W czwartek 24 lutego rosyjskie siły zbrojne przekroczyły granicę z Ukrainą i rozpoczęły ostrzał Kijowa. Od tego czasu wiemy o śmierci kilkuset cywilów, w tym dzieci. Rosjanie zbombardowali miasta, zmuszając Ukraińców do ucieczki – do Polski trafiło już około 350 tysięcy uchodźców, a ci, którzy pozostali w Ukrainie, często spędzają noce na peronach metra czy w schronach. Władimir Putin jeszcze przed wybuchem wojny oficjalnie zaanektował obwody doniecki i ługański, zaś po niecałym tygodniu wysunął groźby użycia broni ostatecznego rażenia, czyli głowic nuklearnych. Prezydent Rosji kłamie w żywe oczy, mówiąc o zagrożeniu ze strony Ukrainy czy o nazistach i narkomanach(!) na czele ukraińskiej władzy. Naprawdę nie trzeba się głowić, by widzieć, kto jest oprawcą, a kto ofiarą.
Wilk i zając
Obraz wojny znajduje odzwierciedlenie w opinii międzynarodowej – zarówno wśród polityków, jak i zwykłych ludzi. Prócz nielicznych głosów wyjątkowo zatwardziałych prorosyjskich działaczy (a być może agentów wpływu), zdecydowana większość widzi jasno, kto tu jest skrzywdzony. Można narzekać, że polityczne decyzje przychodziły za późno, że sankcje powinny poprzedzić wojnę, a nie rozkręcać się już po jej wybuchu. Polityczni optymiści mówili o powolnych młynach demokratycznych procedur, które spowalniały działania decydentów. Inni wytykali opieszałość (zwłaszcza Niemiec) we wdrażaniu wsparcia dla Ukrainy, ale ostatecznie miało ono oczekiwaną skalę, a niekiedy ją przerosło, na przykład wraz z zapowiedzeniem przez szefową Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen zakupu broni przez Unię Europejską, co dotychczas nie miało miejsca w historii wspólnoty.
Największym zaskoczeniem jest prawdopodobnie reakcja związków sportowych takich jak UEFA, której działacze wreszcie zorientowali się, że wyświetlanie na każdym stadionie podczas meczu Ligi Mistrzów logo Gazpromu może nie być zbyt fortunnym wyborem sponsorskim, a FIFA, po której nie można spodziewać się nic ponad korupcję działaczy, prowadzącą do kuriozów w rodzaju mundialu w Katarze, podjęła decyzję o wykluczeniu Rosji z piłkarskich rozgrywek na poziomie międzynarodowym. Pal licho, że po drodze zaproponowała rozwiązanie w postaci zmiany nazwy drużyny, jak gdyby samo przechrzczenie miało zmniejszyć wstyd, ale chyba sami twórcy tego rozwiązania musieli dojść do wniosku, że to jednak pewna farsa, skoro dobę później się z niego wycofali.
Publiczna reakcja na wojnę nie pozostawia cienia wątpliwości. Nie pamiętam, czy kiedyś w tak krótkim czasie dowiedziałem tyle o prezydencie jakiegokolwiek sąsiedniego kraju, a też sam Wołodymyr Zełenski rośnie w oczach z każdym dniem – szybko ukute piękne zdanie o komiku, który stał się mężem stanu i jednocześnie pokazał, jak blisko „profesjonalnym” politykom do klaunów, zrobiło furorę. Dotychczas odbierany dwuznacznie prezydent Ukrainy wykazuje się każdego dnia wielką odwagą, której zabrakło wielu przywódcom państw znajdujących się w podobnej sytuacji: porównania z ucieczką polskich władz do Rumunii we wrześniu 1939 roku pojawiły się same. Zresztą prezydent, który podkładał głos do „Paddingtona” i to jeszcze w roli wdzięcznego niedźwiadka-uchodźcy, ma pole position do bycia lubianym. W ostatnich dniach nasłuchałem się rekordowych ilości muzyki ukraińskiej granej w radio, w internecie też Ukraina wygrywa, bo co i rusz docierają do uszu wiadomości o jej bojowych sukcesach albo o kompromitacjach rosyjskich żołnierzy (widzieliście ten czołg ciągnięty przez traktor?). Na wojnę z Rosją poszli hakerzy Anonymousa, którzy w pół godziny rozłożyli na łopatki stronę ministerstwa obrony najeźdźcy, by potem na wojskowych kanałach zakłócać sygnał techno remixem „Barki”. Krążą memy i zrozumiały dla wschodnioeuropejczyków idiom, którego nie złapią Amerykanie: Zając w barwach Ukrainy goni rosyjskiego Wilka i wygrywa. Mówiąc krótko, powszechny odbiór wojny w Ukrainie nie pozostawia nikogo obojętnym, a raczej jasno kreśli linie symbolicznego podziału na dobro i zło. Wiadomo, kto przyjaciel, kto wróg, zaś rysowanie półcieni ryzykownie zbliża się do relatywizacji czytelnych etykiet moralnych.
