fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Nie chodzi o to, czy papież wiedział

Prawda o Janie Pawle II to również prawda o jego negatywnej roli w kryzysie przemocy i wykorzystania seksualnego. Nawet jeżeli działania polskiego papieża były bezwiedne, i tak prowadziły do umocnienia wewnątrzkościelnych struktur grzechu.
Nie chodzi o to, czy papież wiedział
ilustr.: Weronika Reroń

 

„Jan Paweł II nie wiedział o skali przemocy seksualnej w Kościele. Kiedy tylko zdał sobie z niej sprawę, zaczął działać” – mówią niektórzy. „To niemożliwe, by nie wiedział” – mówią inni. Pierwsza strona jest liczniejsza i bardziej wpływowa, nic więc dziwnego, że dyskusja toczy się w dogodnych dla niej ramach. Czemu dogodnych? Otóż w tak rozgrywanym sporze problem winy polskiego papieża staje się jednowymiarowy. Obrońcy Jana Pawła II mogą skupiać się na pojedynczych sytuacjach i do znudzenia powtarzać, że Karol Wojtyła „nie wiedział” albo „nie rozumiał wagi”. A nie tak łatwo o dokumenty, które potwierdzą jednoznacznie, że i wiedział, i rozumiał.

Trzeba zmienić ramy tej dyskusji. Możemy pytać o reakcję papieża na poszczególne doniesienia, ale nie jest to kwestia jedyna ani nawet podstawowa. Najważniejsze zadanie – to zbadać problem systemowo, czyli przyjrzeć się temu, w jakiej mierze Jan Paweł II był współtwórcą uwarunkowań, które na dużą skalę sprzyjały przemocy i jej ukrywaniu.

Klerykalizm

Podstawowym źródłem plagi wykorzystania seksualnego w Kościele jest klerykalizm. Mówił o tym papież Franciszek, a w Polsce dodatkowo rzecz przedstawiła terapeutka Ewa Kusz na łamach „Więzi”, w artykule „Kultura klerykalna a pedofilia”. Wielowiekowe podłoże problemu ukazał w tym samym piśmie teolog Sebastian Duda, którego tekst „Duchowni jako aniołowie ziemscy?” prezentuje długą historię zdumiewających wyobrażeń o wyższości księży nad resztą wiernych. Ten wyniesiony status skutkuje bezkarnością prezbiterów i biskupów, z których część mogła krzywdzić dzieci lub ukrywać cudze przestępstwa, nie troszcząc się o konsekwencje.

Karol Wojtyła przełamywał pewne stereotypy związane z rolą biskupa, kardynała i w końcu papieża, nie przezwyciężył jednak klerykalizmu w Kościele. Przeciwnie – podtrzymywał marginalizację świeckich (szczególnie kobiet) w watykańskich instytucjach, a ponadto był zaprzysięgłym obrońcą celibatu. Dlaczego ta ostatnia kwestia wiąże się z kulturą klerykalną? Jak zauważył w wywiadzie dla internetowego wydania „Kontaktu” socjolog Radosław Tyrała, celibat „buduje dystans między księżmi a resztą społeczeństwa. […] Co więcej, stwarza konflikt interesów: powstaje oddzielna zbiorowość, która ma inne potrzeby i cele niż pozostałe grupy”. Być może istnieje sposób, aby zachować zasadę bezżenności i uniknąć takich konsekwencji, ale nawet przy tym założeniu konieczne byłyby bardzo poważne zmiany w kształceniu duchownych oraz w pełnionych przez nich rolach społecznych. W czasach Jana Pawła II nie toczono wystarczających dyskusji na ten temat, a zarazem polski papież bardzo mocno podkreślał rolę celibatu (między innymi w adhortacji „Pastores dabo vobis”), przez co świat kapłańskiej władzy pozostawał zamknięty i nie poddawał się zewnętrznym rozliczeniom.

