fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Po co filozofia w czasach kryzysu?

Wyważony ton i popularyzatorski charakter tekstów Stawiszyńskiego dobrze służą przesuwaniu języka publicystycznego w lewo. Autor ponownie odkrywa klasyków myśli krytycznej na potrzeby współczesne.
Po co filozofia w czasach kryzysu?
ilustr.: Zofia Klamka

Wyobcowanie filozofii nie musi brać się tylko z nierealności jej samej, lecz i nastawienia większości z nas. Potocznie często mówimy, że to „żadna filozofia”, albo pouczamy innych, aby „za bardzo nie filozofowali”. Od znajomych, bliższych i dalszych, często słyszę o tym, jak to „filozofia nie odpowiada na żadne pytania”. Zarzuty, że filozofia jest „niepotrzebna”, możemy też zauważyć wszędzie – ostatnio przedrukowały je chociażby „Wysokie Obcasy”.

W czasach COVID-u i fal prawicowych populizmów próba metarefleksji może okazać się zbawienna. Ale czy można przeprowadzić ją w taki sposób, żeby nie była odległa i trudna do zrozumienia? W książce „Co robić przed końcem świata” Tomasz Stawiszyński próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak odnaleźć się w świecie płynnej nowoczesności. Mówi przy tym o filozofii bez zbędnego coachingu czy wykładu. Co może ważniejsze – dociera ze swoim przekazem do szerszej klasy średniej, przełamując akademicko-popularyzatorską bańkę informacyjną.

Filozofią przez radio

Ten krótki zbiór esejów składa się przede wszystkim z audycji radiowych prowadzonych przez Stawiszyńskiego w ramach cyklu „Kwadrans Filozofa” w TOK FM. Dla stałych fanów audycji nie będzie więc tutaj raczej nic nowego (ja, przyznaję się bez bicia, znam twórczość autora tylko z tekstów pisanych i fantastycznego skądinąd podcastu „Skądinąd”). To przede wszystkim mówione felietony, wyważone komentarze do otaczającej rzeczywistości.

Warto jednak spojrzeć na to szerzej. Tak w felietonach pisanych, jak i radiowych pojawiają się dwa istotne aspekty: kwestie terapeutyczne (sam autor jest w końcu specjalistą od myśli psychoanalitycznej) oraz możliwości w rozwijaniu świadomości klasowej. Na razie skupmy się na tych pierwszych.

Stawiszyński nie sili się przy tym na tani coaching – ba, nawet próbuje z nim walczyć. Nie jest to również próba „filozoficznej terapii”, w stylu różnorakich akcji pod tytułem „żyj według stoików”. Autor jest świadomy niedoskonałości nawet własnych ocen, do wszystkiego podchodzi sceptycznie. To raczej nie postawa „człowieka sukcesu i przezwyciężania siebie” czy „racjonalnego pana swojego losu” – to ludzki sceptycyzm, postawa człowieka świadomego, że jest determinowany nie tylko przez własną racjonalność, lecz także przez ogólny kontekst społeczny.

Może i brzmi banalnie, ale taka lewicowa wersja filozofii życiowej, oparta na etyce humanistycznej i solidarystycznej, wydaje się, zwłaszcza teraz, potrzebna. Jest to zwrot ku sobie, próba wybudowania własnego systemu wartości i odnalezienia pewnej autonomicznej prawdy – a nie tej, którą wtłaczają nam organizacje religijne, polityczne czy potężne korporacje.  Nawiązując do francuskiej psychoanalizy (co cytuję za Žižkiem), możemy dojść do wniosku, że „chodzi o to […], że «Ja powinienem odważyć się na zbliżenie do miejsca mojej prawdy». Czeka mnie tam nie tyle głęboka Prawda, z którą muszę się utożsamić, ile nieznośna prawda, z którą muszę nauczyć się żyć”. Dostrzeżenie sprzeczności również we własnych przekonaniach, a w konsekwencji pewien rodzaj pokory, wydają się więc konieczne, zwłaszcza w czasach wzrastającej polaryzacji.

