fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Odzyskać Ziemie Odzyskane

Mit Ziem Odzyskanych do dziś pokutuje w debacie publicznej i myśleniu władz centralnych z krzywdą dla mieszkańców regionu. Cenę za to płacą nie tylko oni, ale w wymiarze choćby polityki antyniemieckiej całe społeczeństwo.
Odzyskać Ziemie Odzyskane
ilustr.: Oliwia Laskowska

Żaden rząd po 1989 roku nie zmierzył się całościowo z wyzwaniem, jakie niesie ze sobą problematyczna tożsamość Ziem Zachodnich i Północnych, rozpatrywanych jako region o unikalnych cechach. Kolejne błędy władz centralnych, nawarstwione i połączone z dzisiejszą polityką pamięci historycznej, przybierają chwilami karykaturalne formy w czasie rządów PiS. Obecnym decydentom ciężko znaleźć lokalne wątki na Ziemiach Zachodnich pasujące do ich wizji pamięci historycznej, dlatego również względem nich używają narracji o wymiarze ogólnokrajowym, a braki w warstwie regionalnej pokrywają wzmocnieniem narracji antyniemieckiej, w tym postulatami reparacji.

Podejście to nie jest nowe i w gruncie rzeczy nie zmieniło się od zakończenia II wojny światowej, jedynie zmienny wpływ ogólnopolskiej perspektywy nacjonalistycznej sprawia, że zaczyna to uwierać co bardziej progresywnych odbiorców. Obecna władza stosuje tę samą strategię polityki pamięci historycznej we wszystkich regionach Polski, co prowadzi do sytuacji kuriozalnych z perspektywy mieszkańców Ziem Zachodnich, które zostały przyłączone do kraju w 1945 roku. Z każdym rokiem wyjście z tej narracji będzie coraz trudniejsze ze względu na utrwalanie się starej narracji w nowym kostiumie oraz wymieranie ostatniego pokolenia pamiętającego powojenną przemianę regionu. To należący do niego ludzie poprzez swoje wspomnienia mogą dostarczyć alternatywnych punktów tożsamościowego zaczepienia. Inaczej młodym w regionie braknie wiarygodnego dla nich fundamentu budowy więzi z miejscem pochodzenia.

Problematyczny rodowód komunistyczny

Pojęcie „Ziemie Odzyskane” sprawiało wiele problemów władzy komunistycznej, która wykorzystała je w swojej propagandzie, próbując uzasadnić zmiany terytorialne po II wojnie światowej, trudne do przyjęcia dla większości społeczeństwa. Kpiono zresztą z niego na ulicach, gdzie mówiono o „Ziemiach Wyzyskanych”, co podkreślało rabunkową gospodarkę w pierwszych miesiącach po zakończeniu wojny. Określenie „Ziemie Odzyskane” nie zostało wymyślone przez komunistów. Jako koncept polityki zachodniej powstało w wielkopolskich środowiskach narodowych jeszcze przed 1914 rokiem, a po raz pierwszy użyto go w tym brzmieniu wobec przyłączonego terenu czeskiego Zaolzia w 1938 roku. Równolegle używano bardziej neutralnego sformułowania „Ziemie Zachodnie i Północne” i to ono pozostało z nami trwale w debacie publicznej i nauce.

„Odzyskanie” w kontekście komunistycznym miało oznaczać powrót ziem, które wcześniej już do Polski należały, zostały utracone bezprawnie, a teraz zgodnie ze sprawiedliwością dziejową są zwracane prawowitemu właścicielowi. W praktyce komuniści podkreślali przede wszystkim rolę, jaką w regionie odegrali Piastowie, zwłaszcza linia śląska, a także pradawność słowiańskiego żywiołu na tych terenach, tłamszonego pod germańskim butem.

Propaganda tego rodzaju nie była jednakowo intensywna przez cały okres PRL-u. Na szczytach jej największym orędownikiem był Władysław Gomułka jako wicepremier i minister Ziem Odzyskanych, co zresztą uznano za jeden z powodów do odsunięcia go w okresie stalinizmu. Wraz z jego powrotem, tym razem jako I sekretarza PZPR, na krótko odnowił się także ów mit, ale po nastaniu czasów Edwarda Gierka takie myślenie władz i propagandy PRL pozornie odeszło na dobre. Nadal jednak niesiemy społecznie jego ciężar. Nie mamy kontrpropozycji wobec pomysłu komunistycznego, jako społeczeństwo nie znaleźliśmy nowego, alternatywnego języka do mówienia o dziedzictwie i kulturze Śląska, Mazur czy Pomorza Zachodniego.

