fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Wciórka: Nigdy nie było tak źle jak teraz

Psychiatria powinna być realizowana nie za murami wielkich instytucji i z dala od ludzi, tylko w życiu, w społeczności. Tam, gdzie pacjenci doświadczają kryzysu psychicznego i gdzie próbują sobie z nim poradzić – we wspólnocie, za pomocą więzi międzyludzkich.
Wciórka: Nigdy nie było tak źle jak teraz
ilustr.: Varvara Kosnyrieva

Z prof. Jackiem Wciórką rozmawiają Maria Rościszewska i Franciszek Wolff.

Dlaczego zamykamy ludzi w szpitalach psychiatrycznych?

Nie wiem, czy słowo „zamykamy” trafnie oddaje dziś sytuację człowieka, który trafia do szpitala psychiatrycznego. Przez wiele stuleci szpital nie istniał jako miejsce pomocy osobom uznawanym za „szalone”. Funkcjonowały natomiast różne (czasem nazywane szpitalami) instytucje odosobnienia, izolujące i nadzorujące ludzi zachowujących się w sposób wówczas nieaprobowany, nie zawsze „chorych” w dzisiejszym rozumieniu. Alternatywą było wygnanie, życie poza wspólnotą, opuszczenie, tułaczka, włóczęga, zależność od jałmużny, miłosierdzia, dobrej lub złej woli ludzi sytych swoim „zdrowiem” i „normalnością”.

Wysoka ranga rozumu w czasach Oświecenia zakwestionowała człowieczeństwo „szalonych” i, jak twierdzi Michel Foucault, motywowała „wielkie zamykanie” – uwięzienie i kontrolę ograniczające wpływ „szaleństwa”, podważającego absolutyzowany prymat rozumu. Trzeba było czasów rewolucyjnych (przełomu XVIII i XIX wieku), by podjąć próbę przekształcenia uwięzienia w azyl, czyli miejsce schronienia oferujące ludzkie warunki bytu (dach nad głową, posiłek), humanitarną opiekę i „leczenie moralne”. To był właśnie czas narodzin psychiatrii jako dziedziny medycyny.

Niestety szybki postęp industrializacji i urbanizacji oraz wielkie ruchy ludności w drugiej połowie XIX wieku szybko unieważniły humanitaryzm azylu jako miejsca „leczenia moralnego”, zastępując go zamknięciem w wielkich azylach, dużych zakładach–szpitalach psychiatrycznych, swego rodzaju fabrykach „szaleństwa” – przeludnionych, tragicznie niedofinasowanych, opresyjnych, bogatych w publiczne skandale zakłamanych instytucjach, oferujących nader skromne, a mocno ryzykowne formy pomocy. Instytucjach, które zaprzepaściły swoją misję. To czas utrwalania się ich nazw jako symbolu odrzucenia, wykluczenia i deprecjacji, z wszystkimi skutkami tej wielotorowej stygmatyzacji, przenoszonej także na psychiatrię jako wiecznego kopciucha prawdziwej medycyny. Najsłynniejszą popkulturową alegorią tego nieszczęścia jest oczywiście powieść i film „Lot nad kukułczym gniazdem”.

Czyli główne założenie psychiatrii było takie, że ludzi chorych trzeba odseparować od zdrowego społeczeństwa?

To nie tyle założenie psychiatrii, co rodzaj doktryny społeczno–politycznej i kulturowych preferencji opinii publicznej, w których psychiatrii wyznaczano taką właśnie izolacyjno–nadzorczą rolę w celu chronienia wyśnionego ładu społecznego. Trzeba jednak dodać, że rzeczywiście psychiatria i niestety niektórzy jej przedstawiciele zbyt łatwo w tę rolę wchodzili. I znów, trzeba było przerażających doświadczeń dwóch wojen światowych i iluś tam XX–wiecznych totalitaryzmów, by ludzkość zaczęła dostrzegać, że osoby „szalone” nie są źródłem nieładu społecznego, lecz jego ofiarami. Gdzieś od lat 50.–60. XX wieku zaczęto myśleć, że nie tędy droga, że należy tych doświadczających wielkiego cierpienia i niesprawiedliwości ludzi wspierać i ratować – niekoniecznie w warunkach izolacji, opresji i poniżenia, nie tylko w zamkniętych szpitalach, jak to do tej pory wyglądało. To był właśnie czas wykluwania się idei psychiatrii środowiskowej (z ang. community psychiatry), czyli realizowania ochrony zdrowia psychicznego w warunkach lokalnej społeczności.

I właśnie to próbujemy wprowadzać w Polsce. Co nie jest łatwe, ponieważ przekonanie, że ludzi w kryzysach zdrowia psychicznego trzeba izolować, zamykać, usuwać z pola widzenia „normalnego” czy „zdrowego” społeczeństwa, jest nadal silne. Z badań polskiej opinii publicznej wynika, że większość respondentów nie zna innych określeń choroby psychicznej niż pejoratywne, że przynosi ona wstyd i trwale ogranicza zaufanie wobec osób, które mają za sobą taki kryzys. A wstydzić powinni się kolporterzy takich uprzedzeń i bezmyślnych stereotypów.

Na czym polega psychiatria środowiskowa i jakie są jej główne założenia?

Dociera ona dziś do każdego regionu świata, ale tempo i sposób jej wdrażania są mocno zróżnicowane. Najwięcej wiemy o jej założeniach z doświadczeń krajów o najdłuższym stażu: Stanów Zjednoczonych, Zjednoczonego Królestwa i Kanady. Na tej podstawie można wskazać cztery fale jej rozwoju. Pierwszą z nich, falę deinstytucjonalizacji, określa przenoszenie opieki z wielkich szpitali do form organizowanych w społeczności, w środowisku, w którym ludzie żyją. Druga fala wezbrała w celu zapobieżenia skutkom zbyt pospiesznego wygaszania opieki azylowej, bez odpowiedniego przygotowania podopiecznych lub bez utworzenia dostatecznej opieki w środowisku. Polegało to na utworzeniu całych systemów wsparcia, kompensujących lub reagujących na potrzeby życia poza zasięgiem azylów. Trzecia fala odpowiadała na odżywającą w nowych warunkach potrzebę uczestnictwa społecznego – mieszkania, pracy lub zatrudnienia, czasem edukacji, więzi społecznych. Czwarta fala wiąże się z rosnącą świadomością, wolą i potrzebą aktywności podmiotowej pacjentów – we własnym imieniu, własnymi siłami, według własnego planu życiowego. Zmiany wprowadzono entuzjastycznie (rewolucyjnie, na przykład w USA) lub z namysłem (ewolucyjnie, na przykład w Wielkiej Brytanii oraz wielu innych krajach europejskich i Australii). W Polsce zaproponowaliśmy iteracyjny model wdrażania – surowy projekt dopracowywany w konfrontacji z realiami. Późny start reformy w Polsce (2018 rok) umożliwił unikanie błędów doświadczanych wcześniej przez innych a skorzystanie z rozwiązań dobrych i sprawdzających się w praktyce.

Ostatecznym celem środowiskowej reformy opieki psychiatrycznej jest zapewnienie mieszkańcom określonej lokalnie populacji (dużej gminy, powiatu, dzielnicy, miasta) ochrony zdrowia psychicznego – promowania jego wartości, zapobiegania jego zaburzeniom, a w razie kryzysu zdrowia psychicznego zapewnienia kompleksowej, zindywidualizowanej pomocy wykorzystującej sprawdzoną wiedzę i doświadczenie specjalistów, możliwie bez konieczności sięgania po opiekę szpitalną oraz bez naruszania praw, wolności i godności korzystających z niej osób. Najkrócej – pomoc dostępna łatwo, blisko, bez zwłoki, dostosowana, efektywna i w godziwych warunkach. I niepomijająca żadnego z potrzebujących!