Podobne przemyślenia zauważam również u Stawiszyńskiego. Co może nawet u niego ważniejsze – to aktywistyczne nastawienie tej etyki. Krytykuje on różnorakie aplikacje do medytacji i twierdzenie, że „świata nie jesteśmy w stanie zmienić, więc powinniśmy zmienić swój sposób widzenia świata – oto mantra”. Jak można się domyślić, nie chodzi przy tym o odrzucenie medytacji w ogóle – chodzi raczej o całą ideologię, która jest do niej dobudowywana.

To aktywistyczne podejście wydaje się szczególnie istotne dla propozycji Stawiszyńskiego. Zaakceptowanie absurdu świata, śmierci (która, przez COVID, stała się nam jeszcze bliższa) nie musi polegać tylko na stoickim spokoju. Idzie o coś więcej – z akceptacji własnego strachu i niedoskonałości wynika tutaj nawoływanie do działalności społecznej. Być może nawet do buntu? O felietonie „Jesteśmy wściekli”, nie bez przesady, myślę, Lech Nijakowski napisał, że tekst mógłby „bez zmian stać się manifestem radykalnej partii politycznej”. I rzeczywiście, jak pisze sam autor: „[Jesteśmy] wściekli, że pomimo retoryki, którą zewsząd słyszymy – pełnej takich słów, jak demokracja, równość, wolność, miłość, współczucie, szlachetność, prawa człowieka, cywilizacja, kultura, pomoc – świat dzieli się na uprzywilejowanych i nieuprzywilejowanych, na ludzi, którzy korzystają z dobrodziejstw cywilizacji, i tych, którzy są wszelkich dobrodziejstw pozbawieni. Na ludzi niezbędnych i ludzi zbędnych, pozbawionych faktycznych praw, niepotrzebnych, nieważnych, nieistniejących. Ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie, nieposiadających domu, majątku, nieprzynależących do żadnej wspólnoty, wyrzuconych na margines”. Co istotne: nawet w takim potencjalnym manifeście radykalnej partii politycznej autor nie nawołuje do krwawych rewolucji, lecz raczej do samego dążenia ku zmianie społecznej, którą może być, na przykład, zdobywanie świadomości klasowej.

Podobnie jest, kiedy Stawiszyński komentuje wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie przerywania ciąży. Tam też wściekłość łączy się z wyważeniem, sceptycyzmem. Tak samo istotny jest tam też wątek psychologiczny, skupiający się głównie na krytyce religii w duchu freudowskim i „mrocznym, destrukcyjnym popędzie” inicjatorów wyroku. Ponownie przechodzi to jednak w ton aktywistyczny: „zwolennicy okrutnego bóstwa, fundamentaliści pozbawieni szacunku dla innych, dążący do totalnej symbolicznej władzy […] nie chcieliście rozmowy, no to jej nie będzie”.

Marks, Freud i klasa średnia

Tym fragmentem warto przejść do drugiego istotnego aspektu książki. To, że została wydana w Agorze – spółce kojarzonej przede wszystkim z „Gazetą Wyborczą” – jest dosyć znaczące. Jeszcze niedawno była tam wznawiana klasyczna już pozycja „Kościół, lewica, dialog” Adama Michnika; lewicowym czytelnikom dziennik może z kolei kojarzyć się z obroną transformacji ustrojowej i postaci Leszka Balcerowicza.

W „Co robić przed końcem świata” zostaje to w pewnym sensie przełamane. Zdanie „nie chcieliście rozmowy, no to jej nie będzie” jest dobrym podsumowaniem skutków relacji państwo–Kościół przez ostatnie trzydzieści lat. Paradoksalnie Stawiszyński dalej wierzy w przyszłą możliwość dialogu, jednak do Kościoła podchodzi bardziej krytycznie, niż robił to Michnik w latach osiemdziesiątych. Widzi autorytarne zapędy hierarchów, zwłaszcza w obszarze seksualności – gdzie przywołuje również freudowski wniosek o tym, że Kościół sprawuje władzę nad duszą poprzez władzę nad ciałem.

Zbliżony brak złudzeń obserwujemy w stosunku autora do współczesnego kapitalizmu – a raczej całej neoliberalnej ideologii, która z niego wynika. Jest to nie tylko krytyka różnych praktyk siebie – czyli sposobów samokontrolowania się jednostki poprzez różne codzienne, „racjonalizujące” działania – jakie proponuje nam neoliberalizm. Stawiszyński w bardzo wyważony sposób pisze o potrzebie solidarności społecznej i pracowniczej, która jego zdaniem może nastąpić tylko wtedy, gdy zaakceptujemy fakt, że jesteśmy zdeterminowani przez niezależne od nas czynniki społeczne, na przykład klasowe. Prowadzi to autora do krytyki charakterystycznego dla klasycznego liberalizmu założenia o racjonalności jednostek i całkowitej ich odpowiedzialności za własny los. Krytykowana jest również liberalna kultura pracy i alienacja samej pracy w tym systemie.

