fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Ojciec święty na celowniku

Tym, co na jego drodze ku zbawieniu stanowi poważną przeszkodę, jest zaostrzenie sporu na marginesach: czy to konserwatywnym, czy też liberalnym. Nieważne, w jak dużej liczbie Mszy o jedność Kościoła byśmy uczestniczyli, po wyjściu z Eucharystii swobodnie skaczemy sobie do gardeł. Także w imię nowego papieża.

Ilustr.: Hanka Mazurkiewicz

Tym, co na jego drodze ku zbawieniu stanowi poważną przeszkodę, jest zaostrzenie sporu na marginesach: czy to konserwatywnym, czy też liberalnym. Nieważne, w jak dużej liczbie Mszy o jedność Kościoła byśmy uczestniczyli, po wyjściu z Eucharystii swobodnie skaczemy sobie do gardeł. Także w imię nowego papieża.

 

Pontyfikat papieża Franciszka trwa dopiero dwa miesiące, a już zdołał wywołać tak wiele kontrowersji, że nie sposób przejść obok nich obojętnie. Zresztą nie powinno to nikogo zaskakiwać – już w chwili wyboru Franciszka pojawiały się głosy o „konklawe mediów społecznościowych”, zaś nigdy wcześniej tak wielu katolików (jak i niewierzących) nie było na bieżąco informowanych o dosłownie każdym posunięciu papieża. A tu telefon do kioskarza, tu znowu do hotelarza, potem te czarne buty. Trochę faktów, po drodze także parę mitów, jak choćby plotka o „końcu karnawału”, która zmroziła krew w żyłach tradycjonalistów. W Polsce Monika Olejnik powtarza słowa o tym, że wreszcie coś się zmieni, ale trudno się dziwić, skoro nawet niekoronowana królowa punku, Patti Smith, chciała uścisnąć rękę Franciszkowi.

Mimo tego, jak celnie zauważył Jerzy Sosnowski w niedawnym numerze „Tygodnika Powszechnego”, papież pozostaje dla nas tajemniczy. Toniemy w opublikowanych „franciszkaliach”, ale dopiero w ostatnich tygodniach pojawiły się książki, które mogą w wartościowy sposób przybliżyć sylwetkę i światopogląd nowego pontifexa (wywiad-rzeka „Jezuita” Franceski Ambrogetti i Sergio Rubina oraz zapis rozmów kardynała Bergoglio z rabinem Skorką „Na niebie i na ziemi”). Dwa miesiące to zdecydowanie zbyt mało czasu, aby formułować twarde diagnozy, lecz łatwo dostrzec dość niepokojące sygnały, które pociągają za sobą uproszczone i często niesprawiedliwe oceny papieża.

 

Kremówki Franciszka

Chociaż nie przepadam za śledzeniem teoretycznych podziałów w ramach Kościoła, to jednak komentarze narosłe wokół działań papieża Franciszka skutecznie wyłoniły dwie konkurencyjne grupy, którym należy się przyjrzeć bliżej. Co ciekawe, nie sposób traktować ich rozłącznie, bo choć ich motywacje są diametralnie różne, to jednak efekt osiągają podobny. Mam na myśli jednostronne odczytywanie pontyfikatu, bazujące na płytkiej ocenie bieżących działań. Z jednej strony widzimy szczególne „nawrócenie” liberalnych mediów, huczących o postępującym „efekcie Franciszka”, lansujących kremówkarskie historyjki (telefony/papież w metrze/czarne buty/Patti Smith). Trochę to przypomina anegdotę z egzaminem z życia i dorobku błogosławionego Jana Pawła II, na którym pada pytanie o to, podczas której pielgrzymki papież dał się sfotografować z nosorożcem. Wreszcie przyszedł TEN papież, który się uśmiecha i nie zadziera nosa, którego ubóstwo sprowadza się do mieszkania w watykańskim hotelu. Który, niestety, w podobnym odczytaniu przestaje być namiestnikiem Chrystusa na ziemi, a sprowadza się do gestu. Ten proces dobrze uchwycili już pod koniec marca (a proces trwa!) Małgorzata i Michał Kuźmińscy na blogu „Popkulturalni”: „Czyli z jednej strony logika mediów, które do życia potrzebują nieustannego podkręcania napięcia, a z drugiej strony logika celebrytyzmu, nieuznająca normalności za normę. Właśnie obserwujemy konflikt obu tych logik z logiką papieża Franciszka. Jego zwyczajne gesty mają służyć przywróceniu proporcji i normalności, a więc zredukowaniu napięcia. A świat zmediatyzowany braku napięcia nie znosi” („Żółty pasek: «PAPIEŻ ZJADŁ ŚNIADANIE»”).

