Do spotkania między Lisińskim a Franciszkiem doszło po audiencji generalnej, na której wraz z szefem „Nie lękajcie się” pojawiły się również członkinie rady fundacji – posłanka Joanna Scheuring-Wielgus oraz warszawska radna Agata Diduszko-Zyglewska. To jasne, że wszyscy troje znaleźli się w tym miejscu i czasie za wiedzą i zgodą Franciszka oraz jego kurii. Już wcześniej zapowiadali wszak swój przyjazd i prosili o możliwość przekazania biskupowi Rzymu raportu na temat ukrywania przestępstw seksualnych w polskim Kościele. Gdy pojawili się na audiencji, sytuacja została zaaranżowana w taki sposób, by do tej rozmowy doszło.
Święte prawo ofiar
Reakcje ludzi Kościoła na gest Franciszka można podzielić na trzy główne grupy.
Pierwszą stanowią zadziwiające głosy oburzenia, oparte na domniemaniu, że papież został wmanewrowany i podpuszczony, a cała sprawa jest „polityczną hucpą”. Doprawdy, niskie mniemanie o służbach watykańskich musi mieć ktoś, kto twierdzi, że w Stolicy Apostolskiej nie wiedziano, kim są goście audiencji. Nie ukrywali oni przecież nie tylko zamiaru przekazania raportu, ale również tego, że pełnią funkcje publiczne. Wręcz przeciwnie: posłanka Scheuring-Wielgus, jak relacjonują sami inicjatorzy i autorzy opracowania, przy organizacji spotkania korzystała z paszportu dyplomatycznego.
Druga grupa to głosy równie pełne oburzenia, jednak z innego powodu. Ich autorzy nie sugerują, że papież dał się wmanewrować. Twierdzą natomiast, że jego czyny i gesty były nieroztropne. W ich mniemaniu nie powinien świadomie spotykać się z osobami tak otwarcie i ostro krytykującymi Kościół i jego hierarchów, gdyż daje im tym samym paliwo do dalszego działania.
Również oni w moim przekonaniu nie mają racji. Niech mój głos dołączy więc do grupy trzeciej: głosów wyrażających poruszenie gestem papieża oraz pokorę wobec działań i słów autorek i autora raportu. Franciszek zdaje się swoją postawą wskazywać, że nie ma znaczenia, jak ostro ofiary przestępców w sutannach krytykują Kościół – mają bowiem do tego pełne, a może wręcz święte, prawo. Mogą być też wspierane przez osoby im życzliwe, gotowe zaangażować się w ich sprawę.
Jasne, że papież mógłby uznać (i może nawet rzeczywiście uznał), że nie wszystkie sądy Lisińskiego, Scheuring-Wielgus czy Diduszko-Zyglewskiej są w pełni uzasadnione i sprawiedliwe. Najwyraźniej jednak Franciszek uważa, że ma to znaczenie zdecydowanie drugorzędne w obliczu krzywdy, jakiej źródłem byli ludzie Kościoła wykorzystujący dzieci oraz ci, którzy ich ukrywali. W szczególności zasada ta ma zastosowanie w chwili spotkania z ofiarami księży. Należy im się pokora, szacunek, pochylenie głowy i pocałunek w dłoń niezależnie od tego, jakich słów używają, by oceniać poczynania hierarchów.
Słabości usprawiedliwione i drugorzędne
Ponadto sądzę, że podobnie ostrożnie należy oceniać sam raport przygotowany przez Fundację „Nie lękajcie się” i przekazany papieżowi. Przeczytałem go uważnie po wczorajszej publikacji. Głosy przekonujące, że to opracowanie nierzetelne, stronnicze czy wręcz oszczercze, pojawiały się, zanim jeszcze tekst trafił do opinii publicznej. Owszem, można mu zarzucić kilka słabości, być może nawet poważnych, ale każda z nich albo ma strukturalne uzasadnienie, albo powinna zostać uznana za wtórną wobec istoty sprawy.
