fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Oblicza przemocy

Znaczną część przemocy, którą stosujemy i której doświadczamy, da się wytłumaczyć kształtem instytucji, w które jesteśmy uwikłani. Tropimy ślady przemocy strukturalnej i projektujemy alternatywne instytucje, wierząc w to, że możliwy jest inny rynek i inny Kościół.
Oblicza przemocy
ilustr.: Ola Sadownik

Czym jest przemoc? W gronie redakcji poświęciłyśmy rozmowom na ten temat wiele godzin; wymieniliśmy między sobą niezliczone jej przykłady; eksplorowałyśmy sfery najszarszej szarości; metaforyzowaliśmy i kwantyfikowaliśmy – lecz wciąż właściwie nie wiemy. Dostrzegamy ją w sobie i w świecie wokół nas, nie będąc zupełnie pewnymi, czy pragniemy ją całkiem wyplenić, nieco okiełznać czy może zaakceptować. W pierwszym tekście numeru dzielimy się więc odredakcyjnymi głosami, których autorzy i autorki rozważają zaledwie kilka z trapiących nas w tych poznawczych ciemnościach kwestii.

***

Misza Tomaszewski

Równanie o zbyt wielu niewiadomych

Nie mam wątpliwości, że refleksja nad różnymi postaciami przemocy, które nie zaczynają się przecież, ani nie kończą na agresji fizycznej, jest bardzo potrzebna. Podobny namysł przyczynia się do upodmiotowienia osób, które przemocy doświadczają, a w sprzyjających okolicznościach może prowadzić do uwolnienia od niej zarówno jej ofiar, jak i jej sprawców. Kiedy więc próbujemy zrozumieć, jak język, pod pozorem opisywania rzeczywistości, służy niekiedy do podporządkowywania, stygmatyzacji lub wykluczania jednostek i grup, jesteśmy – jak to się mówi – po właściwej stronie historii. Znajdujemy się po niej również wtedy, gdy staramy się opisać, jak stosunki władzy, nieraz zakamuflowane w relacjach „ojcostwa” i „macierzyństwa” lub „braterstwa” i „siostrzeństwa”, bywają używane do wyzyskiwania, tak ekonomicznego, jak i seksualnego, jednych przez drugich. Jak Bóg da, na refleksji się nie skończy, bo pójdzie za nią przemiana naszych instytucji i postaw wobec siebie nawzajem.

Nie chcę stać wśród tych wiernych dominującego w Polsce wyznania religijnego, którzy doszukują się przemocy w umieszczaniu tęczy na figurze Jezusa lub na wizerunku Maryi, ale nie dostrzegają jej w działaniach podejmowanych przez służby mundurowe wobec dzieci imigranckich i uchodźczych na polsko-białoruskim pograniczu. Nawet w świecie, o którym opowiada się na tak wiele różnych, nacechowanych ideologicznie sposobów, nie da się do końca zrelatywizować kategorii bycia sprawcą lub ofiarą zła. Zarazem jednak rozpoznawanie wielu wymiarów opresji, wystarczająco przecież wymagające w teorii – świadczy o tym atmosfera dyskusji prowadzonych na platformach antydyskryminacyjnych – w praktyce staje się równaniem ze zbyt dużą liczbą niewiadomych, by dało się je rozwiązać. Jak przekonująco mówić o przemocy ekonomicznej lub tej motywowanej uprzedzeniami, kiedy przemocą jest już nierozważne posłużenie się nie dość inkluzywnym językiem? Jak być konsekwentnym sojusznikiem wszystkich ofiar, które bywają dla siebie nawzajem oprawcami i oprawczyniami? Jak równocześnie stać po stronie lesbijki wyzyskującej swoich zatrudnionych na umowach śmieciowych pracowników oraz tychże pracowników, każdego 11 listopada skandujących pod adresem osób LGBT+ hasła, od których włos jeży się na głowie? Jak wspierać tych księży i zakonnice, którzy zostali skrzywdzeni w Kościele – pozbawieni prywatności, poddani mobbingowi, wykorzystani seksualnie – a następnie, i nie bez związku z powyższym, krzywdzili innych? Krótko mówiąc, jak być intersekcjonalną lewicą katolicką i nie zdradzić nikogo spośród „najmniejszych”?

