Gdy w sobotnie popołudnie w 2006 roku do mieszkania państwa Brzeskich zawitali niespodziewani goście, nikt nie spodziewał się, że jest to pierwszy akt dramatu, który przyczyni się do śmierci Kazimierza Brzeskiego, a zakończy zabójstwem Jolanty Brzeskiej. Do drzwi lokatorów mieszkających przy ulicy Nabielaka 9 na warszawskim Mokotowie zapukała reprywatyzacja w osobach rzekomych prawowitych właścicieli oraz Marka Mossakowskiego.
Nowi właściciele budynku, jak się przedstawili, twierdzili że odzyskali go od miasta w ramach zwrotu domów odebranych na podstawie tak zwanego dekretu Bieruta. W roku 1945 grunty znajdujące się w granicach przedwojennej Warszawy zostały znacjonalizowane w celu rozpoczęcia odbudowy miasta. Właścicielom pozwolono jednak na składanie wniosków o odzyskiwanie budynków. Tego zapisu nigdy nie uchylono, więc stał się on podstawą do mającej miejsce po przemianach ustrojowych reprywatyzacji. Od roku 2006 znowelizowano także ustawę o ochronie praw lokatorów, uwalniając czynsze w budynkach prywatnych. Odzyskiwanie kamienic stało się znakomitym biznesem, pozwalającym przy niemal zerowych nakładach przejmować budynki warte miliony złotych. Pojawili się ludzie wyspecjalizowani w wyszukiwaniu dawnych właścicieli lub ich spadkobierców i skupowaniu od nich roszczeń.
Nie inaczej było w przypadku budynku przy ulicy Nabielaka 9. Spośród kilku prywatnych właścicieli wkrótce pozostał jeden – Marek Mossakowski. Za cel postawił sobie on pozbycie się lokatorów ze „swojego” domu. Na nic zdały się tłumaczenia Jolanty Brzeskiej, że kamienica po wojnie była jedynie wypaloną skorupą, a odbudowywał ją między innymi jej ojciec. W zamian za to otrzymał mieszkanie komunalne. Marek Mossakowski nie był zainteresowany pobieraniem czynszu od lokatorów. Wytoczył państwu Brzeskim proces, wnosząc o eksmisję, a także domagał się zapłaty odszkodowania za bezumowne korzystanie z lokalu. Mossakowski wspólnie ze swoim pełnomocnikiem Hubertem Massalskim postanowił jak najszybciej skłonić mieszkańców kamienicy do wyprowadzki. Rozpoczęło się grożenie i zastraszanie. Państwo Brzescy byli najbardziej niewygodni, ponieważ zwrócili się do sądu. Nie byli prawnikami, ale studiowali prawa lokatorów. Zaangażowali się też w tworzenie Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, aby pomagać ludziom w podobnej sytuacji. Bywali na demonstracjach oraz na sesjach samorządu. Zabierali głos i domagali się od urzędników, aby ci zaczęli działać.
Na reakcję kamienicznika nie trzeba było długo czekać. Pewnego wieczora pod drzwiami państwa Brzeskich pojawiło się kilku ludzi oraz Marek Mossakowski. Próbowali włamać się do mieszkania. Przybyłej na miejsce policji Mossakowski tłumaczył, że jest w nim zameldowany, więc chce wejść „do siebie”. Gdyby nie interwencja działaczy lokatorskich oraz groźba złożenia skargi na bezczynność funkcjonariuszy, włamanie by się mu udało. Do dziś nie wiadomo, jak Mossakowskiemu udało się zdobyć meldunek i który z miejskich urzędników jest odpowiedzialny za zameldowanie go w lokalu przy Nabielaka 9. Meldunek wprawdzie cofnięto, ale nikt nie poniósł konsekwencji prawnych.
Próba włamania odbiła się na stanie zdrowia chorującego już wcześniej Kazimierza Brzeskiego. Silnego zdawałoby się i zdecydowanego człowieka w grudniu 2007 roku zabrało pogotowie. Ze szpitala już nie wrócił, po tygodniu pobytu w nim zmarł.
