Fragment książki Marka Kity „Zostać w Kościele / Zostać Kościołem”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Więź. Przedruk dzięki uprzejmości wydawcy.
Odnaleźć się na kryzysowym pogorzelisku to pozostać w Ekklēsii Chrystusa, długo więzionej w skorupie systemu „władzy duchownej”, zarazem porzucając ten system. Absolutnie nie chodzi tu o negację widzialnego i dotykalnego wymiaru wspólnotowego Ciała (por. 1 Kor 12,27), z jego siecią posług, pełnionych „dla wspólnego dobra” (por. 1 Kor 12,7). Nie chodzi też o deprecjonowanie urzędowego „charyzmatu starszeństwa”, przekazywanego przez włożenie rąk (por. 2 Tm 1,6). Wciąż ufamy, że Chrystus jako „opiekun [episkopos] naszych dusz” (por. 1 P 2,25), dając niektórym mandat do bycia episkopoi Jego wspólnot (por. Dz 20,28), pozostaje wierny upoważnieniom, których udzielił. Pismo uczy respektu nawet dla upadłego „pomazańca Pana” – również wtedy, gdy trzeba z nim walczyć. Pamiętamy, że Dawid odmawia zabicia prześladującego go Saula (1 Sm 26,11), a w Nowym Testamencie Paweł nie chce złorzeczyć arcykapłanowi, który go sądzi za głoszenie Chrystusa (Dz 23,5).
Jednak, jak widać właśnie z przywołanych fragmentów, Biblia bynajmniej nie wyklucza walki z nadużyciami „pomazańców”. Znajdziemy w niej zresztą miejsca, gdzie posłani przez Boga prorocy, czasem wywodzący się z prostego ludu (por. Am 7,14), dobitnie piętnują nie tylko władców i możnych, lecz również kapłanów oraz „proroków urzędowych” (por. Am 7,10–17; Ml 2,1–9; Iz 28,7–13; Jr 6,13). Także w epoce Nowego Testamentu nie jest tak, jak czasem sugerują piewcy „świętego kapłaństwa”, że wyznaczenie „kościelnej hierarchii” miałoby całkiem uzależnić wiernych od posiadaczy „władzy święceń”. Kościół, który obraca się wokół księdza, to karykatura.
Zgodnie z Pismem każdy wierzący – przy całej ważności bycia we wspólnocie i korzystania w niej z nauczań oraz posług duchowych – ma, dzięki osobistej więzi z Chrystusem, „śmiałość” (parresia) wobec Boga i „ufny dostęp” do Niego (Ef 3,12). Każdy z nas jest osobą, której „nic nie zdoła oddzielić od miłości Bożej, będącej w Chrystusie” (por. Rz 8,38–39), nawet gdy w pobliżu nie ma kościelnego budynku ani księży. Każdy wierzący jest kimś, w kim żyje Chrystus (por. G 2,20) i kto korzysta z duchowego „namaszczenia”, z intuicji i zdolności rozeznawania Bożych spraw (por. 1 J 2,20.27). Jeśli we wspólnotowym Ciele niektórym powierzono misję „wyposażania świętych [czyli innych wiernych] do ich posługi” (por. Ef 4,12), to nie znaczy, że „zwykli” członkowie wspólnoty mieliby się stać zakładnikami tych „wyświęconych”.
Tym bardziej nie staje się ich zakładnikiem sam Chrystus – nie jest zmuszony tkwić w schematach, które stworzyli, ani działać wyłącznie przez nich.
Udzielenie apostołom pełnomocnictwa do podejmowania „na ziemi” decyzji wiążących „w niebie” (por. Mt 18,18) nie może oznaczać związania sobie rąk przez prawdziwą Głowę Ekklēsii (por. Kol 1,18). Chrystus nie abdykował na rzecz hierarchów. W Ewangelii Mateusza sąsiadują ze sobą opisy zadeklarowania wspomnianego wyżej pełnomocnictwa wobec Piotra oraz przywołania tegoż apostoła do porządku, gdy spróbował „poprawiać” Jezusowe myślenie. Słowa: „Tobie dam klucze królestwa niebios” (Mt 16,19) – czyli zarząd Bożej społeczności – zyskują ważne uzupełnienie: „Przejdź za mnie, szatanie! Jesteś mi przeszkodą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku” (Mt 16,23). Piotr, wyznaczony na pełnomocnika Chrystusa, staje się Jego przeciwnikiem („szatanem”), gdy wprowadza poprawki do projektu „królestwa nie z tego świata” (por. J 18,36). Swoją rolę „związywania i rozwiązywania” może pełnić dopiero wtedy, gdy wróci do szeregu, przejdzie „za plecy” Jezusa i zacznie znów podążać za Nim jako uczeń.