Znaczną część przemocy, którą stosujemy i której doświadczamy, da się zapewne wytłumaczyć kształtem instytucji, w które jesteśmy uwikłani. Tropimy więc ślady przemocy strukturalnej i projektujemy alternatywne instytucje, wierząc w to, że inny rynek jest możliwy, podobnie jak możliwy jest inny Kościół. Żadna polityka i żadna religia nie będzie jednak całkowicie pozbawiona instytucjonalnej opresji. Zresztą reformowanie struktur jest zadaniem na całe życie, jeśli nie na całą wieczność, a pytanie o to, komu i jak w tym podzielonym świecie towarzyszyć, staje przed nami każdego dnia. Nie sądzę, żeby w praktyce dało się być sojusznikiem wszystkich ofiar przemocy. Którym więc i dlaczego towarzyszyć nie będziemy?

***

Hanna Frejlak

Retoryczny ping-pong

Jak scena polityczna długa i szeroka, przemoc jest przez wszystkich rozumiana jako coś moralnie złego i godnego potępienia. To potępienie ma swoje konkretne konsekwencje społeczne (na przykład wykluczenie sprawcy z danego kręgu towarzyskiego), polityczne (na przykład nałożenie sankcji na państwo, które dopuściło się represji) oraz prawne (na przykład w sytuacji, kiedy dany czyn stanowi złamanie kodeksów). Już samo określenie jakiegoś zachowania jako przemocowego stanowi więc akt performatywny. Jest czymś więcej niż tylko nadaniem nazwy, ponieważ pociąga za sobą zmiany w rzeczywistości.

Sposób, w jaki rozumiemy przemoc, zależy od naszego światopoglądu. Ma to konkretne przełożenie na zachowania, mechanizmy oraz sytuacje, jakie będziemy określać tym mianem. Zapewne mało który konserwatysta przyzna, że przemocowy jest deadnaming, czyli używanie wobec osoby transpłciowej czy niebinarnej imienia nadanego jej przy urodzeniu, którym ona sama już się nie posługuje. Nie znam też lewicowca, który zgodziłby się, że portret Matki Boskiej Częstochowskiej w tęczowej aureoli jest aktem opresji wymierzonym w osoby wierzące. Nasze poglądy polityczne wpływają również na to, jakie przemocowe działania uznamy za usprawiedliwione. Wszyscy czynimy odstępstwa od naszych definicyjnych granic, jeżeli tylko dane działania uznajemy za stanowiące logiczną odpowiedź na przemoc, która zaistniała wcześniej. Dobrym przykładem jest tu ruch Black Lives Matter, dla którego punktem zapalnym było zamordowanie George’a Floyda przez policjanta Dereka Chauvina. Przeciwnicy ruchu wskazywali, że podpalenia sklepów czy wybijanie szyb, które miały miejsce podczas protestów, to niedopuszczalne akty agresji i destrukcji. Jego zwolennicy zwracali jednak uwagę, że niedopuszczalna jest przede wszystkim policyjna przemoc, wśród ofiar której istnieje nadreprezentacja osób czarnoskórych, co stanowi wyraz systemowego rasizmu. Incydenty niszczenia mienia stanowią w argumentacji obrońców Black Lives Matter wyraz społecznej frustracji i bezsilności, zaś szkody, które zostały w ten sposób wyrządzone, są uznawane za niemożliwe do zestawienia z ogromem przemocy ze strony organów ścigania.

Przemoc jako kategoria przypomina więc piłeczkę pingpongową, którą odbijają między sobą strony różnych sporów politycznych. Sprawdzianem każdej koncepcji powinna być jednak jej aplikacja do rzeczywistych problemów. Spróbujmy więc dokonać analizy tak zwanego paradoksu tolerancji. Filozof Karl Popper wskazywał, że dane społeczeństwo, aby pozostać w pełni tolerancyjne, nie może tolerować nietolerancji. A zatem społeczeństwo nie jest w pełni tolerancyjne, skoro wyklucza pewne poglądy z debaty publicznej. Pod tym względem paradoks przemocy podobny jest do zarzutu „poprawności politycznej”: „skoro jesteście tacy tolerancyjni, to dlaczego nie akceptujecie tego, że ktoś może mieć poglądy odmienne od waszych?”. Gdy spróbujemy spojrzeć na tę dyskusję z perspektywy tego, jak kategoria przemocy bywa instrumentalizowana w rozmaitych debatach politycznych, zobaczymy, że zarzut o przemocowe zachowania, często wyrażany implicite, kryje się za argumentacją obydwu stron. Zwolennicy tolerancyjnego społeczeństwa będą przekonywać, że aktem represji wymierzonej w grupy mniejszościowe są wypowiedzi rasistowskie, homofobiczne, antysemickie i tak dalej. Z kolei przeciwnicy „poprawności politycznej” argumentują, że przemocowe i godzące w wolność słowa jest wykluczanie zwolenników określonych poglądów z debaty i nakładanie na nich prawnych sankcji.

