Płaca przeciwko pracy domowej
Publikujemy tłumaczenie fragmentu książki „Wages Against Housework” z 1975 roku. Więcej o tym, dlaczego, przeczytasz we wstępniaku.
***
Mówią, że to miłość. My mówimy, że to nieodpłatna praca.
Nazywają to nieczułością. My nazywamy to nieobecnością.
Każde poronienie to wypadek przy pracy.
I homoseksualność, i heteroseksualność to warunki pracy… ale homoseksualność to kontrola pracowników nad procesem produkcji, nie koniec pracy.
Więcej uśmiechu? Więcej pieniędzy. Nic tak skutecznie nie zniszczy leczniczych walorów uśmiechu.
Neurozy, samobójstwa, deseksualizacja – choroby zawodowe gospodyni domowej.
Bardzo często trudności i dwuznaczności, których doświadczają kobiety podczas dyskusji nad płacą za pracę domową, wynikają ze sprowadzenia jej do rzeczy – do garści pieniędzy, podczas gdy kwestię tę można by postrzegać z perspektywy politycznej. Różnica między tymi dwoma punktami widzenia jest fundamentalna. Kiedy postrzegamy płacę domową jako rzecz, a nie jako perspektywę, odrywamy cel naszej walki od walki samej w sobie. Pomijamy jej znaczenie w procesie ujawniania i podważania roli, do której zostały sprowadzone kobiety w kapitalistycznym społeczeństwie.
Kiedy postrzegamy płacę za prace domowe w tak ograniczony sposób, zaczynamy zadawać sobie pytanie: co w naszym życiu mogłoby zmienić posiadanie trochę większej ilości pieniędzy? Możemy nawet zgodzić się, że dla wielu kobiet, które nie mają innego wyboru niż wyjście za mąż i zostanie gospodynią domową, pieniądze te rzeczywiście mogłyby być źródłem znaczącej zmiany. Ale dla tych z nas, które wydają się mieć inne możliwości – pracę zawodową, postępowego męża, życie we wspólnocie, relacje homoseksualne lub jakieś połączenie tych elementów – większa ilość pieniędzy nie wiązałyby się z żadną istotną zmianą. Mamy inne sposoby osiągania niezależności finansowej i ostatnia rzecz, której chcemy, to uzyskanie jej poprzez określanie się jako gospodynie domowe. Los ten, jak wszystkie się zgadzamy, jest gorszy niż śmierć.
Problemem związanym z taką postawą jest to, że w naszych wyobrażeniach zwykle dorzucamy trochę pieniędzy do gównianego życia, które teraz wiedziemy, i pytamy: co dalej? Opieramy się na fałszywej przesłance, że mogłybyśmy kiedykolwiek dostać te pieniądze bez jednoczesnego zrewolucjonizowania – w walce – wszystkich naszych rodzinnych i społecznych relacji. Ale jeśli spojrzymy na płacę domową z perspektywy politycznej, zauważymy, że ta walka przyniesie skutek w postaci rewolucji w naszym życiu i pozycji społecznej. Jest również jasne, że jeśli myślimy, iż „nie potrzebujemy” tych pieniędzy, to dlatego, że zaakceptowałyśmy tę szczególną formę prostytucji ciała i umysłu, dzięki której otrzymujemy pieniądze pozwalające ukryć ową potrzebę. Postaram się wykazać, że płaca za prace domowe jest nie tylko perspektywą rewolucyjną, lecz także jedyną rewolucyjną perspektywą z punktu widzenia feminizmu i ostatecznie całej klasy pracującej.