Można argumentować, że to przecież gest „pierwszego obywatela Kościoła”, ale wystarczy przypomnieć sobie odbiór wspomnianego już Jana Pawła II – kto dziś pamięta o rekolekcjach „Znak sprzeciwu”, o „Sollicitudo rei socialis” czy choćby „Redemptor hominis”? W tym widzę pierwsze zagrożenie: radykalne słowa papieża Franciszka głoszone w codziennych homiliach, powtarzane w audiencjach generalnych i katechezach; słowa, w których papież wskazuje na drogę nawrócenia współczesnego człowieka, poszanowanie ludzi pracy, w których krytykuje salonowe chrześcijaństwo i docenia ludowy katolicyzm, w których mówi, że prawdziwa władza jest służbą – te słowa trafiają do nas w przekładzie na język nagłówków w stylu „Papież krytykuje księży/polityków” czy najczęściej: „Papież propaguje ubóstwo”. Mało kto pyta o bogactwo, które przy okazji wydobywa na światło dzienne. Bo i po co pytać, skorośmy sobie papieża zdążyli ometkować?

 

Tęsknota i wątpliwości

Druga strategia płytkiej oceny charakteryzuje katolickich tradycjonalistów. Aby oddać im sprawiedliwość, należy wyraźnie podkreślić, że to grupa ogromnie zróżnicowana, której postulaty są jak najbardziej ważne (wystarczy wymienić świadomość wyjątkowego znaczenia rytu nadzwyczajnego, znajomość całościowej historii i tradycji Kościoła czy dążenie do uwypuklenia ważności głosu katolików w przestrzeni publicznej). Jak w każdej większej grupie, także w niej są obecne wewnętrzne podziały – od radykalnych sedewakantystów do zdecydowanie bardziej umiarkowanych i rzeczowych w swych diagnozach redaktorów „Christianitas”. Niemniej jednak właśnie tradycjonaliści stali się głównymi krytykami działań nowego papieża, dokonując niezdrowych zestawień pontyfikatu Franciszka z pontyfikatem Benedykta XVI. Nie da się ukryć, że papież Franciszek reprezentuje odmienny styl niż jego poprzednik i sam nadal uczy się papiestwa, lecz jeśli prześledzimy ich nauczanie, nie zauważymy póki co znaczących różnic, a raczej kontynuację. Ale przecież łatwo przymknąć oko na tę dziedzinę i skupić się na innych problemach. Weźmy kilka przykładów z brzegu. Przy okazji urodzin papieża seniora zerkam na profil „I komu to przeszkadzało?” na Facebooku, stronę pełną żywej tęsknoty i melancholii (podobnych miejsc jest więcej, np. „Nie rozumiem”). Tam dowiaduję się, że nawet na emeryturze Benedykt XVI wygląda bardziej papiesko niż obecny papież; że papież Franciszek „aktorzy”, by wyglądać skromnie; wreszcie padają pytania: czy można uzyskać prywatną audiencję u Benedykta XVI, bo przecież jego słowa o wycofaniu ze świata można rozumieć wieloznacznie. Trafiam na bloga „Młot na posoborowie”, gdzie decyzja papieża o powołaniu specjalnej komisji kardynałów jest interpretowana jako tworzenie bytów ponad potrzebę, zaś szanse reformy Kurii postrzegane jako co najmniej marne. Papież Franciszek jest rozliczany z braku odpowiedniego odzienia, z szalonych zachowań, z małej ilości powołań w Buenos Aires. Mało kto zwraca uwagę na fakt, że Argentyna podlega procesom laicyzacyjnym podobnie jak reszta świata. Nikt nie liczy powołań w byłych diecezjach Benedykta, choć łatwo wypunktować promowanie „złego modelu kapłaństwa”.