Musimy przyznać rację obydwu stronom sporu: przemocowy jest zarówno wykluczający język, jak i arbitralne wykluczanie kogoś z debaty. Celem takiego postawienia sprawy nie jest jednak źle rozumiany symetryzm, ale próba wyjścia z patowej sytuacji, w której żadna ze stron nie jest skłonna przyznać, że jej zachowania można odczytać jako akt przemocy. Być może, jako zwolennicy społeczeństwa otwartego i tolerancyjnego, powinniśmy przyznać, że czasem potrzebna jest pewna doza instytucjonalnie kontrolowanej przemocy, aby nie dopuścić do jej wybuchu w formie niemożliwej do skontrolowania? Jak uczy historia, naznaczenie i stygmatyzacja konkretnej grupy jest bowiem pierwszym krokiem do tego, by zaistniała przemoc fizyczna, a także najstraszliwsza jej forma – eksterminacja. Obie jednak – naznaczenie i stygmatyzacja – zaczynają się właśnie na poziomie językowym.

***

Maciej Możański

Lawina płatków śniegu

Jedną z pierwszych rzeczy, które robimy, analizując dowolny tekst literacki, jest postawienie pytania o to, kto mówi. Od tego problemu nie można również uciec w przypadku mówienia o snowflake’ach, jak często bywa określane pokolenie Z. Dlaczego jednak generacja Z jako termin nie jest identyczna ze snowflake’ami? Cambridge Dictionary definiuje pokolenie płatków śniegu jako „grupę młodych osób, która jest uważana przez niektórych jako przewrażliwiona oraz zbyt łatwa do urażenia”. O „płatkach śniegu” usłyszymy nieprzypadkowo głównie od ludzi starszych. Z perspektywy osób wchodzących w dorosłość w czasie PRL-u czy wczesnego, dzikiego nadwiślańskiego kapitalizmu, dzisiejsi młodzi są podobni właśnie do płatków śniegu: przekonani o swojej wyjątkowości, piękni, przewrażliwieni, zbyt emocjonalni. Mając pozornie dużo lepsze warunki do rozwoju, nie wykorzystują ich, nie wiedzą, o co chodzi w życiu, i narzekają.

Określanie młodych jako „pokolenia płatków śniegu” jest modelowym przykładem przemocowego mechanizmu w komunikacji. Nie zadając sobie trudu rozpoznania sytuacji generacji swoich dzieci i wnuków, nie bacząc na inne od swoich doświadczenia, starsze pokolenia uznają, że młodzi wymyślają problemy na siłę. Zaczynają więc uznawać młode pokolenie za roszczeniowe, a następnie przypisują tę cechę wszystkim jednostkom do niego zaliczanym. W ten sposób rzeczywiste trudności młodych ludzi ulegają unieważnieniu, ponieważ z konieczności nie są tymi, które były przeżywane przez starszych w momencie, gdy poprzednie pokolenia wchodziły w dorosłość. Młodzi mogą więc mówić o problemach, z którymi się borykają, jednak ich słowa wpadają w komunikacyjną próżnię. W ramach tego mechanizmu jako domyślny wzorzec przyjmuje się wrażliwość oraz problemy osób starszych – czyli tych, które w dorosłość już dawno weszły. Trudności, z jakimi mierzą się młodzi, zaczynają być obracane w żart lub kpinę jako urojone lub wyolbrzymione przez tych, których nie dotyczą w takim samym stopniu. Pomimo tych zabiegów same problemy jednak nie znikają.

