Ochrzczony rozwój osobisty. Kim są katoliccy coache?
Urzekające kobiety, apokalipsa i nawrócony gitarzysta
Na początku – w imię uczciwości i uściślenia publicystycznej metodologii – pozwolę sobie na określenie, kogo właściwie można nazwać katolickim coachem lub trenerem rozwoju osobistego. Nie wszystkie osoby, które zajmują się de facto propagowaniem katolickiej wersji coachingu, określają samych siebie mianem coachów czy trenerów – czasami charakteryzują swoją działalność za pomocą paru dość ogólnych haseł na instagramie, zaś kiedy indziej deklarują, że tworzą społeczność, która ma pomagać innym „rozwijać się z wartościami”. Katolickimi coachami nazywam zatem te osoby, które po pierwsze, prowadzą publiczną działalność (często wykraczającą poza aktywność w internecie), po drugie, motywują swoich odbiorców do wprowadzania w życie osobiste i zawodowe zmian, posługując się językiem popularnej psychologii znanym z książek i mów specjalistów od rozwoju osobistego, po trzecie zaś – w swojej aktywności nawiązują do nauczania Kościoła katolickiego.
Poszczególni „trenerzy” różnią się między sobą wykształceniem, popularnością, zakresem podejmowanych tematów, a także tym, w której „nawie”, czyli części „światopoglądowej” Kościoła się znajdują. Niektórzy z nich prezentują bardziej tradycyjną duchowość, innym bliżej jest do wspólnot charyzmatycznych. I tak wśród katolickich trenerów znajdziemy Monikę i Marcina Gomułkow, znanych jako „Początek wieczności” lub „Gomułeczków”, którzy na warsztat biorą tematy małżeństwa i rodzicielstwa (Marcin opowiada również o sobie jako o nawróconym grzeszniku i miłośniku muzyki, zwłaszcza gitarowej), Ewelinę Chełstowską, pomagającą kobietom – jak deklaruje – „rozwijać się z wartościami”, Agnieszkę Pieniążek, nazywającą samą siebie „ekspertką do spraw relacji” i wspierającą przedsiębiorców. Ale do katolickich „wspieraczy rozwoju” można zaliczyć również Mikołaja Kapustę, twórcę kanału „Dobra Nowina” czy w końcu ojca Szustaka – występującego na konferencjach i piszącego książki o bardzo szerokiej tematyce – zarówno o sposobach na poszukiwanie żony, jak i o Apokalipsie św. Jana. Adam Szustak parę lat temu doczekał się poświęconej mu sylwetki w „Tygodniku Powszechnym”, w której został nazwany „Trenerem dusz”. Do pewnego stopnia wszyscy wymienieni katoliccy coache mogliby zostać określeni tym mianem – choć oczywiście z popularnością „Langusty na Palmie”, czyli profilu ojca Szustaka, trudno się mierzyć któremukolwiek z pozostałych katocelebrytow.
Co więcej, katoliccy coache czasami podejmują się komentowania spraw społecznych – na przykład Gomułkowie przyznali, że wspierali projekt zmiany prawa aborcyjnego, zaś Chełstowska podkreślała w materiale zrealizowanym dla TVN, że nie identyfikuje się ze Strajkiem Kobiet. Ojciec Szustak goszcząc w programie Karola Paciorka, ubolewał nad funkcjonowaniem polskiego episkopatu i recenzował „Kler”, a Mikołaj Kapusta wypowiadał się na tematy związane z pandemią koronawirusa. Katocoache bywają więc naprawdę zaangażowanymi odbiorcami i komentatorami rzeczywistości.
Wspólnota leczy samotność
Trudno jest dokonać jednoznacznej oceny działalności wszystkich katolickich coachów – choć Czytelnik ma słuszne prawo oczekiwać sumiennego audytu i przemyślanych wniosków. Nie kapituluję przed tym zadaniem – choć muszę przyznać, że trudno jest porównać treści, jakie znajdziemy w „Początku Wieczności” z tymi, które serwuje obserwatorom Mikołaj Kapusta. Istnieje jednak kilka elementów wspólnych, które mogą być dla wielu odbiorców katocoachingowych treści atrakcyjne i odżywcze. Bez wątpienia na uwagę i docenienie zasługuje fakt, że katoliccy coache skutecznie budują wokół siebie zaangażowane wspólnoty. Ewelina Chełstowska tworzy „Klub Urzekajacej”, w ramach którego spotyka się z użytkowniczkami na cotygodniowej kawie online. Spotkania „Urzekających” nierzadko odbywają się także na żywo. Twórcy „Początku Wieczności” uczestniczą jako prelegenci w licznych spotkaniach dla narzeczonych i małżeństw, a także stale goszczą na rekolekcjach, na których dzielą się opowieściami o życiu katolickich małżonków i rodziców. Fani ojca Szustaka tworzą grupę na Facebooku „Pandy Szustaka” (nazwa stanowi nawiązanie do wiary w to, że „Pan da” człowiekowi to, co jest mu naprawdę potrzebne). W miejscu tym młodzi katolicy i ludzie poszukujący swojej duchowej tożsamości dyskutują na tematy związane z Kościołem – jak można się spodziewać, bardzo często pojawiają się tutaj pytania w stylu „czy katolik może…?”. Agnieszka Pieniążek z „Domowych zawirowań” organizuje kursy i konferencje, na których mogą spotkać się inne katolickie girl bosses lub kobiety, które chcą zadbać o relacje w rodzinie w zgodzie z wyznawanymi przez siebie wartościami. Mikołaj Kapusta natomiast posiada „swoją” grupę na Facebooku oraz regularnie bierze udział w rekolekcjach charyzmatycznych.