Wisienką na torcie staje się niesławna depesza PAP-u z początku maja o recepcji pontyfikatu Franciszka, komentująca podejście środowisk tradycjonalistycznych (swoją drogą w samej depeszy pod tradycjonalistów podpadają wszelacy konserwatyści, także „posoborowi”). Jakkolwiek sama depesza nie byłaby zła i plotkarska, to jednak nie sposób uciec od smutnej konkluzji: brak pokory tradycjonalistów względem nowego papieża także wpłynął na pojawienie się owego informacyjnego kuriozum. Rozumiem niepokoje obozu tradycji, tym bardziej, że część z nich wyraża poważne wątpliwości, jak te, które miały miejsce w Wielki Czwartek, kiedy papież Franciszek obmył nogi muzułmanek, lecz całą sytuację można ujrzeć w głębszej perspektywie. Podkreślił to ksiądz Andrzej Draguła, podzielający zresztą zaskoczenie tradycjonalistów: „(…) nie jest tak, że ryt, norma, rubryka przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Mają – o tyle jednak, o ile nie służą samym sobie i o ile nie stają się zaprzeczeniem miłości bliźniego. Nie jest też tak, że czyn pobożny (actus pietatis) należy przeciwstawiać czynowi miłości (actus amoris). Dobrze by było, by jeden z drugiego wynikał, jeden do drugiego prowadził. Gdyby jednak pytać, który z tych aktów ma pierwszeństwo – odpowiedź wydaje się jednoznaczna, taka zresztą wynika ze wspomnianej wyżej przypowieści: czyn miłości idzie przed czynem pobożnym” („Zgorszenie Wielkiego Czwartku”, Laboratorium Więzi). Można i należy patrzeć głębiej na papieża Franciszka, który będąc biskupem Rzymu pokazuje Kościół takim, jaki jest gdzie indziej.

 

Strefa środka

Dlaczego właściwie charakteryzuję obie powyższe postawy? Twierdzę, że w gruncie rzeczy stanowią swoje lustrzane odbicie. Jak wspomniałem – nie lubię podkreślać różnic w ramach Kościoła, który jest jednym Ludem Bożym pozostającym w stałej pielgrzymce na ziemi, ulegającym historycznym zmianom. Który, choć jest ponadczasowy, to mówiąc krótko, działa zawsze w określonym kontekście. Tym, co na jego drodze ku zbawieniu stanowi poważną przeszkodę, jest zaostrzenie sporu na marginesach: czy to konserwatywnym, czy też liberalnym. Taka radykalizacja ma niewiele wspólnego z ewangelicznym radykalizmem, nakazującym pozostawać krytycznym wobec własnej postawy; ufać Chrystusowi, który zawsze mnie przekracza. Rzeczywistość wygląda tymczasem tak, że nieważne, w jak dużej liczbie Mszy o jedność Kościoła byśmy uczestniczyli, po wyjściu z Eucharystii swobodnie skaczemy sobie do gardeł. Taki proces będzie postępował, dopóki nie wypracujemy „strefy środka”, prawdziwie „otwartego” katolicyzmu, polegającego na lepszym poznawaniu samych siebie jako katolików, rozumieniu Kościoła, w którym jesteśmy, przyjmowaniu naszej wspólnej odpowiedzialności. Nie widzę problemu w uczciwej i rzeczowej dyskusji z przedstawicielem innej wizji Kościoła niż moja, póki obaj będziemy siebie wzajemnie szanować i na tę dyskusję się otwierać, dopóki będziemy pamiętać, że Kościół to nie tylko ja, on i nasi dobrze spozycjonowani kumple o twardych jak skała światopoglądach. Dopóki będziemy mieli pokorę wiary w naszego pasterza i będziemy pamiętać, że Chrystus jest królem, choć jego tronem jest krzyż. Nie ze złota, a z drzewa.

 

Przeczytaj inne teksty Autora.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×