„Dom z dwiema wieżami” Macieja Zaremby Bielawskiego to palimpsest. Historia młodości autora – od urodzin w marcu 1951 roku do 30 kwietnia 1969 roku, jego pierwszego dnia w Szwecji – jest stopniowo wpisywana w rozszerzający się kontekst historyczny, bezpośrednio związany z losami rodziny bohatera. Czytelniczka, prowadzona przez narratora, odkrywa coraz starsze warstwy i głębsze poziomy opowieści. Część z nich była i jest stosunkowo łatwa do odtworzenia, niemniej reszta wydaje się celowo zatarta.Książkę rozpoczynają wspomnienia Zaremby Bielawskiego z dzieciństwa. Sanatorium prowadzone przez jego ojca, Oskara Bielawskiego, lata szkolne w Poznaniu, historia o nadaniu imienia narratorowi na cześć bohatera „Krzyżaków” Sienkiewicza, legenda o trzech braciach Bielawskich herbu Zaremba spod Grunwaldu. W tle tego idyllicznego opisu coraz wyraźniej zarysowują się postaci rodziców – psychiatrów, specyficznych, wychowujących swoje dziecko inaczej niż inni. Bez targania za włosy, którego tak zazdrościł autor swojemu koledze Adamowi (notabene: kilkadziesiąt lat później napisze on „jak od niechcenia” sześćsetstronicową historię starożytnego Rzymu, z której dziś uczą się między innymi polscy i włoscy studenci).
W 1966 roku Bielawski przeprowadza się do Warszawy, idzie do koedukacyjnego liceum i wiedzie życie wielkomiejskiego nastolatka. Nosi purpurowy golf, który pierze specjalnym proszkiem z Francji, chodzi w butach, które szewc uszył, wzorując się na zdjęciach Beatlesów, pali papierosy Piast i słucha The Rolling Stones. Ten spokojny i stosunkowo bezpieczny świat – wynikający, cytując autora, z beznadziei życia za żelazną kurtyną – załamuje się 8 marca 1968 roku. Zaremba Bielawski jest świadkiem wydarzeń pod bramą Uniwersytetu Warszawskiego. Przeżywa egzystencjalny szok. Widzi pijanych piłkarzy bijących „każdego, kto wygląda, jakby czytał książki”. Słyszy o „obcym elemencie”, którym mają być jego znajomi Żydzi. Uczestniczy w ich pożegnalnych prywatkach.
„Spotykają się w półpustych mieszkaniach, tańczą i śpiewają. Nie piją, upajają się sobą nawzajem i językiem, brzmieniem słów, ich tajnymi sensami i zdradzieckim pokrewieństwem. Wynajdują karkołomne językowe zabawy. Ktoś postronny mógłby ich uznać za ludzi niespełna rozumu, którzy patrzą na siebie znacząco, kiedy ktoś powie «śliniaczek»” (s. 96).
Marzec ’68 jest dla autora momentem uświadomienia sobie, że antysemityzm w Polsce istnieje nieustannie. A także poznania żydowskiego pochodzenia matki, przez które ona, Zaremba Bielawski oraz jego bracia muszą wyjechać z Polski. Ojciec pozostanie w kraju.
Tak wygląda najnowsza warstwa palimpsestu.
Kolejne warstwy
Następnym wymiarem książki jest poziom biografii rodziców autora oraz historii ich małżeństwa. On, ojciec, rodzi się jeszcze w XIX wieku, studiuje medycynę w Dorpacie. Zostaje dyrektorem szpitala dla chorych umysłowo, który przemianowuje na „sanatorium dla nerwowo chorych”. Odnosi sukcesy zawodowe i naukowe. Ona, matka, trzydzieści lat młodsza od męża, jest córką Izaaka Wilhelma Immerdauera, sędziego z Tarnowa. Także chciała studiować medycynę, jednak po wprowadzenia „paragrafu aryjskiego” w 1937 roku przez Związek Lekarzy Państwa Polskiego było to niemożliwe ze względu na jej pochodzenie.