Autor nie skupia się przy tym zbytnio na samej diagnozie, raczej patrzy w przyszłość – do świata, gdzie „pracownikami idealnymi” stają się boty i roboty. Stawiszyński mówi tutaj jednak Marcusem, widząc w nowych technologiach raczej szansę – być może paradoksalną – na ponowną humanizację świata pracy. „Chodzi więc o to, żebyśmy pomyśleli wynalazki technologiczne nie tyle jako wyjątkowo wysublimowane instrumenty opresji i eksploatacji, ale jako narzędzia, które mogą wzmacniać społeczne więzi […] utopia? Z całą pewnością. Ale zarazem utopia niebywale ożywcza”, pisze. Zwłaszcza zakończenie tego fragmentu przywołuje na myśl „Socjalizm. Utopię w działaniu” Baumana. To propozycja utopii dalszej, głębszej niż reklamy kosmetyków czy chwilowych przyjemności. Stawiszyński, tak jak Bauman, proponuje tutaj dalszą wizję, wychodzącą poza codzienną rutynę – a tą ma być nowy system, tak w sensie ideowym, jak i gospodarczym.

Wnioski te są ważne również w szerszym sensie. Stawiszyński swoimi audycjami i felietonami dociera z wyraźnie lewicowym przekazem do kręgów centrystów czy liberałów – a także do, być może dotąd nie zainteresowanej polityką, miejskiej klasy średniej (czyli odbiorców mediów Agory). Teoria krytyczna, psychoanaliza, wreszcie problem nierówności społecznych i kryzysu kultury pracy w czasach późnego kapitalizmu przedstawiane są również pracownikom i pracowniczkom korporacji, którzy po trzydziestu latach też mają dosyć. Tak dominacji Kościoła, jak i kultury pracy opartej na dehumanizacji. Nie jest to, oczywiście, jedyny czynnik „rewolucji w myśleniu”; skutków transformacji, w sensie społeczno-kulturowym, nie przełamie kilka osób, nawet publikujących w jednym z większych oponiotwórczych mediów. Ale jest to bardzo ważny krok.

Wyważony ton i popularyzatorski charakter tekstów Stawiszyńskiego dobrze służą przesuwaniu języka publicystycznego w lewo – i ponownemu odkryciu klasyków myśli krytycznej na potrzeby współczesne.

Co robić przed końcem świata?

Poruszone przeze mnie kwestie to oczywiście tylko skrawek tych poruszonych w książce. Z powodu swojej formy (składa się z samych felietonów radiowych) dotyka ona bardzo wielu zagadnień. Dwa wymienione uważam za szczególnie charakterystyczne czy aktualne, ale Stawiszyński opowiada też bardzo ciekawie (zresztą nie tylko w tym zbiorze) o teoriach spiskowych, reptilianach czy eutanazji.

Rozważania snute są jednak, co widać już w tytule, „przed końcem świata”. Końcem świata liberalnej demokracji, końcem kapitalizmu, praw kobiet czy jakiejkolwiek kultury pracy. Wreszcie – śmiercią, czyli końcem świata każdej jednostki.

Stawiszyński ma na to prostą receptę: filozofię. Autor nastawia przy tym czytelnika raczej na działanie niż odcięcie się od świata w swoich rozmyślaniach.

To aktywizm spokojny, wyważony, z docelowym marzeniem o dialogu. Przy okazji – otwarty przez to na pewien krąg odbiorców, do którego wcześniej nie docierały raczej lewicowe postulaty (zwłaszcza te ekonomiczne). „Co robić przed końcem świata” to zbiór esejów w duchu, być może, paradoksalnego ostrożnego radykalizmu politycznego. Bardzo obecnie potrzebnego, i co więcej, w bardzo dobrym wydaniu.

Tomasz Stawiszyński, „Co robić przed końcem świata”, Agora, Warszawa 2021.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×