Tymczasem w ciągu ostatnich kilkunastu lat na świecie doszło do gwałtownych przemian, które nie pozostały bez konsekwencji dla nas wszystkich – niezależnie od pokoleniowej przynależności. Tylko ostatnia dekada, w której zmieściły się między innymi ruch #MeToo, QAnon, protesty Black Lives Matter, kolejne alarmujące raporty klimatyczne, pandemia COVID-19 czy Arabska Wiosna, była serią trzęsień ziemi pod różnymi względami – politycznym, ekonomicznym, klimatycznym, płciowym, rasowym. Wszystkie te wydarzenia łączy fakt, że nie były pojedynczymi eksplozjami – nawet jeżeli od nich się zaczęły. Skala przeobrażeń społecznych jest tak ogromna, ponieważ zaczęto łączyć ze sobą wcześniej oddzielone od siebie sprawy – jak na przykład zależność między płcią oraz byciem w pozycji władzy a możliwością jej nadużywania (przykład #MeToo). To, co jeszcze do niedawna jawiło się więc jako wstydliwa sytuacja, która przydarzyła się konkretnej osobie i o której nie można mówić głośno, a można co najwyżej próbować o niej zapomnieć – zaczęło być traktowane jako przejaw ogólniejszego przemocowego mechanizmu. Stało się tak między innymi za sprawą teorii intersekcjonalnej, która jest często określana jako fundament wrażliwości pokolenia płatków śniegu. Od tego rodzaju przemian, które nastąpiły w świecie społecznym, nie ma możliwości odwrotu.

Zmiany w świecie zewnętrznym w różny sposób wpływają na jednostki. Przeprowadzka dla pary czterdziestolatków będzie przypuszczalnie kolejną zmianą, nie pierwszą w życiu i nie ostatnią. Jednak przez małe dziecko będzie odczuwana diametralnie inaczej – jako zawalenie się pewnego świata, który następnie będzie musiał zostać zastąpiony innym. Nie można pominąć tego aspektu w przypadku mówienia o pokoleniu, które określane jest jako „zbyt miękkie i słabe” jak na realia otaczającego je świata. Kryzys, którego doświadczamy w różnych obszarach życia społecznego, dotyka nas wszystkich – jednak nie w identyczny sposób. Wchodzenie w dorosłość z wizją bezpiecznego świata, w którym panuje dostatek, drastycznie różni się od dorastania w świecie katastrofy klimatycznej i widocznej gołym okiem systemowej przemocy.

Częstym zarzutem wobec snowflake’ów jest narzucanie przez nich innym „poprawności politycznej”. Oskarżenia o kneblowanie ust i lamenty o „końcu wolności słowa” brzmią jednak blado, jeżeli zderzyć je z rzeczywistością. Krzyczenie o „lewicowym terrorze”, gdy uprzywilejowanej osobie zabiera się przestrzeń, w której dopuszczała się ona wielokrotnie zachowań przemocowych, jest absurdem. Kiedy słyszymy, że cudza wypowiedź była dla kogoś bolesna, a osoba, która ją wypowiedziała, zamiast zapytać: „Dlaczego?” reaguje krzykiem: „Koniec wolności słowa!”, to powinna zapalić nam się czerwona lampka.

Lewicowa wrażliwość wiąże się z zagrożeniem nadmiernej indywidualizacji, której przeciwdziałać musi nieustannie pytanie o to, jak rzeczywiście wygląda w danym przypadku stosunek sił. Droga między totalną cenzurą a totalną wolnością słowa nie może być popadaniem z jednej skrajności w inną, ale raczej powinna być rozpoznawaniem racji stojących za stanowiskami różnych stron, a następnie odnoszeniem ich do świata społecznego. Nie możemy jednak zapominać o tym, że wiele z długo zamiatanych pod dywan spraw ujrzało światło dzienne właśnie dzięki „przewrażliwieniu” czy „uproblematycznianiu” czegoś, co dla wielu było normą.

Świat bez przemocy jest utopią tak długo, jak istnieją jednostki posiadające różne interesy. Jak pisał jednak Oscar Wilde: „nie warto nawet spojrzeć na taką mapę świata, która nie zawiera utopii”. Analizując przemocowe mechanizmy i zachowania, należy zawsze mieć z tyłu głowy stosunki sił, stopień uprzywilejowania aktorów społecznych oraz konsekwencje ich zachowań. Potępianie najmniejszych nawet czynów pod pretekstem ich „przemocowości”, kiedy samemu stosuje się identyczne środki, jest hipokryzją. Tak długo, jak funkcjonować będą paternalistyczne mechanizmy umniejszania cudzych problemów na bazie własnego doświadczenia, nie można będzie mówić o zaradzeniu trudnościom – a przecież nawet urojony potwór pod łóżkiem jest, tak dla dziecka, jak i dla rodziców, realną groźbą nieprzespanej nocy.

