Pięć tez o Nergalu
Wydaje się, że o domniemanym wyznawcy szatana, Adamie „Nergalu” Darskim, i jego kontrowersyjnym angażu do nowego programu Telewizji Polskiej napisano już tak wiele, że temat został do cna wyczerpany. Zwyczajowy, tłumny udział w medialnym przedsięwzięciu wzięli katoliccy duchowni i publicyści, którzy – tradycyjnie już – wsparli niemal wszystkie spośród zwaśnionych stanowisk. Na szczególną uwagę zasługuje niecodzienna polemika pomiędzy księdzem Adamem Bonieckim a Przewodniczącym Rady KEP ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego, biskupem Wiesławem Meringiem. Wygląda więc na to, że powiedziano już wszystko, co powiedzieć się dało. Czy rzeczywiście?
Nie znalazłszy, być może przez niedopatrzenie, w natłoku komentarzy takiego, który w moim przekonaniu wyczerpywałby temat, pozwalam sobie na sformułowanie pięciu uwag.
1. W swojej artystycznej kreacji Nergal nie kieruje się logiką antychrześcijańską, lecz logiką massmediów, którą skądinąd można by określić mianem „antychrześcijańskiej”, lecz w zupełnie innym znaczeniu tego słowa. Polega ona na ubóstwieniu tego, co dobrze się sprzedaje, z pominięciem wszelkich ewentualnych aksjologicznych niedostatków. Przekaz medialny – szczęśliwie w pewnych wciąż jeszcze granicach – może być kłamliwy, nieestetyczny bądź po prostu głupi, ważne jest bowiem tylko to, czy można na nim zarobić. W takich i tylko takich kategoriach warto interpretować słynny incydent z niszczeniem Biblii. Kto doszukuje się w nim działania „innych szatanów”, odwraca uwagę od rzeczywistego problemu. Deklaracja Nergala, w myśl której „chrześcijaństwo to nic innego, jak zardzewiała i archaiczna budowla, która lada moment zwyczajnie się zawali, a trwa wciąż tylko dlatego, że istnieją naiwni, którzy, niczym owce, ślepo podążają za głosem swoich pasterzy”, sytuuje go nie w szeregu satanistów, lecz w szeregu naiwnych antyklerykałów.
2. Niebezpieczne są zatem nie tyle przekonania Adama Darskiego, ile fakt istnienia społecznego przyzwolenia na medialne wybryki w rodzaju wspomnianego już niszczenia Biblii. Bynajmniej nie dlatego, że – jak słyszymy – to nas (chrześcijan) obrażono, że to my jesteśmy prześladowani przez nielicznego, lecz dysponującego medialnym aparatem wroga. Niektórzy katoliccy publicyści wskazują na fundamentalną niesprawiedliwość, przejawiającą się w tym, że we współczesnej Polsce nie do pomyślenia jest sytuacja, w której ktoś dla efektu scenicznego wyszydziłby Gwiazdę Dawida; dlaczego więc wolno profanować krzyż i Biblię? Nie próbując bronić takiego stanu rzeczy, wskażę tylko na odmienny status kulturowy polskiego judaizmu i katolicyzmu, dający się sprowadzić do różnicy pomiędzy „silnym” i „słabym”. Zechciejmy tę różnicę dojrzeć i my: obrona słabszych jest naszym moralnym obowiązkiem, obrona zaś siebie samych – ledwie prawem, i to prawem, od egzekwowania którego warto czasem odstąpić. Motywem naszej moralnej niezgody na, pożal się Boże, „prowokacje artystyczne” nie powinna być chęć cieszenia się takimi samymi przywilejami, jakimi cieszą się „inni”. Przeciwnie, stawiajmy raczej opór w imieniu tych „słabszych” od nas, którzy w przyszłości mogą paść ofiarą bardziej jeszcze agresywnej przemocy symbolicznej (i nie tylko).