„Mozół miłości”
Należy zauważyć, że gdy mówimy o pracy domowej, nie mówimy o zawodzie takim jak inne. Mówimy o najgłębszej manipulacji, najsubtelniejszej i najbardziej zawoalowanej formie przemocy, jaką kiedykolwiek kapitalizm wymierzył w jakąś część klasy pracującej. To prawda, że w kapitalizmie każda pracująca osoba jest oszukiwana i wykorzystywana, a jej związek z kapitałem pozostaje w pełni utajony. Płaca stwarza wrażenie uczciwej umowy: pracujesz i dostajesz pieniądze, więc ty i twój szef jesteście równi. W rzeczywistości płaca nie tyle stanowi wynagrodzenie za twoją pracę, ile raczej prowadzi do ukrycia całej nieopłacanej pracy, która obracana jest w zysk. Ale płaca pozwala przynajmniej określić cię jako pracownika, możesz więc negocjować i możesz walczyć o większe wynagrodzenie, korzystniejsze warunki i wymiar wykonywanej pracy. Zapłata oznacza, że jesteś częścią umowy społecznej, i nie ma wątpliwości co do znaczenia tego faktu: pracujesz nie dlatego, że to lubisz, czy dlatego, że jest to dla ciebie naturalne, ale dlatego, że wyłącznie pod tym warunkiem możesz przeżyć. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo jesteś wykorzystywany, nie jesteś swoją pracą. Dzisiaj jesteś listonoszem, jutro kierowcą taksówki. Liczy się tylko to, jak dużo pracy musisz wykonywać i jak dużo możesz za to dostać pieniędzy.
W wypadku pracy domowej sytuacja jest jakościowo inna. Różnica leży w tym, że tę pracę nie tylko kobietom narzucono, ale także uczyniono z niej naturalny atrybut ich fizyczności i osobowości, wewnętrzną potrzebę, aspirację, rzekomo wywodzącą się z głębin kobiecego charakteru. Praca domowa musiała stać się naturalnym atrybutem, nie mogła zostać rozpoznana jako umowa społeczna, ponieważ od początku funkcjonowania kapitalistycznych mechanizmów miała nie być wynagradzana. Kapitał musiał nas przekonać, że nasza nieodpłatna praca to zajęcie naturalne, niemożliwe do uniknięcia, a nawet dające poczucie spełnienia, abyśmy ją zaakceptowały. Z kolei fakt, że jest ona nieopłacana, stanowi najsilniejszą broń podtrzymującą powszechne przekonanie, że praca domowa nie jest pracą. Uniemożliwia to kobietom walkę z tym poglądem, z wyjątkiem prywatnych kłótni kuchenno-sypialnianych wyśmiewanych zgodnie przez całe społeczeństwo, co jeszcze bardziej umniejsza rolę bohaterek tej walki. Jesteśmy postrzegane jako marudne suki, nie jako walczące pracownice.
Pracę domową nie tylko kobietom narzucono, ale także uczyniono z niej naturalny atrybut kobiecej fizyczności i osobowości.
Rola gospodyni domowej doprawdy musi być naturalna, skoro przygotowanie kobiety do tej roli, przekonanie jej, że dzieci i mąż to najlepsze, czego może oczekiwać od życia, zajmuje co najmniej dwadzieścia lat socjalizacji – codziennego treningu praktykowanego przez nieopłacaną matkę. Jednak nawet w takim układzie rzadko się to udaje. Nieważne, jak dobrze zostaniemy wytrenowane, tylko nieliczne kobiety nie czują się oszukane, gdy mija dzień ślubu i odkrywają, że stoją przed brudnym zlewem. Wiele z nas wciąż wierzy w mrzonkę, że bierzemy ślub z miłości. Wiele z nas rozumie, że bierzemy ślub dla pieniędzy i poczucia bezpieczeństwa, ale to jest właściwy moment, by jasno stwierdzić: możemy liczyć na niewiele miłości czy skromną ilość pieniędzy, a ilość pracy, która nas czeka, jest ogromna. To dlatego starsze kobiety zawsze mówią nam: „Ciesz się wolnością, póki możesz, kupuj, co tylko chcesz, teraz…”. Niestety niemal niemożliwe jest cieszyć się wolnością, jeśli od dziecka jesteś trenowana do tego, by być potulną, podporządkowaną, zależną, a przede wszystkim gotową do poświęcania się, a nawet do czerpania z tego przyjemności. Jeśli ci się to nie podoba, to twój problem, twoja porażka, twoja wina i twoje odszczepienie.
