Fundacja Republikańska była uprzejma wyprodukować film o wdzięcznym tytule „Lewiatan”. Jego projekcja nieomalże doprowadziła nas do łez. Zapoznawszy się z główną tezą autorów filmu, że mianowicie chrześcijaninowi nie wolno opowiadać się za państwem opiekuńczym, postanowiliśmy zmierzyć się z wybranymi fragmentami. Zaprawdę, powiadamy Wam: smaczne kąski wybraliśmy.
Alejandro Chaufen (1:16): Ekonomia nie jest nauką normatywną. Zajmuje się ona na przykład tym, co stanie się z cenami, kiedy zostanie wyemitowany dodatkowy pieniądz, nie zaś tym, czy to dobre, czy złe. Pytanie, co jest dobre, a co złe, to pytanie normatywne i odpowiadać na nie musi etyka, podczas gdy ekonomia jako nauka jest wolna od wartościowania.
Doprawdy trudno zrozumieć, w jaki sposób ktoś, kto rzekomo czerpie inspirację z chrześcijaństwa, może twierdzić, że jakakolwiek dziedzina nauk społecznych powinna być oderwana od moralności. Zarówno gospodarka (którą ekonomia się zajmuje), jak i nauka (którą ekonomia w jej ograniczonym rozumieniu jest) są wyjątkowo istotnymi obszarami aktywności człowieka, stąd też w każdym momencie powinien im towarzyszyć namysł etyczny. Nauka, która przestaje opierać się na fundamencie moralnym, staje się zdehumanizowana, a więc traci kontakt z człowiekiem, któremu przecież ma służyć. Nie należy też zapominać o tym, że ekonomia to tylko (i aż) nauka społeczna, a więc jej sądów nie należy traktować jako niepodważalnych. Zresztą skoro np. socjologia obficie wartościuje na osi dobra i zła (chociażby podczas badań patologii społecznych), to zupełnie nie ma powodu, dla którego inna spośród nauk społecznych nie powinna tego robić.
Piotr Wójcik
Paweł Dobrowolski (4:35): Wysokie opodatkowanie […] spowalnia wzrost gospodarczy. […] Porównując Polskę do innych krajów Zachodu, mówimy często, że wcale nie mamy tak wysokich podatków. Jest to bardzo błędne porównanie. Jeżeli chcemy porównywać podatki w Polsce do podatków w Niemczech czy w Szwecji, to powinniśmy brać pod uwagę ten poziom opodatkowania, który Niemcy czy Szwecja miały wówczas, gdy były na takim poziomie rozwoju, na jakim my jesteśmy dzisiaj. To było opodatkowanie o połowę, a czasami nawet więcej, niższe.
Nie ma żadnych dowodów na to, że wysokie podatki same w sobie spowalniają wzrost. Z drugiej strony, nie ma także dowodów na to, że wysokie podatki pozytywnie odbijają się na PKB. Wiele poszlak wskazuje jednak na to, że wysokie podatki wcale nie przeszkadzają w gospodarczym rozwoju. Jak dobrze wiadomo, okres powojenny był dla Zachodu czasem gospodarczej prosperity. Był to też czas wysokich podatków i wzmożonej aktywności państwa w obszarze gospodarki. Według Roberta Skidelsky’ego, średnioroczny światowy wzrost PKB mniej więcej do końca lat 70-tych wynosił 5%, tymczasem po znaczącym obniżeniu podatków w epoce neoliberalnej spadł on do około 3%. Dodajmy, że szacunki te nie uwzględniają obecnego kryzysu. Co ciekawe, w latach 1950–1987 gospodarka USA rozwijała się średniorocznie o 1,9% PKB, a tymczasem tradycyjnie wyżej opodatkowana Europa czyniła to w znacznie szybszym tempie – Niemcy 3,8%, Szwecja 2,7%, Holandia 2,5%. Nieprawdziwa jest również informacja, jakoby wówczas, gdy Zachód był na poziomie rozwoju podobnym do tego, na którym Polska jest obecnie, podatki były tam niższe. Otóż było dokładnie odwrotnie, wyraźny spadek podatków obserwujemy dopiero od pewnego czasu, a dokładnie od końca lat 70-tych. Jeszcze w latach 60-tych najwyższa stawka podatku dochodowego w USA wynosiła… 91%. W obecnych czasach wydaje się to wręcz niewyobrażalne. Wystarczy przejrzeć dane OECD, by zaobserwować, że na Zachodzie wysokości podatków wyraźnie spadają, a nie rosną, co zresztą idealnie wręcz synchronizuje się z końcem „złotej ery” szybkiego wzrostu i początkiem neoliberalnej ery niskich podatków. Przykładowo, przeciętne podatkowe obciążenie pracy w Danii w roku 1979 wynosiło 35,7%, a w roku 2004 już tylko 30,6%. W Szwecji w 1979 roku 36,5%, a w 2004 – 24%. W Wielkiej Brytanii w 1979 roku 23,2%, a w 2004 – 15,9%.
