Takie pisanie jak moje, czerpiące mocno z rzeczywistości, jest trudne. Trzeba uważać, żeby nie popaść w styl „biały kolonizator patrzy na Aborygenów”, a z drugiej strony – żeby nie próbować wszystkiego za bardzo uwznioślić.
Rozmowa z Pablopavo przeprowadzona została z myślą o publikacji w 27. numerze Magazynu Kontakt. Skoro jednak rozmówca Bartosza Andrejuka i Jana Mencwela nagrodzony został tegorocznym Paszportem Polityki w kategorii muzyka popularna, już teraz udostępniamy fragment wywiadu online.
Siedzimy w kawiarni „Amatorska” przy Nowym Świecie. Wyobrażam sobie, że bohaterów niektórych swoich piosenek mogłeś spotykać właśnie tutaj.
Dobrze się czuję w takich wnętrzach. Te nowoczesne i blichtrowe trochę mnie przerażają. W Warszawie, a szczególnie w Centrum, postępuje wydzielanie enklaw dla ludzi zamożnych. „Amatorska” takim miejscem nie jest. Kawa kosztuje tu 6 czy 7 złotych. Nie mówię już o winiaku.
Wpadają tu kibice i profesorowie z ASP, robotnicy i studenci, biedni i bogaci. Takie miejsca pełne są historii do spisania.
Nie przychodzę do „Amatorskiej” po to, żeby podsłuchiwać. Tu jest tak, że ktoś po prostu do ciebie zagaduje. Dużo też zmyślam, dopowiadam. Bardzo często prawdziwe wydarzenie jest tylko zaczątkiem piosenki. Łatwiej mi o piosenkę tutaj niż w sieciówce, w której kawa kosztuje 16 złotych. Tam nie ma dla mnie tematów. Nie umiem pisać o ludziach sytych i zadowolonych. W ich historiach nie ma emocji. Trudno napisać piosenkę o kimś, kto ma 27 lat, dobrze zarabia i podrywa dziewczyny. Nudzi mnie to. Ale moi bohaterowie często są też z miejsc, w których w ogóle nie ma kawiarni.
W piosence „Generał” śpiewasz o bezdomnych spod sklepiku, przegrywających walkę z „generałem von Sukinsynem” (czyli z mrozem). Śpiewasz: „Nikt nie kocha zmarzniętych przed halą, więc ja pokocham ich koślawą piosenką”.
W każdym z moich bohaterów staram się zobaczyć człowieka. Każdego z nich lubię, nawet tych, którzy popełniają błędy. Za każdym razem staram się jakoś wejść w ich życie; pokazać, jak znaleźli się w danym miejscu albo co kryje się za ich niespecjalnie atrakcyjną powierzchownością. Przekaz popkulturowy omija dziś szerokim łukiem połowę społeczeństwa. Są piękne miasta, eleganckie mieszkania, młodzi, zadowoleni z siebie ludzie – ale przecież to nie jest całe społeczeństwo. Nie mówiąc już o tym, że Warszawa to nie Polska. Dużo jeżdżę po Polsce i naprawdę, jeśli pojedzie się do Wałbrzycha, Nakła czy Bytomia, to trafia się do innego kraju. I ja chcę się upomnieć o tych ludzi, tak żeby też mieli swoje miejsce w kulturze czy w opowieści.
Kiedy się myśli o ludziach biednych, to często nasuwa się obraz bezdomnego lub bezrobotnego. Twoi ubodzy są ludźmi, którzy stracili swoją pozycję społeczną.
Większość ludzi niezamożnych w Polsce czy w Warszawie to nie jest żuleria. To ci, którzy nie załapali się na zmianę po ‘89 roku. Chcieliśmy budować kapitalizm, wolny rynek. Po pięćdziesięciu latach poprzedniego ustroju to zrozumiałe. Tylko że gdzieś po drodze straciliśmy tych ludzi z oczu, zostali wypchnięci na margines. Jeśli przejdziesz się po biednych dzielnicach, niekoniecznie w Warszawie, to zobaczysz, że właściwie jedynym, co się proponuje tym ludziom, są monopole i automaty. Kiedyś na wsiach były bardzo silne LZS-y, a dziś dla młodych nie ma klubów sportowych. To wszystko znikło. I teraz chce się jeszcze rugować biblioteki. No to w ogóle może uznajmy, że połowa społeczeństwa to nie są Polacy i się nimi nie zajmujmy.