Zobojętniała III RP

W okresie transformacji podejściem do Ziem Zachodnich w warstwie symbolicznej zajęto się stosunkowo szybko. Msza Pojednania w Krzyżowej, w której 9 listopada 1989 roku udział wzięli premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz zjednoczonych Niemiec Helmut Kohl, z dzisiejszej perspektywy oceniana jest jako ważna dla relacji polsko-niemieckich. Później została upamiętniona wspólnym dziełem założonej w miejscowości odbycia mszy fundacji. Był to jednak pojedynczy gest, za którym nie poszły strukturalne zmiany.

Lata 90. XX wieku to przede wszystkim burza intelektualna związana z tematami dotychczas cenzurowanymi. Na Ziemiach Odzyskanych bardzo ważna stała się tematyka kresowa, zwłaszcza lwowska i wileńska, o którą dopominali się żyjący jeszcze licznie przesiedleńcy i ich potomkowie. Tak powstało wiele stowarzyszeń i fundacji, a także lokalne izby pamięci, pomniki czy płyty pamiątkowe. Zajęcie się tymi wątkami odpowiadało na społeczne zapotrzebowanie, jednak długoterminowo stanowiło i stanowi ucieczkę w przeszłość od dzisiejszych problemów Ziem Zachodnich. O przedwojennych i komunistycznych losach regionu zbytnio nie mówiono.

Kolejne rządy, mając inne interesy do ubicia na Ziemiach Zachodnich, przede wszystkim w kwestiach europejskich, były obojętne na potrzebę holistycznej reformy podejścia do tamtejszego dziedzictwa i kultury. Do 2015 roku w zdecydowanej większości skupiano się na podkreślaniu wielowiekowej różnorodności kulturowej regionu, mającej być biletem wstępu do wspólnoty europejskiej. Powstało wiele inicjatyw transgranicznych, zwrócono uwagę na różne postacie, które stąd pochodziły lub tu żyły, a były rozpoznawalne w Europie. Biografia Edyty Stein, znanej również jako święta Teresa Benedykta od Krzyża, czy literatura Güntera Grassa były idealnym materiałem do nadania europejskiej łatki narracji o regionie.

Nie jest to działanie specyficzne tylko na tych terenach, a szersze zjawisko polityki władz centralnych. Niesie ono jednak inne skutki dla dziedzictwa i tożsamości Ziem Zachodnich niż reszty Polski. Brak inicjatywy na rzecz dziedzictwa materialnego i niematerialnego regionu o niepolskim pochodzeniu narodowym skutkował jego dalszą dewastacją. W innych miejscach w kraju licznie pojawiali się lokalni działacze ze środowiska samorządowego lub organizacji społecznych, którzy oddolnie zajęli się odbudową tożsamościową Kurpiów czy Górali. Na Ziemiach Zachodnich z powodu braku głębokiej więzi z miejscem znalazło się ich o wiele mniej. Nieco lepiej wyglądało to na pograniczach związanych z tożsamościami obecnymi także poza tym terenem, głównie śląskiej i kaszubskiej.

Odzyskiwanie Ziem Zachodnich w polityce pamięci PiS-u

Co przyniosła zmiana koalicji rządzącej w 2015 roku? Piotr Gliński jako minister kultury nadał o wiele więcej dynamiki działaniom państwa w obszarze polityki pamięci historycznej, do niedawna skupionej na europejskości. Zwiększono środki finansowe, zdecydowanie chętniej dotując działania związane z historią XX wieku, w tym walki z dwoma totalitaryzmami i czasem II wojny światowej, acz o silnym wymiarze polskocentrycznym. Stygmatyzuje on praktycznie wszystkich bohaterów komunistycznych, jak żołnierze I. Armii Wojska Polskiego, tak niegdyś ważnych dla mitu Ziem Odzyskanych.

Dla Ziem Zachodnich zmiana ta pozornie jest jednoznaczną korzyścią i zmianą na lepsze. Dzięki nowym funduszom powstało na mapie regionu kilka nowych muzeów, pojawiły się dziesiątki inicjatyw badawczych i popularyzatorskich. Wiele wystaw muzealnych, będących de facto palimpsestami, nawarstwieniami mniejszych zmian na bazie wystawiennictwa pokomunistycznego, mogło przejść pierwszą poważną zmianę od 1989 roku. Okazuje się jednak, że obojętność może być lepsza od nadmiernego zainteresowania polityków. Ostry skręt w relacjach z Niemcami na wielu płaszczyznach musiał przynieść skutki dla terytoriów, które kilkaset lat znajdowały się pod wpływem kultury germańskiej. Nacjonalizujące wyobrażenie o przeszłości Polski postawiło poza nawiasem narracji dziedzictwo niemieckie, austriackie, a nawet czeskie. Częściowo odsunęło, tak jak w reszcie kraju, spuściznę żydowską i radziecką. Nie chodzi tu tylko o najbardziej widoczną część dziedzictwa, a więc zabytki, lecz także tradycję historyczną i tożsamość jako społeczny konstrukt tworzący wspólnotę.

