Białoruś jest pozytywnym przykładem podawanym przez Rosję dla innych państw byłego ZSRR: „Chodźcie z nami, będziecie u Was dobrze, jak na Białorusi”. A u nas faktycznie drogi są równe, w sklepach można dostać Coca-colę, a w miastach jest czysto. Tylko ludźmi rządzi strach.
Z Andrzejem Poczobutem, białoruskim korespondentem „Gazety Wyborczej”, byłym więźniem reżimu Aleksandra Łukaszenki, rozmawiają Mateusz Luft i Stanisław Zakroczymski.
Czy Białoruś to już Rosja?
Nie. Choć można powiedzieć, że polityka Władimira Putina budzi ostatnio ze snu mit ZSRR, a co za tym idzie gra na sentymencie człowieka sowieckiego, gatunku który wciąż jest u nas żywy…
A może na Białorusi ZSRR właściwie nigdy nie upadł?
Tego bym nigdy nie powiedział, choć myślę, że jest Białoruś jest w dużej mierze zjawiskiem postsowieckim.
Dlaczego?
Choćby z tego powodu, że nigdy nie doszło tu do poważnej transformacji gospodarczej. W przeciwieństwie do Ukrainy, gdzie panuje bandycki kapitalizm, na Białorusi wciąż mamy oficjalnie „rynkowy socjalizm”. I faktycznie dominuje własność państwowa. Na Ukrainie to oligarchowie decydują, kto będzie prezydentem, a u nas Łukaszenka decyduje, kto będzie oligarchą. To zasadnicza różnica.
Poza tym Białoruś jest państwem-wizytówką unii celnej z Rosją, której Moskwa używa jako pozytywnego przykładu współpracy. Mówi do innych państw byłego ZSRR „Chodźcie z nami, będziecie u Was dobrze, jak na Białorusi”. A u nas faktycznie drogi są równe, w sklepach można dostać Coca-colę, a w miastach jest czysto. Tylko ludźmi rządzi strach. Byłem niedawno w Mołdawii i słyszałem słowa zazdrości o „dobrego gospodarza”. Wiem, że pojęcie „homo sovieticus” zostało już wielokrotnie wyeksploatowane, ale ono jest i żyje w postsowieckich społeczeństwach…
Po ostatnich zajściach na Krymie i destabilizacji wschodniej Ukrainy wszyscy zadają sobie pytanie, „co dalej?”, albo „kto będzie następny?”. Białoruś jest krajem bardzo uzależnionym gospodarczo od Rosji, granica między tymi państwami de facto nie istnieje, nie boi się Pan, że to wystarczające przesłanki, by się obawiać?
Trzeba powiedzieć jasno, że Krym zmienił wszystko i po Krymie wszystko jest już do pomyślenia. Nikt się nie spodziewał, że w Europie XXI wieku jest możliwa cicha inwazja na terytorium innego państwa. Oczywiście na całym obszarze dawnego ZSRR wydarzenia na Ukrainie były odbierane jako zagrożenie. Charakterystyczne jest to, że początkowo żadne z nich nie chciało popierać działań Rosji, poza Armenią, która traktuje ją jako jedynego sojusznika w obliczu otoczenia przez muzułmańską Turcję i Azerbejdżan. Dopiero bardzo mocna presja zmusiła Łukaszenkę do poparcia wielkiego sąsiada. Reszta państw byłego imperium nie poprała Rosji i wstrzymała się od głosu…
A może Łukaszenka postara się teraz wcielić w rolę obrońcy narodu białoruskiego? Czy w związku z zaistniałą sytuacją jego pozycja może się umocnić?
Myślę, że zdecydowanie tak i pierwsze niezależne badania opinii publicznej już wskazują na wzrost poparcia społecznego dla reżimu. Tu warto zaznaczyć, że w kwestii pojmowania sprawy narodu białoruskiego Łukaszenka przeszedł dosyć krętą drogę. Przecież dochodząc do władzy w 1994 roku mierzył znacznie wyżej niż prezydentura Białorusi. Marzył by zostać nowym przywódcą ZSRR i, wbrew pozorom miał na to szansę spore szanse….
Jak miało do tego dojść?
To w tym celu powołano w latach dziewięćdziesiątych do życia ZBiR, Związek Białorusi i Rosji. Miał być podpisany dodatkowo Akt Konstytucyjny, który przewidywał, że na okres przejściowy, przez rok państwem związkowym będzie nim rządził prezydent Rosji, a przez kolejny prezydent Białorusi. Można przewidywać, że wejście Łukaszenki na ówczesną rosyjską scenę polityczną spowodowałoby, iż zostałby nowym przywódcą. Jednakże w ostatniej chwili otoczenie Jelcyna zablokowało ten pomysł i Akt nie został podpisany przez schorowanego Jelcyna. Po objęciu prezydentury przez Putina Łukaszenka nie miał już złudzeń, że może z nim konkurować. Nie jest zbiegiem okoliczności, że 31 grudnia 2000 roku, kiedy Jelcyn ogłaszał że jest zmęczony i odchodzi, Łukaszenka po raz pierwszy wspomniał o niepodległości Białorusi. I od tego momentu cały czas, pomimo retoryki integracyjnej, przypomina, że Białoruś jest niepodległa…
Rosji to nie przeszkadza?