Pewna niedbałość redakcyjna to przecież kompletny pikuś wobec grozy czynów opisanych w raporcie. To, że opisywane sprawy nie są nowe, lecz w zdecydowanej większości były już szeroko relacjonowane przez media (zgoda, nie zawsze w pełni rzetelnie), również nie zmienia niczego w ich sile rażenia. Niekiedy nawet ją zwiększa, gdy uświadomimy sobie, że – pomimo ujawnienia – niektóre z nich ciągle nie doczekały się rozwiązania. Nie dziwi, że autorki i autorzy, nie mając wglądu w akta kościelne, bazują na ogólnodostępnych źródłach i opisują głównie przypadki zakończone wyrokami sądowymi. Pobieżność opisu przywołanych spraw oraz roli, jaką odegrali w nich poszczególni biskupi, zapewne również wynika z ograniczonego dostępu do źródeł oraz chęci zarysowania problemu dla papieża.
Nie ma tu więc aspiracji do stworzenia całościowego opisu skali przestępstw seksualnych i ich ukrywania w polskim Kościele. Opis taki wciąż jeszcze nie jest możliwy. Trzeba pamiętać, że również media przywoływane w opracowaniu nie dysponują takimi narzędziami ustalania prawdy co do roli kurii i hierarchów, jak prokuratura czy biskupi. Dlatego część tego raportu powiela słabości niektórych dziennikarskich materiałów, na jakich bazuje. W efekcie sprawom ewidentnym towarzyszą takie, które wciąż trwają i są bardziej niejednoznaczne; w jednym szeregu stawiane są też postawy biskupów działających w zupełnie różny sposób. Być może pewne zdania są więc niesprawiedliwe lub krzywdzące. To ryzyko, które – jak sądzę – autorki i autor tekstu podjęli świadomi systemowych ograniczeń swojej sytuacji. W tych warunkach przypuszczalnie nie mogli zrobić wiele więcej. Ale to nie oni takie warunki stworzyli. I to nie oni są w stanie je zmienić.
Trudno bowiem, by raport ten był bardziej rzetelny, pełniejszy i w mniejszym stopniu oparty na doniesieniach medialnych, gdy hierarchowie – mając znacznie większe możliwości – wciąż robią zdecydowanie zbyt mało, by rozliczyć się z tym, jak przez dekady działał Kościół w Polsce w kwestii przestępstw seksualnych. A przecież (powtórzmy to po raz kolejny) nie ma żadnych powodów, by sądzić, że działał inaczej niż Kościoły lokalne w innych krajach, w których wybuchały już wielkie afery, a kościelny autorytet lądował na bruku.
Smutne kontrasty
Wydarzenia ostatnich dni są znamienne – zarówno reakcje na gest Franciszka, jak też zarzuty wobec raportu oraz jego autorek i autora formułowane przez wielu komentatorów i komentatorek katolickich w mediach społecznościowych. Wszystko to pokazuje dobitnie, jak długa jeszcze droga przed nami, gdy chodzi o podejście do przestępstw seksualnych w Kościele. Każda z tych spraw bije po oczach jeszcze mocniej w wyniku kontrastu.
Oto Marek Lisiński, szef „Nie lękajcie Się”, zdołał się spotkać z papieżem, przekazać mu przygotowane opracowanie, spojrzeć w oczy i nawet doczekać się publicznego aktu pokory i skruchy w imieniu Kościoła wobec obrzydliwego zła, którego padł ofiarą. Przez ostatnie lata nie udało mu się zaś doprosić o spotkanie z arcybiskupem Stanisławem Gądeckim, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. Co więcej, kolejność zdarzeń każe domniemywać, że arcybiskup Gądecki rozpoczął spotkania z ofiarami dopiero pod wpływem wyraźnej presji Watykanu, a dopiero po krytyce medialnej uznał, że spotka się z więcej niż jedną osobą. Można już wprawdzie dostrzec symptomy tego, że dotychczasowe spotkania przemieniają postawę przewodniczącego polskiego episkopatu, ale to, że Lisiński szybciej dobił się do Franciszka niż do polskiego biskupa, na długo pozostanie smutnym symbolem.