3. Istota problemu nie polega więc na medialnej walce z Kościołem i promowaniu zła (kto dzisiaj na serio wierzy w zło?), lecz na „korporacyjnym” zagubieniu horyzontu wartości innych niż „wolność” („dowolność”) czy „przyjemność”. Nie wyrażam tu bynajmniej marzenia o prawnym czy moralnym usankcjonowaniu jednej Prawdy, jednego Dobra i jednego Piękna (uchowaj Boże), lecz skromną tęsknotę za pluralistycznym wartościowaniem świata. Instrumentalna logika mediów prowadzi natomiast do tego, że w imię wolności słowa (to znaczy: wolności mówienia czegokolwiek) jednych obywateli, wysterylizowanej z odpowiedzialności za głoszone przez nich (choćby bez przekonania) treści, usprawiedliwia się gwałcenie negatywnej wolności innych. Tymczasem podobnie jak każdy człowiek ma prawo do tego, by nie być zabijanym, okradanym czy gwałconym, tak też powinien on móc liczyć na to, że kultywowane przez niego wartości będą chronione przed publicznym wyszydzeniem. To nieprawda, że „wszystko wolno”. Inna jednak rzecz, czy przeciwdziałanie przemocy symbolicznej powinno znajdować swój wyraz we wzmożonej aktywności prokuratury i sądów. Myślę, że jest to droga donikąd.
4. Cóż mamy więc zrobić z Nergalem? Istotny dylemat, który należy rozważyć, streszcza się w pytaniu o naszą motywację. Czy jest ona, by tak rzec, absolutna, czy też raczej pragmatyczna. Czy protestujemy, ponieważ „tak trzeba”, czy też liczymy na to, że nasz protest osłabi społeczne przyzwolenie na dyktowane logiką mediów, płaskie jak stół do cymbergaja, lecz w dłuższej perspektywie niebezpieczne zachowania. Jeśli popieramy tę drugą możliwość, odrzucając zasadę walki w imię prawdy, choćby świat miał stanąć w ogniu nieugaszonym, to zmuszeni jesteśmy do chwili refleksji nad zasadnością dodawania swojego głosu do chóru wołających o wieczne potępienie pewnego death-metalowego wokalisty, o zwolnienie z pracy pewnego Prezesa Zarządu spółki należącej do Skarbu Państwa i o przeniesienie do stanu świeckiego pewnego zasłużonego księdza redaktora. Śmiem bowiem twierdzić, że mało którego potentata medialnego byłoby stać na reklamę o zasięgu porównywalnym do tej, którą za darmo zrobili Nergalowi biskupi Głódź i Mering wespół z prawicowymi publicystami. To nie jest tak, że nie rozumiem intencji stojących za ich protestem, przeciwnie. Mam jednak wrażenie, że podjęte przez nich kroki mają charakter przeciwskuteczny i że na przekór samym sobie nakręcają oni medialną maszynkę do robienia interesów. Więcej: sami dają się w nią „wkręcić”. Nergal nie mógł sobie wymarzyć lepszej laurki na początek swojej przygody z telewizją w coraz bardziej antyklerykalnej Polsce.
5. Kiedy wsłuchać się w dyskusje nad rzeczywistym bądź urojonym satanizmem Nergala – w zasadzie jest to tylko kolejna okazja do wzmocnienia niechęci pomiędzy i tak dość już skłóconymi środowiskami polskich katolików – nie sposób nie zadumać się nad sposobem, w jaki faktycznie objawia nam swoją potęgę Nieprzyjaciel. Prawdziwym złym owocem jego działania są gorszące podziały, które z dnia na dzień umacniają się w naszym Kościele. Nie dajmy się zwieść: Adam Darski – to tylko przynęta. Próbę Nergala zwycięsko przejdzie tylko chrześcijanin, który nie da się skłonić do tego, by po raz kolejny swojego brata uczynić swoim przeciwnikiem.
Dyskusja pod tekstem dostępna:
http://kontakt-kik.blogspot.com/2011/10/piec-tez-o-nergalu.html