To charakterystyczne, że konflikt między „starostą” grupy uczniów a Mistrzem dotyczył wizji bycia Mesjaszem-Królem, a zatem również wizji królestwa Bożego w nas i między nami. Gdy Jezus zapowiadał swe zderzenie z systemem władzy oraz przejście przez radykalną słabość męki, Piotr nie chciał dopuścić do świadomości, że królestwo Boże przychodzi dzięki „skutkowaniu mocy w bezsilności” (por. 2 Kor 12,9). Jeszcze w Getsemani będzie chciał bronić Bożego projektu mieczem (por. J 18,11). Odruchowo wpisywał Boga i Chrystusa w przemocowy schemat panowania, sugerowany przez kusiciela w rajskiej opowieści i podczas Jezusowej próby na pustyni. Jak wskazali pod koniec XIX wieku rosyjscy myśliciele religijni (Fiodor Dostojewski i Władimir Sołowjow), historyczna instytucja Kościoła (niestety, w szczególny sposób w katolicyzmie rzymskim) dała się uwieść mirażowi świętego porządku opartego na sile. I nawet dziś, choć do przeszłości należy fizyczny terror inkwizycji, chętnie – o czym już była mowa – sięgamy na gruncie kościelnym po bardziej lub mniej subtelną przemoc symboliczną, agresywny język, postawy wyższościowe, apodyktyczny styl przywództwa.
Jednak w zmaganiach o uwolnienie Ekklēsii z pancerza systemu dominacji ważne jest odrobienie tej właśnie lekcji, którą system ignoruje. Jeśli chcemy, po siostrzanemu i bratersku, pomóc „grupie trzymającej klucze” wrócić za plecy Mistrza, to musimy sami pójść za Nim, postępować w Jego stylu. Mamy być uczniami Króla „łagodnego i pokornego sercem” (Mt 11,29), choć przy całej tej łagodności i pokorze stanowczego, asertywnego. Nie chodzi więc o poddańczą uległość, z którą zbyt często myli się „posłuszeństwo wiary-ufności” (Rz 1,5). Nie mamy być pokorni jak niewolnicy, bo „nie otrzymaliśmy ducha niewoli” (Rz 8,15), ale możemy być wolni od wyniosłości. Możemy być jak Jezus, wiedzący, kim jest („Tyś mój Syn ukochany, Tobą się cieszę”, Mk 1,11), i niepotrzebujący tego z wyższością podkreślać (por. Flp 2,6). Możemy się czuć dziećmi Miłości (por. 1 J 4,7–8), która przecież „nie jest nadęta, nie szuka swego” (1 Kor 13,4–5).
Przy tym jako uczniowie Chrystusa wiemy, że jesteśmy wszyscy równi w godności królewskich dzieci, „współobywateli świętych i domowników Boga” (Ef 2,19). Dlatego możemy występować wobec innych bez kompleksów, bez poczucia niższości lub wyższości, szanując ich dokładnie tak, jak sami chcemy być szanowani (por. Mt 7,12).
Podsumowując: mamy prawo upominać się o przestrzeganie „konstytucji” Kościoła, jaką jest słowo i przykład Jezusa. Mamy prawo przypominać to słowo i przykład wręcz na przekór „tradycjom starszych” (por. Mk 7,8.13), kościelnym zwyczajom, regułom lub naukom, które się z Ewangelią rozmijają.
[…] Jednak autorytety mogą się też po prostu mylić, a prorockie powołanie każdego ucznia Chrystusa (por. Mt 5,12) może prowadzić do sporu ze „starszymi” Ekklēsii – którzy pełniąc ten urząd, nie przestają być naszymi braćmi, współuczniami jedynego Mistrza (por. Mt 23,8–10). Jednocześnie przykład samego Mistrza pokazuje, w jaki sposób prowadzić taki spór.
Zauważmy, że w społeczności Pierwszego Przymierza Jezus był zwykłym wiernym, rzemieślnikiem z prowincjonalnej wioski (por. Mk 6,3; J 1,45–46). Wystąpił publicznie jako laik-charyzmatyk (por. J 7,15). Zasadniczo uznawał autorytet kapłanów z Jerozolimy (por. Łk 17,14) i uczonych rabinów (por. Mt 23,2–3), jednak był też otwarcie krytyczny wobec ich zakłamania, pychy i zepsucia (por. Mt 23,13–33), a także korygował błędy ich teologii, fałszywy model pobożności (por. Mt 23,23) i kryjące się za nim przekłamanie na temat Ojca (por. Łk 15).