Odzyskujesz ich w piosenkach?
Trochę zbyt górnolotnie to brzmi. Nie zmieniam świata piosenkami, ale skoro nie mogę specjalnie nic więcej zrobić, to chociaż ich gdzieś tam opiszę. Bo „uwiecznię” to już za duże słowo, za dziesięć lat raczej nikt tej piosenki nie będzie pamiętał. Ale może ktoś pomyśli, zastanowi się.
Czy nie boisz się tego, że pisząc o ludziach z marginesu, możesz popaść w pewien romantyzm? Człowiek biedny, ale takie ma wspaniałe, głębokie życie?
Takie pisanie jak moje, czerpiące mocno z rzeczywistości, jest trudne. Trzeba uważać na to, żeby nie popaść w styl „biały kolonizator patrzy na Aborygenów”, a z drugiej strony – żeby nie próbować wszystkiego za bardzo uwznioślić. Mam też lęki, że wśród moich bohaterów muszą być także źli ludzie, skurwysyny. Ale boję się raczej tego, że ktoś mi zarzuci, iż wykorzystuję tych ludzi w sensie lirycznym. Że żyję z nich, choć sam nie żyję takim życiem.
Z jednej strony jest świat ludzi pozostających na marginesie życia, z drugiej zaś mieszkamy w stolicy kraju, który wciąż musi nadganiać. W efekcie różne miejsca, które nie pasują do eleganckiego wizerunku stolicy, znikają, a zamiast nich powstają galerie handlowe.
Tyle tylko, że Warszawa w wielu przypadkach już naprawdę nadgoniła. Chcieli mieć te wieżowce – są wieżowce. Ktoś chce mieć biuro jak w Londynie, to je będzie miał. Ktoś chce mieszkać w hotelu, który będzie na najwyższym światowym poziomie, to może sobie mieszkać. Zajmijmy się więc może teraz tym, żeby dało się kupić pietruszkę za dwa zeta, a nie za dwadzieścia.
Ale jak się poczyta kroniki Prusa, to widać ten sam problem. Też się mówiło o tym, że po zaborach Warszawa jest zacofanym miastem, że musi nastąpić industrializacja. I też wyburzano pałace, które wyglądały pięknie, tylko nikomu się nie opłacały, bo nic w nich nie można było zrobić. Na ich miejscu stawiano więc czynszówki, które pozwalały na szybki zarobek.
Ostatnio czytam dużo o potopie szwedzkim i widzę, że jeśli chodzi o zniszczenie miasta, to było to jak powstanie warszawskie. Do gołej ziemi. Sprzed potopu praktycznie nic nie zostało. Tak to się powtarza w tej Warszawie… Przeklęte miasto.
Happy endu nie widać.
Zawsze będziemy narzekać. W XIX-wiecznej prasie jest to samo. Wszyscy tam narzekają, że zabytki są wyburzane pod nowe czynszówki, a my się teraz oburzamy, że to te czynszówki są wyburzane. Ja jestem pesymistą, ale umiarkowanym. Nie dlatego, że coś się lepiej zaczęło dziać, tylko widzę, że zwiększa się świadomość ludzi – szczególnie młodych, którzy za parę lat będą decydować o tym mieście. Uważam, że w tym tkwi nadzieja, że jest możliwy inny rozwój miasta, niekoniecznie polegający na gentryfikacji.
Pablopavo (Paweł Sołtys)
jest muzykiem, tekściarzem i miłośnikiem Warszawy. Współtworzy zespół Vavamuffin, występuje również solowo z zespołem Ludziki. Zdobywca Paszportu Polityki w roku 2014.
Wywiad
Tutaj zamieszczamy wszystkie rozmowy przeprowadzone na potrzeby strony "Kontaktu".
Bartosz Andrejuk
Jan Mencwel
Aktywista, publicysta, animator kultury. Działa w stowarzyszeniu Miasto Jest Nasze i Towarzystwie Krajoznawczym „Krajobraz”. Wieloletni członek redakcji Magazynu Kontakt, a obecnie jej stały współpracownik. Autor książki „Betonoza”.