fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

(Nowa) droga do Europy. O ludziach z granicy marokańsko-hiszpańskiej

Niektórzy stoją tu od rana. Kolejka przy przejściu granicznym Barrio Chino mieni się jaskrawymi kolorami ubrań Marokanek i ciężkich pakunków, które kobiety przenoszą na plecach. Barwy kontrastują z szarymi prętami ogrodzenia jednej z najbardziej strzeżonych granic na świecie.
(Nowa) droga do Europy. O ludziach z granicy marokańsko-hiszpańskiej
fot.: Anna Mikulska

Przez granicę

Od kiedy Włochy zaczęły zamykać swoje granice, trasa zachodnio-śródziemnomorska – używana już wcześniej – stała się głównym kanałem migracji z Afryki do Europy. Droga lądowa przebiega przez Ceutę i Melillę, hiszpańskie enklawy w Afryce. Melilla na mapie wygląda jak niewielka kropka przyklejona do Maroka. Ma około 80 tysięcy mieszkańców i 12 kilometrów kwadratowych. To także portowe miasto, historycznie – mieszanka religii hinduistycznej, muzułmańskiej, chrześcijańskiej i judaistycznej, a obecnie także terytorium upragnionej przez wielu Unii Europejskiej. Ufortyfikowane ogrodzenie z drutem kolczastym, ciągnące się przez 12 kilometrów i wysokie na 6 metrów, ma na celu zatrzymać nieuregulowane migracje i przemyt ludzi. Próby przeskoczenia przez granicę często kończą się poważnymi wypadkami.

Od godziny 7.00 do 12.00 ze szmuglowaniem towarów przez Barrio Chino w Melilli nikt się nie kryje. Po południu trzeba być bardziej dyskretnym, ale strażnicy przeważnie nie robią problemów. Granica zamyka się o 22.00. Handel transgraniczny używanymi kocami, ubraniami, butami i jedzeniem odbywa się za cichym przyzwoleniem władz po stronie marokańskiej. Wcześniej towary przewoziły także hiszpańskie ciężarówki, jednak, jak mówi mi żona byłego kierowcy, w maju Hiszpania uznała cały proceder za nielegalny.

Mimo to przemyt trwa nadal. Zajmują się nim głównie tragarki nazywane mulicami, czyli starsze mieszkanki przygranicznych miast po stronie Maroka. Z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej zarabiają, przenosząc na plecach towary z magazynów w Melilli do sąsiedniego kraju. Czasem zajmują się tym także Marokańczycy i niektórzy mieszkańcy enklawy. Pakunki ważą nawet osiemdziesiąt kilogramów. Zakładam jeden na własne plecy i wiem, że nie uszłabym z nim pięciu metrów. Przemycane w ten sposób nie podlegają ocleniu, przez co generują milionowe zyski dla eksporterów. Tragarki starają się przekroczyć granicę tyle razy, ile tylko zdążą w ciągu jednego dnia. Ponieważ nie mając wizy, nie mogą zostać na noc po stronie hiszpańskiej, koczują, śpiąc na kocach przy granicy, i czekają na otwarcie przejścia. Za jedną trasę zarobią od 3 do 5 euro.

Jedna z kobiet, z którą rozmawiam, ma obwinięte wokół nóg i talii plastikowe torebki jednorazowe. Przemyt foliówek kwitnie, odkąd w Maroku zakazano ich sprzedaży ze względów ekologicznych. A na popularne w Europie torby bawełniane wiele osób nie może sobie pozwolić.

Przed granicą

Swego czasu w internecie krążyło zdjęcie, które stało się kolejnym symbolem tak zwanego kryzysu migracyjnego w Europie. Przedstawia grających golfistów na tle ogrodzenia, przez które przeskakuje kilkanaście osób, próbujących dostać się do Melilli. Pole znajduje się tuż przy przejściu granicznym i CETI – hiszpańskim ośrodku dla azylantów. Część z tych, którzy otrzymali nakaz opuszczenia ośrodka, żyje na ulicy. Wózki golfowe przejeżdżają niemal nad ich głowami lub migają w tle ich szałasów, zbudowanych z płacht, koców i dykt.