A co na to papież?
Wojna patriarchów
Stanowisko wobec wojny równie szybko zajęli duchowni licznych Kościołów chrześcijańskich. Nikogo nie powinno zaskoczyć błogosławieństwo, którym obdarzył Władymira Putina patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl. Rosyjskie układy Kościoła i polityki są uderzającym przykładem ścisłego sojuszu tronu z ołtarzem, który skutkuje kapitulacją tego drugiego. Moskiewski patriarcha nie ocenia władzy i od lat przyjmuje postawę pozornej neutralności, jednocześnie wyrażając wdzięczność Putinowi za rzekome konsolidowanie społeczeństwa.
Na drugim biegunie znajdują się duchowni ukraińscy. Światosław Szewczuk, arcybiskup kijowsko-halicki Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, potępia brutalność wojny i docenia odwagę żołnierzy, modląc się za armię i naród ukraiński. „Ukraińcy widzieli okrucieństwa i nieludzkość tych, którzy ich zabijają, tych, którzy wsadzają dzieci i kobiety na czołgi i osłaniają się nimi jak ludzką tarczą, by sprowadzić śmierć i zniszczenie jeszcze głębiej w serce Ukrainy” – głosił w opublikowanym w poniedziałek 28 lutego przesłaniu. Jeszcze ostrzej wypowiada się metropolita Epifaniusz, zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego, który otwarcie krytykuje słowa metropolity Cyryla. „Niestety, z wcześniejszych publicznych wypowiedzi Waszej Świątobliwości wynika już jasno, że podtrzymywanie zaangażowania Putina i kierownictwa rosyjskiego jest dla Ciebie o wiele ważniejsze niż troska o ludzi na Ukrainie, z których niektórzy przed wojną uważali Waszą Świątobliwość za swojego duszpasterza. Dlatego nie ma sensu prosić Ciebie o podjęcie skutecznych działań, aby agresja Rosji na Ukrainę ustała natychmiast” – pisał w dokumencie kierowanym do moskiewskiego patriarchy, w którym zaapelował o ułatwienie powrotu ciał rosyjskich żołnierzy do ojczyzny. Również Ekumeniczny Patriarcha Bartłomiej I już w czwartek wzywał do zakończenia wojny i powstrzymania aktów przemocy, potępiając atak Rosji na Ukrainę. Arcybiskup Konstantynopola kontaktował się również z prezydentem Zełenskim, którego zapewnił o modlitewnym wsparciu, a za słowa duchownego podziękował sam polityk. „Twoje słowa są jak ręce, które wspierają nas w tym trudnym czasie” – napisał na Twitterze.
Co powie Franciszek?
Choć przedstawiciele Kościołów rzymsko i greckokatolickiego stanowią zaledwie nieco ponad 0,5% wyznawców w Rosji, a w Ukrainie w sumie około 10%, to uwaga nie tylko katolików, jak w przypadku każdego konfliktu zbrojnego, skierowała się na Watykan i papieża Franciszka. Oczekiwano szybkiego zajęcia stanowiska. To jednak dzień po dniu nie przychodziło. Nie znaczy to jednak, że papież nic nie robił. W środę 23 lutego w trakcie audiencji generalnej Franciszek zapowiedział, że tegoroczny Popielec ma być dniem szczególnej modlitwy w intencji pokoju. „Po raz kolejny pokój wszystkich ludzi zagrożony jest przez interesy partykularne” – mówił papież, jakby antycypując wydarzenia, które miały nastąpić kilka godzin później i apelował do „przywódców politycznych, aby dokonali poważnego rachunku sumienia przed Bogiem, który jest Bogiem pokoju, a nie wojny; który jest Ojcem wszystkich, a nie tylko niektórych; który chce, abyśmy byli braćmi, a nie wrogami”.
