Przedstawiamy fragment debaty zatytułowanej „Niemoc pomocy”, która odbyła się 20 października w Pracowni Duży Pokój.
W debacie praktyków pomocy społecznej wzięli udział: Adriana Porowska, Marta Jabłońska oraz Andrzej Gocłowski. Spotkanie poprowadził Ignacy Dudkiewicz.
Regularnie spotykamy się z portretowaniem pomocy społecznej jako niewydolnego biurokratycznego molocha, niezdolnego do udzielania skutecznego wsparcia, wspierającego jedynie nierobów i darmozjadów. Jak wynika z różnych badań, działalność organizacji pozarządowych zajmujących się pomocą społeczną jest postrzegana pozytywnie, ale bywa też traktowana jako nieszkodliwe wariactwo. Czasem z podejrzliwością szuka się w niej drugiego dna, to znaczy ukrytych interesów i nieczystych intencji osób, które się nią zajmują. Czy państwu nie odechciewa się czasem działać w takich warunkach?
Andrzej Gocłowski: Zaczynałem pracować w roli pracownika socjalnego w roku 1995. Moim głównym celem była wówczas chęć niesienia pomocy. Kiedy ludzie pytali: „Co robisz?”, odpowiadałem: „Pomagam”. W pewnym momencie zacząłem dostrzegać, że mam coraz mniej czasu na pomaganie, bo coraz więcej pochłania prowadzenie rozrastającej się dokumentacji, niekoniecznie bardzo potrzebnej. Gdy pracowałem w Ośrodku Pomocy Społecznej dzielnicy Warszawa Śródmieście, często okazywało się, że przepisy nie pozwalają na udzielenie odpowiedniej pomocy albo że brakuje na to środków finansowych. Wtedy naprawdę odechciewało mi się pracować.
Marta Jabłońska: Nigdy nie myślę o swojej pracy w kategoriach chcenia lub niechcenia. Ja to po prostu robię. Nigdy też nie straciłam nadziei na to, że to do czegoś prowadzi. To mnie determinuje i mobilizuje w sytuacjach zwątpienia. Biurokracja, o której wspomniał Andrzej Gocłowski, jest jednak istotnym problemem. Jako EKON nie korzystamy ze wsparcia unijnego. Obawialiśmy się tego, że księgowość i administracja, która skupiłyby się na wytwarzaniu i archiwizowaniu ton metrów bieżących segregatorów z dokumentami, nie mogłyby się skutecznie zająć potrzebującym człowiekiem.
Zniechęca mnie brak zrozumienia po stronie administracji, która zasłania się biurokracją i przepisami. Okazuje się być jak ściana, nie do przebicia. A jednak wierzę w to, że da się znaleźć wyjście z każdej sytuacji, moja organizacja jest tego przykładem. Przepłakałam i przetupałam wiele godzin, ale nigdy nie zwątpiłam w to, że warto pomagać.
Adriana Porowska: Od dziesięciu lat pracuję w organizacji pozarządowej. Mój mąż prowadzi działalność gospodarczą. Gdyby nie on, nie byłabym w stanie robić tego, co robię. Mąż projektuje meble kuchenne, efekt jego pracy jest widoczny gołym okiem. Efekt mojej pracy bardzo trudno jest ocenić, czasami bywa on widoczny dopiero po wielu latach. Prowadzę schronisko dla osób bezdomnych, wspieram osoby w kryzysie bezdomności i mam do czynienia z osobami, które wielokrotnie do nas wracają. Wnioskując o przyznanie funduszy, zawsze muszę napisać, jaki będzie efekt naszej pracy. Czy wystarczającym efektem nie jest godne życie, choć jeden normalnie przeżyty dzień albo śmierć w czystej pościeli, a nie w pustostanie? Trudno to opisać na potrzeby projektu…
Patrząc na naszych podopiecznych z zewnątrz, można by dojść do wniosku, że przyszli do nas tylko po to, żeby dostać jedzenie i ubranie, a następnie móc pójść do pracy. Zanim jednak dojdziemy do momentu, w którym będą mogli normalnie funkcjonować, trzeba napisać wiele pism, wykonać mnóstwo telefonów, przeprowadzić niezliczone rozmowy motywacyjne, dokonać zapisów na terapie. Nie wspominając już o poszukiwaniu dla takiego człowieka pracy i motywowaniu go, aby raz otrzymanej pracy nie utracił. Mamy do czynienia z ludźmi, którzy już dawno stracili nadzieję. To my jesteśmy ich nadzieją, dlatego sami nie możemy jej stracić.
Czasami mam serdecznie dość, bo dostaję po tyłku od wszystkich dookoła. Zarówno od urzędników, którzy kompletnie nie rozumieją, o co mi chodzi, jak i od podopiecznych, którzy bardzo często nie pojmują tego, w jakiej rzeczywistości się obracamy.
Co wobec tego należałoby zrobić, żeby skutecznie zmienić niekorzystny wizerunek pomocy społecznej?