Choć był „łagodny i pokorny sercem” (Mt 11,29) – gdy określał siebie w ten sposób, nikt nie protestował! – to przecież wygłaszał też stanowcze upomnienia. Używał mocnych sformułowań pod adresem religijnych autorytetów („Węże, pomiocie żmij!”, Mt 23,33), widząc sprowadzanie przez nich wyznawców Ojca na złe drogi (por. także Mt 23,15). Potrafił ignorować nieistotne tradycje dewocyjne (por. Łk 11,38). W obronie właściwego rozumienia świątyni (jako miejsca uwielbienia i miłosierdzia) posunął się aż do prorockiego happeningu, „zakłócając porządek publiczny” (por. Mt 21,12–16). Nie miał oporów przed konfrontacją z systemem.
Wyżej była mowa o „posłuszeństwie wiary-ufności [pistis]” (Rz 1,5). To ważne, żeby dobrze rozumieć naukę płynącą z Jezusowego „posłuszeństwa aż po śmierć” (Flp 2,8), które bywa demagogicznie używane do zamykania ust osobom mobbingowanym i upokarzanym w strukturach kościelnych. Naśladować Jezusa to nie znaczy dać sobą pomiatać. Nie taka jest wymowa polecenia: „Kto by cię uderzył w prawy policzek, nadstaw mu i drugi” (Mt 5,39). Wiemy, że sam Jezus, spoliczkowany w trakcie procesu przed Wysoką Radą, nie wykonał takiego gestu ani nawet nie przyjął ataku w milczeniu, lecz z godnością zapytał o jego powód (por. J 18,22–23). Przywołana fraza z Kazania na Górze to jedynie (i aż) wezwanie, żeby „nie rewanżować się złu” (por. Mt 5,39: mē antistēnai tō ponērō).
Owszem, kiedy wszystko już zostało powiedziane, a machina przemocy nabrała rozpędu, Jezus milczał: „Będąc znieważany, nie znieważał w odpowiedzi, cierpiąc, nie odgrażał się, lecz powierzał się osądzającemu sprawiedliwie” (1 P 2,23). Powierzał się Ojcu nie po to, żeby ten Go pomścił (modlił się przecież: „Odpuść im, bo nie wiedzą, co robią”, Łk 23,34a), lecz – potępiany przez ludzi – poddawał się Bożemu osądowi swej osoby. Innymi słowy, nie szukał odreagowania zniewag i cierpień w agresji wobec oprawców, lecz czerpał siły z faktu, że Ojciec zna Jego tożsamość, sumienie i racje. Późniejsze zmartwychwstanie było między innymi Boską rehabilitacją Ukrzyżowanego (por. 1 P 2,4).
Tak więc Jezus w konfrontacji z chorym systemem dał pełne godności i stanowcze świadectwo (por. 1 Tm 6,13) swojej znajomości Boga oraz swego rozumienia Pism. Jako „wierny świadek” Ojca (por. Ap 3,14) walczył z tym systemem, z deformującą skorupą nałożoną na Przymierze. Robił to jednak ze wspomnianą łagodnością, bez agresji i przemocy, walcząc orężem wytrwałości – hypomonē (por. 2 Tes 3,5). Bicz ze sznurków w świątyni był jednorazowo użytym, symbolicznym rekwizytem (tekst nie mówi o biciu nim kogokolwiek), natomiast w realności Nazarejczyk asertywnie stanął systemowi na drodze oraz przyjął na siebie impet wrogości bez odwzajemnienia jej. W Liście do Efezjan czytamy, że wrogość przeciwników utonęła w Ukrzyżowanym, została w Nim uśmiercona (por. Ef 2,16).
Wspomniane „posłuszeństwo aż po śmierć” Jezus okazał Ojcu z nieba. W tym miejscu również trzeba dobrze zrozumieć, co właściwie było Ojcowską wolą, przywołaną w trakcie modlitwy w Getsemani (por. Mt 26,39.42). Nie chodziło o makabryczną śmierć Jezusa jako rzekomy wymóg ułaskawienia nas, bo Bóg „chce miłosierdzia, a nie ofiary” (por. Mt 9,13; 12,7). W przypowieści o przyjęciu marnotrawnego syna nie ma mowy o domaganiu się przez ojca jakichkolwiek „odszkodowań” (por. Łk 15,21–24). Sprawiedliwość Boża nie jest „sprawiedliwością odpłaty”, lecz przywracaniem prawości upadłym, uzdrawianiem ducha (por. Rz 3,23–26). Wolą Ojca było, żeby Syn-Zbawiciel „kochał do końca” (por. J 13,1), żeby wytrwał przy ludziach, życząc im dobrze, niezależnie od sytuacji. Żeby będąc odtrącanym („Precz! Ukrzyżuj Go!”, J 19,15), ze swej strony przygarniał (por. J 12,32). Żeby niezależnie od ludzkich reakcji pozostawał znakiem oraz instrumentem wybawienia, jak miedziany wąż umieszczony wysoko przez Mojżesza na pustyni (por. J 3,14–15).
