Mówi się niekiedy o tych czterdziestu dniach jako o czasie wyjścia na pustynię. Na pustynię, to znaczy w miejsce odosobnienia, które jest zarazem miejscem próby. Nic zatem dziwnego, że na pierwszą niedzielę Wielkiego Postu przypadają właśnie te fragmenty Ewangelii, które opowiadają o kuszeniu Jezusa (Mt 4,1–11, Mk 1,12–13, Łk 4,1–13). Jezus spędza na pustyni czterdzieści dni, podobnie jak czynili to przed nim Mojżesz (Wj 34,28) i Eliasz (1 Krl 14,8). „Jeden kształtujący struktury, a drugi wykuwający serca i dusze ludu Izraela” – dopowiada ojciec Józef Wrzesiński. Jeszcze do tego wrócimy.
Pustynia jest bardzo pojemną metaforą, a metafora – podobnie jak miłość u świętego Pawła – zniesie wszystko. Łatwo więc psychologizującym duszpasterzom klasy średniej estetyzować doświadczenie postu. Sprowadzić je do poziomu ćwiczenia woli, treningu osobowości albo innych mniej lub bardziej narcystycznych praktyk. Można jednak również – trzymając się możliwie daleko od duchowego coachingu, a możliwie blisko tekstu Ewangelii – popełnić inny błąd: potraktować post jako czas przeznaczony przede wszystkim na bycie samemu ze sobą. Bo po cóż innego wychodzić na pustynię?
Jałmużna, która skraca dystans
Podobną perspektywę – nazwijmy ją „perspektywą izdebki” – zdaje się zarysowywać Jezus w Kazaniu na Górze (Mt 6,1–18). Wzywając do jałmużny, modlitwy i postu, trzy razy napomina, by praktykować je w skrytości. Ale przecież nie dlatego masz dawać jałmużnę w skrytości, żeby „Ojciec twój, który widzi w ukryciu, oddał tobie”. Jałmużna, o której myśli się w kategoriach inwestycji, nie jest żadną jałmużną. Podobnie zresztą jak modlitwa, która nie jest przecież praktyką teurgiczną, lecz stanowi wyraz pozostawania w relacji z Bogiem. Zaryzykujmy odmienną interpretację. Post jest czasem odbudowywania nadwyrężonych przez egoizm relacji międzyludzkich. Udzielamy innym tego, czego odmawiamy sobie. Gdyby nasza jałmużna była inwestycją w nasz własny status („strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, żeby was widzieli”), zwiększałaby ona, nie zaś zmniejszała, dystans dzielący nas od innych ludzi. Zmniejszać może go tylko pod warunkiem, że potraktujemy ją jako swój obowiązek, na zasadzie: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać” (Łk 17,10). Albo: „I daruj nam nasze długi, tak jak i my darujemy je naszym dłużnikom” (Mt 6,12). W końcu, jak zauważył Tomáš Sedláček, użyte w Modlitwie Pańskiej greckie słowo opheílēma oznacza zarówno moralną winę, jak i ekonomiczny dług. Skoro sami zostaliśmy uwolnieni od długu (Mt 18,23–35), to darowanie go tym, którzy zaciągnęli go u nas, jest naszym obowiązkiem. Zresztą udzielenie odpowiedzi na pytanie, kto i czyim jest dłużnikiem, wcale nie jest takie proste. „Nie dzielić się własnymi dobrami z ubogimi znaczy okradać ich i pozbawiać życia – pisał święty Jan Chryzostom. – Posiadane przez nas dobra nie są naszymi, ale ich dobrami”. Jałmużna jest nie tylko kwestią miłosierdzia. Przede wszystkim jest ona kwestią sprawiedliwości.
Nie sposób pozostawać w relacji z Bogiem, jeśli nie pozostaje się w relacjach z innymi ludźmi. Nie sposób – jak w przypowieści o nielitościwym dłużniku – zostać przez Niego wyzwolonym, jeśli w tym samym czasie zniewala się swoich braci. Dobrze rozumie to prorok Izajasz (58,3.5–7):
Czemu pościliśmy, a Ty nie wejrzałeś?
Umartwialiśmy siebie, a Ty tego nie uznałeś?”
