fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Nie chcę waszej litości. Chcę waszej miłości [Świadectwo homoseksualnego katolika]

Życie geja-katolika nie jest łatwe. Nie mówię, że jest trudniejsze od życia samotnej matki, bitej żony, rozwodnika, molestowanego dziecka. Nie, nie jest. Jest po prostu trudne. I nie silę się na porównania, bo nigdy nie byłem i nie będę rozwodnikiem, samotną matką ani bitą żoną. Ale wy nigdy nie będziecie mną. I wiecie, nie chcę waszego współczucia czy litości. Chcę waszej miłości.
Nie chcę waszej litości. Chcę waszej miłości [Świadectwo homoseksualnego katolika]
zdjęcie w domenie publicznej, autor: AnRo0002, źródło: Wikimedia Commons

Publikujemy świadectwo katolika będącego osobą homoseksualną. Jednocześnie zapraszamy na debatę „Koszt bezdomności w Kościele” z udziałem prof. Bogdana de Barbaro oraz jezuity Jacka Prusaka. 24 października, 18.00, Instytut Socjologii UJ, ul. Grodzka 52 w Krakowie. Więcej szczegółów tutaj.

Własne świadectwa poczucia bezdomności w Kościele można przesyłać na adres: odzyskajmynaszkosciol@gmail.com. Jest to skrzynka pocztowa założona przez organizatorów niedawnego protestu pod kurią krakowską.

Sytuacja jest trudna, ponieważ na wadze położone są dwa odważniki pochodzące z różnych kategorii, dlatego też nie da się ich porównać. Jeden odważnik to system wartości (cały konglomerat złożony z wiary, przykazań, tradycji, nakazów, zakazów i innych wyznaczników moralnego postępowania), drugi – orientacja. Niektórzy mówią „preferencja seksualna” i mylnie utożsamiają preferencję z wolnym wyborem. Nie pamiętam momentu, w którym postanowiłem, że zostanę pedałem. Pamiętam jednak moment, w którym zdałem sobie sprawę, że jestem homoseksualistą (niuanse stylistyczne, prawda?). Słowo „preferencja” pochodzi od łacińskiego czasownika „praeferre” i oznacza „nieść z przodu, przed sobą”. Ja niosę przed sobą swoją orientację seksualną, a za sobą, na plecach, dźwigam krzyż.

Życie katolika-geja to ciągła walka

Wiesz, kiedy się wychowujesz w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku w stosunkowo niewielkiej miejscowości – w czasach, gdy internet był słabo dostępny, społeczeństwo za to dość konserwatywne –  i zaczynasz sobie zdawać sprawę jako nastolatek, że bardziej zwracasz uwagę na mężczyzn niż na kobiety, masz poczucie osamotnienia. Myślisz sobie: pewnie jestem jedyną taką osobą w okolicy. Bo homoseksualizm znasz (o ile znasz) z telewizji, że jest gdzieś tam daleko, ale nie tu, nie w Polsce, nie w twoim mieście. Potrzeba wiele wysiłku, żeby przyznać to najpierw przed sobą, a potem przed najbardziej zaufanymi osobami, że właściwie to chyba jesteś gejem. I wtedy twoja przyjaciółka mówi ci: „O matko, jak w filmie, będę mieć kumpla geja i będziemy rozmawiać o przystojnych facetach!”. Tak. Tylko życie to nie produkcja hollywoodzka.

Życie katolika geja to ciągła walka. Bo z jednej strony myślisz sobie: kocham Boga, chcę wyznawać wartości chrześcijańskie, a drugiej: ale chciałbym też spełniać się w życiu, mieć kogoś bliskiego, najbliższego, z kim mógłbym dzielić troski i mnożyć radości. Taki antagonizm występuje pewnie też u osób heteroseksualnych, tylko w przypadku gejów to raczej konflikt tragiczny, z którego nie ma dobrego wyjścia.

W domu pojawia się stały dostęp do internetu, a wraz z nim próba szukania swojej tożsamości. W końcu odnajdujesz portal randkowy dla homoseksualnych mężczyzn. Poznajesz tam paru kumpli, są z daleka, ale dobrze wam się rozmawia. Dowiadujesz się, że inni borykają się z podobnymi problemami, że też nie mają z kim porozmawiać o tym, że czują inaczej niż wszyscy dookoła. I poznajesz jakiegoś faceta, rok starszego. Studiuje. Dobrze się dogadujecie, czujesz poryw serca. On wsiada do samochodu, przyjeżdża do twojej miejscowości i chodzicie na spacery. Jesteś przed maturą, więc łatwo ci powiedzieć: „Idę z psem na spacer, bo mam już dość nauki, muszę się przewietrzyć”. Rycerz na białym koniu, który cię rozumie, który cię pocieszy, przytuli, przy którym czujesz się wreszcie sobą, koherentną jednością. Bo on też jest katolikiem, gorliwym. Planuje zmienić studia, iść na teologię. Rozmawiacie o wierze, o tym, jak sobie radzić z wartościami chrześcijańskimi i orientacją homoseksualną.