Psychiatria środowiskowa jest więc wypadkową tych czterech fal. Moim zdaniem to po prostu psychiatria, ale realizowana w nowy sposób i w szczególnych warunkach, nie gdzieś za murami wielkich instytucji, w gabinetach, z dala od ludzi i życia, tylko właśnie w realiach trudu i stresu życia, w społeczności. Tam, gdzie pacjenci doświadczają kryzysu i gdzie próbują sobie z nim poradzić – w środowisku społecznym, z udziałem międzyludzkich więzi i wartości wnoszonych przez wspólnotę.

Jak deinstytucjonalizacja wygląda w praktyce?

Najprostszą odpowiedzią będzie, jak sądzę, wskazanie kierunków reformowania zawartych w Narodowym Programie Ochrony Zdrowia Psychicznego na lata 2017–2022, z jakimi ta spóźniona w Polsce, choć oczekiwana od wielu dekad zmiana startowała wiosną roku 2018.

Jeśli wsparcie i pomoc potrzebującym mają przebiegać bez zbędnej izolacji i opresji, potrzebny jest położony blisko miejsca ich zamieszkania ośrodek odpowiedzialny za wsparcie i pomoc w środowisku, odpowiednio wyposażony. Polska powinna zostać pokryta siecią około trzystu takich ośrodków (zwanych Centrami Zdrowia Psychicznego, CZP), które będą obsługiwać określoną administracyjnie społeczność, około 50–200 tysięcy mieszkańców. Muszą one zapewnić kompleksową, koordynowaną pomoc ambulatoryjną (w poradni), środowiskową (w domu), dzienną (w oddziale dziennym), szpitalną (w oddziale szpitalnym, całodobowo) i doraźną (całodobowy dyżur w oddziale). CZP zatrudnia osoby o zróżnicowanych kompetencjach, odpowiednio do rozmiaru i rodzaju zadań, pracujące zespołowo, z wymiennością ról w granicach swoich kompetencji. Sieć centrów współpracuje z lekarzami rodzinnymi, ośrodkami pomocy społecznej, w razie konieczności z placówkami edukacyjnymi i ośrodkami dla dzieci i młodzieży, organizacjami oraz organami lokalnymi. Postulowane jest też wspomaganie sieci CZP przez ponadlokalne, wyspecjalizowane programy terapeutyczne oraz wysokospecjalistyczne ośrodki akademickie.

Trudną sprawą w polskiej reformie jest przekształcenie funkcji i pozycji opieki szpitalnej. Proponuje się stopniowe przenoszenie ostro–przyjęciowej hospitalizacji psychiatrycznej do oddziałów psychiatrycznych w szpitalach ogólnych (wielospecjalistycznych), dysponujących pełnym zapleczem diagnostyczno–konsultacyjnym. Jest to możliwe (funkcjonuje ich już ponad sto) i sprawdza się w wielu CZP, ale zderza się z interesami ponad 40 dużych monospecjalistycznych szpitali psychiatrycznych, dysponujących znaczną siłą finansową, infrastrukturalną i polityczną. Wiele z nich unowocześniło się, ale w swej masie oferują ludziom dość tradycyjną opiekę, nieprzystosowaną do pracy w środowisku i skupioną na własnych potrzebach – szpitala jako instytucji. W przyszłości mogłyby skupić się na ponadlokalnych zadaniach wyspecjalizowanych i prowadzeniu CZP dla obszaru swej lokalizacji.

A jaka w tym wszystkim jest rola samych pacjentów? Wspomniał Pan wcześniej o ich potrzebie podmiotowego działania.