Piotr Wójcik
Lektor (5:48): Twórcom systemu opieki państwowej chodziło o zastąpienie chrześcijańskiego praktykowania międzyludzkiej solidarności i miłosierdzia państwową dobroczynnością.
Państwowy system opieki nie ma nic wspólnego z żadną „dobroczynnością”, to znaczy jednostkowym aktem dobroci. Jest natomiast rozwiązaniem, które gwarantuje uczestnikom pewne zabezpieczenia, ujęte w formie przysługujących jednostce praw. Obywatel może stać się bezrobotny, bezdomny, kaleki, chory czy opuszczony. Istnienie wielkich rzesz ludzi długotrwale dotkniętych takimi nieszczęściami może być szkodliwe dla wspólnoty, dlatego rozsądny polityk powinien przewidzieć skuteczne środki zaradcze. Nie tylko z odruchu serca, ale przede wszystkim kierując się chęcią dobrego wywiązywania się z obowiązków służby publicznej. Od momentu wprowadzania pierwszych prostych mechanizmów pomocy społecznej wnikliwsze umysły każdej epoki, jak choćby Alexis de Tocqueville, zauważały ich niedociągnięcia i wynikające z nich patologie. Prywatna fundacja, nawet tak znaczna jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, nigdy nie osiągnie regularnego poziomu finansowania, zasięgu i przewidywalności, który pozwalałby jej zastąpić publiczną służbę zdrowia czy ośrodki pomocy społecznej. Zamiast o „zastąpieniu” jednej, „chrześcijańskiej” dobroczynności drugą, „antychrześcijańską”, sensowniej chyba byłoby mówić o wzajemnym uzupełnianiu się obydwu podmiotów, prywatnej dobroczynności i publicznej pomocy społecznej. Osobiste doświadczenie solidarności z drugim człowiekiem, towarzyszące jednostkowej filantropii, jest niesłychanie cennym przeżyciem, do którego chrześcijanin powinien za wszelką cenę dążyć. Ten sam chrześcijanin powinien jednak zdawać sobie sprawę z własnych słabości i ograniczeń swoich jednostkowych działań w zderzeniu ze zorganizowaną siłą „struktur grzechu”. Rozumiał to Jan Paweł II, który w „Sollicitudo rei socialis” proponował zastępowanie ich nie oddolną dobroczynnością, ale „strukturami dobra”. Umiejętnie prowadzona polityka społeczna może być wielką pomocą w budowaniu tych struktur, a chrześcijanie, którzy się jej za wszelką cenę pozbawiają, przypominają kiepskich rzemieślników, którzy tanio sprzedają swoje narzędzia.
Kamil Lipiński
Lektor (5:58): Pierwsze świadczenia państwowe nazwane „socjalnymi” wprowadził niechętny katolicyzmowi kanclerz Bismarck. Zakres tych świadczeń stopniowo objął szkolnictwo i opiekę zdrowotną, jeszcze bardziej zaś poszerzył się później, w wyniku ofensywy XX-wiecznych totalitaryzmów.
