„Opowieści nigdy się nie kończą”
Wydaną w sierpniu tego roku przez Wydawnictwo Czarne książkę „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata” Macieja Jakubowiaka można bez cienia przesady określić mianem „dziecka swojego czasu”. Początek nowej dekady przyszedł w cieniu globalnej pandemii, kolejnych alarmujących raportów o przyśpieszającej katastrofie klimatycznej i przybierających na sile rozgrywek geopolitycznych pomiędzy USA i Chinami. Według niektórych zrozumienie wydarzeń historycznych zawsze musi być oddzielone od biegu wypadków czasem, którego upływ umożliwia dopiero zdanie sobie sprawy z tego, co tak właściwie się wydarzało w tamtych momentach. Według innych jednak rozumienie nie jest czymś wyłącznie zero-jedynkowym: może być w związku z tym niepełne i dotyczyć tylko pewnych aspektów, nie roszcząc sobie pretensji do obejmowania całości.
Obydwie te perspektywy mają konkretne przełożenie na sposób, w jaki będziemy patrzeć na świat. Pierwsza z nich będzie wyrażała się raczej w sferze literackiej poprzez potężne monografie, budzące poczucie respektu już samą swoją objętością. Niezależnie od tego, jaki zakres będzie bowiem obejmowała, zawsze dążyć będzie do opowiedzenia wszystkiego, co tylko jest możliwe – być może dlatego zazwyczaj właśnie w tej grupie będą znajdowały się pozycje, które można określić mianem „wszyscy wiedzą, że istnieje taka książka, ale nikt jej całej nie przeczytał”. Drugi ze wspomnianych punktów widzenia częściej objawiać się będzie w tekstach krótszych – począwszy od felietonów, przez reportaże, wywiady i artykuły, aż po książki, które można przeczytać, obywając się przy tym bez tytułu doktora nauk.
Problem ze wskazaniem miejsca, jakie zajmują „Ostatni ludzie” na tak naszkicowanej mapie, jest złożony. Dzieło Jakubowiaka próbuje bowiem ciągle wymykać się zastanym podziałom – przekraczając je, zamazując granice, myląc tropy i mieszając konwencje. Na pierwszy rzut oka trudno zarówno o bardziej banalne, jak i karkołomne zadanie – opisać koniec świata. Siłą rzeczy zrobić coś takiego, to albo wpisać się w ogromny nurt popkultury, albo de facto pozbawić źródła dochodu co najmniej kilkuset osób związanych z kulturą: filmem, literaturą, muzyką czy grami. Jednak czy na pewno? Przecież pomimo stałej, natarczywej wręcz obecności apokalipsy w kulturze popularnej ciągle powstają nowe dzieła mierzące się z tematem końca świata. Źródło, jakim jest punkt ostateczny, uparcie nie chce wyschnąć – i to właśnie jest jednym z powodów, dla których razem z autorem ruszamy w literacką podróż.
Nieuchwytność końca świata
Zaczynając od „Początku. Znowu”, poprzez część pierwszą, zatytułowaną „Plagi”, poprzez „Oznaki” i „Koniec. Ostatni ludzie”, aż po samą „Kodę. Gorąco, środek lata” idziemy przez tekst z dziwnym poczuciem, że już kiedyś tu byliśmy. Przewijające się wątki końca świata, katastrofy, upadku cywilizacji, wizji sposobów, na jakie ten upadek miałby się ziścić – wszystkie one są nam, jako uczestnikom kultury popularnej, doskonale znane. „Ostatni ludzie” są czymś na kształt zapisków ze slalomu pomiędzy wciąż pojawiającymi się opracowaniami tego tematu – zapisków barwnych, bo erudycji, połączonej z trzymaniem ręki na pulsie współczesnej kultury popularnej, nie można Jakubowiakowi odmówić. Jednak nie tylko biegłość i rozmach w doborze bibliografii, liczba analizowanych treści, natłok cytatów i odwołań są tym, co wyróżnia „Ostatnich ludzi” spośród morza pozycji, które powstały w trakcie pandemii jako sposoby na opowiedzenie nam dziejącego się na zewnątrz świata. Przede wszystkim „Wymyślanie końca świata” jest dla mnie pościgiem na koniec wyobraźni i języka, podróżą do tego, co niemożliwe do wyobrażenia i opowiedzenia. Język, poetyka i wyobraźnia apokaliptyczna mówią o końcu świata – którego „nie można zobaczyć ani opisać”. Pytanie, które stawia redaktor „Dwutygodnika”, jest podchwytliwe: dlaczego w takim razie wciąż żyjemy w oczekiwaniu na koniec?