Kryzys związany z przemocą seksualną nie jest jedynym efektem myślenia klerykalnego. Przekłada się ono również na inne praktyki sprzeczne z Ewangelią, takie jak życie części hierarchów w absurdalnych luksusach (wystarczy wspomnieć rezydencje Franza-Petera Tebartz-van Elsta lub Sławoja Leszka Głódzia). Systemowe ukrywanie przestępstw seksualnych, opisane choćby w zeszłorocznym raporcie z Pensylwanii, stanowi jednak najbardziej uderzający skutek klerykalizmu.

Milczenie

Kultura klerykalna jest kulturą skrytą. Ten brak jawności w szczególnym położeniu stawia kapłanów homoseksualnych, którym głośną książkę „Sodoma” poświęcił francuski dziennikarz Frédéric Martel. Co prawda analityk Catholic News Agency Andrea Gagliarducci czy szef redakcji magazynu „Famille Chrétienne” Antoine-Marie Izoard krytykowali pracę Martela za błędy rzeczowe i nadużycia w sposobie zbierania informacji, ale jak ujął to w swej recenzji Timothy Radcliffe, były generał zakonu dominikanów: „Jeśli tylko połowa z tego, co mówi [autor], jest prawdą, i tak byłoby to szokujące”.

Zarówno autor „Sodomy”, jak też inni badacze zagadnienia (na przykład jezuita Jacek Prusak, który parokrotnie przytaczał szacunki mówiące o przynajmniej 25–40 procentach gejów wśród księży) mówią o bardzo dużym odsetku homoseksualnych mężczyzn w gronie duchowieństwa. Nie znamy jego dokładnej wysokości, lecz z pewnością jest znacznie wyższy niż w ogólnej populacji. Liczne negatywne stereotypy nadbudowane na katolickim nauczaniu sprawiają zatem, że duża część kapłanów musi ukrywać istotny aspekt swej tożsamości. W najbardziej szkodliwych sytuacjach powstałe między takimi księżmi sieci kontaktów mogą być wykorzystywane do organizowania i ukrywania przemocowych praktyk seksualnych. Tkwiące w nich zło nie jest jednak wytworem orientacji samej w sobie, lecz pochodną chorej struktury władzy.

Działania Karola Wojtyły umacniały ten patologiczny mechanizm. Na przykład ogłoszony przez polskiego papieża Katechizm Kościoła Katolickiego nawołuje wprawdzie do „szacunku, współczucia i delikatności” wobec osób homoseksualnych, a także do unikania „jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji”, zarazem jednak kilkakrotnie potępia „akty homoseksualizmu”, podkreślając, że „nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej”. Katechizm pomija tu – podkreślane zarówno przez psychologię czy seksuologię, jak też przez samych zainteresowanych – doświadczenie szczęścia, miłości, bliskości, intymności i czułości, które towarzyszy wielu męskim oraz kobiecym związkom, tak samo jak często towarzyszy relacjom różnopłciowym. Luki tej nie wypełniają inne fragmenty kościelnego nauczania z czasów pontyfikatu Jana Pawła II. W takiej perspektywie geje i lesbijki jawią się jako ludzie niepełni, psychologicznie płytsi od osób heteroseksualnych. Nad destrukcyjnymi skutkami tego stereotypu dla dojrzałości księży nie trzeba się tutaj rozwodzić. A zahamowany rozwój seksualny dużej liczby kapłanów to kolejny czynnik zwiększający ryzyko wykorzystania dzieci i młodzieży.

Polski papież nominował także Josepha Ratzingera na stanowisko prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Ten zaś w 1992 roku opublikował „Uwagi dotyczące odpowiedzi na propozycje ustaw o niedyskryminacji osób homoseksualnych”. Tekst stwierdza wprost, że ograniczanie praw tej grupy jest „nie tylko dopuszczalne, ale konieczne”. Oprócz adopcji dzieci wymienia przy tym „służbę wojskową”, „zatrudnienie nauczycieli lub trenerów sportowych” oraz „wynajmowanie mieszkań przez prywatnych właścicieli”. Dowiadujemy się nawet, że „ustawodawstwo uznające homoseksualizm za powód do domagania się praw mogłoby w praktyce zachęcić osoby o skłonności homoseksualnej do ujawniania jej”. Płynie stąd całkiem przejrzysta sugestia: jeżeli jesteś wierzącym gejem (lub lesbijką), ukrywaj przed innymi prawdę o sobie. A jeżeli ją ujawnisz, nie dziw się, że nagle zaczniesz być źle traktowany.