Efektem pracy „trenerów dusz” jest zatem tworzenie wspólnot, które dla części zaangażowanych w nie osób stanowią lek na samotność, szansę na znalezienie przyjaciół czy nawet towarzysza bądź towarzyszki życia. Zwłaszcza w czasie pandemii oraz powszechnego poczucia osamotnienia tworzenie przestrzeni do nawiązywania serdecznych relacji jest realnym dbaniem o psychikę swoich fanów. Oczywiście trudno jest ocenić, na ile członkowie tych wspólnot tworzą prawdziwe, głębokie relacje, a na ile łączy ich po prostu chęć bycia bliżej swoich idoli. Relacje poziome między uczestnikami tego rodzaju grup raczej nie wysuwają się na pierwszy plan, choć coache często mówią o potrzebie posiadania wspólnoty czy grup przyjaciół.
Niektórzy katoliccy trenerzy – a właściwie raczej trenerki – nie stronią także od podejmowania wątków self care. Ewelina Chełstowska, Monika Gomułka czy Agnieszka Pieniążek zachęcają swoje fanki do tego, by mimo zabiegania i troski o własne rodziny kobiety znajdowały również czas na własne przyjemności i relaks, a także głoszą, że perfekcjonizm nie jest pożądanym sposobem funkcjonowania. Oczywiście rady te będą możliwe do „zaimplementowania” jedynie przez część kobiet – tych, które są na swój sposób uprzywilejowane, bo przecież uboga, samotna matka dziecka z niepełnosprawnością nie ma tylu okazji do urządzenia sobie rozkosznego #metime, co kobieta z klasy średniej, wychowująca zdrowe dzieci razem z zaangażowanym w ojcostwo mężem. Wołanie „jesteś wystarczająca” nie będzie również wystarczające (sic!) dla kogoś, kto od lat czuje się nie dość dobry z powodu zaburzeń lękowych – zdjęcie z kąpieli przy świecach z popularnymi poppsychologicznymi hasztsgami nie zastąpi profesjonalnej psychoterapii. Jednak podkreślenie roli osobistego dobrostanu i wartości dbania o osobiste granice jest zasadniczo krokiem w dobrą stronę – odrzucenia mitu, że wartość kobiety jest wprost proporcjonalna do tego, jak wiele „wycierpi dla rodziny”, a rolą chrześcijanina i chrześcijanki jest znoszenie przemoc ze strony innych. Jak można się spodziewać, katoliccy coache wspierają także organizacje charytatywne: Gomułkowie dofinansowali Hopicjum „Gajusz”, Ewelina Chełstowska część dochodów przeznacza na Fundację Małych Stópek, zaś Adam Szustak sprzeciwił się niegdyś atakowaniu WOŚP. Dla części „prawej nawy” było to, oczywiście, trudne do zaakceptowania.
Eksperci od wszystkiego
Chrześcijańscy trenerzy nie oparli się jednak pokusie, która nieobca jest także licznym niekatolickim coachom i influencerom. Zarówno trenerzy zajmujący się tematyką relacji, jak i ci „siedzący” bardziej w Ewangelii, uwierzyli, że mają bardzo szerokie spektrum kompetencji – i że mają prawo wypowiadać kategoryczne osądy na tematy, w których nie są specjalistami. „Urzekająca” Ewelina Chełstowska na przykład publicznie informuje w swoim Q&A, że nie szczepi się przeciwko COVID-19 i „lubi” komentarze podważające istnienie pandemii (nazywające ją „plandemią”). Mikołaj Kapusta „odkrywa” przed swoimi obserwatorami, że korzenie współczesnej seksuologii tkwią w pedofilskich eksperymentach i wzywa swoich obserwatorów do tego, by nie brali leków psychotropowych, które według niego i pewnego autorytetu z YouTube uzależniają i prowadzą do śmierci. Młody kaznodzieja nie bierze niestety pod uwagę tego, że to nie „zajadanie się” lekami psychiatrycznymi, a raczej stygmatyzacja leczenia chorób i zaburzeń psychicznych oraz niska dostępność pomocy psychiatrów i psychoterapeutów stanowią realny społeczny problem.