Arcyszatani Hitler i Stalin, wraz z diabłem pomniejszego sortu Ottonem von Bismarckiem, zbudowali w nieznającej wcześniej społecznie wrażliwego ustawodawstwa Europie państwo opiekuńcze. I tak już zostało. Nasiona zła tkwią w glebie naszego kontynentu do dziś jako jedna z najtrwalszych szkód pozostałych po dwudziestowiecznych totalitaryzmach… Ciekawe, jak autorzy filmu tłumaczą sobie fakt, że w Wielkiej Brytanii zręby państwa opiekuńczego utwierdzili na początku XX wieku liberałowie pod wodzą premiera Lloyda George’a. Reformy przeprowadzone w latach 1906–1914 gwarantowały opiekę socjalną na wielu poziomach – edukacji, służby zdrowia, emerytur i zabezpieczenia klasy robotniczej na rynku pracy. Konserwatyści krytykowali je za godzenie w wolność rynku i znoszenie indywidualnej odpowiedzialności człowieka za jego własny los, a środowiska postępowe wytykały ich niedostatki. Pozostaje jednak niezaprzeczalnym faktem, że już w pierwszych latach swojego funkcjonowania reformy znacząco zmniejszyły skalę dramatycznej biedy brytyjskich robotników. I to na długo zanim świat usłyszał o NSDAP czy WKP(b). To zresztą tylko jeden z przykładów. Instytucje, które współcześnie określamy mianem „opiekuńczych”, pojawiały się niekiedy wręcz jako kontrpropozycja dla totalitaryzmu, jak stało się to w państwach Europy Zachodniej po II wojnie światowej. No właśnie. W retorycznym zapale autorzy filmu pomylili przyczyny i skutki. Bismarck wprowadził w Niemczech ustawodawstwo socjalne nie z dobroci serca (lub niechęci do Kościoła), lecz aby uniknąć społecznej zawieruchy na kształt Komuny Paryskiej. Nie zaszkodziło mu zresztą i to, że przy okazji wzrosła wydajność gospodarki. Podobnie, gdy sześćdziesiąt lat później Hitler został kanclerzem, jego głównym celem było uczynienie z państwa niemieckiego wielkiej „firmy zbrojeniowej” (co powinno przypaść do gustu twórcom filmu „Lewiatan”). Instytucje opiekuńcze tworzył niejako przy okazji, przymuszony zmęczeniem Niemców powojenną biedą, hiperinflacją i późniejszymi skutkami Wielkiego Kryzysu. Większość świata borykała się wtedy z podobnymi problemami. Kiedy w nazistowskich Niemczech zaczynały się roboty publiczne, w USA w życie wchodził New Deal Roosevelta.
Jarosław Ziółkowski
Michał Wojciechowski (7:12): Obywatele krajów zachodnich, w tym Polski, myślą, że rząd im coś daje, że państwo opiekuńcze jest dla nich ważne. To jest oczywiście niemożliwe, bo rząd niczego nie wytwarza, więc i dawać nie może. Rząd zabiera i część oddaje z powrotem. Ale tylko część.
Oczywiście rząd nie jest fabryką, która „wytwarza” fizyczne dobra. Jednakże nie znaczy to, że nie pełni on ważnej roli gospodarczej. Rząd może być bowiem bardzo skutecznym inicjatorem życia gospodarczego. Jego przewaga tkwi w tym że jego plany nie polegają prostej, jednorocznej kalkulacji w kategoriach zysku i straty, która determinuje działalność większości dzisiejszych firm. Dzięki temu może podejmować się dużych, trudnych, ale niezwykle potrzebnych inwestycji, którymi oczekujące szybkich łatwych zysków firmy nie są zainteresowane. Takie inwestycje dotyczą na przykład dotowania badań w strategicznych dla państwa dziedzinach, takich jak energetyka, obronność czy komputeryzacja. Prywatne firmy i fundusze często zaniedbują obszary, które wiążą się z dużymi kosztami i ryzykownym wyścigiem z konkurencją, wybierając zamiast nich zarabianie na obrocie kapitałem. Rząd powinien być również strażnikiem inwestycji przynoszących zyski niefinansowe. Użyteczność (ulubione słowo ekonomistów opisujące ludzkie zadowolenie) mieszkańców rośnie przecież nie tylko wtedy, gdy zwiększa się ich dochód, ale również wtedy, kiedy mogą miło spędzić czas w zadbanym dzięki funduszom rządowym (częściej samorządowym) parku. Komunikacja, edukacja, kultura – działania na rzecz zwiększenia dostępności tych dóbr na pierwszy rzut oka wydają się wydatkami, a nie inwestycjami. W rzeczywistości jednak zwiększają one kapitał społeczny, podnoszą kwalifikacje przyszłych pracowników i zmniejszają konieczne nakłady na służbę zdrowia.