A.P.: Wszyscy chętnie pomagają bezdomnym zwierzętom, chorym dzieciom, osobom z niepełnosprawnościami, ale nie bezdomnym – oni są stygmatyzowani. Jedyne, co mogę to próbować zmieniać, to sposób myślenia o bezdomności. Również wśród osób, którym pomagam.
A.G.: Osoba bezdomna „generuje” problem społeczny. Jeśli ktoś taki mieszka w altance lub śpi na śmietniku, to robi się wszystko, żeby trafił do ośrodka. Po co? Wychodzi się z założenia, że pomóc jakoś trzeba, a ukryty w schronisku nie będzie się rzucał w oczy. Pokutuje przekonanie, że ośrodki pomocy społecznej pomagają głównie osobom dotkniętym patologiami – degeneratom, leniom i pijakom. A przecież ludzie są ubodzy z różnych powodów… Czy komuś tu nie zależy na robieniu czarnego PR-u? Mówiąc, że ludzie sami sobie zasłużyli na warunki, w których żyją, można usprawiedliwiać cięcie środków przeznaczonych na pomoc społeczną.
Działania pracownika socjalnego mają służyć zmianie życia człowieka, który znalazł się w potrzebie. Trzeba wpłynąć na niego i sprawić, by chciało mu się żyć w inny, lepszy sposób. Praca socjalna czy pomoc społeczna adresowana jest więc nie tylko do tak zwanych „ubogich”, ale do ludzi w ogóle, w celu podniesienia jakości ich życia. Żyjemy na jakimś poziomie, ale zobaczmy, co moglibyśmy zrobić, żeby żyło nam się lepiej.
M.J.: Wizerunek adresatów pomocy społecznej może ulegać zmianom. Na co dzień pracuję z osobami chorymi psychicznie. Pierwsze skojarzenie, jakie się nasuwa ludziom z zewnątrz, jest następujące: chory psychicznie to człowiek niebezpieczny, który może zrobić coś nieprzewidywalnego. Boję się go i nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Zaczęliśmy działalność na Ursynowie dziewięć lat temu. Z początku mieszkańcy odnosili się z rezerwą albo wręcz niechęcią do pomysłu, żeby to osoby chore psychicznie odbierały spod drzwi ich domów posegregowane śmieci. Mówili: „Oni są przecież niepoczytalni, zrobią krzywdę naszym dzieciom”. Po kilku latach, gdy po wprowadzeniu ustawy śmieciowej mieliśmy zaprzestać prowadzenia naszej działalności, w obronie EKON-u stanęli właśnie mieszkańcy Ursynowa. Tak się z nami zżyli, że zmienili swoje zdanie na temat osób niepełnosprawnych, a w szczególności chorych psychicznie.
Innym razem próbowaliśmy wprowadzić na otwarty rynek pracy grupę osób niepełnosprawnych z chorobą psychiczną. Jedna z wielkich sieci handlowych odmówiła nam zatrudnienia tych osób, tłumacząc, że „wariat na pewno porozrzuca towar po magazynie i będzie nieuprzejmy dla klientów”. W końcu udało się nam przekonać pewną osobę z centrali sieci hipermarketów, by przyjęła jednego pracownika na próbę. Obecnie w tej sieci handlowej pracuje sześciuset naszych podopiecznych, w większości są to osoby chore psychicznie. A wszystko zaczęło się od tego, że jedna osoba zgodziła się na zaproponowany przez nas eksperyment.
Wszystko jest w porządku, dopóki osoby niepełnosprawne, chore psychicznie, bezdomne pracują w ściśle określonych, zagwarantowanych przez państwa warunkach. Problem zaczyna się wtedy, gdy osoby te próbują wejść na otwarty rynek pracy.
A.P.: Zgadza się. Nawet więźniowie są lepiej postrzegani niż osoby bezdomne. Naszym projektem „Najpierw mieszkanie” chcemy pokazać, że nie ma sytuacji bez wyjścia. I że ludzie, którzy mieszkają na ulicy, w pustostanach, w altankach śmietnikowych i na klatkach schodowych, znaleźli się tam nie dlatego, że sami sobie bezdomność wybrali, ale dlatego, że nie umieliśmy im skutecznie pomóc. Są to osoby ciężko chore, uzależnione od alkoholu, mające zaburzenia psychiczne.
W Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej przygotowywany jest właśnie projekt „Emp@tia”. Zakłada on stworzenie bazy danych, w której pracownik socjalny będzie mógł sprawdzić historię osoby, która przyjdzie do niego po pomoc. Moim zdaniem świadczy to o całkowitym braku zaufania władz do pracowników socjalnych. Ostatnio ktoś mnie spytał, skąd wiem, że przychodzącemu do mnie człowiekowi należy pomóc. Do głowy mi nie przyszło, że miałabym go sprawdzać. Nawet sami pracownicy socjalni nie chcą wypytywać swoich klientów o te wszystkie rzeczy wymagane w rubrykach.
