Niemiecki film w reżyserii Philippa Stölzla „Medicus” w ojczyźnie reżysera przyciągnął do kina więcej widzów niż „Hobbit: Pustkowie Smauga”. Nie do końca rozumiem czemu tak się stało, tym bardziej, że przecież nie można tego faktu tłumaczyć ewentualnym patriotyzmem naszych zachodnich sąsiadów.
„Medicus” jest adaptacją książki Noaha Gordona i opowiada historię Roba Cole’a. Po śmierci matki, rozdzielony od reszty rodzeństwa, młody Rob zostaje przygarnięty przez wędrownego uzdrowiciela, któremu od tej pory pomaga w pracy. W ten sposób zaczyna uczyć się podstaw swojego wymarzonego fachu, a ponieważ jest osobą bystrą i ambitną wkrótce zaczyna pragnąć większej wiedzy. W tym celu udaje się na daleki wschód, by tam uczyć się u najlepszego medyka świata Ibn Siny.
Nie czytałem książki Gordona, więc nie mogę się do niej odnieść i powiedzieć, w jakim stopniu twórcom udało się zachować ducha powieści. W każdym razie fabuła nie jest ani specjalnie oryginalna, ani zbytnio emocjonująca. Tym bardziej, że pojawiają się nieodzowne w tego typu produkcji motywy. Rob oczywiście zakocha się tyleż prawdziwie, co nieszczęśliwie, w tle zaś będzie pojawiać się konflikt zbrojno-religijny. Nie ma tu miejsca na żadne zaskoczenie, wszystko jest raczej czarno-białe i przewidywalne, więc i przygody głównego bohatera są średnio poruszające.
Dużo lepiej wypada realizacja filmu, która, jak na film europejski, godna jest uznania. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na kostiumy, charakteryzację i scenografię – chociaż nie udał się uniknąć małych potknięć, generalnie każdy z tych elementów stoi na bardzo porządnym poziomie. Trochę gorzej jest z efektami specjalnymi, ale na szczęście nie są one konieczne do opowiedzenia historii. Wielbiciele spektakularnych filmów przygodowych, w których musi pojawić się bijatyka będą jednak zawiedzeni, po pokazaniu szarży dwóch wojsk następuje cięcie i akcja przenosi się gdzie indziej. Oczywiście wynika to z ograniczeń budżetowych, tym niemniej niedosyt pozostaje.
„Medicus” ma też niezłe aktorstwo, zwłaszcza w wykonaniu zasłużonych aktorów jak Ben Kingsley – który gra jednak dość typową dla siebie rolę. Generalnie ogląda się go bez wielkiego bólu, chociaż film Stölzla jest wyraźnie za długi, przydałby się lepszy montażysta, bo jedną trzecią produkcji spokojnie można by wyciąć. Biorąc to wszystko pod uwagę ciężko napisać, że „Medicus” jest filmem dobrym. Moim zdaniem co najwyżej niezłym, aczkolwiek bardziej adekwatny byłby pewnie przymiotnik: średni.
magazyn lewicy katolickiej
Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!