Odpowiedź na tak postawione pytanie jest jednak możliwa dopiero wtedy, gdy – idąc za propozycjami autora – przyjmiemy rozdział na koniec świata rzeczownikowy oraz przymiotnikowy. Ten pierwszy (kogo? czego?) jest w istocie niemożliwy – jest on końcem per se, wydarzeniem, po którym nie będzie już nic. Przysłania on jednak swoją obecnością drugi koniec (jaki? jakie?) – po którym „nic” będzie, ale i nie będzie – bo świat będzie dalej istnieć, ale nic nie będzie już takie same. Z tak przygotowanego punktu wyjścia wyruszyć może Jakubowiak – a my razem z nim – na spotkanie końców świata, które ciągle znikają z oczu i wracają, ubrane w nowsze szaty.
Czy da się odkryć niewidzialne?
Michał Paweł Markowski w eseju „Między widzialnym a niewidzialnym” pisze o dwóch postawach związanych z problemem tego, co niewidzialne: kaliptycznej i apokaliptycznej. Myślenie apokaliptyczne pochodzi od greckiego czasownika apokalupto, który oznacza „objawianie” lub „ujawnianie”. Według apokaliptyków to, co niewidzialne, jest tylko „chwilowym sekretem, który – gdy ustaną niedogodne okoliczności – zostanie odsłonięty”. Z kolei podejście kaliptyczne, od greckiego kalupto („zasłanianiać”, „zakrywać”), głosić będzie coś radykalnie innego: to, co niewidzialne, pozostaje niewidzialnym na zawsze – niezależnie od naszej woli. Zdaniem Markowskiego „kultura zachodnia (…) zdecydowanie przedkłada strategie apokaliptyczne nad kaliptyczne”.
„Ostatni ludzie” są i zarazem nie są więc próbą zmierzenia się z problemem tego, co niewidzialne. Są – w tym sensie, że podejmują rzuconą przez koniec świata i nas samych rękawicę, mierząc się z pytaniem o to, jak i dlaczego poświęcamy wciąż tyle uwagi temu, co niewidzialne. Nie są nią z kolei w tym sensie, że nie decydują się na starcie otwarte. Krążą raczej dookoła niewidzialnego, traktując je jako pretekst do innego spojrzenia na to, co jak najbardziej widzialne – czyli na kulturę i jej twórców: nas samych.
Po co opowiadamy sobie historie o końcu świata? Jednym z powodów odpowiedzialnych za pandemię końców świata proponuję nazwać pragmatycznym: jak pokazuje Jakubowiak, w ramach systemu kapitalistycznego narracja końca świata, urastająca wręcz do miana apocotainment („aporozrywka”), wykorzystywana jest, aby wytwarzać lęk oraz poczucie izolacji, które następnie można koić w konsumpcjonistycznym pędzie. Jeśli koniec świata jest narzędziem, za pomocą którego oddziałuje się na ludzi, a które ma dalej działać w realiach rzeczywistości, która „nieustannie się kończy”, to siłą rzeczy musi stawać się czymś więcej niż tylko wydarzeniem. Innym powodem, który umożliwia takie wykorzystywanie opowieści o końcu, jest według Jakubowiaka po prostu sam człowiek: „przekonanie, że koniec – w końcu – się wydarzy, jest silniejsze od wielkich rozczarowań”. Jednak na przekór wszystkim oznakom i plagom, a również i naszym nadziejom świat uparcie nie chce się skończyć. Wywoływani do odpowiedzi kolejni pisarze i myślicielki uparcie wieszczą koniec końca świata („Koniec świata jako termin przestał być pojęciem operacyjnym” – Timothy Morton), tym samym wpadając w sidła konwencji, której śmierć ogłaszają. Mówienie o końcu świata, operatywności danego pojęcia czy przydatności do spożycia wiąże się zazwyczaj z poważnym ryzykiem – tego, że ktoś (lub coś) powie: „sprawdzam”.