***

Jakub Niewiadomski

Problem Bonhoeffera

„Jeśli ktoś uderzy cię w policzek, nadstaw mu drugi” – tym cytatem z Ewangelii można by zapewne podsumować podstawę biblijnego, chrześcijańskiego podejścia do przemocy. W jego myśl wyjściowym punktem dla każdego chrześcijanina powinien być pacyfizm. Takie podejście można przypisać Dietrichowi Bonhoefferowi – ewangelickiemu duchownemu, teologowi i ekumenicznemu działaczowi na rzecz pokoju. Czy jednak na pewno? Gdy docieramy do kwestii jego zaangażowania w spisek przeciw Hitlerowi, natrafiamy na kłopot.

Początkowo Bonhoeffer był przedstawicielem klasycznej luterańskiej koncepcji etyki politycznej, dzielącej świat na dwie sfery: duchową i polityczną. Pogląd duchownego na wojnę jeszcze w 1929 roku, kilka lat przed przejęciem władzy przez nazistów, był zbieżny z atmosferą panującą w jego rodzinnych Niemczech. Podczas wykładu z etyki w Barcelonie zaprezentował iście nacjonalistyczną retorykę – obrona bliskich, swojego narodu, usprawiedliwia rozlew krwi: „miłość do mojego narodu uświęci morderstwo, uświęci wojnę” oraz „Bóg wzywa naród do wojny i zwycięstwa”. Podobne słowa już nigdy więcej nie padły z jego ust – w kolejnym wykładzie, zatytułowanym „Chrystus i pokój”, wygłoszonym w 1932 roku w Berlinie, słyszymy już: „Przykazanie «nie zabijaj», słowa «miłujcie nieprzyjaciół waszych», są nam dane wprost do przestrzegania. Dla chrześcijan jakakolwiek służba wojskowa, poza pomocą medyczną, jakakolwiek pomoc w przygotowaniach do wojny, jest zakazana”.

W prywatnej korespondencji Bonhoeffer przyznawał, że „wielkie wyzwolenie” nastąpiło w nim niedługo przed 1933 rokiem – szczególną rolę w tym procesie miała odegrać lektura Kazania na górze. To właśnie poprzez interpretację tego fragmentu Pisma chrześcijański opór wobec przemocy, któremu wcześniej aktywnie się sprzeciwiał, stał się dla niego zupełnie oczywisty.

„Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują” – przykazanie miłości wobec nieprzyjaciół stanowi dla duchownego centralny punkt Kazania na górze. W swoim rozważaniu z 1938 roku wyjaśnia, że nieprzyjacielem Boga nie jest ten, kogo my uważamy za nieprzyjaciela, ale przede wszystkim my sami, przez grzech, jesteśmy wobec Boga nieprzyjaciółmi. Etyka pokoju to dla Bonhoeffera więcej aniżeli „sekularny” pacyfizm czy sprzeciw wobec przemocy. Nie jest też programem obiecującym unicestwienie wojen i powszechną szczęśliwość. „Pokój” stanowi tu głęboko teologiczne pojęcie, oznaczające naśladowanie Jezusa. Jest też nierozerwalnie połączone z rozumieniem globalnego Kościoła w wymiarze ekumenicznym, którego kluczowym zadaniem jest właśnie działanie na rzecz pokoju. Jakiekolwiek inne działanie Bonhoeffer rozumiał jako współudział w przemocy.

Bezpośrednim impulsem do poszukiwań sposobów na odsunięcie nazistów od władzy było dla Bonhoeffera wprowadzenie w Niemczech paragrafu aryjskiego w 1933 roku. Warunkiem słuszności podjęcia działania miało być jednak absolutne powstrzymanie się od przemocy. Dlaczego w takim razie duchowny ostatecznie zaangażował się w niemiecki ruch oporu i spisek przeciw Hitlerowi?

