzeczywistości. Poprzez rozmowy, wspólny posiłek i modlitwę buduje się sąsiedzką harmonię współistnienia. Wokół monastyru skupiona jest również nieformalna grupa jezuitów. Od trzydziestu lat prowadzą oni dialog z muzułmańskimi intelektualistami, pogłębiając wspólne studia nad obiema religiami. Wspomaga ich w tym wspaniała klasztorna biblioteka. Dziesiątki tysięcy pozycji w wielu językach pozwalają muzułmanom lepiej poznać chrześcijaństwo, chrześcijanom zaś – islam. Po godzinach codziennej pracy i medytacji, wieczory spędzone z imbrykiem ziołowej herbaty w klasztornej czytelni należą do niezapominanych przyjemności intelektualnych.
13. W ostatnim roku nad Syrią zebrały się ciemne chmury. Huk wystrzałów przeszywa ulice syryjskich miast, a towarzyszy mu jęk rannych, zatrzymanych, opuszczonych i głodnych. W sytuacjach granicznych wyraźniej uwidaczniają się pęknięcia w społecznej bryle, które często pokrywają się z liniami religijnych podziałów. Jest to również chwila próby dla Mar Musa.
Podczas ramadanu, muzułmańskiego miesiąca postu, niektórzy spośród członków wspólnoty w intencji pokoju nie pili i nie jedli od wschodu do zachodu słońca. Pod koniec zeszłego roku w klasztorze odbył się tydzień duchowego dżihadu, postu, modlitwy i sakiny (otrzymanej od Boga łaski spokoju w głębi duszy). Mieszkańcy klasztoru codziennie czytali Ewangelię, recytowali Koran i medytowali nad wyborem tekstów dotyczących przebaczenia, wyzbycia się przemocy w czasie politycznych przemian, braterskiego dialogu opartego na wzajemnym posłuchu i bezwarunkowej akceptacji różnic. Duchowo wsparło ich na odległość wielu intelektualistów, ludzi wiary i organizacji z całego świata. Bo prawdziwe pojednanie pomiędzy dziećmi Matki-Syrii, członkami wspólnoty, Arabami i cudzoziemcami, mężczyznami i kobietami, oficerami i humanistami, osiągnąć można tylko na drodze rezygnacji z prawa do posiadania jedynej racji oraz wyłączności na cnotę patriotyzmu.
14. W Mar Musa Ewangelia ma wymiar etyczny, zakorzeniony w mistycyzmie i wiodący do moralnego zaangażowania. Nikogo tu nie interesuje uprawianie archeologii monastycznej. Celem jest wyrażenie siebie wobec epoki, w której przyszło nam żyć, i przyjęcie za to pełnej odpowiedzialności, także kulturowej, środowiskowej i społecznej.
Zwykło się uważać, że religia zawiera w sobie komponent mówienia ludziom, co powinni myśleć. Tu, na pustyni, żyje wspólnota zapewniająca ludziom przestrzeń i spokój, dzięki którym myśleć mogą samodzielnie. Prędzej niż odpowiedzi na egzystencjalne pytania, znaleźć tu można same pytania. Jednakże to nie miejsce jest najważniejsze, chodzi o coś znacznie większego.
15. Ojciec Paolo Dall’Oglio: Kpię sobie z Mar Musa. Służyć harmonii islamsko-chrześcijańskiej, ukazywać miłość Jezusa muzułmanom, to zdanie znaczy dla mnie dziesięć razy więcej niż Mar Musa! W tym punkcie mam podejście jezuickie: Mar Musa to po prostu narzędzie apostolskie. Nasza misja jest altruistyczna, wolna, uniwersalna. Dlatego może być skuteczna.
Jesteśmy kontemplatykami, odkąd możemy powiedzieć, w każdej chwili: „Bóg wystarczy”. Dzieło, jego skuteczność, jego owoce, będą osądzane później i gdzie indziej. Tymczasem jednak postawa kontemplacyjna nie jest prekulturowa czy postkulturowa. Miejsca, mury, słowa, uczucia, język tworzą ramy naszej kontemplacji. One pozwalają nam kontemplować odbicie miłości Boga w swojej własnej kulturze. W swoim własnym języku.
W Mar Musa język mojej kontemplacji jest islamsko-chrześcijański. Jak mógłbym bardziej wyrazić głębię siebie? Mój język nie jest a priori chrześcijański czy muzułmański, jest już islamsko-chrześcijański.
***
Cytaty pochodzą z wywiadu-rzeki Guyonne de Montjou z ojcem Paolo Dall’Oglio: Mar Moussa. Un monastère, un homme, un désert, tłum. Joanna Murkocińska.
***
Tekst pochodzi z wydanego w 2012 roku 19. numeru naszego kwartalnika „Po lewicy Ojca”. 29 lipca 2013 roku ojciec Paolo Dall’Oglio został uprowadzony przez rebeliantów powiązanych z Al-Kaidą. Jego los pozostaje nieznany.