Otóż w dzień waszego postu
wy znajdujecie sobie zajęcie
i uciskacie waszych robotników. […]
Czy to jest post, jaki Ja uznaję,
dzień, w którym się człowiek umartwia? […]
Czyż nie jest raczej postem, który Ja wybieram:
rozerwać kajdany zła,
rozwiązać więzy niewoli,
wypuścić na wolność uciśnionych
i wszelkie jarzmo połamać;
dzielić swój chleb z głodnym,
do domu wprowadzić biednych tułaczy,
nagiego, którego ujrzysz, przyodziać
i nie odwrócić się od współziomków.
Jest również obietnica (58,9–10.12):
Jeśli u siebie usuniesz jarzmo […],
jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu
i nakarmisz duszę przygnębioną,
wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach,
a twoja ciemność stanie się południem. […]
I będą cię nazywać naprawiaczem wyłomów,
odnowicielem uliczek – na zamieszkanie.
W doświadczeniu postu nie chodzi zatem o to, żeby „na rogach ulic wystawać” (Mt 6,5), lecz o to, żeby te ulice odnawiać, to znaczy żeby odnawiać zdewastowane przez chciwość relacje międzyludzkie. W księgach Starego Testamentu nie brakowało przypominających o tym zasad, by wspomnieć choćby zasadę roku szabatowego, która głosiła, że raz na siedem lat ziemia miała leżeć odłogiem, by jej plonami mogli się pożywić ubodzy (Wj 23,10–11), oraz zasadę roku jubileuszowego, według której co pięćdziesiąt lat miał nastawać czas wyzwolenia niewolników, darowania długów i zresetowania stosunków własności (Kpł 25,13–17). Nie sposób „wypuścić na wolność uciśnionych i wszelkiego jarzma połamać”, ograniczając się do jałmużny pojmowanej jako ponadobowiązkowy akt dobrej woli.
Zmieniać struktury i serca
W jałmużnie, do której w Kazaniu na Górze wzywa nas Jezus, nie chodzi jednak wyłącznie o spłacanie naszych materialnych długów w stosunku do ubogich. Doświadczeniem najczęściej towarzyszącym sytuacji ubóstwa jest poczucie wstydu. Wstyd zaś – jak pisze Emmanuel Mounier – jest „odczuwanym przez osobę przeświadczeniem, że nie wyczerpuje się w tym, co wyraża, i że grozi jej, że ktoś mógłby to, co ona wyraża, uznać za to, czym ona jest”. „Nagiego, którego ujrzysz, przyodziać” to nie tylko dać mu wierzchnie okrycie, które ochroni go przed brudem i chłodem. To również nawiązać relację, w której nie będzie się on wstydził, to znaczy wyczerpywał w swojej przykrej dla zmysłów powierzchowności. Tego jednak nie da się zrobić, jeśli nie będzie się tej powierzchowności fizycznie dotykać, dotykając tym samym – jak naucza dobry papież Franciszek – ciała samego Chrystusa.
Nasz czterdziestodniowy post musi więc być – podobnie jak post Jezusa – zarazem postem Mojżesza, to znaczy tego, który przebudowuje struktury, jak i postem Eliasza, to znaczy tego, który przemienia serca. Tylko w ten sposób, to znaczy w dążeniu do społecznej sprawiedliwości i w nawiązywaniu osobistych relacji z drugim człowiekiem, możliwe staje się jego integralne – cielesne i duchowe – wyzwolenie, od którego przecież również nasze wyzwolenie zależy. Jeśli więc pragniemy przeżyć czterdzieści dni w miejscu odosobnienia, to pamiętajmy o tym, że każdy z tych dni symbolizuje jeden rok spędzony na pustyni przez cały lud Izraela. Być może należałoby więc raczej myśleć o tym, by wyjść na pustynię – na spotkanie z naszym, a nie tylko moim lub twoim Ojcem – razem, a nie tylko obok siebie. Przypomina bowiem Pan, że „u ciebie nie powinno być ubogiego” (Pwt 15,4). Ponieważ jednak mimo wszystko „ubogiego […] nie zabraknie w tym kraju […], otwórz szczodrze dłoń bratu uciśnionemu lub ubogiemu w twej ziemi” (Pwt 15,11). Taki byłby chyba sens postu, który On wybiera.