I właśnie tej misji „objawiania imienia Miłości” (por. J 17,6), bycia Jej dobitnym Słowem Jezus pozostał „posłuszny aż po śmierć”. Powtórzmy – był absolutnie posłuszny samemu Ojcu (por. J 5,19.30), a Jego posłuszeństwo pomniejszym autorytetom – nazareńskiej rodzinie, urzędom religijnym i władzom państwowym – miało charakter względny (por. Łk 2,48–49; 8,19–21; 20,22–25; 13,14–15; 17,14–17). Najistotniejsze było pozostawanie „w tym, co jest Ojca” (por. Łk 2,49), w nurcie wypełniania Jego woli (por. Łk 8,21; J 4,34).
Tak więc podsumowując: Syn Boży, nasza Mądrość (por. Mt 11,19), służył królestwu Ojca jako wierzący laik, dający świadectwo prawdzie Objawienia, duchowi Pism – czasem na przekór literze praw oraz ładowi ustalonemu przez tych, co „zasiedli na katedrze” (por. Mt 23,2). Robił to, nazywając rzeczy po imieniu w sposób dobitny, nie bojąc się zderzenia z „trzymającymi klucz” do Bożego prawa (por. Łk 11,52). Zarazem pozostał „łagodny i pokorny” (Mt 11,29), nie buzował agresją ani się nie wywyższał. Bywał gościem przedstawicieli krytykowanego przez siebie środowiska i dyskutował z nimi przy wspólnych posiłkach (por. Łk 7,36–49; 14,1–24). Na początku publicznej działalności poddał się, wraz z całym tłumem poszukiwaczy „Bożych dróg”, rytuałowi pokutnemu nad Jordanem (por. Mt 3,14–15). Unikał reklamowania swych cudów (por. Mt 12,15–16), wręcz uciekał przed budowaniem na nich swojej popularności i pozycji (por. J 6,15; 7,3–4). Gdy doszło do finalnej konfrontacji z systemem władzy, był tyleż niezłomny, co spokojny i nieagresywny.
Jednym słowem, dał przykład takiego sprzeciwu wobec systemowej nieprawości, który nie jest zerwaniem wspólnoty ani wypowiedzeniem lojalności osobom odpowiedzialnym oraz nie ucieka się do przemocy. Powtórzmy raz jeszcze, że przy całym duchowym autorytecie bijącym od Jezusa Jego wystąpienie pozostało „oddolne”, było proroctwem w wykonaniu prostego Galilejczyka, lekceważonego prowincjusza (por. Mk 6,4; J 7,41.52).
To fascynujące, że sama Głowa Ekklēsii może być wzorem dla wewnątrzkościelnej opozycji, obywatelskiego sprzeciwu (skoro jesteśmy „współobywatelami świętych”, Ef 2,19). Pozostając jak najbardziej ortodoksyjnymi i „współodczuwającymi z Kościołem”, możemy w sytuacji zniewolenia klerykalizmem stanowić „opozycję ewangeliczną”, upominać się o przestrzeganie Chrystusowych reguł (a więc i naszych praw, jako rodzeństwa Chrystusa, por. Rz 8,29). Możemy w głębokim (stale weryfikowanym przez sumienie) posłuszeństwie projektowi Boga praktykować „obywatelskie nieposłuszeństwo” wobec systemu opartego na błędnych tradycjach (por. Mk 7,8n). Niezależnie od faktu, że w przeszłości niektórzy święci wybrali heroizm znoszenia w milczeniu kościelnego mobbingu – w imię naśladowania Chrystusa niosącego krzyż – my wszyscy nie musimy, a nawet wręcz nie możemy rezygnować z różnych form sprzeciwu, którego przykład dali nam biblijni prorocy. Jesteśmy powołani do tęsknoty za sprawiedliwością (por. Mt 5,6) oraz zmagań o prawdę „w porę i nie w porę” (2 Tm 4,2).