fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Osiem lewicowych pudeł w sprawie Kościoła

Dogmatycznie ateistyczna i antyreligijna lewica może stracić coś ważnego z punktu widzenia tożsamości. Odcina też sobie kanał komunikacji z dużą częścią potencjalnego elektoratu. Dzwoni do niego, ale w słuchawce słyszy tylko „nie mogę teraz rozmawiać”.
Osiem lewicowych pudeł w sprawie Kościoła
ilustr.: Kuba Mazurkiewicz

Jednym z powodów, dla których potencjalni wyborcy i wyborczynie tak często nie odbierają telefonów od lewicy, jest właśnie sposób, w jaki myśli i mówi ona o Kościele, a w jeszcze większym stopniu – o religii jako takiej oraz osobach wierzących. Niedawno rozmawialiśmy z zakonnikiem, który (podczas nagrywanej rozmowy!) powiedział, że planował głosować w wyborach prezydenckich na Roberta Biedronia. Zrezygnował, gdy zobaczył, jak ten mówi o religii.

Niektórzy powiedzą: taka cena słuszności. Jasne, tych wyborców i wyborczyń, którzy alergicznie reagują na każdą – również słuszną i potrzebną – krytykę Kościoła, lewica nie przekona. Nie brakuje jednak takich elementów lewicowej opowieści o religii, wierze i Kościele, które ze słusznością wspólnego zdają się mieć niewiele. Dotyczy to nie tylko polityków i polityczek, ale także lewicowej publicystyki czy internetowego komentariatu.

Co pośród tego, co powtarza lewica (jasne, nie cała i nie ciągle, nie w tym rzecz) na temat Kościoła, wiary, religii, a przede wszystkim ludzi wierzących (czyli swoich potencjalnych wyborców i wyborczyń), należałoby przynajmniej zniuansować, jeśli nie gruntownie przemyśleć?

Zapraszamy na wycieczkę! Bardziej w stylu „8 europejskich stolic w 10 dni” niż dogłębnego poznawania każdej z nich ze wszystkimi zakamarkami, szczegółami i długą historią. Nie wszystko da się zawrzeć w jednym artykule. Wybaczcie więc skróty myślowe. Trochę ich będzie.

  1. „Religia to prywatna sprawa każdego człowieka. Nie powinna mieć wpływu na poglądy społeczne i wybory polityczne. Niedobrze, gdy sprawy wiary pojawiają się w sferze publicznej”.

Tak, tak, też uważamy, że biskupi nie powinni (i zgodnie z nauczaniem Kościoła nie mogą) wtrącać się w partyjne spory. Tak, też uważamy, że agitacje wyborcze odbywające się w kościołach i w salkach katechetycznych czy plakaty kandydatów i kandydatek na płotach parafii są niesłuszne (i niezgodne z Kodeksem Prawa Kanonicznego).

Ale od tego jeszcze bardzo daleko do stwierdzenia, że pośród wszystkich innych przekonań wiara tym się wyróżnia, iż należy o niej milczeć. Dziwny to układ, w którym można publicznie deklarować swoje poglądy na wszystkie sprawy, chyba że chodzi o odpowiedzi na pytania o sens życia, życie po śmierci, źródła dobra i zła czy istnienie Boga. Zresztą, nie bardzo da się być chrześcijaninem i niczego z tym nie robić. Jasne, że Chrystus mówił, by nie być jak obłudnicy, którzy wystają na rogach ulic, by się innym pokazać, że poszczą czy się modlą i tak dalej. Ten fragment słyszymy często – bynajmniej nie tylko z ambony. Ale Ewangelia ma też kilka innych. Na przykład ten o głoszeniu Jej wszystkim narodom. Albo o budowie Królestwa Bożego. Albo o konsekwencjach wynikających z bycia chrześcijaninem lub chrześcijanką dla codziennej praktyki, również w wymiarze społecznym.

Ewangelia niesie przesłanie nie tylko o tym, co po śmierci, ale w olbrzymiej części o tym, co za życia. O innych relacjach między ludźmi. O fundamentalnej równości między nimi. Otwartości na każdego. Przełamywaniu utartych schematów. Misza Tomaszewski przekonująco proponuje, by przesłanie Ewangelii dostrzegać przede wszystkim właśnie w wymiarze społecznym. W tym ujęciu nawet kwestia zbawienia jest w dużej mierze powiązana z relacjami, jakie budujemy na ziemi.