On przeżywa wojnę w obozie dla oficerów, oflagu, gdzie warunki są bardzo dobre. Miejsce jest nadzorowane przez niemieckich oficerów, wychowanych jeszcze w XIX wieku, którzy przykładają wielką wagę do żołnierskiego honoru i zasad prowadzenia wojny. Ona musi nieustannie się ukrywać i uciekać. Jedno i drugie przeżyje. Spotkają się w maju 1946 roku, pięć lat później urodzi się Maciej Zaremba Bielawski.
Prowadząc swoje śledztwo oraz kwerendę archiwalną, narrator jest w stanie coraz dokładniej opisać losy rodziny. Zrozumieć wydarzenia z własnej młodości. Zarówno te pomniejsze, które do tej pory ignorował, jak i najważniejsze, czego przykładem jest wyjazd z Polski bez ojca. Zaremba Bielawski dzięki pracy historycznej odkrywa wspomniany wcześniej „paragraf aryjski” czy losy Juliusza Harbuta, antysemity prześladującego między innymi Izaaka Immerdauera, a obecnie patrona fundacji prowadzonej przez jego potomków.
Warstwa pierwotna
Palimpsest skrywa jeszcze jedną – najgłębszą – warstwę. Jest nią historia związku między antysemityzmem a Polską. Zaremba Bielawski początkowo waha się między dwoma terminami: „antysemityzmem w Polsce” i „polskim antysemityzmem”, żeby ostatecznie wybrać drugi z nich.
„«Polski antysemityzm», tak należy mówić. Nie «antysemityzm w Polsce». Zupełnie własna paranoja, uszyta na miarę dla Polski. Ekstremalnie odporna na zużycie. Przeżywa, jak się okazuje, w każdych warunkach, nawet bez Żydów. Tak dopasowana, że musiała powstawać w laboratorium. Nazywał się Roman Dmowski, nasz polski Frankenstein” (s. 148).
Zaremba Bielawski stoi na stanowisku, że to właśnie Dmowski odpowiedzialny jest za stworzenie nowoczesnej tożsamości narodowej. „[…] w roku 1901 Roman Dmowski jest narodowcem bez narodu. Lub, dokładnie rzecz biorąc, z malutkim, rozpuszczonym w morzu analfabetów mówiących pięcioma językami” (s. 153). Podejście Zaremby Bielawskiego przypomina koncepcję Ernesta Gellnera – nacjonalizm to ruch pewnej elity (społecznej czy intelektualnej) i to tylko on istnieje realnie oraz ma możliwość przekształcenia zastanych kultur w narody. Z autorem „Domu z dwiema wieżami” nie zgadzam się z dwóch powodów.
Przede wszystkim zdecydowanie się na „antysemityzm polski” jest zbyt daleko idącą generalizacją. Oczywiście antysemityzm istniał przed wojną, w jej trakcie oraz już po niej. Nikt tego nie kwestionuje. Istniało getto ławkowe, miała miejsce zbrodnia w Jedwabnem czy pogrom kielecki. Mimo to jednym jest przyznanie się do win, a drugim mówienie o szczególnym, polskim rodzaju antysemityzmu („własnej paranoi, uszytej na miarę dla Polski”). Antysemityzm to zjawisko ponadnarodowe. Tworzenie jego różnych rodzajów, moim zdaniem, prowadzi do rozmycia problemu, skupienia się na oprawcach i przesunięcia ofiar oraz ich doświadczenia w cień.
Ponadto ciężko nazwać Dmowskiego w 1901 roku „narodowcem bez narodu”. Proces tworzenia się nowoczesnego narodu polskiego był długi i skomplikowany. Nie rozegrał się w ciągu miesiąca. I chociaż naród nie jest odwieczny, to powstał realnie. Proces ten dokładnie opisał Tomasz Kizwalter w pracy „O nowoczesności narodu”. Natomiast patrząc na moment wskazany przez Zarembę Bielawskiego, należy wskazać, że w 1905 roku, w trakcie rewolucji, część środowisk robotniczych ostatecznie utożsamiała się właśnie z polskim ruchem narodowym. Stało się tak przez działania endecji (a więc pośrednio Romana Dmowskiego), niemniej musiały istnieć powody, dla których robotnicy przyjęli proponowaną im ideologię. Na pewno nie był to wynik lektury dzieł założyciela Narodowej Demokracji.