Oto krytyce i dogłębnej analizie poddawane jest każde słowo z raportu przygotowanego przede wszystkim przez Diduszko-Zyglewską i Scheuring-Wielgus, podczas gdy presja samych katolików i katoliczek, by Kościół rozliczył się ze swej przeszłości, jest wciąż zbyt słaba. Podobnie jak zbyt mała jest gotowość hierarchów, by to uczynić. Krótko i brutalnie mówiąc: komuś ten raport (nie całkiem bezpodstawnie) się nie podoba? W porządku, niech więc tym dobitniej apeluje i działa po to, aby Kościół – koniecznie przy udziale przedstawicieli i przedstawicielek ofiar, osób świeckich oraz zewnętrznych ekspertów i ekspertek – przygotował własne, wyczerpujące opracowanie. Któż tego polskim biskupom broni? Nie ma innej drogi. Tylko prawdziwa jawność, realne oddanie sprawiedliwości ofiarom oraz rzeczywiste pociągnięcie sprawców do odpowiedzialności mogą być skutecznym sposobem na to, by uciąć te „ataki na Kościół” (posłużmy się na chwilę nomenklaturą, którą sam uważam za niesłuszną). Skoro potrafią tak zadziałać inne Kościoły lokalne – na przykład niemiecki – to może dojrzeje do tego również polska wspólnota?
Patrzmy na własne ręce
W procesie tym ważną rolę muszą odegrać wierni i wierne Kościoła. Również od naszego – w tym publicystów i publicystek – stosunku wobec sprawy przestępstw seksualnych popełnianych przez księży zależy, co wydarzy się dalej. Czy aby na pewno powinniśmy przede wszystkim szeroko analizować to, czy raport przygotowany przez „Nie lękajcie się” jest w stu procentach wyczerpujący i wystarczająco zniuansowany? Nie ośmieliłbym się tak czynić. Lepiej, by ludzie Kościoła również w ten sposób nie postępowali, tylko zaczęli robić to, co do nich należy. Jeśli Kościół w Polsce – oraz jego członkowie i członkinie – nie chce, by rozliczenia dokonali samodzielnie ludzie mu niechętni, niech sam zacznie działać znacznie szybciej i bardziej stanowczo niż dotąd. Inaczej nie uniknie czegoś, co będzie jeszcze bardziej bolesne niż stanięcie w prawdzie z własnej woli.
Bolesne może być też rozpoczęcie tego procesu przez Watykan. Czy gesty i słowa Franciszka podziałają na polskich hierarchów? Ciężko dziś wyrokować. Być może jednak da im do myślenia fakt, że z papieżem nawiązali kontakt przedstawiciele ofiar księży w naszym kraju? Być może na wyobraźnię polskich biskupów podziała los kolegów z Chile, którzy stracili stanowiska, gdy Franciszek poznał skalę ich zaniedbań?
Być może wreszcie zadziała na nich – i na nas – siła świadectw? Na początku synodu poświęconego przestępstwom seksualnym w Kościele biskupi i przełożeni zakonni wysłuchali pięciu ofiar wykorzystania przez księży. Jak donosi Catholic News Agency, jedną z nich była kobieta wykorzystywana seksualnie przez kapłana od 15 do 28 roku życia. Była od niego zależna ekonomicznie, a ksiądz bił ją, gdy odmawiała seksu. W tym okresie trzykrotnie zaszła w ciążę i trzykrotnie została zmuszona przez gwałciciela do jej usunięcia. Dziś czuje się, jakby jej życie było „zniszczone”, i „nie wie, co przyniesie przyszłość”.
To takie historie są istotą sprawy. To osoby pokrzywdzone powinny znajdować się w centrum naszej troski i zainteresowania. Dlatego wobec tych, którzy wytykają ludziom Kościoła konkretne zaniedbania, przewiny i przestępstwa – a zwłaszcza wobec ofiar przestępców w sutannach – przyjmijmy postawę Franciszka: pokornego szacunku dla ludzkiego dramatu, zaangażowania i odwagi. Ucałujmy ręce poszkodowanych zamiast tak dokładnie im na nie patrzeć. Spójrzmy skrzywdzonym w oczy, nie szukając w nich drzazgi.
Zgodnie z ewangeliczną zasadą poszukajmy wpierw belki we własnym oku i przypatrzmy się własnym dłoniom. A także – symbolicznie rzecz ujmując – oczom i dłoniom całej naszej wspólnoty.