Ojciec Szustak z kolei zapewniał swoich odbiorców, że nie istnieje coś takiego, jak wrodzony homoseksualizm, a tendencje homoseksualne stanowią „ranę płciową” (cokolwiek miałoby to właściwie oznaczać). Na film dominikanina zareagował dr hab. Iniewicz, który w filmie stworzonym pod egidą „Tygodnika Powszechnego” tłumaczył, dlaczego – mówiąc eufemistycznie – z naukowego punktu widzenia ojciec Szustak nie ma racji. Jednak niezależnie od tego, jak wiele nawet akademickich autorytetów będzie odnosiło się krytycznie do niektórych wypowiedzi coachów, ich przekaz idzie w świat i niestety zdarza się, że jest to przekaz zawierający teorie spiskowe, altermedowe, pseudopsychologiczne czy paraseksuologiczne. Tak samo jak coache niemający wiele wspólnego z Kościołem, katoliccy influencerzy za sprawą swojej charyzmy i opisywanej przez profesora psychologii Roberta Cialdiniego reguły lubienia (mówiącej o tym, że chętniej ulegamy osobom, które budzą w nas sympatię) nakłaniają swoich odbiorców do przyjmowania własnych poglądów i interpretacji rzeczywistości, które mogą być nawet zagrożeniem dla zdrowia i bezpieczeństwa publicznego. Fakt, że w swoim przekazie nawiązują oni do nauczania Kościoła, sprawia, że dla wielu katolików są po prostu bardziej wiarygodni niż trenerzy spoza chrześcijańskiej bańki.
Etyczny biznes czy monetyzacja wartości
Co więcej, katolicy coache nie stronią także od influencerskich współprac i zarabiania na własnej popularności. Nie twierdzę arbitralnie, że każda forma reklamowania produktu jest czymś niegodziwym, natomiast obserwowanie działalności coachów skłania mnie do zadania pytania, na ile część z nich rzeczywiście promuje etyczne biznesy lub zarabia, tworząc wartościowe artykuły, a na ile jest to monetyzacja wartości i pompowanie konsumpcjonizmu.
Na przykład „Początek wieczności” sprzedaje kubki, które reklamuje jako „kubeczki do kochania”, a na których wypalone są hasła nawiązujące do wiary oraz miłości w rodzinie, a także współpracuje z firmą obuwniczą. Monika Gomułka podobnie jak wiele influencrek parentingowych pokazuje siebie i swoje dzieci w różnych stylizacjach, a także pokazuje „drobiazgi” zakupione do domu. „Urzekająca” z kolei oferuje klientkom świece zapachowe, reklamuje biżuterię chrześcijańską oraz wysyła członkiniom swojego klubu „upominki”, czyli na przykład biżuterię bądź książki. Wziąwszy pod uwagę nadciągająca katastrofę ekologiczna, zaśmiecenie planety oraz wyczerpywanie się zasobów ziemi, trudno powiedzieć, by dzielenie się relacjami z zakupów czy zwiększanie produkcji różnych dodatków było odpowiedzialnym działaniem. Można również zastanawiać się, na ile influencerzy katoliccy rzeczywiście promują po prostu eleganckie akcesoria na przykład do modlitwy (co oczywiście może być działaniem zrozumiałym, wziąwszy pod uwagę wszechobecność kiczu religijnego), a na ile jest to zwykła monetyzacja wartości. Komercjalizacji ulega przecież coraz więcej nurtów myśliwych i idei: feminizm, troska o środowisko (greenwashing) – czemu by zatem nie zarabiać na przywiązaniu użytkowników do katolicyzmu? Nie ma niczego niewłaściwego w prowadzeniu biznesu i uczciwym tworzeniu produktów – jednak produkcja kolejnych ton odzieży, gadżetów czy ceramiki nie komponuje się dobrze chociażby z przekazem encykliki „Laudato si”, w której papież wprost krytykuje konsumpcjonizm.