Jedną rzeczą jest nie zgadzać się z Dmowskim, wskazywać i potępiać przykłady antysemityzmu. Drugą – analizować polską historię XIX i XX wieku jako prosty i bezpośredni związek przyczynowy, gdzie na początku mamy „Myśli nowoczesnego Polaka”, a na końcu Marzec ’68. Takie działania uniemożliwiają prowadzenie dyskusji choćby właśnie nad kwestią konstrukcji polskiego imaginarium narodowego, w którym Żydzi odgrywają przecież tak ważną rolę.
Poza warstwami
Można powiedzieć, że powyższe zarzuty są częściowo nie na miejscu, ponieważ „Dom z dwiema wieżami” nie jest pracą historyczną. Że to historia rodziny Zaremby Bielawskiego, a nie Żydów polskich jako społeczności czy też narodu polskiego. Jest to prawdą, niemniej autor ma ambicje powiedzenia czegoś więcej o Polsce, o polskości. Zresztą to w tym tkwi największy atut książki. Doświadczenie wydarzeń marcowych stanowiło szok, który ciężko było opisać słowami. Jak zauważa Bielawski:
„Pięćdziesiąt lat później polscy historycy skarżą się na tę niemotę. Chcieliby wiedzieć, co ten dzień z nami zrobił, ponieważ 8 marca 1968 stał się punktem zwrotnym. Większość z tych, którzy tam byli, mówi, że to był szok, że zmienił ich życie, lecz nie potrafią dać słów temu, co właściwie pękło. Ja spróbuję” (s. 91).
Za to można mu podziękować. Podobnie jak za przeprowadzoną pracę historyczną nad dziejami własnych rodziców. Za przywrócenie pamięci o kilkudziesięciu nazwiskach. Niepotrzebne jest jednak tworzenie kategorii specyficznego, polskiego, paranoicznego antysemityzmu. Czy antysemityzm sam w sobie nie jest paranoiczny? Jaka miałaby być różnica między „polskim antysemityzmem” a „francuskim antysemityzmem” czy „łotewskim antysemityzmem”? Czym byłby „europejski antysemityzm”? Jak definiowalibyśmy sam „antysemityzm”?
„Dom z dwiema wieżami” to także kolejny tekst wskazujący na wykluczenie doświadczeń marcowych ze współczesnej polityki historycznej – i nie tylko – państwa (rok temu Stanisław Kierwiak pisał o tym dla „Małego Formatu”). Niestety wspomnienia osób, które zostały wyrzucone ze swojego kraju (a także ich dzieci, czego przykładem był spektakl „Kilka obcych słów po polsku” Anny Smolar z zeszłego roku), cały czas są znane stosunkowo wąskiej grupie ludzi.
Jak napisał Zaremba Bielawski: „Kiedy towarzysz Gomułka w 1968 roku rujnuje naszą rodzinę, ma po swojej stronie wszystkie moce. Historię i biologię, milczenie i niepamięć. Dosyć, aby to nazwać losem” (s. 280). Być może teraz, w 51. rocznicę obchodów Marca, moce te nie są już skumulowane w jednych rękach, których celem było (jest?) wykorzystanie ich do prześladowania innych. Być może jesteśmy na drodze do przywrócenia pamięci i odpowiedniego miejsca w symbolice narodowej tym, którzy do tej pory byli z nich usunięci i wyłączeni. Zeszłoroczne obchody Marca wraz z towarzyszącymi im wystawami muzealnymi, spektaklami teatralnymi, publikacjami książkowymi były próbą uczynienia tego. Wydaje mi się, że udaną. „Dom z dwiema wieżami” wpisuje się w ten zestaw tekstów kultury.
Nie można już się skarżyć na, używając słów autora, „niemotę” osób doświadczonych Marcem. Biografie, świadectwa, a także analizy zostały już zaprezentowane i wydane. Kolejnym krokiem jest utrwalenie ich powszechnej obecności. Pozostaje więc działać na rzecz osiągnięcia tego celu. Oraz wierzyć, że tym razem Ananke stoi po stronie tych, którzy pół wieku temu zostali wyrzuceni i wymazani z polskiego imaginarium narodowego.