Kolejnego dnia, gdy Rosjanie bombardowali ukraińskie lotniska, papież milczał, wzbudzając zaskoczenie komentatorów. Reakcja miała miejsce w piątek, kiedy wbrew oczekiwaniom, papież podjął niespodziewaną, pieszą wizytę do ambasady Rosji. Cel wizyty Franciszka nie jest znany, a Stolica Apostolska nie ujawniła więcej informacji na ten temat. Wieczorem Ojciec Święty zadzwonił do patriarchy Światosława, zapewniając, że „zrobi wszystko, co w jego mocy”, aby zapewnić pokój. Pytał o sytuację wiernych i duchownych, dziękując za bliskość z pokrzywdzonymi przez wojnę ludźmi. Arcybiskup Szewczuk podziękował Franciszkowi za jego wizytę w rosyjskiej ambasadzie, mając nadzieję na to, że dialog przeważy nad działaniem siłowym. W sobotę papież rozmawiał również z prezydentem Zełenskim, o czym poinformowała ambasada Ukrainy przy Stolicy Apostolskiej. Rozmowę potwierdził sam prezydent, dziękując na Twitterze papieżowi za modlitwę o ustanie walk. „Ukraińcy czują duchowe wsparcie Jego Świątobliwości” – dodawał Zełenski.
Choć wiedza opinii publicznej o działaniach papieża była raczej szczątkowa, to uwagę zwracało jedno: brak wyraźnego wskazania oprawcy i poszkodowanego. Publicyści zarzucili papieżowi posługiwanie się okrągłymi frazami. Na odczytywanie papieskich gestów wpływały również oficjalne komunikaty Watykanu, takie jak słowa kardynała Pietro Parolina, Sekretarza Stanu, który w czwartek – jeszcze przed jakimikolwiek działaniami Franciszka – mówił o „rosyjskich operacjach wojskowych na terytorium Ukrainy” (a zatem nie o wojnie), oraz wzywał „wszystkie zaangażowane strony, by powstrzymały się od jakichkolwiek działań, które spowodowałyby jeszcze większe cierpienie ludzi, destabilizację współistnienia między narodami i pogwałcenie prawa międzynarodowego”, budując niepokojącą symetrię między stronami konfliktu. Symetrię rażącą w świetle powszechnego, czytelnego odbioru rosyjskiej napaści. Nic dziwnego, że katolicy na całym świecie z niecierpliwością czekali na niedzielną modlitwę Anioł Pański, kiedy to kamery całego świata kierują się na Plac Świętego Piotra, by jeszcze przed obiadem połączyć wiernych z Ojcem Świętym i pokazać, co właściwie ma do powiedzenia o wojnie w Ukrainie.
Po modlitwie papież ponowił prośbę o modlitwę i post w intencji Ukrainy, „błagając Boga o koniec wojny”. „Kto prowadzi wojnę, zapomina o ludzkości. Nie rozpoczyna od człowieka, nie patrzy na konkretne życie osób, ale stawia ponad wszystkim partykularne interesy władzy. Oddaje się diabolicznej i perwersyjnej logice broni, która jest najbardziej odległa od Woli Bożej i dystansuje się od zwykłych ludzi, pragnących pokoju. Bo w każdym konflikcie to zwykli ludzie są prawdziwymi ofiarami, którzy własnym losem płacą cenę szaleństw wojny” – mówił Franciszek, skupiając się na losie uchodźców i prosząc o otworzenie dla nich korytarzy humanitarnych. Papież przywołał również inne trwające na świecie konflikty zbrojne, powtarzając słowa: „niech zamilknie broń! Bóg jest z budowniczymi pokoju, nie z tymi, którzy używają przemocy”. Papieskie słowa z wdzięcznością przyjął arcybiskup Szewczuk, który w poniedziałkowym przesłaniu podkreślił papieskie „ostre potępienie wojny przeciwko Ukrainie. [Papież – przyp. mój.] Potępił tych, którzy, rozpoczynając wojnę przeciwko innym narodom, walczą przeciwko własnemu narodowi. Jestem wdzięczny Ojcu Świętemu, że nas wspiera, modli się za nas i pragnie uczynić wszystko, aby tę wojnę powstrzymać”.