Czy kompleksową pomoc mogłaby zapewnić ścisła współpraca między organizacjami pozarządowymi, przedsiębiorstwami społecznymi a państwową pomocą społeczną?
A.P.: Nasz projekt przeciwdziałania bezdomności, skierowany do osób, które były zagrożone utratą mieszkań, udał się tylko dlatego, że współpracowaliśmy z Ośrodkiem Pomocy Społecznej. Uczestnikom nie dawaliśmy ani złotówki, mieli za to do dyspozycji specjalistów, doradców zawodowych, psychologów, prawnika. Przychodziliśmy do domów i pokazywaliśmy, jak lepiej wydawać pieniądze, jak nie marnotrawić środków, jak dostać dofinansowanie do czynszu, gdzie złożyć jaki wniosek. Nasze działania, właśnie dzięki współpracy międzysektorowej, służyły zapobieganiu bezdomności.
A.G.: Koordynacja i współpraca między organizacjami i Ośrodkami Pomocy Społecznej jest ważna. Nie jestem jednak pewny, czy konieczne jest to, by instytucje wymieniały się wszystkimi informacjami. Podam skrajny przykład: czy informacja o tym że ktoś jest nosicielem wirusa HIV, powinna zostać przekazana przez organizację pozarządową Ośrodkowi Pomocy Społecznej, czy nie?
M.J.: Wspomniano o ważnym aspekcie – o pomocy pozamaterialnej. Myślę, że żadne pieniądze nie pomogą tak skutecznie jak doradztwo. Pomoc przy kupnie chleba może być o wiele ważniejsza niż przekazane na chleb pieniądze.
To znaczy, że pomoc innym jest twórczym szukaniem wyjścia z trudnych sytuacji?
A.P.: Różnica między pracownikiem socjalnym z organizacji pozarządowej a tym, który pracuje w Ośrodku Pomocy Społecznej, polega głównie na tym, że ten pierwszy musi znać przepisy po to, żeby wiedzieć, jak je obejść, a ten drugi po to, żeby umieć je zastosować. W organizacji pozarządowej swoje działania musimy elastycznie dostosowywać do sytuacji. Nie da się na przykład przewidzieć, ile czasu potrzeba na to, aby pomóc komuś się usamodzielnić. Osoba potrzebująca może pójść na terapię i jej nie skończyć. Może też skończyć terapię, pójść do pracy, lecz później zapić. Wtedy znowu będzie wymagała pomocy. Może w międzyczasie zachorować. Wtedy, zamiast szukania pracy, należy poszukać hospicjum albo Domu Pomocy Społecznej. Zdarza się też, że szczęśliwie odnajduje się jej rodzina i podopieczny wraca do domu. Tego się nie da przewidzieć. Dlatego też kreatywność pracowników socjalnych musi być ogromna.
A.G.: Dla mnie zawsze priorytetem jest człowiek, a nie papier i biurokracja. Niestety, w ostatnich latach wiele się zmieniło. Obecnie, zgodnie z wytycznymi, powinienem większą uwagę poświęcić dokumentom niż ludziom. Na jednego pracownika w OPS przypada od sześćdziesięciu do stu klientów. Trzeba na bieżąco śledzić życie każdego z nich. Porównałbym to do śledzenia stu seriali naraz. To niewykonalne. Dlatego kreatywność pracowników socjalnych jest taka ważna.
Czy to, co robicie, jest realizacją jakiegoś obowiązku, a może czymś dodatkowym?
A.P.: Praca polegająca na pomaganiu ludziom jest dla mnie czymś naturalnym. Moi podopieczni są dokładnie tacy sami jak inni ludzie wokół – mądrzy i głupi, mili i niemili, wykształceni i niewykształceni. Od ludzi wokół różnią się tylko swoją sytuacją mieszkaniową.
M.J.: W ramach moich obowiązków w pracy muszę tylko podpisać listę obecności. Pozostałych działań nie postrzegam w ten sposób. I nie wyobrażam sobie, żebym mogła pracować gdzieś indziej lub zachowywać się inaczej.
A.G.: Praca daje mi radość. Ale jako dla zawodowca, ważne jest dla mnie również poczucie obowiązku.
Adriana Porowska jest dyrektorką Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, kierowniczką pensjonatu socjalnego „Święty Łazarz”, z wykształcenia pracowniczką socjalną.
Marta Jabłońska jest przewodniczącą zarządu stowarzyszenia „Ekon”, działającą w środowisku i na rzecz osób z niepełnosprawnością, od lat zajmuje się ekonomią społeczną i wspieraniem osób wykluczonych.
Andrzej Gocłowski jest wieloletnim pracownikiem socjalnym Ośrodka Pomocy Społecznej dzielnicy Warszawa Śródmieście (do 2012 roku), redaktorem pierwszego polskiego portalu pomocy społecznej oraz współzałożycielem Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej.