W ostatnim roku Hollywood zrodziło w bólach dwie wielkie produkcje filmowe opowiadające dwa klasyczne motywy biblijne. Nie mam zamiaru pisać o warsztacie filmów, grze aktorskiej, efektach CGI, czy aferach z tzw. white-washingiem obsady. Oba filmy, bez względu na swą jakość zaoferowały pewną, charakterystyczną narrację na temat Boga Hollywood, a także sposobów jego ukazywania w dzisiejszej pop-kulturze. I nad tym zjawiskiem warto się pochylić.
Żyjemy w czasach, kiedy to Bóg Ojciec, Stworzyciel, Pan Nieba i Ziemi został odsunięty na dalszy plan w naszej religijności. Ta obserwacja dotyczy także współczesnej kultury. Bliższy jest nam Jezus, ale nie zawsze jako wcielony Logos, ale anarchista, rewolucjonista, społecznik i humanista. Z kolei wiara może być interesująca o ile jest jak najbardziej ekspresyjna, emocjonalna, widoczna. Potrzebujemy wyraźnych, zewnętrznych manifestacji niepoznawalnego niewidzialnego. Żyjemy w czasach odejścia Ojca, który staje się „Deus otiosus” – Bogiem oddalonym.
W naszej sierocej kondycji, w obliczu nieobecności Ojca, z którą musimy się zmierzyć, próbujemy przywołać Go przed nas. Poruszanie tematów biblijnych w Hollywood, szczególnie przez blockbusterowych reżyserów należy do rzadkości. W tym roku spotkaliśmy się z wyjątkowym fenomenem. Można powiedzieć, że również Hollywood zatęskniło za El Szaddaj, Bogiem Wszechmogącym, wzbudzającym zarówno podziw jak i strach. Bogiem potężnym i nieprzewidywalnym, którego działania wykraczają poza ludzką logikę i rozumienie etyki.
Irracjonalny Bóg Noego
„Noe: Wybrany przez Boga” i „Exodus: Bogowie i królowie” to dwa zupełnie różne filmy odwołujące się luźniej lub ściślej do Pięcioksięgu. Poruszając się już na poziomie języka religijnego, można powiedzieć, że „Noe” ukazuje nam relację Boga Stworzyciela do swego stworzenia, podczas gdy „Exodus” ukazuje nam osobową relację między Bogiem a jego ludem.
„Noe” Darrena Arofonskiego to epicka interpretacja zaledwie czterech rozdziałów z Księgi Rodzaju. To, czego reżyser nie znalazł w głównym źródle zaczerpnął z późniejszych interpretacji i rozwinięciach tej historii, jak np. w Księdze Henocha, gdzie możemy przeczytać o zstąpieniu na ziemię zbuntowanych aniołów. Według niej Azazel nauczył ludzi (plemię Kaina w adaptacji Aronofskiego) obróbki metali i przemysłu, przez co nastała „wielka niegodziwość i wielki nierząd”. Świat Noego to dystopia, która w przeciwieństwie do aktualnych w Hollywood trendów (choćby zeszłoroczne The Giver, Igrzyska Śmierci, itp.) nie jest umieszczona w przyszłości ale w czasie mitycznym Księgi Rodzaju. Degradacja świata i spodlenie ludzkości musi zakończyć się totalną katastrofą i ustanowieniem nowego ładu. W języku świeckim film jest jedną wielką metaforą na temat kryzysu ekologicznego i niszczeniu natury przez nieposkromione wykorzystywanie i przejadanie zasobów ziemi okraszona fanatyzmem religijnym Noego (Russell Crowe). Lud Kaina wyczerpywał surowce ziemskie i szerzył śmierć, podczas gdy Noe i jego rodzina żyli w idyllicznej komunie żywiąc się jagodami i porostami. Za Tubal-Kaina (Ray Winstone), nemesis Noego, który według Księgi Rodzaju był „kowalem, sporządzającym wszelkie narzędzia z brązu i żelaza”, doszło do schyłkowego momentu, kiedy to już niemal wszystkie zasoby zostały wyczerpane przez ludzkość. Tutaj też zapewne możnaby by szukać źródła zarzutów wobec filmu, który skupiając się na liberalnych wartościach, takich jak ekologia, pacyfizm i potępienie postępu, pomija wątek relacji z Bogiem. A jednak istnieje w „Noem” pewne przesłanie teologiczne. Jahwe jawi się jako transcendentne tajemnicze Bóstwo, utrzymujące kontakt z Noem poprzez zsyłane przez Boga znaki i sny. Ten kontakt obciążony jest groźbą złej interpretacji, pomyłki Noego. Zagrożenie to doprowadza Noego do szaleństwa: zaczyna on uważać, że Bóg nie chce, by ktokolwiek z rodu ludzkiego przetrwał potop. Opętany swym fanatyzmem pozwala zginąć uratowanej przez swego syna Chama dziewczynie Na’el. Grozi Ili, swojej synowej, żonie Sema, że zabije jej dziecko, jeśli się okaże, że to córka – by nie przedłużać rodu ludzkiego.