Świadomość tego, że dyskryminacja homoseksualnych księży była jednym z powodów plagi wykorzystania i przemocy, formuje się w Kościele powoli. W ślad za Janem Pawłem II i jego otoczeniem wielu nadal chciałoby podtrzymywać tę błędną moralnie i zarazem nieskuteczną praktykę. Tymczasem z licznych raportów i publikacji naukowych wiadomo, że – powtórzmy – orientacja seksualna sama w sobie nie jest przyczyną żadnych nadużyć. Wskazują na to między innymi wyniki badań zleconych przez amerykańskich i niemieckich biskupów, podsumowane w dokumentach „The Causes and Context of Sexual Abuse of Minors by Catholic Priests in the United States” oraz „Sexueller Missbrauch an Minderjährigen durch katholische Priester, Diakone und männliche Ordensangehörige”. W rekomendacjach tego drugiego raportu czytamy nawet, że należy ponownie i pilnie przemyśleć obowiązujący od 2005 roku formalny zakaz wyświęcania gejów na księży.

Tak jak w całej kulturze klerykalnej, ukrywanie prawdy było i wciąż jest problemem, a nie rozwiązaniem.

Nieufność

Przesunięcie akcentu z indywidualnego tuszowania przestępstw na systemowe prawidłowości nie oznacza, że powinniśmy lekceważyć te przypadki, w których – według wszelkiego prawdopodobieństwa – pewne informacje rzeczywiście do papieża docierały. Jeden z nich opisuje Thomas P. Doyle w artykule „Records show that John Paul II could have intervened in abuse crisis”, który ukazał się w katolickim piśmie „National Catholic Reporter”. Amerykański dominikanin, bardzo zasłużony w walce z wykorzystaniem dzieci i młodzieży, wspomina, jak w połowie lat 80. pracował w ambasadzie watykańskiej w USA. Skierował wtedy do Rzymu raport o przestępstwach księdza, który niebawem jako pierwszy kapłan w Stanach Zjednoczonych miał zostać skazany za molestowanie. Ze Stolicy Apostolskiej nadeszły informacje, że papież zgodnie z otrzymaną prośbą skieruje do Filadelfii swojego wysłannika – najwidoczniej jednak nie był on bardzo pomocny, skoro Doyle nazywa go „pomyłką”. Potem dominikanin przesłał jeszcze kopię szerszego raportu, w którym wraz z pozostałymi autorami apelował do amerykańskich biskupów o podjęcie niezbędnych działań. Rozmawiał też z Silviem Oddim, prefektem Kongregacji do spraw Duchowieństwa, który obiecał osobiste przekazanie sprawy papieżowi. Ale później w Watykanie zapadło milczenie.

Musiała minąć niemal dekada, by Jan Paweł II udzielił amerykańskim biskupom indultu (zezwolenia na odstępstwo od pewnych przepisów prawa kościelnego) mającego częściowo zmienić sposób traktowania przestępstw seksualnych. A dopiero w 2001 roku wystosował list apostolski „Sacramentorum sanctitatis tutela”, wprowadzający w całym Kościele nowe normy w sprawie przemocy i nadużyć (skądinąd niejednokrotnie łamane przez polskich biskupów i przełożonych zakonnych, którzy nie zawsze informowali Watykan o przypadkach prawdopodobnego – lub nawet potwierdzonego! – wykorzystania). Zasady te stanowiły pewien krok naprzód, jednak wbrew próbom obrony papieża przez jego byłego sekretarza Stanisława Dziwisza trudno uznać działania Jana Pawła II za dostatecznie stanowczą i szybką reakcję. Kardynał Dziwisz nie jest zresztą w tych sprawach autorytetem, skoro w dość zgodnej opinii krytyków był jednym z głównych filtrów blokujących dopływ informacji do papieskiego ucha.