Od lat 80. pacjenci zaczęli coraz sprawniej i silniej zabiegać o swoją samodzielność – nie chcieli już być przekładanym na półki towarem do obróbki przez jakąś instytucję. Niektórzy wyrażali radykalną wolę mówienia we własnym imieniu, własnym głosem i własnymi siłami. Często wyrażał on kontestację, a nawet otwartą konfrontację z instytucjami psychiatrii i samą psychiatrią.  Fala upodmiotowienia przyniosła w ruchu środowiskowym wiele przykładów aktywnego zabiegania przez pacjentów i byłych pacjentów (często preferujących określenie swej roli jako użytkowników, klientów, konsumentów usług psychiatrycznych albo tych, którzy je przetrwali) o realność proklamowanych publicznie, ale często lekceważonych w praktyce praw, wolności i godności. W tych nowych rolach organizują rzecznictwo i samopomoc – edukują, zabiegają o korzystną legislację, organizują alternatywne formy wsparcia i pomocy, stowarzyszają się. Z tego właśnie nurtu wyrósł pomysł roli, kwalifikacji, a może nawet zawodu asystenta zdrowienia. Ten rodzimy termin oznaczał wcześniej w Niemczech rolę „eksperta przez doświadczenie” (zwanego EX–IN), co wskazywało na ekspercką wiedzę opartą na własnych przeżyciach, a nie na tym, co można nabyć w wyniku specjalistycznego szkolenia. Po przepracowaniu swego doświadczenia i odpowiednim przygotowaniu się (co nie jest łatwe), asystenci zdrowienia mogą oferować wartościowe wsparcie osobom aktualnie pochłoniętym przez kryzys psychiatryczny. W zespole specjalistów CZP zatrudnienie asystentów było obligatoryjne, korzyści z tego płynące oczywiste, a początkowe wątpliwości szybko rozproszone.

Kto mógłby korzystać z psychiatrii środowiskowej? Czy ten model leczenia jest dla wszystkich pacjentów?

Większość ludzi w kryzysie psychicznym cierpi z powodu tak zwanych zaburzeń powszechnych (common) – niezbyt nasilonych i zwykle epizodycznych, o różnym odcieniu i różnego typu stanów depresyjnych, lękowych, potraumatycznych czy adaptacyjnych. Dopełnieniem jest mniejszość cięższych (severe), przewlekających się lub nawracających zaburzeń określanych jako psychotyczne. Otoczeniu trudniej jest je zrozumieć lub zaaprobować, a cierpiący nie radzą sobie z nimi, popadają w konflikty, wycofują się albo są mniej lub bardziej dotkliwie spychani na margines zainteresowania. Psychiatria środowiskowa kieruje swą pomoc do wszystkich potrzebujących, ale zwykle na jakimś etapie jej rozwoju następuje moment, w którym osoby z powszechnymi zaburzeniami, wcześniej ignorowane lub odsyłane do innych źródeł wsparcia, stopniowo „wypychają” ciężej chorujących, którzy słabiej walczą o siebie, często się wycofują, rezygnują z pomocy lub jej odmawiają. Ta druga grupa to ludzie, którym zagraża opisywane w wielu krajach (najbardziej dramatycznie w USA) porzucenie i samotność, doświadczają tak zwanej transinstytucjonalizacji (przenoszenia do przytułków, schronisk, aresztów, oddziałów sądowych) albo lądują na ulicy, w bezdomności, narkomanii, nierzadko ulegając wiktymizacji lub kryminalizacji. Psychiatria środowiskowa ma pomagać wszystkim, ale szczególną uwagę musi skoncentrować na tych, którzy najłatwiej tracą życiowe szanse lub są ich pozbawiani, w języku urzędowym – są „defaworyzowani”.

Skoro powiedzieliśmy o założeniach i realizacjach, to porozmawiajmy też o zarzutach. W debacie publicznej mówi się czasem, że psychiatria środowiskowa jest nienaukowa. Jak można rozumieć ten zarzut i co naukowość” w tym kontekście miałaby znaczyć?

Wobec psychiatrii środowiskowej jako dziedziny wiedzy wysuwana jest krytyka dwojakiego rodzaju.