Musimy przyznać, że kapitał jest bardzo skuteczny w ukrywaniu naszej pracy. Kosztem kobiet stworzył prawdziwe arcydzieło. Odmawiając pracy domowej zapłaty i zmieniając ją w akt miłości, kapitał upiekł wiele pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze, dzięki temu mnóstwo pracy wykonuje się niemal za darmo, a kobiety, dalekie od walki przeciwko temu, uważają ten obowiązek za najlepszą rzecz w życiu (magiczne słowa: „Tak, kochanie, jesteś prawdziwą kobietą”). Po drugie, kapitał zdyscyplinował męskiego pracownika, czyniąc jego kobietę zależną od jego pracy i jego płacy, i jednocześnie uwięził go w tej dyscyplinie, ofiarując mu służącą – po tym, jak sam pracownik zakończył służbę w fabryce czy biurze. W rzeczywistości rolą kobiet jest być nieopłacanymi, ale szczęśliwymi, a przede wszystkim kochającymi służącymi „klasy pracującej”, czyli tej warstwy proletariatu, której kapitał musiał zagwarantować więcej społecznej władzy. Tak samo jak Bóg stworzył Ewę, by dawała przyjemność Adamowi, kapitał stworzył gospodynię domową, żeby służyła pracownikowi – fizycznie, emocjonalnie i seksualnie – żeby wychowywała jego dzieci, cerowała jego skarpetki, łatała jego ego stłamszone pracą i serwowanymi mu przez kapitał relacjami społecznymi (które są relacjami samotności). To właśnie ta specyficzna mieszanka fizycznych, emocjonalnych i seksualnych usług związanych z pracą, jaką kobieta musi wykonywać dla kapitału, wytwarza szczególny charakter służby gospodyni domowej i czyni ją niezmiernie obciążającą, a jednocześnie niewidoczną. To nie przypadek, że większość mężczyzn zaczyna myśleć o małżeństwie zaraz po otrzymaniu pierwszej posady. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że mogą sobie wówczas na to pozwolić, ale też dlatego, że posiadanie w domu kogoś, kto się o nich troszczy, jest jedynym sposobem, aby nie oszaleć po dniu spędzonym przy taśmie czy przy biurku. Każda z nas wie, że to jest to, co powinna robić, by być prawdziwą kobietą i mieć „udane” małżeństwo.
Im biedniejsza rodzina, tym silniejsze zniewolenie kobiety, nie tylko przez sytuację finansową.
I znów: im biedniejsza rodzina, tym silniejsze zniewolenie kobiety, nie tylko przez sytuację finansową. W rzeczywistości kapitał prowadzi podwójną politykę: inną wobec klasy średniej, a inną wobec rodzin proletariackich. To nie przypadek, że przykłady najbardziej prymitywnego maczyzmu znajdziemy wśród rodzin z klasy robotniczej: im więcej razów dostanie mężczyzna w pracy, tym lepiej musi być wytrenowana jego żona, aby je przejmować, i tym bardziej może on sobie pozwolić na reperowanie swojego ego jej kosztem. Bijesz żonę i kierujesz swoją wściekłość przeciwko niej, kiedy jesteś sfrustrowany lub przemęczony pracą albo kiedy zostałeś pokonany w walce (iść do fabryki – to samo w sobie jest porażką). Im bardziej mężczyzna jest poniżany i rozstawiany po kątach, tym bardziej sam rozstawia po kątach. Dla mężczyzny dom jest zamkiem, w którym żona ma potulnie znosić jego humory, składać go do kupy, kiedy się rozsypie i przeklina świat, odwracać się na drugi bok, kiedy w łóżku mówi: „Jestem dzisiaj zbyt zmęczony”, albo kiedy tak się śpieszy podczas seksu, że – jak to ujęła pewna kobieta – mógłby równie dobrze robić to ze słoikiem majonezu. (Kobiety zawsze wynajdywały sposoby, aby odegrać się na mężczyznach, ale zawsze były to przypadki odosobnione i dotyczące sfery prywatnej. Problemem jest to, jak przenieść tę walkę z kuchni i sypialni na ulice).