Pozostaje gorzka samotność

Idziesz w końcu na studia do Krakowa. Związek zaczyna się psuć, nie jest kolorowo. Nie wyszło. Z różnych przyczyn, ale głównie dlatego, że rycerz na białym koniu okazał się koniem na białym rycerzu. Przechodzisz załamanie, jest słabo. Próbujesz znów odnaleźć siebie. Powoli, krok po kroku dochodzisz do wniosku, że jedynym rozwiązaniem tej patowej sytuacji jest samotność. „Jestem powołany do samotności” – mówisz. Ale naokoło ciebie ludzie wchodzą w związki, biorą śluby i raz na jakiś czas, czasem niewinnie, czasem celowo, ktoś zapytuje: „A ty? Masz kogoś?”. Odpowiadasz: „Nie, wiesz, ja jestem powołany do samotności”. I przez dziewięć lat powtarzania tego jak mantry w końcu wyzbywasz się wszelkich uczuć indywidualnych. Dajesz się porwać w wir pracy. Znajdujesz sobie coraz to nowe zajęcia, tylko po to, żeby nie siedzieć zbyt długo w domu i nie roztrząsać tego, że ktoś ci się spodobał: przystojny, inteligentny. Nie, odrzucasz tego typu myśli, wtłaczasz do głowy zdanie: „Jestem powołany do samotności”.

W pewnym momencie myślisz sobie, że może w Kościele jest twoje miejsce. No właśnie, skoro nie w związku (bo nie wolno), to może w Kościele… Wstępujesz do jednego z zakonów. Jedziesz na rekolekcje powołaniowe, potem idziesz na pierwszy tydzień do klasztoru, żeby poczuć, o co w tym chodzi, rozeznać powołanie. I tam ktoś ci uświadamia, że to nie jest dobra droga. Że próbujesz uciec. Bo przyznajesz się do tego (głównie przed samym sobą), że jedną z motywacji wstąpienia do zakonu jest to, żeby nie być samotnym, a jednocześnie żeby ograniczyć swoje „preferencje seksualne”. Bo przecież złożysz śluby czystości, a śluby są święte, one cię utrzymają w ryzach. Na szczęście dominikanie są mądrzy i delikatni. Jeden z ojców tłumaczy ci, że nie tędy droga.

Więc wracasz do świata i mówisz sobie znów: „Tak, jestem powołany do samotności”. Nie możesz być z kobietą, bo to wbrew twojej naturze, to byłoby kłamstwo, taki związek nie ma racji bytu. Więc nie założysz rodziny (a rodzice i wujkowie tylko przebierają nogami w oczekiwaniu, aż na świat wreszcie przyjdzie twój potomek). Nie możesz wstąpić do zakonu, bo to nie twoja droga, zresztą bycie homoseksualistą jest w ogóle jedną z podstawowych przeszkód formalnych. Nie możesz też być w związku z mężczyzną, bo to niezgodne z wyznawanym przez ciebie systemem wartości. Więc co ci pozostaje? Samotność. Gorzka niestety, bo nie pochodzi w pełni z twojego wyboru. To znaczy, jasne, wybierasz ją, bo taką drogę uważasz za słuszną, ale z drugiej strony… jaki to wybór, jeśli to jedyna droga, a przynajmniej takie masz głębokie przekonanie?

Nie wyjdę z szafy

Stoję więc na granicy dwóch światów. Światów, które rozpoczęły ostatnio srogą wojnę. Po jednej i drugiej stronie są „moi ludzie”. Raz na jakiś czas mam ochotę wyjść wreszcie z szafy i odetchnąć świeżym powietrzem. Bo większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że siedzenie w tej szafie jest strasznie niewygodne. Wyobraź sobie taką sytuację:

Jesteś gejem, ale żyjącym za zamkniętymi drzwiami z obawy przed innymi (por. J 20, 19). Siedzisz sobie na imprezie, gdzieś w pubie, i nagle ludzie zaczynają sypać dowcipami. Wśród nich królują dowcipy o pedałach, wiesz dobrze, jakie one są, nie muszę ich cytować. Wszyscy się śmieją, więc i ty się śmiejesz, bo przecież nikt nie może poznać, że jakoś cię to boli, jeszcze zaczną się domyślać. Potem rozmowa schodzi ogólnie na homoseksualizm, dajmy na to komentarze do obecnych wydarzeń. Przysłuchujesz się tej rozmowie, próbujesz wejść w dyskusję, ale nie możesz w pełni powiedzieć tego, co myślisz, bo to by oznaczało odkrycie się przed resztą. No więc na przykład wychodzisz na papierosa albo idziesz do baru, żeby nie musieć włączać się w te rozmowy. A w drodze myślisz sobie: „Ja im nigdy nie powiem, kim jestem, bo oni tego nie zaakceptują, a ja za bardzo ich lubię, żeby tracić z nimi kontakt. Chyba wystarczy już, że jestem singlem z quasi-wyboru, nie chcę się pozbawiać również towarzystwa”.

Wiem, że wielu znajomym pewnie nigdy nie powiem, że jestem gejem. Zarówno z troski o nich (nie chcę, żeby czuli niesmak, bo na przykład nocowaliśmy razem w jednym pokoju albo przebieraliśmy się przy sobie), jak i z troski o siebie (nie chcę zostać bez znajomych, nie chcę iść z nimi na wojnę, nie chcę się musieć tłumaczyć albo wysłuchiwać tego, dlaczego powinienem iść się leczyć, bo przecież homoseksualizm to choroba).

Na szczęście większość z nich to mądrzy ludzie i prawdziwi wyznawcy miłości Chrystusowej, więc opisana wyżej scena raczej się nie zdarza. Nie są agresywni, nie opowiadają wulgarnych dowcipów, nie mają chyba tendencji do wysyłania kogokolwiek na przymusową terapię. Choć zdarza im się niesmacznie zażartować. Nie winię ich za to, niektóre dowcipy są naprawdę zabawne. Te o blondynkach również. Ale czasem to ukłuje. Raz lżej, raz mocniej. Różnie bywa.

Nie wyjdę z szafy również z racji zawodu. Nauczyciel pedał. Kto takiego przyjmie do pracy? Będzie demoralizował młodzież, edukował ją seksualnie, a na lekcjach pewnie będzie pokazywał pornografię. I żadna matka nie pośle do mnie swojego syna na dodatkowe lekcje, zwłaszcza sam na sam. Bo przecież wiadomo, że przez pedałów przemawia wyłącznie chuć, pewnie zwłaszcza do młodych chłopców.

I nie wyjdę z szafy także dlatego, że jestem katolikiem. Mało tego, katolikiem dość mocno związanym z różnymi kręgami kościelnymi. Myślę, że po objawieniu światu tego, kim jestem, mógłbym nie zostać już zaproszony do współpracy.

Czy warto testować przyjaźń?

Mówisz, że za mało ufam ludziom? Ufam im, bardzo. Kocham ludzi, bo ludzie zostali stworzeni przez Boga, którego również kocham. Tylko że ludzie to nie Bóg, choć czasem lubią się za Niego uważać. Ludzie mają swoje za uszami. Ludzie mają swoje przekonania i uprzedzenia. Ludzie krzywdzą innych ludzi, czasem świadomie, czasem nieświadomie. Być może jestem zwykłym tchórzem. Lubię jednak myśleć, że staram się ograniczać ryzyko. Nie ma sensu poddawać testowi czegoś, co testu nie wymaga. Zwłaszcza nie warto testować przyjaźni. A przynajmniej nie w taki sposób.

Są pewne, niewielkie, grupy osób, przy których mogę się czuć bardziej swobodnie. My, geje, mamy też swoje małe getta, gdzie możemy przyjść i strzepnąć z siebie te tony tynku, którym się oblepiamy codziennie. I nie, nie są to wyłącznie kluby porno z darkroomami, w których można złapać HIV. Są też normalne bary. Czasem spotykam tam kogoś, kogo kojarzę, na przykład z uczelni. Wymieniamy się milczącym spojrzeniem, bo nigdy jeden drugiego nie podejrzewał, że też jest gejem. Siadam przy barze, zamawiam piwo, wino, gin z tonikiem lub cokolwiek, wypijam, wychodzę na szluga i czuję, że choć jestem samotny, to jednak są miejsca, w których czuję się akceptowany. To wzmacnia poczucie bezpieczeństwa, a wiemy, że bezpieczeństwo jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka.

Tak, życie geja-katolika nie jest łatwe. Nie mówię, że jest trudniejsze od życia samotnej matki, bitej żony, rozwodnika, molestowanego dziecka. Nie, nie jest. Jest po prostu trudne. I nie silę się na porównania, bo nigdy nie byłem i nie będę rozwodnikiem, samotną matką ani bitą żoną. Ale wy nigdy nie będziecie mną. I wiecie, nie chcę waszego współczucia czy litości. Chcę waszej miłości.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×