Także przy innych okazjach papież dawał wyraz nieufności względem poszkodowanych. Zbywał na przykład zarzuty wobec oskarżanego przez szereg osób arcybiskupa wiedeńskiego Hansa Hermanna Gröera. W 1995 roku w liście do austriackich hierarchów Karol Wojtyła wprost odniósł się do „brutalnych ataków na honor” duchownego, porównując je do „niesprawiedliwych oskarżeń”, których ofiarą padł sam Jezus. W roku 2003 polski papież znów stał się sprawcą zgorszenia. W kondolencjach po śmierci arcybiskupa (którego wina była już od dawna oczywista dla opinii publicznej) stwierdził, że Gröer pełnił swoją posługę „z wielką miłością dla Chrystusa i Jego Kościoła”, oraz wyraził nadzieję, że zmarły „otrzyma wieczną nagrodę, jaką sam Pan obiecał swoim wiernym sługom”. Z podobnym skandalem mieliśmy do czynienia rok później w przypadku Amerykanina Bernarda Lawa. Ten doszczętnie skompromitowany purpurat nigdy nie poniósł realnej odpowiedzialności za tuszowanie przestępstw seksualnych. Przeciwnie, papież powierzył mu symboliczne, lecz prestiżowe stanowisko archiprezbitera bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie.

Analogicznie postępował Jan Paweł II w sprawie niesławnego Marciala Maciela Degollado. Jak ujawnił kardynał João Bráz de Aviz, prefekt Kongregacji do spraw Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, o jego pedofilskich skłonnościach po raz pierwszy powiadomiono Watykan jeszcze w 1943 roku. Długa historia zarzutów wobec założyciela Legionu Chrystusa nie przeszkodziła papieżowi w spotkaniach i współpracy z nim. Nie powstrzymała też Karola Wojtyły przed publicznymi pochwałami, w tym przed nazwaniem Maciela w 1994 roku „skutecznym przewodnikiem młodzieży”. Niewiele zmieniło się w roku 1997, gdy w tekście Geralda Rennera i Jasona Berry’ego w amerykańskim dzienniku „The Hartford Courant” dziewięciu mężczyzn oskarżyło Maciela o przestępstwa seksualne. Dopiero gdy Jan Paweł II już umierał, za sprawą Josepha Ratzingera mogło rozpocząć się śledztwo, które zakończyło się skazaniem meksykańskiego kapłana na spędzenie ostatnich lat życia w odosobnieniu. Nigdy natomiast nie otrzymał on wyroku więzienia ani nawet nie został usunięty ze stanu kapłańskiego. Dokładnie tak samo jak Law i Gröer.

Obrońcy Karola Wojtyły najchętniej przemilczają te niewygodne fakty. Jeśli już muszą się do nich odnieść, tłumaczą: Jan Paweł II nie wiedział, nie rozumiał, nie był informowany przez współpracowników. W wielu wypadkach może to być prawdą, jednak nawet gdyby było nią w każdej ze spraw, to i tak papież ponosiłby znaczną odpowiedzialność jako zwierzchnik całego Kościoła łacińskiego. Dla porównania: jeżeli w którymś z polskich ministerstw wybuchłby skandal związany z niemoralną działalnością wiceministra i grupy podwładnych (to naturalnie czysto hipotetyczny przykład), nie zadowolilibyśmy się ich dymisjami. Od szefa resortu również oczekiwalibyśmy wyjaśnień i rozliczeń. A przecież były i takie skandale (jak sprawa Gröera), o których Jan Paweł II z całą pewnością wiedział dość, by móc zlecić poważne postępowanie i dogłębnie wyjaśnić sprawę. Jeżeli wolał odwrócić wzrok, to tym bardziej należy mówić przynajmniej o zawinionej ignorancji.