Przyjaciel i biograf Bonhoeffera, Eberhard Bethge, twierdzi, że Bonhoeffer o konieczności wyeliminowania Hitlera był przekonany od początku wojny. Do konstatacji, że aby odsunąć nazistowski rząd od władzy, użycie przemocy jest nieuniknione, doprowadziło go jego otoczenie – w 1941 roku nawiązał kontakt z wrogimi nazistom kręgami wewnątrz niemieckiego wywiadu, dzięki czemu rozpoczął działalność podwójnego agenta.

Światło na rozważania duchownego dotyczące moralnego prawa do pozbawienia Hitlera życia w zamachu rzuca relacja z jego rozmowy z młodym oficerem, Wernerem von Haeftenem. Zwrócił się on do duszpasterza z pytaniem związanym z jego bezpośrednim dostępem do dyktatora – czy powinien go zastrzelić, gdy pojawi się taka możliwość? Czy niewykorzystanie takiej okazji nie wywoła w nim olbrzymiego poczucia winy?

Odpowiedź teologa pokazuje, jak trudne dla świadomego chrześcijanina jest aktywne działanie w ruchu oporu. Konkretne pytanie egzystencjalne: „Zastrzelić czy nie zastrzelić?” – jest zaledwie częścią większej kwestii: „Czy zamordowanie Hitlera polepszy sytuację polityczną”? To, co nadejdzie po jego ewentualnej śmierci, ma dla duchownego absolutnie kluczowe znaczenie. Wyeliminowanie Hitlera i innych nazistowskich dowódców nigdy nie było dla Bonhoeffera celem samym w sobie, a jedynie środkiem prowadzącym do celu. Pośpieszne, a zatem nieodpowiedzialne pozbawienie Hitlera życia, podobnie jak niewykorzystanie tej szansy – powiada Bonhoeffer – byłoby źródłem winy. W tej konkretnej sytuacji nie istniało więc rozwiązanie, które oznaczałoby dla chrześcijanina brak winy.

Nie posiadamy dowodów, które wskazywałyby na udział teologa w bezpośrednich przygotowaniach do zamachu na Hitlera. Nie mieli ich także naziści. Z tego względu aresztowano go pod zarzutem „osłabiania potencjału wojennego Niemiec”. W świetle dostępnych dziś źródeł nie ulega jednak wątpliwości, że sam Bonhoeffer był świadomy planów i aprobował konieczność użycia przemocy w celu pozbawienia nazistów władzy i zakończenia wojny. Po nieudanym zamachu na Hitlera w lipcu 1944 roku i wykryciu siatki spiskowców w Abwehrze duchowny został przeniesiony z jednostki w Tegel do więzienia gestapo, po czym trafił do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Został stracony na bezpośredni rozkaz Hitlera w obozie Flossenbürg, na dwa tygodnie przed wkroczeniem do Berlina wojsk alianckich.

Teologia Bonhoeffera była kształtowana przez konkretną egzystencjalną i polityczną sytuację, w której się znajdował. Jego pacyfizm i sprzeciw wobec przemocy, jak również decyzja o udziale w konspiracji przeciw Hitlerowi, wynikały z tego samego chrystologicznego rdzenia jego teologii – nie należy ich więc sobie przeciwstawiać. Użycie przemocy nie było dla Bonhoeffera częścią teologicznego czy politycznego programu, ale rozwiązaniem absolutnie wyjątkowym, mającym na celu przywrócenie fundamentalnej sprawiedliwości i zaprowadzenie pokoju. W jego udziale w spisku nie należy doszukiwać się jakiejkolwiek reguły usprawiedliwiającej użycie przemocy czy wojnę. Był on traktowany przez niego samego jako ultima ratio – środek nieracjonalny, ostateczny i „niedający się usprawiedliwić przez zasadę ani prawo”.

***

Stanisław Krawczyk

Czy potępienie przemocy może być niechrześcijańskie?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, spójrzmy na ruch Black Lives Matter, broniący czarnych mieszkanek i mieszkańców USA. Jego największe protesty przetoczyły się przez kraj późną wiosną 2020 roku po policyjnym zabójstwie 46-letniego George’a Floyda. „The New York Times” napisał potem, że wzięło w nich udział od 15 do 26 milionów ludzi – był to prawdopodobnie najliczniejszy ruch sprzeciwu w historii Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z raportem Harvard Radcliffe Institute protest miał przy tym w ogromnym stopniu charakter pokojowy. Spośród 7305 zbadanych wydarzeń jedynie w 5 procentach przypadków nastąpiły aresztowania, w 3,7 procent doszło do wandalizmu lub uszkodzenia mienia, w 2,5 procenta policja użyła gazu albo zbliżonych substancji, w 1,6 procenta protestujący lub przechodnie odnieśli obrażenia, w 1 procencie ranni zostali policjanci.