Po pierwsze, podnosi się, że względnie niewielka liczba proponowanych w jej ramach działań i praktyk może wykazać się wiarygodnością opartą na tzw. dowodach (EBP, evidence–based practices), które w operującej głównie metodami nauk przyrodniczych medycynie somatycznej uważane są za złoty standard i probierz naukowości. Ale przecież poszukiwanie wartościowej, użytecznej i sprawdzającej się wiedzy nie ogranicza się do metodologii przyrodniczej. Tego typu dowody często powstają w izolowanych warunkach – musi być grupa badawcza i grupa kontrolna, a żeby je stworzyć i zestandaryzować, trzeba wykluczyć niepasujące jednostki. W rezultacie wyniki tych badań sprawdzają się w warunkach eksperymentalnych, ale w życiu… różnie z nimi bywa. Konieczne jest więc dopełnianie lub zastępowanie ich metodami jakościowymi, śledzącymi żywotny kontekst, fenomeny, dane obserwacyjne i interpretację wydarzeń klinicznych oraz, co szczególnie istotne, doceniającymi ich kontekst aksjologiczny (VBP, value–based practices). Karl Jaspers, filozof, ale i psychiatra, ponad sto lat temu podpowiadał psychiatrii pluralizm metodyczny, a współcześnie Bill Fulford, psychiatra, ale i filozof, podpowiada psychiatrii oparcie się właśnie na tych dwóch nogach – EBP i VBP. Psychiatria środowiskowa stopniowo precyzuje swe koncepcyjne podstawy, wzbogaca metody, waliduje narzędzia. Nie ogranicza się w tym do badań obficie sponsorowanych i zapobiegliwie cenionych przez profesjonalny mainstream.

Po drugie, psychiatrii środowiskowej przypinana jest chętnie łatka „anty-psychiatrii”. Istotnie, w jakimś stopniu wyrosła ona z krytyki dorobku i instytucji psychiatrii, ale z tej krytyki wyrosły wtórnie psychiatria krytyczna i w ogóle potrzeba reformowania tej dziedziny, a także całe pokolenie psychiatrów poruszonych płynącymi z niej wnioskami. To oni próbują stworzyć psychiatrię nieobciążoną izolacją, przemocą, bezdusznością, dehumanizacją, ograniczaniem podmiotowości. Warto dodać, że nawet najbardziej radykalna krytyka (przykładowo, teksty T. Szasza, D. Lainga czy F. Basaglii), jeśli uważnie i ze zrozumieniem odczytana, przyniosła psychiatrii pewnie więcej dobrego niż nagroda Nobla dla E. Moniza za „odkrycie wartości terapeutycznej lobotomii w pewnych psychozach”.

Program pilotażowy psychiatrii środowiskowej trwał w Polsce kilka lat. Jakie są z niego wnioski?

Mówiąc dokładnie, to on działał dwa, może trzy lata. Ruszył na przełomie lata i jesieni 2018 roku, kiedy powstały pierwsze Centra Zdrowia Psychicznego. Rozporządzenie inicjujące pilotaż CZP na lata 2018–2021 wydano w marcu czy kwietniu tego samego roku, więc to wszystko działo się na gorąco i z trudem, ale i wielką nadzieją, że po kilkudziesięciu latach starań o odnowienie psychiatrii wreszcie będzie można wprowadzić te pomysły w życie. W 2019 roku funkcjonowało pierwszych blisko trzydzieści centrów, które powstały w miejscach w jakimś stopniu do tego przygotowanych, które wiedziały, na czym ma polegać opieka środowiskowa.

W 2020 roku przyszedł COVID-19 i wszystko się skomplikowało, ale centra przetrwały – miały bezpieczny sposób finansowania i byli ludzie zainteresowani ich trwaniem. Kolejne zamieszanie wprowadziła wojna rosyjsko–ukraińska… W 2021 roku, gdy pilotaż z powodu COVID-19 przedłużono do końca 2022 roku, apelowaliśmy, żeby opracować wyniki, przedyskutować je i przygotować raport, by w porę przygotować niezbędną legislację dla zmian systemowych i ich upowszechnienia. To się niestety nie wydarzyło.