Dlatego owszem, w swoich wyborach życiowych, także politycznych – także tych przy urnie! – czerpiemy z Ewangelii. Kościół rzymskokatolicki próbuje zinterpretować jej społeczne przesłanie poprzez katolicką naukę społeczną. Sami również szukamy rozwiązań, które odpowiadają na naukę Chrystusa. W życiu prywatnym, ale też wśród rozwiązań podatkowych, dotyczących usług publicznych, polityki migracyjnej i tak dalej.

Nie wiemy, czy robimy to udanie, ale nie widzimy powodu, żebyśmy spośród książek inspirujących nas przy urnie czy recenzowaniu rzeczywistości tylko tę jedną mieli odkładać na półkę.

  1. „Biskupi powinni zająć się sprawami wiary, a nie wtrącać w sprawy społeczne”.

Oho, to trochę powiązane, a trochę nie. To ulubiony refren przede wszystkim liberałów i liberałek (również tych katolickich), niekoniecznie lewicy. Ale lewica od lat powtarza go razem z nimi. A potem udostępnia w mediach społecznościowych fragmenty encykliki papieża Franciszka „Laudato Si’”. Albo jego słowa o kryzysie migracyjnym. Albo fundamentalną krytykę kapitalizmu z najnowszej adhortacji „Umiłowana Amazonia”. Albo celne uwagi o rynkach finansowych i ich wszechwładzy.

Ej, to wszystko są sprawy społeczne! Ej, Franciszek jest biskupem! I to w ramach Kościoła znacznie ważniejszym niż ci polscy.

Nie uważamy, że biskupi nie powinni zabierać głosu na tematy społeczne. Wręcz przeciwnie. Muszą to robić, by pozostać wiernymi Ewangelii i swojemu powołaniu. Również z czysto praktycznych powodów lepiej byłoby, by to robili. Skoro naprawdę mamy mało czasu, by uratować nasz świat, to nie uda nam się tego zrobić bez wsparcia przywódców (i – zgoda, nie bardzo w tym akurat Kościele – przywódczyń) religijnych. Pewien ekologiczny aktywista, ateista, „lewak”, opowiadał nam, że kupił i rozdał sto egzemplarzy „Laudato Si’”, mówiąc, że „tak długo czekał na taki głos papieża”. Na głos papieża w sprawach społecznych właśnie!

Rzecz nie w tym, by polscy biskupi „nie angażowali się politykę”, lecz w tym, by nie angażowali się w politykę partyjną (tego im zabronił Sobór Watykański II – mało skutecznie). Nie w tym, by nie zabierali głosu w sprawach społecznych, lecz w tym, by nieco bardziej w zgodzie z przesłaniem Ewangelii dobierali tematy, w sprawie których głos zabierają, i formę, w której to robią. Franciszkowi wychodzi to w naszej ocenie lepiej. Chyba także w ocenie lewicy, której zdarza się na niego powoływać.

Nie przekonujemy, by nie krytykować biskupów, gdy gadają bzdury lub agitują za określonymi partiami (a w zasadzie: określoną partią). Sami robimy to regularnie. Jako redakcja od dawna nie wstrzymujemy piór i klawiatur. Ale to trochę co innego niż przekonywanie (a jest to popularne na lewicy), że mają po prostu – wybaczcie słownictwo, to cytaty – „zamknąć mordy” i że należy ich całkiem wykluczyć z debaty publicznej.

  1. „Jestem ateistą (ateistką), bo kto wierzy w Boga, neguje naukę”.

Jedno z nas prowadziło kiedyś w szkole zajęcia, podczas których uczniowie i uczennice analizowali wszystkie znane i popularne „dowody” na istnienie oraz nieistnienie Boga. Uczestnicy i uczestniczki zajęć mieli po paręnaście lat. Z lekką pomocą bez trudu znaleźli luki i kontrowersyjne założenia we wszystkich „dowodach” na nieistnienie Boga. Tak, spieszymy donieść: znaleźli również dziury w „dowodach” na istnienie Boga. Pobawiliśmy się świętym Tomaszem, Hume’em, Dawkinsem, Pascalem, Leibnizem, Kantem i kilkoma innymi. I wyszło nam, że nic z tego udowadniania nie wychodzi. Bo wyjść nie może.

