Z Jowitą Budnik, filmową Papuszą, rozmawia Bartosz Wróblewski
Pisujesz wiersze?
Nie.
A pisywałaś?
Miałam taki epizod jako bardzo młoda dziewczyna. Każdy się na to sili w pewnym wieku. Na szczęście miałam na tyle dużo samokrytycyzmu, że od razu wiedziałam, że poetką nie jestem, nie będę i nie powinnam być.
Papusza mówiła podobnie.
Ale w jej przypadku to nie była kokieteria. Ona nie miała świadomości, że to, co tworzy, jest poezją. Za namową Jerzego Ficowskiego zaczęła spisywać coś, co w niej tkwiło i potrzebowało znaleźć ujście.
Miała też kompleks braku wykształcenia.
To doskonale widoczne w jej wspominkach i pamiętnikach. Nieustannie powtarzała, że chciałaby zdobyć prawdziwe, głębokie wykształcenie, a nie być samoukiem. Czytała wszystko, co było powszechnie dostępne. Często tandetną literaturę, jakieś romansidła. Nie sądzę, by czytała wiersze, a tym bardziej, by chciała się wzorować na czyjejś poezji. To wypływało z niej naturalnie. Rozpoczynała zdanie i ono trwało i trwało, i trwało przez kolejne linijki. Tworzyła w sposób zupełnie odmienny od tego, jak my rozumiemy wiersze. Poezja po prostu była w niej.
W końcu się jej wyparła.
Co było spowodowane szykanami, które dotknęły ją i jej rodzinę. Wydaje mi się, że zdanie „Gdybym nie nauczyła się pisać i czytać, byłbym szczęśliwsza” najlepiej opisuje jej rozdarcie. Dzisiaj możemy sobie mówić, że szkoda by było, gdyby nie pisała. Ale dla niej, jako człowieka, może faktycznie byłoby lepiej, gdyby nie doświadczyła tego wszystkiego, z czym musiała się zmierzyć właśnie przez swoje poezje.
Co urzekło cię najbardziej w twojej bohaterce?
Jej niezwykła dwoistość. Poetka to była dla mnie kobieta, która popija kawę, pali papierosa, patrzy przez okno i przeżywa. A ona ukręcała łby kurom, rąbała drewno, prowadziła dom, wróżyła i robiła wszystko, co robią Cyganki. A przy okazji miała niesamowicie bogaty świat wewnętrzny i tworzyła wspaniałe poezje, którymi zachwycali się wielcy poeci jej epoki.
Większość dialogów w filmie jest w języku romskim. Jak przygotowywałaś się do roli?
Niełatwo mi o tym opowiadać, bo kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń. Na prawie rok wyłączyłam się z życia i poświęciłam przygotowaniom. Nauka romskiego trwała około dziesięciu miesięcy i nie była łatwa, bo ten język wywodzi się z sanskrytu i nie przypomina żadnego z języków europejskich. Poza tym byłam świeżo po porodzie i musiałam zrzucić 18 kg. Spotykaliśmy się też często z Joanną i Krzysztofem Krauze, Antkiem Pawlickim oraz Zbyszkiem Walerysiem i długo rozmawialiśmy o filmie. Przez rok żyłam tylko „Papuszą”. Pierwszy raz doświadczyłam czegoś takiego.
W trakcie przygotowań zamieszkałaś nawet z Cyganami.
Trzy tygodnie przed zdjęciami przeprowadziliśmy się do romskich rodzin. Antek i Zbyszek mieszkali z facetami, a ja w takiej bardzo sfeminizowanej rodzinie w Olsztynie. Zamieszkałam z babcią Sabiną, Maliną, Gagą i ich rozlicznym rodzeństwem oraz potomstwem. Ogromnie pomogła mi ich akceptacja, to że pozwolili mi zostać ze sobą, uczyli mnie wymowy oraz pozwolili się podpatrywać i podsłuchiwać.
Spodobało ci się życie Romów?
Podobało mi się już wcześniej. Moja mama uwielbiała kulturę romską, miała płyty, kasety, jeździłyśmy na festiwale muzyki romskiej, więc znałam Cyganów od dziecka. Czytałam też książki Ficowskiego. W trakcie przygotowań potwierdziło się tylko, że Romowie to fantastyczni ludzie. Oczywiście nie jest to naród pozbawiony wad, bo takie narody nie istnieją. Ale ludzie bardzo słabo znają ich kulturę i posługują się stereotypami, które zawsze okazują się fałszywe. Wiem to z doświadczenia.
Sądzisz, że „Papusza” to zmieni?
Byłabym strasznie naiwna, gdybym sądziła, że film może zmienić stereotypy. Nie wierzę, że po seansie ktoś pomyśli: Boże, moi bracia Cyganie! Będziemy żyć razem! Ale może skłoni go do refleksji i zainteresuje ich kulturą. Sprawi, że ludzie sięgną po książki.
Uczyłaś się romskiego, mieszkałaś z Cyganami. Co było najtrudniejsze w przygotowaniach do roli Papuszy?
Uwierzyć, że mogę wiarygodnie zagrać Cygankę. Nie wiem, czy to się udało. Joanna z Krzysztofem byli o tym tak święcie przekonani, że w końcu dałam im się uwieść. Ale bardzo się tego bałam i długo wzbraniałam się przed tą rolą.
Film przedstawia nieodległą, ale jednak przeszłość. Dziś nie ma już taborów. Jak Romowie przyjęli zmianę trybu życia?
Dla nich to był ogromny szok kulturowy. Ktoś, kto spędza całe życie w drodze i jest zanurzony w naturze, nagle musi się przeprowadzić do klitki w bloku lub kamienicy. A to ma dodatkowe konsekwencje związane z kodeksem cygańskim, w myśl którego przykładowo żaden mężczyzna nie może mieszkać niżej niż kobieta, co w takim miejscu jest nieosiągalne. Z naszego punktu widzenia może się to wydawać nieistotne, ale dla ludzi mocno zakorzenionych w kulturze i tradycji to były straszne opresje. Dzisiaj młodzi Romowie pewnych rzeczy już nie wiedzą lub nie pamiętają, ale moment przemian był dla tego narodu traumatyczny.
Często pracujesz z Joanną i Krzysztofem. Zobaczymy cię w ich kolejnym filmie?
Joanna i Krzysztof to ludzie, którzy dzwonią do mnie co jakiś czas i proponują mi rzeczy, o których każda aktorka w Polsce może tylko pomarzyć. Większość ważnych filmów w mojej karierze zrobiłam właśnie z nimi. Ale w najnowszym chyba nie wystąpię, a na pewno nie w głównej roli. Natomiast gram teraz niedużą rolę w filmie Ani Kazejak „Słowo”. Wcielam się w matkę jednego z głównych bohaterów. To urocze doświadczenie i myślę, że w efekcie powstanie bardzo szczególny film.
Jowita Budnik aktorka, laureatka Orła za najlepszą główną rolę kobiecą w filmie „Plac Zbawiciela”. Wychowanka młodzieżowego ogniska przy Teatrze Ochota. Występowała gościnnie w Teatrze Ochota i Teatrze Powszechnym w Warszawie. Członek Polskiej Akademii Filmowej.
magazyn lewicy katolickiej
Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!