Mimo wszystko głód wielu katolików nie został zaspokojony. Papież znów nie powiedział nic o Rosji i Putinie.
Papieże milczą o wojnie
Pewnego uzupełnienia papieskich słów dokonał w poniedziałek ponownie kardynał Parolin, który po raz pierwszy ze strony Watykanu publicznie wymienił Rosję jako agresora. Sekretarz Stanu zapewnił o propozycji negocjacji, jakie może ułatwić Stolica Apostolska. Widać w tej wypowiedzi nową świadomość watykańskiego dyplomaty, który musiał zreflektować się po wcześniejszej budowie fałszywych symetrii. Mimo tego kilkudniowe komunikacyjne zamieszanie w watykańskiej polityce zagranicznej wywołało sporą konsternację wiernych, zarzucających papieżowi, że nie nazywa rzeczy po imieniu.
Skłamałbym, gdybym zapewniał, że nie udzieliła się ona również mi. Naturalnie oczekiwałem szybkiej reakcji papieża, którego cenię za ludzkie spojrzenie na krzywdę i otwartość na gesty określane niekiedy jako profetyczne. Tym razem takich gestów zabrakło, co budowało nie pierwsze w trakcie tej wojny porównanie z rokiem 1939 – w tym wypadku z brakiem wymienienia z imienia i nazwiska Adolfa Hitlera przez Piusa XII. I choć wiem, dlaczego w 1939 roku tego wskazania palcem nie było, i znam działania ówczesnego pontifexa ratującego Żydów, to jednak powszechna łatka papieża, który nie skrytykował Hitlera, do Piusa XII na lata przylgnęła. Takie też miałem obawy, patrząc na powolne reakcje Franciszka, rozwijającego się w swej krytyce w tempie podobnym do FIFA. Tylko czy papież właściwie kiedykolwiek takiego potępienia dokonał?
Wracam pamięcią do wojny w Syrii i nie widzę przemówienia, w którym pojawiłby się Baszszar al-Asad. Syryjski dyktator był jednak adresatem listu papieża, który prosił o ochronę cywilów i powstrzymanie katastrofy w Idlibie. Papież dążył również do powstrzymania działań amerykańskich w Syrii, czym być może uniknięto większego rozlewu krwi. Z perspektywy długodystansowej Syria znalazła się jednak pod rosyjskim wpływem politycznym, al-Asad wojnę wygrał rosyjskimi czołgami, ale nie zamierzam poddawać tego dalszej ocenie, patrząc chociażby na sytuację Afganistanu czy Iraku. Franciszek nie eskalował również sytuacji w Mjanmie, podczas pielgrzymki z 2018 roku. Zgodnie z sugestiami kardynała Charlesa Bo papież nie posługiwał się nazwą prześladowanej ludności Rohingya padającej ofiarą czystki etnicznej birmańskich władz. Franciszek spotkał się z uchodźcami, ale w rozmowie z Aung San Suu Kyi i dowódcami wojsk, choć podkreślał bolesne podziały i aluzyjnie odnosił się do dramatu uchodźców, to jednak imienia ofiar nie użył. Oba powyższe przypadki są dla mnie uderzające i dopiero po czasie zdaję sobie z nich sprawę.