Oczywiście, jeśli Łukaszenka chce żeby Rosja sfinansowała jego działania, to mówi, że „jesteśmy braćmi i nie możemy sobie wystawiać rachunków”. Natomiast kiedy Rosjanie pragną na przykład wykupywać przedsiębiorstwa, to mówi o niezależności.
Gdzie są więc granice tej niezależności?
Na pewno wewnątrz państwa to Łukaszenka dzieli i rządzi. Rozdaje kary i kontroluje kariery. Blokuje też wszelkie niekontrolowane przez siebie kontakty urzędników czy biznesmenów z Rosją. Co ciekawe, opcja jawnie prorosyjska jest wśród białoruskich elit zwalczana nawet ostrzej niż prozachodnia, jako bardzo niebezpieczna dla Łukaszenki.
Jak to się odbywa?
Niedawno miał na przykład być powołany otwarcie prorosyjski Białoruski Słowiański Komitet. Na jego czele czele miał wieloletni, lojalny wobec Łukaszenki, przedstawiciel elity rządzącej, autor wielu represyjnych pomysłów, Sergiej Kastian. Władza odmówiła mu rejestracji partii, co skwitował dość groteskową w jego ustach skargą na dyktaturę… Widzimy więc, że Łukaszenka trzyma rękę na pulsie i odebrał zdarzenia ukraińskie jako zagrożenie…
Gdzie więc są te rosyjskie wpływy?
One są bardzo mocne po pierwsze w gospodarce. Obserwujemy ostatnio proces osłabiania się białoruskiej ekonomii i stopniowe wykupywanie przedsiębiorstw przez Rosjan. Po drugie, w polityce zagranicznej. Tu Łukaszenka musi iść w kierunku wyznaczonym przez Rosję, a ostatnie wydarzenia udowodniły, że od tej zasady nie może być żadnych wyłomów.
Jak wydarzenia na Ukrainie były obserwowane przez białoruskie społeczeństwo? Dodały mu odwagi?
Wręcz przeciwnie! Myślę, że ludzie na Białorusi bardzo się przestraszyli. Przecież tam polała się strumieniami krew, a wiele osób wciąż jest zaginionych. Poza tym widzimy, że bezpośrednim skutkiem Majdanu była utrata Krymu i destabilizacja wschodu państwa. Dlatego trudno się dziwić, że Białorusini uznali ten sposób działania za zagrożenie i przychylniej patrzą na Łukaszenkę. Nie ma wolności, ludzie są zastraszeni, sytuacja gospodarcza jest kiepska, ale przecież na ulice nie wychodzi armia, i nie ma tych „bandytów”, których pokazuje nieustannie rosyjska telewizja, pierwsze źródło informacji na Białorusi…
Nie ma więc żadnych szans na zmianę?
Bardzo wiele zależy o tego, co dalej się stanie z Ukrainą. Przed Majdanem Putin mógł twierdzić, że cały obszar byłego ZSRR, oprócz może państw bałtyckich i Gruzji, które zawsze były nieco odmienne kulturowo, idzie w naturalnym historycznym kierunku, jakim są silne rządy autorytarne, oraz że nie ma dla nich innej opcji, niż integracja z Rosją. A ukraińskie społeczeństwo, które ponad siedemdziesięciu lat żyło w Związku Sowieckim, pokazało że to nieprawda. Wolna, demokratyczna Ukraina zmieniłaby absolutnie układ sił na terenie byłego ZSRR. Sądzę, że byłaby przede wszystkim przykładem dla Rosji bo tam jest wbrew pozorom spore zaplecze dla protestów prodemokratycznych, a zmiany w Rosji zawsze wiążą się ze zmianami na Białorusi… Myślę zresztą, że to właśnie groźba wewnętrznych rozruchów mogła zaprowadzić Putina do tak ostrej reakcji na wydarzenia w Kijowie. Lepiej strzelać na Ukrainie, niż u siebie…
Dla sukcesu Ukrainy potrzeba jednak wsparcia zachodu…
Tak, a zachód wygląda, jakby zupełnie nie miał chęci do działania, ani pomysłu, jak działać. Jesteśmy w punkcie zwrotnym. Nie wystarczy już Partnerstwo Wschodnie, budzenie sympatii i aspiracji europejskich we wschodnich społeczeństwach. Na Ukrainie społeczeństwo wyraziło je głośno i co? Ku wielkiemu zdziwieniu państw zachodnich Rosja zaczyna agresywne działanie, co było przecież całkiem do przewidzenia. Reakcja zachodu jest, w oczach społeczeństw postsowieckich, śmieszna One dziś wszystkie widzą świetnie, że zły wybór geopolityczny może być natychmiast ukarany: pojawią się zielone ludziki nieznanej formacji, a potem nagle część mieszkańców wywiesi w gestii sympatii flagi rosyjskie. Łukaszenka zdaje się mówić „Zobaczcie, zawsze wam mówiłem, że ten zachód do niczego nie jest zdolny. Miałem rację!”. Pacyfikacja Majdanu i inwazja na Krym otworzyły nowy rozdział w polityce. Anne Appelbaum ma rację: czas bezkrwawych kolorowych rewolucji minął.