Co stanęło na przeszkodzie?

Problemem było zwłaszcza finansowanie.

Odżyła dyskusja z płatnikiem publicznym (czyli NFZ), który od początku ostro zwalczał przyjęty sposób finansowania CZP z budżetu globalnego czy regionalnego. To istotna sprawa, ponieważ determinuje filozofię funkcjonowania centrów i udzielania w nich pomocy. Zamysłem było odejście od płacenia za usługę (fee for service) w stronę ryczałtowania według stawki na mieszkańca – Centrum Zdrowia Psychicznego dostaje określony budżet, wyznaczany przez stawkę kapitacyjną pomnożoną przez liczbę dorosłych mieszkańców obsługiwanego obszaru. To prosty rachunek, przewidywalny i modyfikowalny w zależności od tego, czy kasa płatnika wysycha, czy się napełnia. Nie ma możliwości korumpowania umów dla różnych świadczeniobiorców. W ramach uzyskanego budżetu CZP utrzymuje zdrowie psychiczne powierzonej mu pod opiekę populacji mieszkańców danego obszaru, za który jest odpowiedzialny. Opłaca też świadczenia tych, którzy chcą lub z jakichś powodów muszą leczyć się poza zasięgiem swego CZP. Trzeba jednak wiedzieć, że kluczowe decyzje dotyczące CZP, także finansowe, pozostawały w gestii organu prowadzącego (na przykład szpitala czy Zakładu Opieki Zdrowotnej, w ramach którego działało CZP). Kierownik CZP miał zwykle bardzo ograniczoną autonomię i wpływ na decyzje (na przykład finansowe, kadrowe, szkoleniowe), co nierzadko blokowało aktywność i kusiło do wykorzystywania budżetu na cele niezwiązane z zadaniami centrum.

Jednak ogólnie stworzone w pilotażu warunki finansowania były dobre, zrywały z wieloletnią tradycją utrzymywania opieki psychiatrycznej w głębokim deficycie, na granicy wydolności.

Jaki jest stan na dziś?

Aktualnie program pilotażowy ma działać do czerwca 2025 roku. Nowa władza zapowiada systemową zmianę finansowania i funkcjonowania CZP od 1 lipca 2025 roku. Pieniądze mają iść „za pacjentem”, powraca płacenie za usługę według limitów i rygorów koszyka świadczeń gwarantowanych. Czyli powrót do przedpilotażowych zasad, które z powodu swojej urzędniczej logiki prowadziły ochronę zdrowia psychicznego do permanentnej niewydolności, na skraj zapaści.  W centrum zainteresowania nie stoi już wspieranie osoby w procesie zdrowienia, tylko kalkulowanie przychodu – jak najwięcej wizyt, porad, sesji, zajętych łóżek, niezależnie od tego, co te liczby wnoszą do zdrowia osób i populacji. Centrum nie będzie już planować swoich działań dla lokalnej społeczności i myśleć o całej wspólnocie mieszkańców, tylko będzie zmuszane do literalnego stosowania zapisów umowy z NFZ. Nie ma rezerwy na elastyczność, niestandardowość, innowacyjność zadań CZP, jeśli w ogóle ta instytucja to zamieszanie przetrwa lub nie zamieni się w jakąś pokraczną hybrydę.

Źródłem tych decyzji, nagłych i radykalnych, tak oceniam, jest pewnie posucha finansowa Funduszu, który szuka oszczędności. Zawsze najłatwiej było oszczędzać na ochronie zdrowia psychicznego, bo budzi to mniejszy protest publiczności niż oszczędności w innych dziedzinach zdrowia.

Czy finansowanie z budżetów regionalnych jest droższe od tego rozwiązania, które proponują władze?