Szymon Rębowski
Paweł Dobrowolski (8:15): Gdy myśleć o budżecie państwa sto, sto pięćdziesiąt czy dwieście lat temu, była to duża firma zbrojeniowa, plus trochę firm infrastrukturalnych i mała liczba urzędników. Dzisiaj budżet państwa to przede wszystkim fundusz emerytalny i w drobniejszym stopniu infrastruktura, urzędnicy oraz te wszystkie inne rzeczy, które kojarzymy z państwem – szkoły, policjanci, lekarze.
Wyliczając absurdalne „rzeczy, które kojarzymy z państwem”, autor skromnie zatrzymał się w pół zdania. My jednak pamiętamy o wielu innych niesłusznych przywilejach państwa opiekuńczego, takich jak darmowe ratownictwo czy profesjonalna staż pożarna. Prawo natury mówi przecież jasno: z nieba spada deszcz, który z łatwością ugasiłby ewentualne pożary. Jeżeli każdy będzie sam doglądał swojego mienia i w razie potrzeby je gasił, zagrożenie zniknie, a wraz z nim represyjne przepisy nakazujące instalowanie zabezpieczeń. Co więcej, spalone szkielety domów będą sprzyjały powstawaniu innowacyjnych projektów deweloperskich, które łatwo znajdą miejsce do realizacji, a przy okazji obniżą też koszty niezbędnych eksmisji. Same ofiary z pewnością potraktują oparzenia trzeciego stopnia jako zachętę do założenia własnej działalności gospodarczej. Pożary wybuchają poza tym sporadycznie, a z naszych podatków utrzymujemy całe akademie opływających w bizantyjskie luksusy urzędników. Kto wie, być może już teraz straż pożarna sama przyczynia się do większości podpaleń, zapewniając sobie łatwe miejsca pracy! Komu łezka w oku nie zakręci się na myśl o tych sprawiedliwych czasach, w których każdy, niczym mityczny Eneasz, mógł bohatersko wynosić z płonącego domu rodzinę na własnych plecach. Takie przeżycia od zawsze wzmacniały więzy z bliskimi, tak zagrożone przez współczesną cywilizację. Opiekuńcze państwo niemoralnie ograbia rodzinę z jej prywatnego strażaka-bohatera, a socjaliści „ekscytują” ją w zamian złudnym mirażem bezpieczeństwa pożarowego. Te instytucje, krwawe owoce zachłannego państwa, próbują od lat spełnić nasze coraz większe roszczenia, na czele z przerażającą wizją, niedającą się przecież zupełnie pogodzić z chrześcijaństwem: wizją wspólnoty zapewniającej wszystkim ludziom godne warunki życia. Na szczęście istnieje jeszcze alternatywa, inspirująca koncepcja państwa – dużej firmy zbrojeniowej, którego resztki obserwujemy jeszcze w takich enklawach wolności jak Rosja, Chiny i USA. Wybierzcie wolność gospodarczą. JSP.
Kamil Lipiński
Michał Wojciechowski (10:34): Obywatele słyszą stale o czymś takim jak inflacja i deficyt budżetowy. Nie wiedzą, co to znaczy. Otóż jest to jeszcze jedna, inna niż typowe podatki, forma drenowania kieszeni. […] Nie nazywa się to formalnie podatkiem, jest ukryte przed obywatelami, którzy nie wiedzą, na czym to polega. Jest też nieuczciwe wobec przyszłych pokoleń, bo deficyt budżetowy pokrywany z pożyczek, będzie spłacany przymusowo przez obywateli z przyszłości […].
W tym punkcie częściowo zgadzamy się z twórcami filmu. Wielkość wydatków rządowych generujących dług publiczny powinna zależeć od sytuacji ekonomiczno-społecznej. Niestety, nie zawsze tak jest. W ostatnich trzydziestu latach mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której dług nieustannie narastał, niezależnie od sytuacji, w której się znajdowaliśmy. Może to wywrzeć negatywne skutki w przyszłości, obciążając kosztami przyszłe pokolenia i mogąc prowadzić do bankructwa państw. W czasie kryzysu zwiększenie wydatków bywa jednak niezbędne i pożyteczne. Działanie takie pobudza bowiem popyt, a dzięki efektowi mnożnikowemu ostateczny wzrost produkcji może być kilkukrotnie większy od początkowych wydatków. Wszelkie inwestycje infrastrukturalne zwiększają popyt na pracę, materiały i półprodukty, w związku z czym można je nazwać „współczesnymi robotami publicznymi”. Pożyteczne są także te wydatki, które służą poprawieniu funkcjonowania ludzi na rynku pracy. Szkolenia podnoszące kwalifikacje pracowników zwiększają ich mobilność, zmniejszają bezrobocie strukturalne i poprawiają jakość wykonywanych usług. Pozwala to gospodarce, a co za tym idzie – społeczeństwu, zdecydowanie szybciej wyjść z kryzysu.