Zanim pochylimy się nad obecnymi praktykami, warto zaznaczyć, że w przeszłości niektórzy politycy obecnej partii rządzącej prezentowali postawę o wiele bardziej pojednawczą, a czasami wręcz odważniejszą niż inne stronnictwa. Próba bardziej całościowego zagospodarowania tematu tożsamości dawnych Ziem Odzyskanych przez państwową instytucję wyszła bowiem właśnie ze strony posłów PiS w 2011 roku. Zgodnie z poselskim projektem ustawy miano powołać do życia Muzeum Ziem Zachodnich we Wrocławiu, odpowiadające za badania i popularyzację wiedzy na temat regionu. Projekt upadł już na etapie prac komisji sejmowych, lecz został przejęty przez samorząd. Jego pokłosiem jest Centrum Historii „Zajezdnia” – instytucja kultury badająca i popularyzująca historię miasta i Dolnego Śląska. Jej fundamentem nie stała się jednak dekonstrukcja mitu Ziem Odzyskanych, lecz wrocławska „Solidarność”. Obecnie miejsce to, jakby na przekór decydentom politycznym, jako jedno z nielicznych próbuje radzić sobie z problemem tożsamości regionu czy powojennych relacji polsko-niemieckich.

Władza powie, czego lud pragnie

Ta sama „Zajezdnia” jest silnie związana z tematyką kresową. Rząd PiS wespół z niektórymi samorządami odgrzewa w regionie ten wątek tożsamościowy, w jakiś sposób już dogasający w jego postaci z początku transformacji. Obecna władza trzyma się sentymentów powstałych za PRL-u, jakby nie chcąc się zgodzić na post-pamięciową zmianę tożsamościową dotyczącą Kresów w kolejnych pokoleniach.

Przybiera to ramy instytucjonalne. W Brzegu, notabene jako filię Muzeum Piastów Śląskich stanowiącego w okresie PRL-u instrument propagandy prapolskości tego terytorium, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego finansuje organizację Muzeum Kresów w budynku dawnego Gimnazjum Piastowskiego. Nie jest to myślenie specyficzne wobec polityki pamięci historycznej tylko na tych terenach, ponieważ w Lublinie powstaje jako oddział tamtejszego Muzeum Narodowego analogiczna placówka. Mamy więc hybrydę komunistycznej potrzeby podkreślania jakoby wielkiego żywiołu polskiego w przeszłości z nowymi narracjami o charakterze ogólnopolskim. Potrzeba naukowego i publicznego zajęcia się przez wyspecjalizowane instytucje kultury tematyką kresową sama w sobie nie jest zła. Nabiera to jednak charakteru polskiej quasi-ekspansji tożsamościowej, gdy rozpatruje się problem w parze z narracją antyniemiecką i ignorowaniem niepolskiego dziedzictwa Ziem Zachodnich.

Przy tworzeniu nowych ośrodków już istniejące placówki, jak powołany jeszcze w okresie PRL-u Instytut Śląski w Opolu, pozostają niedofinansowane i mają stosunkowo niewielkie znaczenie w środowisku naukowym oraz życiu publicznym. Próbą wyrwania się z izolacji i połączenia potencjałów jest utworzenie Sieci Ziem Zachodnich i Północnych łączącej pięć instytucji zajmujących się regionem. Mimo że minęło ponad pięć lat od jej powstania, sieć nie odegrała większego znaczenia. Sytuację tylko częściowo ratują inicjatywy oddolne, jak olsztyńskie Stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa Borussia założone przez profesora Roberta Trabę.