Opozycja białoruska musi więc wyciągnąć trudne wnioski z Majdanu. A czy ma jakiegoś lidera, który mógłby poprowadzić ją według nowej strategii?
W 1994 roku Łukaszenka był dyrektorem kołchozu, który nie należał do przodujących. Na Białorusi wciąż jest ich wiele, także żartem można powiedzieć, że problemu z rekrutacją elit by nie było… Problem polega na tym, że każdy kto zaczyna sobie budować wizerunek polityczny i jakiekolwiek zaplecze, kończy w więzieniu. Po każdych wyborcach prezydenckich któryś z kandydatów trafia za kratki. Taka polityka skutecznie odstrasza ludzi od angażowania się w sprawy publiczne.. Dzisiaj młodzi ludzie wolą wyjeżdżać jako przedsiębiorcy do Rosji, gdzie da się w miarę dorobić i rozwiązać indywidualne problemy. Jeśli ktoś zostaje i zaczyna walczyć, to zaczyna działać przeciw niemu machina władzy. Władza nie pozwala żadnej alternatywie przebić się do społecznej świadomości.
Może szansą na złagodzenie reżimu będą przyszłoroczne Mistrzostwa Świata w hokeju?
Oczywiście, w wyniku wprowadzenia ruchu bezwizowego przyjedzie trochę widzów z całego świata. Jednak wątpię by zobaczyli coś ponad potiomkinowskie wioski stawiane na tę okoliczność przez władzę. Skutki mistrzostw będą pewnie podobne do igrzysk w Soczi. Reżim próbował już zresztą wprowadzić obostrzenia dla dziennikarzy zagranicznych, aby nie pisali o niczym poza sportem. Zostały one co prawda cofnięte pod presją dziennikarzy skandynawskich, jednak nie spodziewałbym się po mistrzostwach wielkiego przełomu. Trzeba pamiętać, że światopogląd Łukaszenki jest uformowany przez radziecką propagandę. On nie rozumie zachodu i nigdy nie pozwoli mu wpływać na sytuację wewnętrzną Białorusi. Jedyne, co mógłby zaakceptować, to bezwarunkową pomoc finansową, a na to oczywiście nie ma szans.
Czyli bez zmiany w polityce zachodu na Białorusi nic się nie zmieni?
Białoruś może uniezależnić się od Rosji tylko w wypadku jej długotrwałego konfliktu ze światem zachodnim i długofalowej polityki gospodarczej tego drugiego wycelowanej w Rosję. Dopóki Putina stać na utrzymanie krnąbrnego, lecz posłusznego reżimu Łukaszenki, będzie mu płacił tak długo, jak tylko będzie mu potrzebny, powoli przejmując białoruską gospodarkę. Chyba, że stwierdzi, iż z jakiegoś powodu należy zająć terytorium sąsiedniego państwa. Gdyby taka była jego wola, nie widzę dziś przeszkód, jakie mógłby napotkać na jej realizacji. Upadek Białorusi obciążyłby zaś głównie Aleksandra Łukaszenkę, który przez brak reform gospodarczych i pobudzania świadomości narodowej wprowadził kraj w pułapkę uzależnienia od wielkiego sąsiada.
Andrzej Poczobut – dziennikarz, publicysta, bloger. Korespondent „Gazety Wyborczej”, działacz mniejszości polskiej na Białorusi związany z Grodnem. Były więzień reżimu Łukaszenki.
Jeśli nie chcą Państwo przegapić kolejnych wydań naszego tygodnika, zachęcamy do zapisania się do naszego newslettera.
Wywiad
Tutaj zamieszczamy wszystkie rozmowy przeprowadzone na potrzeby strony "Kontaktu".
Mateusz Luft
Doktorant na wydziale Socjologii UW, członek Inicjatywy Wolna Białoruś, redaktor magazynu „Kontakt”, współautor podcastów o polityce Unii Europejskiej w „Krytyce Politycznej”.
Stanisław Zakroczymski
Członek Zarządu Instytutu Strategie 2050, prawnik, historyk, w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych UW przygotowuje doktorat z prawa administracyjnego. Autor wywiadu-rzeki z prof. Adamem Strzemboszem, „Między prawem i sprawiedliwością”. Wieloletni redaktor, a obecni stały współpracownik Magazynu Kontakt.