Nauka nie rozstrzyga i nie rozstrzygnie istnienia lub nieistnienia Boga. Jasne, łapiemy argument, że to wygodna pozycja dla tych, którzy w niego wierzą, skoro jedynym argumentem dla równorzędnego dialogu wiary i nauki miałoby być to, że ta druga nie jest w stanie ostatecznie zanegować tej pierwszej. Zgodzimy się również, że ta pierwsza próbowała – i wciąż niekiedy próbuje – zanegować osiągnięcia tej drugiej (zupełnie niepotrzebnie). Ale i to nie jest takie proste. Nie brakuje bowiem naukowców i naukowczyń, zajmujących się także naukami ścisłymi, którzy dzielą się tym, w jaki sposób wiara inspirowała ich do poszukiwania odpowiedzi na naukowe pytania. Albo pozwalała zrozumieć to, co odkrywali, w spójnej całości. Albo którzy po prostu łączyli wielkie osiągnięcia dla rozwoju nauki z żarliwą wiarą.

Nazwiska? Proszę bardzo: Krzysztof Meissner, Louis Pasteur, Grzegorz Mendel (ksiądz), Mario Jose Molina, Francesco Grimaldi (też ksiądz), Gerty Cori… Ten pierwszy, jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich fizyków, pasjonująco opowiada o granicach nauki, a także o relacjach między wiarą i nauką. Polecamy!

  1. „Religia zawsze sprzyjała konserwowaniu porządku społecznego”.

Można by odpowiedzieć krótko: duchowość była źródłem siły do walki o zmianę świata dla wielu charyzmatycznych reformatorów, takich jak Martin Luther King czy Mahatma Gandhi. In your face!

Ale odpowiedzmy obszerniej. Leżąca u podstaw chrześcijaństwa nauka Jezusa Chrystusa z pewnością nie konserwowała porządku społecznego. Uderzanie w elity religijne tamtych czasów. Przełamywanie podziałów płciowych (uczennice będące niezwykle blisko Nauczyciela), etnicznych i kulturowych (stosunek do Samarytan) czy społecznych (przyjaźń z nierządnicami i celnikami). Wyzwalanie z ucisku i poddaństwa. W podobnym kierunku – choć już w nieco innym stylu – podąża nauka świętego Pawła. Pierwsze wieki chrześcijaństwa to przykład wspólnot, można rzec, „nie z tego świata”, mających „wszystko wspólne”, niepoddających się zewnętrznym naciskom, gotowym za swoje zgoła rewolucyjne poglądy i postawy ginąć.

Jasne, potem wiele (to eufemizm) się zmieniło, gdy chrześcijaństwo stało się religią państwową, zaczęło zdobywać coraz więcej i więcej wpływów, pieniędzy, władzy i przywilejów. Ze wspólnoty „nie z tego świata” Kościół stał się – obok swojej istoty teologicznej – instytucją na wskroś ziemską, uwikłaną politycznie i ekonomicznie, toczoną bolączkami i patologiami charakterystycznymi dla wszystkich podobnych instytucji (choć niewiele było i jest instytucji podobnych skalą, zasięgiem i sposobem funkcjonowania Kościołowi rzymskokatolickiemu). Dalekośmy odeszli od nauk Chrystusa. Boli nas to przynajmniej równie mocno, jak lewicę niekatolicką (choć może z innych powodów).

A jednak w iluś miejscach na świecie chrześcijaństwo potrafiło i potrafi ciągle na nowo odkrywać swoje powołanie do stawania po stronie uciśnionych przeciwko możnym i potężnym, również tym z samego Kościoła. Tak robił święty Franciszek z Asyżu, odmieniając Kościół. W tym duchu prowadzone były obrady Soboru Watykańskiego II (choć był to kierunek realizowany ostrożnie i zachowawczo). Ten cel postawili przed sobą teologowie wyzwolenia, którzy w Ameryce Południowej i Środkowej – a także w innych częściach świata – przeciwstawiali się imperializmowi, władzy oligarchii (często zblatowanej z Kościołem hierarchicznym) i uciskowi najsłabszych warstw społeczeństwa. Mimo wielu trudności (niechęć watykańskich instytucji, przemoc władzy – z zabójstwami włącznie) teologia wyzwolenia rozwija się do dziś. Wiele jej pojęć i diagnoz przeniknęło do teologicznego i papieskiego mainstreamu.