Według danych Frontexu w 2018 roku odnotowano niemal 60 tysięcy nielegalnych przekroczeń granicy na trasie zachodnio-śródziemnomorskiej. Byli to głównie Marokańczycy i Gwinejczycy, ale w największej mierze osoby niezidentyfikowane, czyli najprawdopodobniej obywatele różnych krajów Afryki Subsaharyjskiej. Jednak już w 2019 roku liczba ta spadła gwałtownie: od stycznia do września odnotowano 17 706 przekroczeń. Tę różnicę Unia Europejska traktuje jako sukces swojego porozumienia z władzami Maroka w kwestii „zarządzania” migracjami (migration management) Od 2014 roku UE przeznaczyła setki milionów euro na wzmocnienie ochrony granic po stronie marokańskiej.

W lipcu lokalny dziennik „Melilla Hoy” pisał o kolejnych 30 milionach euro, które Hiszpania zapłaciła Maroku w zamian za uszczelnienie granic. W efekcie wielu potencjalnych azylantów często nie ma szansy dotrzeć do hiszpańskich enklaw. Jak informuje guardia civil, hiszpańska straż graniczna, zbiorowych prób przeskoczenia przez granicę (massive jumps) jest coraz mniej. Większość migrantów i uchodźców decyduje się na dotarcie do Europy drogą morską. Według danych UNHCR w 2018 roku na Morzu Śródziemnym zginęło lub zaginęło w sumie 2277 osób.

Melilla jest w trudnym położeniu. Odcięta od kontynentu, skupiona na niewielkiej przestrzeni, mierzy się z ponad dwudziestoprocentowym bezrobociem. Wieczorem w okolicach portu spotykam mieszkańców enklawy, którzy przyjechali tu z Maroka wiele lat temu. Zagajam o migrantów. Mówią, że rozumieją, że każdy szuka lepszego życia, ale nowi przybysze stwarzają problemy. Moi rozmówcy są dziś tutaj całą rodziną i prowadzą własny bar.

fot.: Anna Mikulska

Za granicą

Autorem fotografii z polem golfowym jest lokalny aktywista José Palazón. Ma poważną twarz, ale nieco znudzony ton głosu, kiedy opowiada o sytuacji unaccompanied minors, setek nieletnich migrantów bez opieki, żyjących na ulicach Melilli. Najwyraźniej o ich sytuacji mówi już nie pierwszy raz. Niewiele się jednak zmienia.

Z José spotykamy się podczas manifestacji na jednym z placów hiszpańskiej enklawy. Kobiety i dzieci proszą o podpisy pod petycją. Trzymają transparenty. Na jednym z nich jest napisane: „Dlaczego tak łatwo dać pistolety, ale tak trudno dać książki”. Bo tutaj synowie i córki migrantów, którzy na teren Melilli dostali się nielegalnie, nie mogą chodzić do szkoły. Podobnie jak dzieci, które same żyją na ulicy. Bez odpowiednich dokumentów edukacja tutaj jest dla nich niedostępna.

Istnieją dwa ośrodki, w których mogą mieszkać nieletni imigranci. Jeden z nich znajduje się z dala od centrum miasta, pośrodku niczego. Nie brakuje doniesień i raportów o panujących w nich złych warunkach i przemocy. Dlatego część niepełnoletnich dobrowolnie wybiera życie na ulicy.

– W ośrodkach starsze dzieciaki biją młodsze – mówi mi jeden chłopiec, którego zagaduję na schodach niedaleko portu. Długo nie rozmawiamy, bo jeden ze strażników miejskich każe mi zostawić dzieci w spokoju. Tłumaczy, że to dla ich dobra. Kiedy następnego dnia krążę między zabytkowymi kamienicami miasta, przewożący mnie taksówkarz ostrzega, żeby z nieletnimi z ulicy się nie zadawać. Bo kradną i biorą narkotyki.

– To wszystko prawda – mówi mi później José Palazón. – Tylko rzecz w tym, że to nie ich wina – kwituje.

fot.: Anna Mikulska

Na granicy

Miasto oddziela od portu wysokie ogrodzenie. To kolejna przeszkoda w dotarciu do kontynentalnej Europy. Jednego wieczoru kilkunastoletni Abdul w zniszczonych klapkach, spodniach dresowych i podartym swetrze w romby wspina się po metalowych rurach i w ciągu kilkunastu sekund jest już na terenie portu. Jego celem jest najpierw dostać się do Hiszpanii, a gdy skończy osiemnaście lat – wyjechać do Niemiec, bo jak twierdzi, tutaj nie ma ani przyjaciół, ani rodziców, ani domu. Zwinnie przemyka między samochodami, żeby ukryć się gdzieś na statku. Tym razem zostaje jednak zauważony przez strażnika i zawrócony. Pewnie spróbuje ponownie jutro. Wiele dzieciaków próbuje po kilkadziesiąt razy. Do skutku.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×