Jolanta Brzeska nie załamała się, wciąż walczyła w sądzie o udowodnienie, że nie zajmuje lokalu bezumownie, oraz o zwrot nadpłat za media, z których nie rozliczył się z nią kamienicznik. Wygrała nawet sprawę w pierwszej instancji. Sąd przyznał, że powinna otrzymać zwrot nadpłaty. Kamienicznik odwołał się jednak od tego wyroku, jako uzasadnienie podając, że zbył udziały w nieruchomości. Nową właścicielką kamienicy została jego matka. Sam Marek Mossakowski stał się biednym człowiekiem, który oficjalnie niemal nic nie posiada. Tę linie obrony utrzymuje do dzisiaj. Sąd okręgowy orzekł, że wobec tej zmiany właściciela Marek Mossakowski nie może być pozwanym o zwrot nadpłaty i oddalił pozew Brzeskich.
1 marca Jolanta Brzeska zniknęła. Jej córka i przyjaciele z organizacji lokatorskich poszukiwali jej przez kilka dni. Dopiero po pewnym czasie jeden ze stołecznych policjantów skojarzył sprawę zaginięcia ze spalonymi zwłokami znalezionymi w Lesie Kabackim. Córka i przyjaciele rozpoznali znalezione przy zwłokach rzeczy osobiste. Policja przystąpiła do śledztwa… przyjmując hipotezę, jakoby zmarła wyszła ze swojego mieszkania na Mokotowie, pojechała do znajdującego się na obrzeżach Warszawy Lasu Kabackiego, oblała łatwopalną cieczą i podpaliła. W domu Brzeskiej dokonano przeszukania. Biorący w nim udział funkcjonariusze pytali, czy zmarła była właścicielką lokalu, co oznacza, że nie wiedzieli nic o konflikcie z kamienicznikiem ani o reprywatyzacji budynku. Z początku nie zabezpieczono nawet dokładnie telefonu zmarłej ani nie przesłuchano osób mających interes w jej śmierci. Auto, którym jeździł pełnomocnik byłego właściciela budynku, zniknęło, a gdy policja chciała je zbadać, okazało się, że dawno zostało sprzedane. Policji nie udało się ustalić jego nowego właściciela.
Przesłuchano znajomych lokatorki, pytając między innymi o to, czy miała skłonności samobójcze. Policja nie zwróciła uwagi na to, że o absurdalności hipotezy samobójczej śmierci świadczył chociażby brak na miejscu zbrodni pojemnika z łatwopalnym płynem. Prowadząca śledztwo Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów również skupiła się na dowiedzeniu, że doszło do samobójstwa. Pierwsze, najważniejsze dla wyjaśnienia sprawy miesiące zostały zmarnowane. Dopiero po roku sprawa została przekazana z prokuratury rejonowej do okręgowej. W roku 2013 biegli sądowi skończyli prace nad profilem psychologicznym zmarłej, z którego wynika, że nie miała ona skłonności samobójczych i że najprawdopodobniej doszło do zabójstwa. Jako możliwy motyw wymienione został konflikt wokół reprywatyzacji kamienicy, w której mieszkała. Śledztwo zostało jednak umorzone 8 kwietnia 2013 roku, wkrótce po ukazaniu się raportu biegłych, z powodu niewykrycia sprawców.
Kupcy roszczeń i czyściciela kamienic, tacy jak Marek Mossakowski, mają się tymczasem dobrze. W sprawach reprywatyzacyjnych w Warszawie wciąż pojawiają się nazwiska tej samej grupy ludzi. Żaden z nich nie stanął przed sądem.
Jolanta Brzeska i jej mąż nie są jedynymi ofiarami reprywatyzacji budynków w stolicy. Zdarzały się przypadki samobójstw czy śmierci osób, które pomimo choroby były eksmitowane do pomieszczeń tymczasowych przygotowanych na przykład w piwnicach. Ich śmierć obciąża nie tylko kamieniczników i komorników, ale również miejskich urzędników i decydentów, którzy nie robią nic, aby pomóc lokatorom budynków zwracanych przez miasto tak zwanym „prawowitym właścicielom”.