Również dziś chrześcijaństwo inspiruje do zmieniania świata na lepsze choćby tych wszystkich księży, biskupów, siostry zakonne i osoby świeckie, którzy i które w imię Ewangelii krzyczą o haniebnych skutkach kryzysu migracyjnego, a także o tym, że w wyniku zmian klimatu i degradacji środowiska naturalnego najbardziej cierpią najsłabsi. Robią to biskupi w Kambodży, Mjanmie, na Filipinach, w Brazylii, Argentynie, Wenezueli… Owszem, nie słyszymy ich przesadnie w Europie (poza słowami Franciszka). Ale serce chrześcijaństwa bije dziś gdzie indziej – 40 procent katolików i katoliczek mieszka w Ameryce Południowej właśnie.

Europejczycy przynieśli im chrześcijaństwo. Wierzymy, że oni przyniosą Europie jego odnowę.

  1. „Jeśli ktoś popiera obecne przepisy dotyczące aborcji, to nie ma lewicowych poglądów”.

Jako „Kontakt” od lat staramy się przekonywać naszych katolickich czytelników i czytelniczki, że bycie „za życiem” to znacznie więcej niż bycie przeciwko aborcji (niebawem wydamy o tym cały numer). Namawiamy, aby odrzucić pokusę single-issue voting, o czym pisał Staszek Krawczyk.

W tym samym duchu chcemy przekonywać lewicę, że zawężanie lewicowości do praw reprodukcyjnych jest pułapką. Jeśli lewica chce jeszcze kiedyś wygrać wybory, warto po prostu, by szukała sojuszników i sojuszniczek także wśród tych, którzy nie podpiszą z nią paktu o jednomyślności we wszystkich sprawach. W paru innych kwestiach umiała to zrobić – na ogół tych dotyczących praw socjalnych.

I jeszcze jedno. Wiemy, że ten argument raczej nie trafi do osób, które nie uważają płodu za człowieka (lub – jak Jacek Kuroń – nie chcą tego rozstrzygać). Mimo to napiszmy i to: popieranie obecnej ustawy, zwłaszcza połączone z realnymi działaniami na rzecz poprawy opieki okołoporodowej czy rozwoju instytucji wspierających młodych rodziców, może być wyrazem nie tylko chrześcijańskiej, ale także lewicowej wrażliwości na słabego – w tym wypadku na słabe, nienarodzone dziecko. Rzecz nie w tym, by ktokolwiek pod wpływem tego argumentu zmienił swoje zapatrywania – to się nie zdarzy. Rzecz w tym, by lewicowi komentatorzy i komentatorki dopuścili i tę możliwość, że dla pewnej liczby osób nie ma sprzeczności między lewicowymi poglądami a zgodą na bieżące uregulowania prawne w kwestii przerywania ciąży. Lepiej rozumiejąc wrażliwość innych ludzi, łatwiej zbudować z nimi porozumienie. Może w tym pomóc lektura choćby tekstu Ali Budzyńskiej i Miszy Tomaszewskiego.

  1. Jeśli ktoś chodzi do kościoła, to legitymizuje krycie księży – przestępców seksualnych”.

Tutaj krótko: gdziekolwiek na świecie doszło do realnej zmiany w Kościele rzymskokatolickim, w sposobie jego funkcjonowania, dystrybucji władzy i rozliczania przestępstw seksualnych, zadziałały równolegle trzy czynniki (choć w różnych miejscach w różnych proporcjach). Po pierwsze, zainteresowanie i praca mediów. Po drugie, działania państwa. Po trzecie – i jest to czynnik w najmniejszym stopniu dostrzegany, a bywał absolutnie kluczowy (jak choćby w Chile) – oddolny nacisk wiernych.

W Kościele potrzebna jest oddolna, wewnętrzna presja na reformy, jeśli ma do nich dojść. Drodzy niewierzący koledzy i koleżanki z lewicy, uwierzcie, że na rozliczeniu przestępstw seksualnych ludzi Kościoła i ich ukrywania przez hierarchów nie zależy nam wcale mniej niż Wam. Dawaliśmy temu świadectwo. Jest nas więcej. Coraz więcej.