Aronofsky w wywiadzie mówił, że chodziło mu o pokazanie równowagi między miłosierdziem i sprawiedliwością u różnych postaci. Widać tu jednak coś więcej. Bóg Noego jest irracjonalny, jego etyka jest dla nas niezrozumiała, przerasta nasze rozumienie. To, co dla rodziny Noego jest makabryczne i nieludzkie, on przyjmuje z posłuszeństwem. Wola Boga jest całkowicie arbitralna – nie należy oceniać czy czyni on dobrze czy źle, kategorie miłości i nienawiści Go nie dotyczą. Jest to nieposkromiona moc, nieograniczona moc, majestas, przez które objawia się gniew Jahwe, orge theou. Jest to Bóg woluntarystów, którego moc nie jest niczym ograniczona, z woli którego spada z nieba ogień, z ziemi wytryskuje woda, a flora odradza się w mgnieniu oka. Jest to Pan Stworzenia w pełnym tego słowa znaczeniu.
Czyń ziemię (nie do końca) poddaną
Jednak to wcześniejsza nieobecność tego Boga spowodowała, że plemię kainowe uznało świat za całkowicie poddany ludzkości. Mamy tu niemal kalkę głosów dzisiejszych środowisk neokonserwatywnych, które zwalczają wszelkie rodzaje polityk odpowiedzialnego korzystania z surowców ziemskich i ograniczenia emisji zanieczyszczeń. Cywilizacja Tubal-Kaina to cywilizacja quasi-industrialna, niszcząca przyrodę aż do jałowej gleby i emitująca niewyobrażalne ilości odpadów. Motto potomka Kaina jest niemal wzięte z takich pism neokonserwatystów jak First Things, w którym ostatnio Maureen Mullarkey krytykując papieża Franciszka z okazji wieści o jego marcowej eko-encyklice, napisała: „człowiek nie może zniszczyć ‘Stworzenia’. To nie jest w jego mocy”. Tubal-Kain tak samo radykalnie interpretuje słowa „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną […]” doprowadzając je do absurdu. Tak jak lud kainowy staliśmy się władcami stworzenia, a nie jego użytkownikami, jednocześnie nie jesteśmy już za nie przed nikim odpowiedzialni. Tutaj człowiek jest panem stworzenia – nie Bóg. I to jest właśnie konsekwencja odsunięcia Stworzyciela od jego stworzenia. Należałoby zadać pytanie, czy konserwatyści oburzający się na new-age’owy charakter filmu nie są właśnie tymi, którzy chcą utrzymać Boga z dala od jego stworzenia. Bóg Noego jest bezwzględny w wyciąganiu konsekwencji od ludzi odpowiedzialnych za jego dzieło. Tubal-Kain jest konserwatystą, trzymającym się literalnie słów przekazanych mu przez przodków.
Bóg troszczy się o swoje stworzenie, które jest degradowane i niszczone przez upadłą ludzkość, nieposkromioną w swej rządzy. Jest On Stworzycielem Ziemi i wszystkich stworzeń, które na niej żyją, chodzą, pełzają i pływają. Jest Panem życia i śmierci. Jest jednocześnie surowym Bogiem, który wyciąga wobec ludzi konsekwencje z prowadzenia niegodziwego życia na Ziemi. Jest również Bogiem dobrym, który nagradza wiernych mu ludzi, szanujących jego stworzenie.
Jahwe jak dziecko
Bóg „Exodusu” jak i „Noego” są pod tym względem podobni. Według Junga w starszych warstwach Starego Testamentu Jahwe brakuje samorefleksji. Jego osobowość opiera się na silnej relacji z przedmiotem jego afektu. Jako istota nieświadoma, Bóg może postępować według ludzkich standardów niemoralnie, w celu osiągnięcia celu. Może niszczyć całe ludy, dokonywać czynów, które jawią się ludziom jako zbrodnicze – a to dlatego, że posiadając wszelkie cechy w sposób absolutny (czyli wraz z ich przeciwieństwami) wymyka się całkowicie naszemu osądowi.