Inne organizacje pozarządowe są jednak poręcznym narzędziem w urzeczywistnianiu rządowej wizji pamięci. Pod koniec grudnia zeszłego roku redakcje oko.press i frontstory.pl doniosły w artykule śledczym o inwestycji założonej i prowadzonej przez prezenterkę TVP Info Magdalenę Ogórek Polish Lost Art Foundation. W położonej koło Ząbkowic Śląskich miejscowości Sulisławice powstaje muzeum mające zajmować się prezentowaniem tematu grabieży i niszczenia polskich dóbr kultury przez niemieckich okupantów w czasie II wojny światowej. Wybór akurat niewielkiej wsi na Przedgórzu Sudeckim nie jest do końca jasny, jednak kontekst polityki pamięci historycznej wobec zachodniego sąsiada i lokalizacja jasno wskazują na celowość działania. Mamy więc dalsze działania antagonizujące, które jednocześnie ujawniają nieczułość na historię miejsca i trudności tożsamościowe społeczności lokalnej Dolnego Śląska. Wybór miejscowości na Ziemiach Zachodnich można odczytać jako przytyk wobec Niemiec, a także polemikę z położonym 30 kilometrów dalej wspomnianym już ośrodkiem w Krzyżowej.

Problem dotyczy także przestrzeni symbolicznej. W październiku ubiegłego roku decyzja społeczności Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 5 w Wałbrzychu w sprawie wyboru patrona wzbudziła liczne kontrowersje wśród lokalnych zwolenników partii rządzącej. W głosowaniu wyłoniono księżną Daisy Hochberg von Pless, związaną z położonym na terenie miasta zamkiem Książ, popularną ze względu na burzliwą biografię i poczytne pamiętniki. Oburzyło to radnego sejmiku wojewódzkiego z ramienia PiS Piotra Sosińskiego, któremu wtórowała redakcja wPolityce.pl. Wybór patronki uznano za odwrót w nadawaniu regionowi polskiego piętna tożsamości (sic!), podkreślając przy tym, jakoby wałbrzyski samorząd ignorował polskie odniesienia historyczne. Gdy z oburzeniem spotyka się patronka będąca matką Aleksandra Hochberga, oficera Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, nie sposób przewidzieć, jak przyjęto by wybór patrona o pochodzeniu wprost niemieckim.

Uderzcie się w pierś!

Z perspektywy obecnych władz centralnych, a także członków rządzącej partii działających w samorządach, istnieje pewna gradacja zabytków, pamięci i postaci, które zasługują na ochronę i popularyzację. Pomysły nawiązań do tradycji i dziedzictwa przedwojennego Ziem Zachodnich są według nich objawem negatywnie rozumianej poprawności politycznej i próbą przypodobania się zagranicy. Część opinii publicznej czuje fałsz tej postawy, jednak nie ma na nią skutecznej odpowiedzi. Zaczęło się to spotykać także ze sprzeciwem niektórych partii politycznych i ruchów społecznych, trudno jednak ocenić, w jakim stopniu jest to trend długotrwały, niebędący jedynie instrumentem bieżącej debaty publicznej.

Samorządy lokalne często nadal nie mają alternatywnego pomysłu. W wielu z nich jak w okresie PRL-u celebruje się rocznice zdobycia miejscowości przez Armię Czerwoną, nazywaną nawet niekiedy „wyzwoleniem”. Progresywne środowiska o poglądach europejskich trzymają się narracji z czasów euforii po dołączeniu do Unii Europejskiej, głoszących hasła wielokulturowości. To jednak nie wystarcza, bo powoduje niezauważenie indywidualnych, wyjątkowych cech Ziem Zachodnich. Przykłady dobrych praktyk można liczniej znaleźć w środowiskach aktywistów pozarządowych i uniwersytetów, jednak ich głos wolno i mało skutecznie trafia do debaty publicznej.

Obecna sytuacja dziedzictwa materialnego i niematerialnego na Ziemiach Zachodnich i Północnych, a także poziom i rodzaj więzi z miejscem jej mieszkańców, są efektem polityki nie tylko władzy komunistycznej, ale również kolejnych rządów III RP. Opinie i działania osób związanych z obecną partią rządzącą na różnych szczeblach to kolejny etap w sztafecie działań polskich władz centralnych. Cenę tego zapłacą przyszłe pokolenia, które z powodu braku wyspecjalizowanych instytucji będą pozbawione kolejnych elementów dziedzictwa, specyficznego krajobrazu kulturowego oraz przekazów ustnych. Aby zmienić stan rzeczy, samorządy lokalne, osoby działające politycznie i dysydenci muszą dokonać rachunku sumienia swego podejścia w ciągu ostatnich 30 lat, wyciągnąć z niego wnioski, a następnie odzyskać na poziomie tożsamości lokalnej, regionalnej, a może nawet ogólnopolskiej historię i dziedzictwo dawnych Ziem Odzyskanych.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×