Nie legitymizujemy krycia gwałcicieli (i molestatorów) dzieci (i dorosłych). Wychodząc z przekonań i lewicowych, i chrześcijańskich, domagamy się sprawiedliwości i zmian. Zmian na poziomie sposobu funkcjonowania całej wspólnoty i podziału władzy, a nie tylko pociągnięcia do odpowiedzialności – choć to także – konkretnych osób.

  1. Nieważne, co ten ksiądz mówi, skoro reprezentuje taką organizację”.

W zasadzie: patrz punkt szósty.

  1. „Katolicy to nasi najwięksi przeciwnicy polityczni, nie warto walczyć o ich głosy”.

Podsumujmy: w efekcie wygłaszania przez przedstawicieli i przedstawicielki lewicy tych wielu niezbyt przemyślanych sądów katolicki wyborca (jak ów zakonnik z początku tekstu) zniechęca się do niej. Równolegle sama lewica utwierdza się w przekonaniu, że nie ma po co walczyć o głosy osób wierzących. A to taktyka wciąż cokolwiek samobójcza w Polsce, w której przywiązanie do katolicyzmu, wiary i Boga wciąż jest szerokie. Jasne: coraz węższe. Jasne: od dawna nie bezkrytyczne. Lewica może czekać, aż społeczeństwo się „samo zlaicyzuje”. Ale, po pierwsze, nie wiadomo, kiedy i w jakiej formie to rzeczywiście nastąpi. Po drugie, czy lewica ma na to czas? Po trzecie, czy aby na pewno dla lewicy jest to wizja wymarzona, nieobarczona również negatywnymi konsekwencjami z punktu widzenia jej wizji idealnego społeczeństwa?

Warto, by także polska lewica przemyślała sobie słowa Johna Milbanka, anglikańskiego teologa, sympatyka brytyjskiej Partii Pracy (a zwłaszcza jej okołochrześcijańskiej frakcji, Blue Labour):

„Poczucie świętości ściślej wiąże się z poczuciem tego, co łączy ludzi. Z dbałością o dobro wspólne i wspólną ocenę tego, jakie powinny być wspólne priorytety. Tak więc zgadzam się w dużej mierze z twierdzeniami Jean-Claude’a Michéi, że socjalizm nie był pierwotnie liberalną doktryną, a więc nie był nawet oryginalnie lewicowy. To dziewiętnastowieczny liberalizm zdefiniował lewicę. We wczesnych latach poprzedniego stulecia, zwłaszcza we Francji, republikanizm i socjalizm zaczęły się jednak łączyć. Efektem okazało się silne powiązanie socjalizmu z laicité. Nie uważam jednak, żeby to połączenie było konieczne.

Myślę, że Kościół powinien dzisiaj wziąć przede wszystkim pod uwagę fakt, że pod wieloma względami lewica nie nadąża za klasami pracującymi, które cenią sobie znacznie bardziej solidarność, rodzinę, wspólnotę, miejsce i wspólną tradycję – w przeciwieństwie do emancypacyjnych zainteresowań miejskiej, liberalnej lewicy. Konserwatyzm klas pracujących jest często niezrozumiały dla lewicy. Widzimy to w Wielkiej Brytanii, gdzie Partia Pracy jest oderwana od robotników”.

To jasne, dlaczego tak wiele osób na lewicy uznaje za swojego kluczowego przeciwnika określonych biskupów polskiego Kościoła rzymskokatolickiego. To jednak nie to samo, co widzenie wroga we wszystkich osobach wierzących. Wiele z nich może być sojusznikami i sojuszniczkami w bardzo wielu sprawach. By to dostrzec, trzeba się jednak wyzbyć przynajmniej odrobiny popularnej na lewicy tendencji do licytowania się na radykalizm oraz przekonania, że najmniejsze odstępstwo od doktryny wyklucza nie tylko z lewicy, ale nawet z grona ludzi przyzwoitych.

To już nie tylko, by posłużyć się metaforyką piłkarską, spudłowane strzały. Niekiedy to zwyczajne samobóje.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×