Zawód

Dlaczego papież dokonywał takich, a nie innych wyborów? Jednej z odpowiedzi udziela profesor Arkadiusz Stempin – historyk, politolog, watykanista, profesor Wyższej Szkoły Europejskiej imienia księdza Józefa Tischnera. Jego głośny tekst w portalu Wirtualna Polska, „Jan Paweł II wiedział o pedofilii w Kościele”, mimo tytułu koncentruje się na mechanizmach systemowych. Pokazuje, jak ukształtowana w PRL wiara Karola Wojtyły w „jedność [Kościoła] wobec opluwania przez komunistów” splotła się z kulturą klerykalną, symbolizowaną przez tajną instrukcję „Crimen sollicitationis”. W rezultacie ani polski papież, ani wybierani przezeń współpracownicy (w niniejszym numerze „Kontaktu” szerzej pisze o nich Sebastian Duda) nie ufali relacjom o przestępstwach seksualnych, nie rozumieli cierpienia pokrzywdzonych i nie chcieli wyciągać konsekwencji wobec sprawców. Zwłaszcza takich konsekwencji, które wiązałyby się z zaangażowaniem niezależnego, świeckiego systemu prawnego.

Wszystko to może być wyjaśnieniem, ale nie usprawiedliwieniem. Jan Paweł II nie był dobrym carem otoczonym przez złych bojarów. Był przywódcą, który niestety przyczynił się do katastrofy przemocy i wykorzystania, stanowiącej być może najcięższy kryzys Kościoła od czasów reformacji. Gdyby podjął lepsze decyzje, mniej dzieci zostałoby zgwałconych i na inne sposoby skrzywdzonych, a więcej przestępców – tak prezbiterów, jak i biskupów – odpowiedziałoby za swe winy. Bo przecież Karol Wojtyła nigdy nie zrobił nic, by ukarać hierarchów, którzy na całym świecie ułatwiali sprawcom kolejne zbrodnie. Być może „nie wiedział”, ale jakie ma to znaczenie, skoro w pewnych przypadkach najwyraźniej nie chciał wiedzieć, a w innych sprawach zawodzili jego nominaci (także wówczas, gdy pod koniec życia podejmował już zapewne coraz mniej samodzielnych decyzji).

Polski papież ma swoje zasługi w różnych dziedzinach, od dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego po akcesję Polski do Unii Europejskiej. Nie mogą one jednak chronić go przed krytyką, i to nie tylko tą dotyczącą wykorzystania seksualnego. Poważnego potraktowania i dyskusji domaga się między innymi nieprzejednane podejście Jana Pawła II do antykoncepcji, które w trawionych wirusem HIV państwach Afryki było sprawą życia i śmierci. Nie bez powodu nawet część kardynałów (Kanadyjczyk Jean-Claude Turcotte, Ghanijczyk Peter Turkson, Nigeryjczyk John Onaiyekan i inni) deklarowała, że użycie prezerwatyw bywa moralnie uzasadnione.

Kontrowersji związanych z pontyfikatem Karola Wojtyły jest wiele. Rozmowa o nich może być trudna, zwłaszcza po (w moim przekonaniu przedwczesnej) kanonizacji. Oficjalne uznanie Jana Pawła II za świętego stworzyło wokół niego aurę bezgrzeszności, a przecież nie ma ona teologicznego uzasadnienia. Świętymi mogą zostawać ludzie, których ziemskie życie było głęboko dwuznaczne (albo którzy nawrócili się w ostatniej chwili, jak łotr na krzyżu). Dlatego ta trudna dyskusja nie powinna odrzucać nawet ortodoksyjnych katolików i katoliczek. Tym bardziej że bez niej nie dotrzemy do prawdy, która – jak powiedziano – nas wyzwoli.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×