Szymon Rębowski
Lektor (12:58): W Polsce – kraju, w którym olbrzymia większość ludzi uważa się za katolików – jest jednocześnie zdecydowana ich większość, która opowiada się za państwem opiekuńczym, interwencjonistycznym. Działalność takiego państwa polega na obdarzaniu różnych obywateli resztkami tego, co ono im i innym obywatelom zabrało pod przymusem, a więc zagrabiło. Zachodzi tu konflikt z przykazaniami dziesiątym i siódmym Dekalogu, sankcjonującymi nietykalność własności prywatnej.
Doprawdy trudno ocenić, czy ta wypowiedź jest cyniczna, czy też po prostu głupia. Uszczegółowianie przykazania „nie kradnij” do zasady „nie pobieraj podatków wyższych niż te, które pozwolą ci utrzymać państwo sprowadzone do roli nocnego stróża”, a następnie stawianie tej zasady w centrum katolickiej nauki społecznej, w najlepszym razie świadczy o niekompetencji autorów filmu. Wbrew przekonaniom neoliberalnych ekonomistów i intuicjom uwiedzionych przez nich chrześcijan, własność prywatna nie jest święta. Jej warunkowa afirmacja, sięgająca czasów Tomasza z Akwinu, nie pozwala sankcjonować sytuacji, w której dobra są „posiadane dla posiadania”. Takimi zaś dobrami są prywatne źródła wody w okresie suszy, opatentowane leki w czasie epidemii oraz grunty miejskie służące spekulacji w warunkach głodu mieszkaniowego. Społeczna funkcja własności oraz zasada powszechnego przeznaczenia dóbr są – jak przypomniał ostatnio papież Franciszek – rzeczywistościami poprzedzającymi własność prywatną. Nie wynika stąd oczywiście jednoznaczne poparcie Kościoła dla wysokich podatków, wynika jednak przekonanie, że system podatkowy powinien być skonstruowany w oparciu o zasadę preferencyjnej opcji na rzecz ubogich, w taki sposób, by można było z uzyskanych pieniędzy finansować funkcjonowanie mechanizmów solidarności. Przypomnijmy zaś, że na gruncie katolickiej nauki społecznej indywidualna dobroczynność nie stanowi dla takich mechanizmów alternatywy. „Czy każdy gotów jest własnym wkładem wspierać dzieła i misje zorganizowane dla pomagania ubogim? – pytał w jednej ze swoich encyklik Paweł VI. – Płacić wyższe podatki, żeby władze publiczne mogły zwiększyć wysiłek na rzecz rozwoju? Drożej płacić za towary importowane, aby ich wytwórca mógł otrzymać sprawiedliwszą zapłatę?”. No właśnie, czy autorzy filmu są gotowi? A my?
Misza Tomaszewski
Stanisław Michalkiewicz (27:23): Nierówności zawsze będą, nie ma w tym nic złego. Nierówności są inspirujące. Ludzie biedni, z nizin społecznych, mają potężny bodziec do tego, żeby się wspinać do góry.