Wreszcie nie sposób przeoczyć tego, że cześć katolickich coachów uprawia coś, co w moim odczuciu jest jednym z największych błędów polskiego Kościoła – uparcie podtrzymuje patriarchat. Ewelina Chełstowska w materiale o strajkach kobiet realizowanym dla TVN wspomniała, że kobiety niosą światu piękno i delikatność, a ich obecność na strajkach przeciwko zmianom w prawie aborcyjnym wynika z tego, że zostały „w coś uwikłane”. Monika Gomułka przypomina kobietom, że są piękne, a na kubku, który oferuje matkom w swoim sklepie, wraz z mężem umieściła napis „pranie, jedzenie, buziaki, tulenie” (dla odmiany na produkcie dla ojców widnieje napis „granie, jeżdżenie, drobniaki, tulenie”). Mikołaj Kapusta przy okazji swojego ślubu podkreślał, że na biały welon kobieta musi „zasłużyć sobie” wstrzemięźliwością seksualną. Mężczyzna na elegancki garnitur natomiast „pracuje” poprzez wyłączenie telewizora, gdy nie ma jeszcze ochoty tego robić. Ojciec Szustak tłumaczy, czym jest gracja u kobiety – zdaniem duchownego jest to „coś, co ma w sobie trochę z wyglądu, trochę ze sposobu poruszania się i trochę ze sposobu bycia”, zaś Agnieszka Pieniążek tłumaczy mi oraz innym gościniom jej bloga, że jako kobieta „odczuwam potrzebę, aby mówić o emocjach, podczas go on [mój mąż – przypis ASM] potrzebuje coś z nimi zrobić”.
Być może autorka „Domowych zawirowań” uznałaby, że podsumowanie tego tekstu stanowi potwierdzenie jej teorii. Potrzebuję bowiem w tym miejscu podzielić się całkiem różnorodnym miksem emocjonalnym, związanym z obserwowaniem działalności katolickich coachów. Pojawia się we mnie podziw dla ich pracowitości, pomysłowości i szacunek dla wsparcia, jakiego niektórzy z nich udzielają organizacjom charytatywnym. Uśmiecham się też z pewnym rodzajem wdzięczności wobec katocoachow z to, że pokazują, iż religijność nie wyklucza posiadania pasji, prowadzenia aktywnego życia i pomnażania majątku. Ale obecne jest we mnie także rozdrażnienie i zwykły zawód, gdy okazuje się, że osoby mające ogromne zasięgi i wpływ promują wizje męskości i kobiecości oparte na płytkich stereotypach, posługują się poppsychologią i promują „medycynę alternatywną”. Nie jest także dla mnie jasne, na ile katoliccy trenerzy umysłów zdają sobie sprawę ze swojego uprzywilejowania – łatwiej jest mówić o świętości życia, gdy ma się trzydzieści lat i troje zdrowych dzieci, niż gdy dobiega się czterdziestki, związek przechodzi kryzys z powodu niepłodności, a para zastanawia się nad in vitro lub gdy jest się ubogą samotną matką, która spodziewa się kolejnego dziecka, które ma przyjść na świat z niepełnosprawnością. Oburzające – i przerażające – wydaje się natomiast to, że wielu coachów za swoje słowa, opinie czy porady nie ponosi żadnej odpowiedzialności, mimo że mogą oni być naśladowani przez swoich fanów. Osoba, która pod wpływem katolickiego coacha nie przyjmie szczepienia czy przestanie przyjmować leki przepisane przez psychiatrę, może zapłacić za ten wybór wysoką cenę – natomiast szanse na to, by w takim przypadku określony idol poniósł konsekwencje swojego działania, są znikome. Co więcej, również teologiczna poprawność niektórych twierdzeń bywa nieweryfikowana – w końcu wielu coachów przedstawia się jako specjalistów od lifestyle’u, a nie od doktryny. To, co niektórzy trenerzy prezentują więc jako katolicki przekaz, bywa mieszanką katolicyzmu z osobistymi przekonaniami – na przykład na temat roli kobiety w Kościele i świecie.
Działalność katolickich coachów z pewnością bywa inspirująca i wspierająca dla ich użytkowników – nie mam podstaw, by nie wierzyć komentarzom, których autorzy dziękują za ważne dla nich słowa lub działania. Nie możemy jednak zapominać, że tak jak suplementy diety nie są lekami a memy nie są esejami politycznymi, tak internetowi trenerzy nie zastąpią psychoterapii, ani – dla osób pragnących rozwijać się religijnie – przewodnika duchowego. Estetyczne zdjęcia z dłoni trzymających różaniec wykonany z naturalnych minerałów mogą przypomnieć o tym, że wyciszenie i kontemplacja są istotnymi elementami życia, ale nie rozwiążą problemu braku czasu wykończonych pracą ponad siły Polaków. Sama, definitywnie zamykając już ten tekst, myślę o tym, ile pracy czeka mnie jutrzejszego dnia. Być może znajdę jednak chwile, by pójść na spacer, z uważnością przyjrzeć się okolicznemu zagajnikowi albo posłuchać podcastów – w ten sposób, będąc wszak kobietą, zrobię (w sensie zadziałam) coś z duża ilością kłębiących się we mnie myśli i emocji. Czyli uczynię coś „na przekór” wskazówkom trenerki od „zawirowań”.
To chyba najprostszy – ale i wyraźny! – dowód na to, że mądrości katocoachy nie są ani uniwersalne ani nie powinny być traktowane jak dogmaty.