W Księdze Wyjścia Jahwe jest potężnym, surowym i jednocześnie nieobecnym Bogiem. Jego teofanie dokonują się przez obrazy: płonący krzak, słup ognia, głos, ryk trąb. W „Exodus: Bogowie i Królowie”, w interpretacji Ridleya Scotta, otrzymujemy psychologiczną, jungowską interpretację Jahwe. Bóg komunikuje się z Mojżeszem (Christian Bale) poprzez swojego posłańca i anioła (gr. aggelos, hbr. Malak) w postaci chłopca (w którego rolę wcielił się 11-letni aktor Isaac Andrews). Ten antropomorficzny obraz oddaje psychiczny stan Jahwe Starego Testamentu, jak widzi go np. Carl Gustaw Jung. Jahwe, jako istota porywcza, uparta, irracjonalna, bezrefleksyjna (sic!) ma świadomość właśnie dziecka.
Lud Izraela jest ludem Boga, nie tylko poprzez relację jego powołania. Jest on własnością Jahwe, czy jak pisze Jung, jest „przedmiotem”, wobec którego boski podmiot się określa. Dlatego też Bóg „Exodusu” jest tak zaborczy o swój lud, który cierpiał cztery wieki niewoli.
Droga Mojżesza w „Exodusie” nie jest tą samą drogą, którą przebył Mojżesz w Księdze Wyjścia. Nie zmienia to faktu, że Mojżesz Ridleya Scotta mówi coś nam na temat dzisiejszej drodze człowieka ku Bogu, a przynajmniej ku temu, jak dzisiaj widzimy Boga. Dlatego za ważniejsze od historycznej poprawności, wierności tekstowi, czy wierności jednej spośród wielu interpretacji teologicznych, jest dla mnie alegoryczne przesłanie tej drogi. Nieudolnie naśladując „Życie Mojżesza” św. Grzegorza z Nyssy, możemy się zastanowić właśnie nad tym, co ścieżka Mojżesza mówi nam o życiu religijnym współczesnego człowieka i jego relacji z Bogiem.
W „Exodusie” otrzymujemy irracjonalny obraz Boga, który staje się wyzwaniem dla Mojżesza, reprezentującego charakterystyczny dla większości z nas dzisiaj sceptycyzm. W pierwszej części filmu dowiadujemy się, że zna on dobrze wiarę Hebrajczyków, ale traktuje to jako ciekawą wiedzę etnologiczną i religioznawczą. Nie wierzy w zabobon religii Egipcjan. Jest on wykształconym, obytym w świecie, racjonalnym człowiekiem.
Tym absurdalniej jawi się powołanie go na proroka Boga Hebrajczyków.
Spotkanie z Bogiem w Starym Testamencie wymagało oczyszczenia, puryfikacji, długoletnich poszukiwań i ascezy. W przypadku Mojżesza u Ridleya Scotta to powołanie spada na niego niepostrzeżenie i spontanicznie. Przypomina bardziej klasyczne powołania mistyczne szamana (opisane choćby przez Mircea Eliadego), niż długotrwałe i uciążliwe przygotowania do spotkania z Bogiem. Jest to nagła i zaskakująca teofania na Bożej Górze Horeb. Jednak ze względu na swe hebrajskie pochodzenie jest on nośnikiem dziedzictwa, uprawniającego go do kontaktu z Jahwe – co sugerował starszy Hebrajczyków Nun (Ben Kingsley) wyjawiając Mojżeszowi jego semickie pochodzenie.
Mojżesz wspina się na świętą górę, którą obejmuje religijne tabu Madianitów. Pada ofiarą nienaturalnego wypadku (według typologii Eliadego pod taką kategorię podpadać mogą właśnie takie zjawiska, jak uderzenie pioruna…) – w środku burzy spada na niego lawina błota i kamieni łamiąc mu nogę i ogłuszając go. W swojej ekstatycznej wizji, która następnie się pojawia, jest unieruchomiony, sparaliżowany. Poza blaskiem gwiazd i błękitnym płomieniem krzaka otacza go ciemność. Głos, który go dochodzi nie jest jednak tajemniczym głosem niewidzialnego Boga, lecz głosem chłopca. W tej kapryśnej i niecierpliwej postaci objawia się Mojżeszowi Bóg jego przodków. W następstwie tego wypadku można uznać, że spełnia już wszystkie wymogi powołania szamańskiego: kalectwo, chorobę nerwową wywołaną gorączką, spontaniczne i dziedziczne powołanie oraz przeżyte niezwykłe zjawisko (burza, wizja płonącego krzewu i malaka, sen). Życie Mojżesza, sceptycznego generała i pasterza, zostało zreorganizowane na nowo jako życie homo religiosus, który zaczyna je budować na bazie relacji z sacrum. Jego elekcja na proroka (czy szamana) nie jest uwieńczeniem jego życia religijnego, ale jego początkiem – jest to czysta inicjacja. Tym powołanie Mojżesza w „Exodusie” różni się od tradycyjnej biblijnej interpretacji jego powołania.