Nóż się w kieszeni otwiera. Aż chciałoby się, żeby autor tych słów na sobie samym przetestował siłę tego bodźca i skuteczność działań, które on inspiruje, zanim zacznie wmawiać go innym. Oczywiście, pewien poziom nierówności wydaje się niezbędny do tego, by gospodarka funkcjonowała w sposób efektywny, a ponadto daje się usprawiedliwić moralnie. Nie ma chyba nic złego w tym, że szef dużej firmy, ponoszący znacznie większą odpowiedzialność od swoich pracowników, zarabiał na przykład dziesięć, piętnaście czy nawet dwadzieścia razy więcej od nich. Jeśli jednak zarabia on tysiąc razy więcej, komentatorzy usprawiedliwiają to niewzruszoną logiką rynku, a my uznajemy za rzecz normalną, to znaczy, że – jak pisał Tony Judt – „w naszym obecnym sposobie życia jest coś głęboko błędnego”. Błędnego nie tylko w sensie moralnym. Zakrojone na szeroką skalę badania przeprowadzone przez Richarda Wilkinsona i Kate Pickett wykazały, że w państwach, które osiągnęły pewien poziom zamożności, natężenie niemal wszystkich problemów społecznych – problemów zdrowotnych i edukacyjnych, przestępczości, nędzy i niskiej mobilności społecznej – a wraz z nimi również wydatków niezbędnych do przeciwdziałania ich skutkom, nie daje się wytłumaczyć stopniem rozwoju gospodarczego, lecz jest wprost proporcjonalne do poziomu występujących w tych państwach nierówności. Nierówności te i związane z nimi wykluczenie społeczne mają zaś charakter strukturalny i są w coraz większym stopniu dziedziczone. W jaki sposób dziedziczona z pokolenia na pokolenie ekskluzja może motywować do startowania w konkurencyjnym wyścigu, w którym ogromna większość ról jest z góry rozdana – to chyba na zawsze pozostanie tajemnicą autorów filmu. Możemy, rzecz jasna, poprawiać sobie humor opowieściami z kategorii „od pucybuta do milionera”. W końcu popyt na nie wzrasta właśnie wówczas, gdy szanse na odmianę swojego losu są nikłe.
Misza Tomaszewski
Rafał Ziemkiewicz (32:49): Wbrew pozorom, Polacy są bardzo podobni do Amerykanów. Mamy ten sam indywidualizm w duszy, mamy tę samą niechęć i podejrzliwość względem władzy, mamy tę sama hierarchię wartości, w której na samym wierzchołku jest moja rodzina, o którą muszę zadbać. Tylko jednej jedynej rzeczy nam jeszcze brakuje, by osiągnąć ten sam sukces co Amerykanie. Amerykanie z tych wszystkich przesłanek wyciągają wniosek, że trzeba się w takim razie zorganizować, żeby patrzeć władzy na ręce i żeby się wzajemnie wspierać w zabezpieczaniu swoich wspólnych interesów.
Jest coś rozczarowującego w tym, że po nawoływaniach, by Polacy z dumą spojrzeli na swoją własną tradycję, autorzy zwracają oczy w stronę Stanów Zjednoczonych. Po co było wspominać dziedzictwo Pawła Włodkowica, by chwilę potem w USA doszukiwać się nie zgnilizny moralnej (McDonalds i MTV!), lecz źródła pouczenia dla szukającej swojej tożsamości Polski? Pośród godnych pozazdroszczenia amerykańskich wolności autorzy wymieniają, całkiem bez zająknięcia, prawo do posiadania broni. Widać do pełnego szczęścia brakuje nam już tylko kilku szkolnych masakr, bo dopiero one dowodzą, że w kraju panuje wolność. W zamyśle twórców amerykańskiej konstytucji prawo do posiadania broni miało służyć samoobronie obywatela przed rządem na wypadek, gdyby ten zaczął mieć zapędy totalitarne. Autorzy „Lewiatana” najwyraźniej przegapili moment, w którym rządy przestały stanowić najpoważniejsze źródło ucisku. Dzisiaj są nim raczej wielkie korporacje, które dysponują o wiele subtelniejszymi środkami niewolenia obywateli niż policja i więzienie. W dużej mierze odpowiadają za to hołubieni przez twórców filmu amerykańscy konserwatyści, z Reganem na czele, którzy zapoczątkowali daleko idący proces deregulacji rynków finansowych. Marzenie wolnorynkowca? Chyba nie, skoro – jak mówił w wywiadzie dla „Kontaktu” Ladislau Dowbor – dziś „737 firm kontroluje 80 procent systemu korporacyjnego na świecie. (…) Jest też ścisłe jądro – 147 firm kontroluje 40 procent całego systemu korporacyjnego. W dodatku trzy czwarte z nich należy do przeróżnych pośredników finansowych. I to ma być rynek? Rynek jest wtedy, kiedy mamy konkurencję. A to jest nowa forma imperializmu”. Mająca, dodajmy, swoje centrum w tak bardzo godnych naśladowania Stanach Zjednoczonych!
Jarosław Ziółkowski
UWAGA! W czasie wakacji internetowa odsłona „Kontaktu” będzie ukazywać się raz na dwa tygodnie – co drugi poniedziałek. Serdecznie zapraszamy do lektury!
magazyn lewicy katolickiej
Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!