Tyle tylko, że szybka kwerenda dotycząca przeszłości Kościoła ukazuje, że brak wymieniania imion agresorów bądź jednoznacznego wskazania ich ofiar jest dość powszechną papieską praktyką – jeśli już sprawcy są wskazywani, to po czasie. Paweł VI nie potępił komunistów w Wietnamie, a gdy chciał udać się do zranionego stymulowaną zewnętrznie wojną domową kraju w 1968 roku, jego pielgrzymka została powstrzymana przez tamtejsze władze. Krytykę kierował bezpośrednio wobec amerykańskich dyplomatów podczas wizyt w Watykanie. Jan Paweł II jako pierwszy nazwał wojnę w Rwandzie ludobójstwem, nie wymieniał jednak Hutu jako sprawców, skupiając się na ranie konfliktu wewnętrznego pochłaniającego niewinne ofiary. Podobnie zachował się w stosunku do wojny w Bośni: podkreślał niebezpieczeństwa nacjonalizmu, a po masakrze w Srebrenicy mówił, że „to, co dokonuje się tam na oczach całego świata, jest klęską cywilizacji. Te zbrodnie pozostaną w pamięci jako jeden z najsmutniejszych rozdziałów w dziejach Europy”. Ale – ponownie – nie wskazał sprawców.
Dzisiejsza krytyczna ocena Franciszka albo zdziwienie jego postawą nie powinno wisieć w próżni. Ma spory kontekst watykańskiej polityki i strategii dyplomatycznych. Następcy Świętego Piotra, przynajmniej w XX wieku, nie wskazywali sprawców zbrodni, lecz koncentrowali się na tragedii ludobójstwa, krytyce rasizmu i nazizmu, jednocześnie zachowując dystans wobec konfliktów, starając się nie wprowadzać dalszych podziałów.
Watykańska dyplomacja
Miarą papieskich strategii w stosunku do konfliktów międzynarodowych winna być skuteczność watykańskiej dyplomacji. Można ją mierzyć kryterium wizerunku – czy Watykan wychodzi z twarzą, używając ogólnych fraz do opisu agresji? Z pewnością nie będzie tak dla ofiar, którym grozi utrata życia, a które poszukują wsparcia dla ich racji. Nazwania krzywdy, a nie marginalizowania w imię dobrych relacji długofalowych. Poszukują czułości, z której uczyniono przymiot papieża Franciszka już na początku pontyfikatu.
Wtedy pojawia się kryterium drugie: czy taką zachowawczością ratuje się więcej żyć, czy też watykańska dyplomacja nie ma na to większego wpływu? Prawdę powiedziawszy nie umiem wymienić jej spektakularnych sukcesów, ale może wynika to z subtelności nieprzeniknionych niekiedy metod, które nie pozwalają na prześledzenie przyczynowego wpływu na zmiany polityczne.
Nie sposób oceniać sytuacji modalnych, a zwłaszcza niezaszłych możliwości, bo ostatecznie mamy do czynienia z faktami. Czy gdyby papież nazwał Putina zbrodniarzem, cokolwiek by to zmieniło pod względem zbrodni już przez Putina dokonanych? Czy można wierzyć w nawrócenie serca człowieka, który bez mrugnięcia okiem wysyła na śmierć tysiące swoich rodaków, mordując nie tylko żołnierzy, ale również cywilów, dzieci? Czy droga do pokoju wiedzie tylko przez Norymbergę dla dyktatora? Nie sposób odpowiedzieć na te pytania, bo ich stopień ogólności nie znajduje zahaczenia w żadnych aktualnych stanach rzeczy. Dowolna ocena zachowawczej postawy powinna uwzględniać nie gdybanie, lecz jej odbiór ze strony tych, którzy na wojnie cierpią. W przypadku Ukrainy zarówno arcybiskup Szewczuk, jak i prezydent Zełenski podziękowali papieżowi za jego słowa i postawę.
Ciekawsze okazuje się inne pytanie: skąd wzburzenie wobec nie dość jednoznacznych słów następców Świętego Piotra, które widać również w ostatnich dniach? To jakaś tajemnicza intuicja etyczna, która domaga się zewnętrznego potwierdzenia, że dobro jest dobrem, a zło złem. Ukazuje ona niepodważalną potrzebę oddania ofiarom tego, co im należne, czyli uznania w ich krzywdzie – nazwania tej krzywdy. Z tej perspektywy dowolna dyplomatyczna kalkulacja zblednie, bo choć w polityce trzeba mieć głowę na karku, to w chrześcijaństwie ważniejsze jest serce we właściwym miejscu.