Ten przekręt nazywany miłością i małżeństwem ma wpływ na nas wszystkie, nawet jeśli nie jesteśmy mężatkami, ponieważ w momencie, w którym praca domowa została totalnie znaturalizowana i upłciowiona, kiedy stała się atrybutem kobiecości, wszystkie – jako kobiety – jesteśmy postrzegane przez jej pryzmat. Jeśli jest naturalne, że robimy pewne rzeczy, to od wszystkich kobiet oczekuje się, że będą je robić, i to z przyjemnością. Dotyczy to nawet tych z nas, które ze względu na swoją pozycję społeczną mogłyby uniknąć wykonywania części, a może i całości tej pracy (tych, których mężowie mogą sobie pozwolić na opłacenie pokojówek i terapeutów czy różnych form relaksu i rozrywki). Możemy nie służyć jednemu mężczyźnie, ale jesteśmy w relacji służebnej wobec całego męskiego świata. To dlatego nazywanie nas w rozmowach kobietami jest taką degradacją. („Uśmiechnij się, słońce. Co się z tobą dzieje?” – to pytanie, które może zadać każdy mężczyzna, niezależnie od tego, czy jest twoim mężem, konduktorem w pociągu, czy twoim szefem).
Perspektywa rewolucyjna
Wychodząc od tej analizy, jesteśmy w stanie dostrzec rewolucyjne skutki żądania płacy za pracę domową. Jest to postulat, w którym nasza natura ma swój kres, a nasza walka – początek, ponieważ już samo żądanie zapłaty za pracę domową oznacza odmowę uznawania jej za wyraz tejże natury. Tym samym jest odmową przyjmowania przez kobiety tej roli, którą kapitał dla nich wynalazł.
Samo żądanie płacy domowej podkopuje oczekiwania, które stawia wobec nas społeczeństwo i które są istotą naszej socjalizacji. Na nich wspiera się nasza nieodpłatna praca domowa. W tym sensie absurdalne jest porównywanie walki kobiet o wynagrodzenie z walką pracowników fabryk o wyższe zarobki. W tej drugiej wynagradzany pracownik nie podważa swojej roli społecznej, pozostaje w jej ramach. Kiedy my walczymy o płacę, walczymy jednoznacznie i bezpośrednio przeciwko naszej roli społecznej. W takim samym sensie istnieje jakościowa różnica między walką pracownika i buntem niewolnika – niewolnik, żądając wynagrodzenia, występuje przeciw samemu niewolnictwu. Powinno być jednak jasne, że kiedy walczymy o pieniądze za swoją pracę, nie walczymy o wejście w relacje kapitalistyczne, bo nigdy nie byłyśmy poza nimi. Walczymy o to, by złamać plan kapitału dla kobiet, będący kluczowym elementem zaplanowanego podziału pracy i władzy społecznej w ramach klasy pracującej – podziału, za pośrednictwem którego kapitał jest zdolny utrzymać się przy władzy. Zapłata za prace domowe jest zatem żądaniem rewolucyjnym nie dlatego, że sama przez się niszczy kapitał, ale dlatego, że atakuje go i zmusza do przekształcenia relacji społecznych w model bardziej dla nas korzystny i w konsekwencji bardziej pożądany dla jedności klasowej. W rzeczywistości żądanie zapłaty za prace domowe nie oznacza, że jeśli będziemy za nie wynagradzane, to będziemy je nadal wykonywać. Oznacza dokładnie coś odwrotnego. Powiedzieć, że chcemy płacy za pracę domową, to pierwszy krok do odmowy wykonywania jej, ponieważ domaganie się zapłaty czyni tę pracę widoczną. A to jest najbardziej potrzebnym warunkiem rozpoczęcia walki przeciwko niej, zarówno bezpośrednio – przeciw codziennym czynnościom, jak i bardziej ogólnie – przeciw rozumianej w ten podstępny sposób idei kobiecości.
Powiedzieć, że chcemy płacy za pracę domową, to pierwszy krok do odmowy wykonywania jej.
Odnosząc się do wszelkich możliwych oskarżeń o „ekonomizm”, musimy pamiętać, że pieniądz to kapitał – to władza nakazywania pracy. Dlatego odzyskanie pieniędzy, które są owocem pracy naszej, naszych matek i babć, oznacza jednocześnie podważenie władzy kapitału, wymuszającej na nas wykonywanie tej pracy. Musimy wierzyć w siłę, jaką będzie miała dla nas otrzymywana płaca – doprowadzi do demistyfikacji naszej kobiecości i uczyni widzialną naszą pracę – naszą kobiecość jako pracę. To brak płacy w tak potężny sposób kształtuje tę rolę i ukrywa nasz wysiłek. Żądać za niego wynagrodzenia oznacza czynić widzialnym to, że nasze umysły, ciała i emocje zostały najpierw zniekształcone tak, by pełniły określoną funkcję, a następnie narzucone nam jako model, do którego wszystkie musimy się dostosować, jeśli chcemy być akceptowane w społeczeństwie jako kobiety.
Żądać wynagrodzenia za prace domowe – to ujawnić, że one też generują pieniądze dla kapitału, że kapitał zarabiał i zarabia na naszym gotowaniu, uśmiechaniu się i pieprzeniu. Jednocześnie pokazujemy w ten sposób, że gotowałyśmy, uśmiechałyśmy się i pieprzyłyśmy przez te wszystkie lata nie dlatego, że jest to dla nas łatwiejsze niż dla kogokolwiek innego, ale dlatego, że nie mamy wyboru. Nasze twarze stały się zniekształcone od tego całego uśmiechania się, nasze uczucia zostały zagubione od tej całej miłości, nasze przeseksualizowanie uczyniło nas zupełnie zdeseksualizowanymi.
Wynagrodzenie za prace domowe to dopiero początek, ale przekaz związany z tym żądaniem jest jasny: od teraz oni muszą nam płacić, ponieważ sam fakt, że jesteśmy kobietami, przestaje cokolwiek gwarantować. Chcemy nazywać pracą to, co nią jest, aby kiedyś odkryć to, co jest miłością, i stworzyć to, co stanie się naszą seksualnością, a czego do tej pory nigdy nie zaznałyśmy. Z perspektywy postrzegania pracy domowej jako pracy zarobkowej możemy domagać się nie jednego rodzaju wynagrodzenia, lecz wielu, ponieważ zostałyśmy zmuszone do wykonywania wielu zawodów naraz. Jesteśmy pokojówkami, prostytutkami, pielęgniarkami, terapeutkami – to jest esencja „heroicznej” małżonki, którą celebruje się w „Dzień Matki”. My mówimy: koniec z celebrowaniem wykorzystywania, celebrowaniem naszego rzekomego heroizmu. Od teraz chcemy pieniędzy za każdą chwilę pracy, chcemy móc odmówić wykonywania najpierw jej części, a ostatecznie całości. W tym względzie nic nie może być skuteczniejsze niż pokazanie, że nasze kobiece cnoty mają mierzalną wartość finansową. Do dziś tę wartość przejmował jedynie kapitał, a miernikiem jej wzrostu była skala naszej przegranej. Od dzisiaj jest to wartość przeciwna kapitałowi, a pracująca dla nas, mierzona stopniem zorganizowania naszej siły.
Walka o usługi socjalne
Jest to najbardziej radykalna perspektywa, jaką wolno nam przyjąć, bo choć możemy żądać wszystkiego – opieki nad dziećmi, równej płacy, darmowych pralni – to nigdy nie osiągniemy żadnej realnej zmiany, dopóki nie uderzymy w fundamenty naszej kobiecej roli. Nasza walka o usługi socjalne, to jest o lepsze warunki pracy, pójdzie na marne, jeśli nie ustalimy najpierw, że nasza praca jest pracą. Jeżeli nie będziemy walczyć w tej sprawie na wszystkich frontach, nigdy nie zwyciężymy na żadnym z nich. Przegramy walkę o darmowe pralnie, jeśli nie zaczniemy najpierw walczyć z tym, że za miłość płacimy niekończącą się pracą, która dzień po dniu kaleczy nasze ciała, naszą seksualność, nasze relacje społeczne. Jeśli nie wyzwolimy się od szantażu, który sprawia, że nasze potrzeby, by dawać i otrzymywać uczucia, są wykorzystywane przeciwko nam jako obowiązek pracowniczy. Spełnianie go sprawia, że czujemy stale urazę do naszych mężów, dzieci i przyjaciół, a jednocześnie czujemy się winne, że żywimy takie uczucia.
Druga praca nie zmienia roli kobiet, czego świadectwem są lata ich zatrudnienia poza domem. Nie tylko sprawia, że jesteśmy bardziej wykorzystywane, ale reprodukuje przypisaną nam rolę w innej formie. Gdziekolwiek się obejrzymy, widzimy, że zawody wykonywane przez kobiety są zaledwie przedłużeniem pracy gospodyni domowej ze wszystkimi tego konsekwencjami. To znaczy: nie tylko stajemy się pielęgniarkami, pokojówkami, nauczycielkami, sekretarkami – czyli wykonujemy wszystkie funkcje, do których zostałyśmy wytrenowane – ale tkwimy w tych samych więzach, które utrudniają naszą walkę w domu: izolacji, odpowiedzialności za życie innych czy niemożności określenia, gdzie nasza praca się zaczyna, a gdzie kończy; gdzie kończy się praca, a zaczynają pragnienia. Czy przynoszenie kawy szefowi i pogaduszki z nim na temat jego problemów w małżeństwie to obowiązki sekretarki, czy osobista przysługa? Czy to, że musimy się martwić o nasz wygląd w pracy, jest warunkiem jej wykonywania, czy wynikiem kobiecej próżności? (Do niedawna stewardesy w Stanach Zjednoczonych były okresowo ważone i musiały być bezustannie na diecie – torturze dobrze znanej wszystkim kobietom – ze strachu przed zwolnieniem). Kiedy akurat rynek pracy potrzebuje kobiet, często się mówi: „Kobieta może wykonywać każdy zawód, nie tracąc swej kobiecości”. Znaczy to po prostu tyle, że nieważne, co robisz, i tak jesteś pizdą.
Jeśli chodzi o propozycję uspołecznienia i kolektywizacji pracy domowej, kilka przykładów wystarczy, by pokazać różnicę między tymi alternatywami a naszym punktem widzenia. Jedna rzecz to założyć przedszkole czy żłobek, tak jak się tego domagamy, i żądać od państwa, żeby za niego zapłaciło. Czymś zgoła innym jest natomiast oddać nasze dzieci państwu i prosić państwo o ich kontrolowanie, dyscyplinowanie, uczenie ich oddawania czci amerykańskiej fladze nie przez pięć godzin, ale przez piętnaście czy dwadzieścia cztery. Jedna rzeczą jest wspólnotowo organizować to, jak chcemy jeść (sami, w grupach i tak dalej), i prosić państwo, by za to płaciło, a czymś odwrotnym – prosić państwo, by organizowało nasze posiłki. W pierwszym przypadku odzyskujemy część kontroli nad naszym życiem, w drugim – zwiększamy kontrolę państwa nad nami.
Walka przeciwko pracy domowej
Część kobiet zastanawia się, jak wynagrodzenie za pracę domową zmieni nastawienie mężów do nich samych. Czy mężczyźni nie będą nadal oczekiwali wypełniania tej samej liczby obowiązków co wcześniej, a nawet większej, skoro będziemy za to opłacane? Kobiety te jednak nie widzą, że wymaga się od nas tak wiele właśnie dlatego, że nasza praca nie jest opłacana. Zakłada się, że to „kobieca rzecz”, która nie wymaga od nas wiele wysiłku. Mężczyźni są w stanie akceptować nasze usługi i czerpać z nich przyjemność, bo zakładają, że praca domowa jest dla nas łatwa i że przynosi nam radość, bo wykonujemy ją, by zasłużyć na ich miłość. Oczekują wręcz naszej wdzięczności, ponieważ uważają, że przez poślubienie nas lub życie z nami dali nam możliwość wyrażania swojej kobiecości (czyli usługiwania im). „Jesteś szczęściarą, że znalazłaś takiego mężczyznę jak ja”. Tylko wówczas, gdy mężczyźni zaczną traktować naszą pracę jako pracę – naszą miłość jako pracę – i przede wszystkim zobaczą naszą determinację do odmowy świadczenia ich obu, zmienią swoje nastawienie do nas. Kiedy setki, tysiące kobiet na ulicach powiedzą, że niekończące się sprzątanie, ciągła dostępność emocjonalna czy pieprzenie się na żądanie ze strachu przed utratą zatrudnienia są ciężką, znienawidzoną pracą, która niszczy nasze życie, wtedy będą przerażeni i poczują, że ich męskość jest kwestionowana. Ale nawet z ich własnej perspektywy jest to najlepsza rzecz, jaka może im się przytrafić, ponieważ przez ujawnienie sposobów, na które kapitał nas dzieli (dyscyplinuje ich poprzez nas i nas poprzez nich – przeciwko sobie), my – ich podpory, ich niewolnice, ich łańcuchy – otwieramy proces ich wyzwolenia.
W tym sensie wynagrodzenie za pracę domową będzie miało bardziej znaczący wydźwięk niż próba udowodnienia, że możemy pracować tak dobrze jak oni, że możemy wykonywać te same zawody. Zostawiamy ten wartościowy wysiłek „kobietom sukcesu”, tym, które chcą się wydostać z opresji nie przez siłę jedności i walkę, ale przez władzę panów, władzę opresjonowania – zwykle innych kobiet. I nie musimy udowadniać, że możemy „przełamać barierę pracy fizycznej”. Wiele z nas przełamało tę barierę dawno temu i odkryło, że kombinezony nie dały nam więcej władzy niż fartuchy; jeśli to możliwe, to nawet mniej, bo musiałyśmy odtąd nosić jedne i drugie i miałyśmy mniej czasu i energii na walkę przeciwko nim. To, co musimy wykazać, to nasza zdolność do ujawnienia tego, co już robimy, i tego, co kapitał robi nam, oraz nasza siła w walce przeciwko niemu.
Na nieszczęście wiele kobiet, szczególnie singielek, obawia się perspektywy wprowadzenia wynagrodzeń za prace domowe, ponieważ boją się choć na chwilę utożsamić się z rolą gospodyni domowej. Wiedzą, że jest to najsłabsza pozycja w społeczeństwie, i nie chcą przyznać się do tego, że również należą do tej grupy. I to jest właśnie ich słabość, podtrzymywana i utrwalana przez brak samoidentyfikacji. Chcemy i musimy powiedzieć, że wszystkie jesteśmy gospodyniami domowymi, wszystkie jesteśmy prostytutkami, wszystkie jesteśmy homoseksualne, ponieważ dopóki nie rozpoznamy naszego niewolnictwa, nie możemy rozpocząć walki z nim. Tak długo jak myślimy, że jesteśmy czymś lepszym, czymś innym niż gospodynie domowe, akceptujemy logikę pana, która jest logiką podziału, a dla nas – logiką niewolnictwa. Wszystkie jesteśmy gospodyniami domowymi, bo nieważne, gdzie jesteśmy, mężczyźni zawsze mogą liczyć na to, że będziemy więcej pracowały, bały się wysuwać żądania i mniej naciskały na nich o pieniądze. Przecież można mieć nadzieję, że nasze myśli są skierowane gdzie indziej, ku temu mężczyźnie w naszej teraźniejszości czy przyszłości, który się „o nas zatroszczy”.
I możemy się łudzić, że da się uciec przed pracą domową. Ale ilu z nas, mimo pracy poza domem, to się udało? I czy naprawdę możemy z taką łatwością lekceważyć koncept życia z mężczyzną? Co, jeśli stracimy pracę? Co ze starzeniem się i utratą nawet tej minimalnej władzy, na którą młodość (produktywność) i atrakcyjność (kobieca produktywność) pozwalają nam dzisiaj? I co z dziećmi? Czy kiedykolwiek będziemy żałować decyzji o ich nieposiadaniu, nie mając nawet rzeczywistej możliwości zadania sobie tego pytania? I czy możemy sobie pozwolić na relacje homoseksualne? Czy chcemy płacić za nie prawdopodobną cenę izolacji i wykluczenia? Ale czy naprawdę możemy pozwolić sobie na relacje z mężczyznami?
Pytanie brzmi: dlaczego są to nasze jedyne możliwości i jakiego rodzaju walka pozwoli nam wyjść poza nie?
Nowy Jork, wiosna 1974 roku
*
Tłumaczyła Joanna Mazur z pomocą Heleny Teleżyńskiej i Huberta Walczyńskiego.
Fragment książki Silvii Federici „Wages Against Housework” („Płaca przeciwko pracy domowej”), Power of Women Collective i Falling Wall Press, 1975.