Czym naprawdę jest koniec świata? Można traktować go jako pewne wydarzenie, które ujawnia prawdę o dotychczasowej, kończącej się rzeczywistości. W takim ujęciu jest on czymś, co „wydarza się, gdy równowaga pomiędzy tym, co nieznane a tym, co znane, ulega zachwianiu”. Można czytać jednak kategorię końca świata szerzej – jako „kostium narracji, w którą ubiera się różne wydarzenia”. Tak rozumiana apokalipsa przestaje być pojedynczym momentem, a staje się narracją – to „fikcja, która udaje, że nie jest fikcją, ale nieustannie przypomina, że jest fikcją – nigdy nie można być pewnym, czy to jeszcze zmyślenie, czy już rzeczywistość”. Właśnie w tym sensie mówić można zdaniem autora „Ostatnich ludzi” o porządkującej funkcji apokalipsy: jest to „opowieść, która porządkuje inne opowieści”. Niezależnie bowiem od swojej zawartości, narracje końca przede wszystkim oddziałują na nas – a wizja kresu o ile przeraża, o tyle również „koi (…), pozwala na pozbycie się nadmiernych komplikacji”. W świecie, w którym pomimo posiadania ogromnych ilości wiedzy coraz częściej przestajemy rozumieć – zarówno świat, jak i siebie nawzajem – to właśnie ta obietnica uproszczenia wydaje się być tym, co każe uczestniczyć nam w ponownym opowiadaniu tego samego.
***
Za najciekawsze fragmenty książki uznaję te, w których autor mąci wartki nurt wywodów. „Ostatni ludzie” są paradoksalnie ludzcy, biorąc pod uwagę akademickie naleciałości autora „Końca z akademią”, do których sam się przyznaje. To właśnie pęknięcia w zwartej formie eseju, na początku uznawane za irytujące zwolnienia, na – nomen omen – samym końcu pozwalają na pełniejsze powiązanie formy i treści z naszym czytelniczym doświadczeniem. Opisywane po kolei wydarzenia, spajane i uładzane przez poetykę katastrofy z dziwnych, trudnych do wyobrażenia sytuacji, układają się w tworzącą zrozumiałą całość opowieść dzięki ramom apokalipsy. O tyle nie są nie więc po prostu lustrem, w którym odbijają się analizy kultury apo-, ile stają się polem badawczym. O ile bowiem próba zajrzenia pod kostium narracji wymaga od Jakubowiaka korzystania z całego arsenału pojęć i chwytów myślowych, o tyle nie chroni go przed doświadczaniem konsekwencji wydarzeń, które – ubrane w ten kostium – oddziałują w świecie. Najbardziej poruszające momenty w książce to nie analizy, ale mierzenie się ze śmiercią bliskiej osoby – boleśnie samotne, nawet pomimo myślowego towarzystwa wszystkich piszących wcześniej. Jakkolwiek więc momenty przejścia od eseistycznych analiz do opisów doświadczeń mogą wydawać się czasem toporne lub nie na miejscu, to w ostatecznym rozrachunku właśnie one są powodem, dla którego w ogóle autor podejmuje się tych pierwszych. Ostatecznie przecież każda próba jest możliwością czegoś nowego – czyli czymś, co może przełamać zastane schematy.
W tym duchu proponowałbym więc czytać esej Jakubowiaka – właśnie jako powrót do źródła: nie tylko historii i wizji końców świata, ale też samej formy literackiej. Esej jest przecież, koniec końców, intelektualną próbę poradzenia sobie ze światem. „Ostatni ludzie” próbują zmierzyć się z wydarzeniami i opowieściami, w których, razem z piszącym, wszyscy do pewnego stopnia uczestniczymy. Zdaniem niektórych psychoanalityków „czytanie nie zakłada rozumienia”. Idąc tym tropem, można pokusić się o stwierdzenie, że samo rozumienie nie zakłada również czytania. Nie można jednak powiedzieć, że co jakiś czas czytanie i rozumienie nie spotykają się. Idąc z dala od głównych szlaków myśli i argumentacji, „Ostatni ludzie” dochodzą ostatecznie do jednego z miejsc takich spotkań – i już samo to sprawia, że warto po nich sięgnąć.