Generalnie trzeba pamiętać, że jakakolwiek reforma opieki psychiatrycznej w świecie, a także w Polsce, zwykle na początku musi skompensować skutki wieloletniego niedofinansowania i liczenie na szybkie oszczędności po roku czy dwóch latach reformy jest naiwnym i trochę cynicznym nadużyciem. By liczyć na znaczący postęp, trzeba przecież zatrudnić kompetentnych pracowników, odświeżyć zaniedbaną infrastrukturę, podjąć promocję w społeczności i współpracę z jej agendami, przywrócić minimum atrakcyjności ofercie publicznej… Trzeba też pamiętać, że nakłady NFZ stanowią tylko część wydatków na opiekę psychiatryczną, tę niewydatkowaną bezpośrednio z kieszeni podatnika (leki, usługi komercyjne) i źródeł zewnętrznych, nie mówiąc już o wydatkach pokrywanych z zabezpieczenia społecznego (ZUS) i przez pracodawców (ograniczona produktywności pracowników).

Jeśli chodzi o różnicę między sposobem finansowania za usługę, co sugeruje władza, i przez budżetowanie regionalne, to są badania uzasadniające, że dla społeczności korzystniejsze jest to drugie. A. Deister i B. Wilms (w badaniu z 2014 roku) opisują wyniki kilkunastu modelowych projektów budżetowania regionalnego opieki psychiatrycznej w Niemczech, które wskazują, że wydatki kas chorych nie rosły w tym czasie, natomiast wzrosła liczba różnych form pomocy nieszpitalnej i skracał się przeciętny czas hospitalizacji. A Niemcy są bogatym, ale oszczędnym krajem, który na zdrowie przeznaczał w 2021 roku około 12,9 procent PKB. Per capita to prawie 6600 euro. Proszę zgadnąć, ile ta kwota wynosi w przypadku Polski.

Myślę, że około trzech tysięcy.

Mniej. Około pięciokrotnie mniej niż przeznaczają Niemcy, bo 6,4 procent naszego PKB, per capita niecałe 1200 euro. Państwa Unii Europejskiej przeznaczają na zdrowie średnio 10,4 procent PKB, to jest per capita ok. 2700 euro. Według ostatnich danych (2018) na zdrowie psychiczne w UE wydatkowano przeciętnie około 7,7 procent ogółu wydatków na zdrowie, w Niemczech to jest 13,5 procent, a w Polsce… 4,4 procent. To oczywiście jest proporcja dająca sporo do myślenia.

Zwiększenie udziału wydatków na ochronę zdrowia psychicznego to decyzja polityczna. Od lat namawiamy naszych decydentów do realistycznego celu, jakim byłoby osiągnięcie w tym względzie średniego poziomu UE. Inaczej zawsze będą tworzyły się kolejki, a komuś będzie wyrządzana krzywda.

Czy są jakieś perspektywy na zmiany na lepsze?

Trudno powiedzieć, ale historia zabiegów o lepsze jutro dla zdrowia psychicznego Polaków nakazuje czujność i ostrożność. Było wiele nieszczerych oświadczeń, pustych obietnic i zwykłych szalbierstw. Dlatego 5 grudnia protestowaliśmy na Nadzwyczajnym Kongresie Zdrowia Psychicznego przeciwko zmianom, które mogą zlikwidować racjonalność funkcjonowania i finasowania środowiskowej ochrony zdrowia psychicznego w Polsce i poddać je biurokratycznemu sobiepaństwu. A potem maszerowaliśmy dość tłumnie przez Warszawę, niosąc kongresową Proklamację do Sejmu.

Jesteśmy teraz w naprawdę trudnym momencie. Powołano kolejną komisję, jakby te wcześniejsze niczego nie stanowiły i jakby sprawa zaczynała się tu i teraz i nie miała żadnej przeszłości. Nadal trwają próby testowania ludzkiej nadziei i woli zmian. Dawno, a może nigdy nie było tak źle jak teraz.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×