Tęsknota za Ojcem
Wiara Mojżesza nie jest dojrzała, ale się rozwija. Jest drogą, którą musi jeszcze przebyć. Mojżesz nie rozumie działań Boga i nie wie czego On dokładnie pragnie. Tak jak w jungowskiej interpretacji historii Hioba, tak i tu wydaje się, że Mojżesz ma większą świadomość istnienia w Bogu antynomii, niż On sam. Taki obraz Najwyższego w wizjach proroka jest wywołany wspomnianą dziecięcą przypadłość Boga,. Prawda jest taka, że Jahwe „potrzebuje” Mojżesza jak i ludu Izraela. Będąc Panem świata potrzebuje on „przedmiotu”, z którym może się związać i wobec którego może się określić. Hebrajczycy z kolei budują swoją tożsamość na kulcie Jahwe i micie powrotu do Kanaanu.
Tak naprawdę zarówno Egipcjanie, jak i Hebrajczycy reprezentują podobny stan wiary. Cuda i plagi nie sprawiają, że Egipcjanie widzą potęgę Jahwe, a Izraelici tracą wszelkie wątpliwości. Ukazuje to w pewien sposób ludzką zdolność racjonalizacji tego co się wokół nas dzieje, jak i pragmatyczny sposób myślenia. W pewnym stopniu prawie nic nie jest w stanie zachwiać naszym już uporządkowanym światem. Dlatego też ingerencja pewnego kananejskiego bóstwa niewolników w sprawy Egiptu wydaje się o wiele mniej prawdopodobna, niż bardziej „naukowe” wyjaśnienie plag, które prezentuje jeden z doradców Faraona (Joel Edgerton).
Mojżesz przez swą drogę akceptuje to, że nie będzie w stanie w pełni zrozumieć zamiarów Boga. Ich relacja buduje się na zaufaniu, pistis Mojżesza. Wiara ta wychodzi z inicjatywy Boga, jest też pewną gwarancją daną przez niego, że wypełni się Jego obietnica – wyzwolenie Izraela.
Posłaniec Boga opuszcza Mojżesza, po sporządzeniu przez niego tablic z przykazaniami. Jest to ostatnia próba, której zostaje poddany Mojżesz. Zostaje mu pozostawiony ostateczny wybór – wyrycie woli Boga w kamieniu i zachowanie jej na zawsze, albo rezygnacja. Mojżesz, po wykonaniu misji Boga, zostaje przez Niego opuszczony.
Losy Mojżesza u Ridleya Scotta, to losy człowieka wywodzącego się z kręgu religijnego, w którym obumarła wiara, podchodzącego pragmatycznie do życia i sceptycznie do wszelkich przejawów religijności. Człowiekiem, który uzyskał porządną edukację i nie widzi potrzeby uczestniczenia w zabobonnych wierzeniach Egipcjan, plemiennym kulcie Izraelitów czy Madianitów. Woli przekazać swojemu synowi wiarę w siebie i swoje zdolności niż abstrakcyjne bóstwo. Jego wizja świata zostaje poddana próbie, gdy Bóg Hebrajczyków powołuje go na swojego proroka i pośrednika. W obliczu irracjonalnego sacrum Mojżesz musi na nowo ustalić swoje priorytety i miejsce w świecie. Uczy się ufać Bogu, który jest dla niego niezrozumiały. Ostatecznie, gdy formacja duchowa Mojżesza ulega zakończeniu w chwili spisania Dekalogu, Jahwe ponownie wycofuje się z jego życia.
W przypadku obu filmów mamy do czynienia z wizją Boga przez wieki oddalonego od ludzkości, pozostawiającego ją samą sobie i pasywnie obserwującego jej poczynania. Ludzkość straciła już nadzieję w możliwość Jego ingerencji i manifestacji mocy. Pragnienie mocy i niesamowitości sacrum zastąpiła pragmatyczną religią rodu Kaina i kapłanów egipskich. Ich religijność jest niczym innym jak odzwierciedleniem dzisiejszej kondycji ludzkiej. Nawet Hollywood dostrzega tą nieobecność Boga Ojca. Czy podobną próbą zastąpienia nieobecnego Boga nie jest ostatnimi latami wysyp filmowych adaptacji uniwersów Marvela, DC i innych? Każda kolejna ekranizacja próbuje w jeszcze większym stopniu zaspokoić pragnienie wielkości, tajemnicy, lęku i egzaltacji. Potrzebujemy uczucia transcendencji, niesamowitości i numinosum, ale kiedy nowe mitologie nie wystarczają, trzeba wrócić do sprawdzonych, starych narracji, które kształtowały wyobraźnie naszych dziadów i pradziadów.