Czy prawie wszystkie relacje na temat protestów podkreślały ich pokojowy charakter? Nie, i to nie tylko dlatego, że sensacyjne informacje lepiej się sprzedają, ale również dlatego, że w wielu wypadkach próbowano utrwalić skojarzenie między całym ruchem Black Lives Matter a wandalizmem bądź agresją. W takich przekazach medialnych nie informowano o głównej przyczynie gniewu protestujących, czyli o systemowym ucisku czarnej ludności.

Czym jest systemowy ucisk? Największe oburzenie społeczne budzą policyjne zabójstwa, ale nie chodzi wyłącznie o nie. Innym powodem wściekłości jest to, że w Stanach Zjednoczonych od koloru skóry często zależy, kto trafi do więzienia. Kilka lat temu organizacja The Sentencing Project stwierdziła, że czarni Amerykanie mają pięciokrotnie większą szansę na znalezienie się za kratkami niż biali. Jeszcze do niedawna w stanie Vermont co czternasty dorosły czarny mężczyzna przebywał w więzieniu. Z kolei raport Departamentu Sprawiedliwości USA „Prisoners in 2016” wykazał, że u przeciętnego czarnego osiemnasto- i dziewiętnastolatka prawdopodobieństwo uwięzienia jest dwanaście razy wyższe niż u białego.

Powyższe dane nie wynikają stąd, że czarni mężczyźni są w naturalny sposób wielokrotnie bardziej skłonni do kradzieży lub rozbojów. Wynikają z szeregu niesprawiedliwości trawiących amerykańskie społeczeństwo. Czarna ludność częściej niż biała żyje w dzielnicach skoncentrowanej biedy, w związku z czym ma przed sobą mniej szans życiowych. Policja zdecydowanie chętniej zatrzymuje i przeszukuje osoby czarne, przez co białym o wiele łatwiej uniknąć kary za nielegalne posiadanie narkotyków bądź broni (swego czasu „Forbes” wskazywał, że w jednym z rejonów Nowego Jorku czarni mieszkańcy stanowili 2,3 procent populacji, ale prawie połowę zatrzymywanych). Podobne wyliczenia można ciągnąć jeszcze długo.

Nie oznacza to, że przypadków przemocy w ramach Black Lives Matter – bardzo rzadkich jak na skalę protestów – nie można krytykować. Niewykluczone, że nawet trzeba. Groźną pokusą jest jednak skupianie się głównie na nich, jak gdyby miały być reprezentatywne dla całego ruchu. W takich sytuacjach pomijany jest ucisk, który zrodził protesty (w przytłaczającej większości – powtórzmy – pokojowe). Wybiórcze potępianie fizycznej agresji zakrywa wówczas problemy grup doświadczających ubóstwa, dyskryminacji oraz przemocy: czasem w postaci policyjnego buta przyciskającego głowę do ziemi, zwykle zaś w formie stałej, systemowej opresji, ograniczającej wolność i godność.

Biblia, nie tylko w Ewangelii, regularnie nawołuje do stawania po stronie uciskanych. Bóg wprost nakazuje prorokowi Jeremiaszowi, by powiedział swemu królowi i ludowi: „Uwalniajcie uciśnionego z rąk ciemiężcy, obcego zaś, sieroty i wdowy nie uciskajcie ani nie czyńcie im gwałtu” (Jr 22,3). Niełatwo spełniać takie nakazy. Na pewno jednak nie można ich spełnić, przymykając oczy na opresję i traktując sporadyczne incydenty jako wymówkę, która pozwala odmówić pomocy dyskryminowanym. Niezależnie od tego, czy dotyczy to czarnych mieszkanek i mieszkańców Stanów Zjednoczonych czy też innych grup, które ciągle słyszą: „Nie zasługujecie na pełne prawa, ponieważ ktoś kiedyś dokonał aktu przemocy na jakiejś manifestacji”. Również w Polsce.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×