Kretynizm, głupota, przekroczenie granic, czyli „Niesmaczne zabawy księdza”. Od kilku dni internet huczy, wrocławskie Kuratorium Oświaty wszczyna dochodzenie, a dyrektor szkoły milczy. Nie zamilkli animatorzy wymyślający zabawę, uczniowie szkoły oraz ich rodzice.
Hołd kociaków
Animatorzy w liście protestacyjnym opublikowanym na stronie szkoły bronią pomysłu, bo to, co według nich się wydarzyło, to „dotknięcie ustami pianki do golenia, której gruba warstwa znajdowała się na kolanach Księdza Dyrektora, a nie, jak podała telewizja [TVL Odra], zlizanie z kolana księdza bitej śmietany. A przystanek nie był inicjatywą dyrektora”. Miał to być akt hołdu kociaków, po którym ksiądz Dyrektor pasował ich na uczniów. Najbardziej martwi, że zabawę wymyślali wszyscy opiekunowie, a jednak nikt nie pomyślał, że jest w niej coś niestosownego.
Uczniowie tłumaczą dziennikarce TVN24, że to „tylko taki rytuał dla pierwszych klas i że taka jest już szkolna tradycja”, a jedna z uczennic dorzuca, że „pani chyba nigdy na koloniach nie była”. Część uczniów dołączyła również do listu protestacyjnego animatorów.
Rodzice również bronią tej formy integracji pierwszaków. W swoim liście zarzucają dziennikarzom stacji TVL Odra brak rzetelności i staranności przy weryfikacji pokazanego materiału oraz złą wolę i negatywne nastawienie, które pozwala autorom, „nie znając kontekstu i okoliczności, w jakich zostało zrobione zdjęcie, sztucznie nadmuchiwać sensację, nie bacząc na to, że niszczy to dobre imię osoby”. O co w tym wszystkim chodzi?
„Niesmaczne zabawy księdza”
Co?
Zabawy, a konkretnie otrzęsiny (w tej szkole nazywane „kocówą”), klas pierwszych w Salezjańskim Gimnazjum im. św. Dominika Savio w Lubinie. Kiedy zwróciłem uwagę na nagłówek jednego z portali internetowych i wyczytałem, przy jakiej okazji miała miejsce zaistniała sytuacja, przypomniały mi się otrzęsiny, które nie tak dawno temu (ledwie 3 lata) organizowałem dla młodszych kolegów w moim gimnazjum. Zgodnie z dobrą tradycją, zabawę wymyślali i przygotowywali uczniowie najstarszych klas, a nauczyciele tylko pomagali i odgrywali swoje role podczas zabawy. Obyło się bez śmietany, pianki do golenia i hołdów, a wszyscy świetnie się bawili.
Jakie?
Niesmaczne, ale pewnie nie chodziło o piankę do golenia, bo przecież autorzy tego tytułu informowali o bitej śmietanie. Co więc autorzy materiałów z TVL Odra mieli na myśli? Oglądając zdjęcia, zobaczyłem mężczyznę w krótkich spodniach, trzymającego drewniany kij od szczotki, siedzącego z dosyć szeroko rozwartymi kolanami, z których dzieci, na oko 13-letnie, w pozycji „na czworaka”, zlizują lub, żeby unikać drastycznych określeń, „dotykają ustami i językiem” białej substancji rozprowadzonej na kolanach owego mężczyzny, jak zauważają animatorzy, dość grubą warstwą. Co ciekawe, na zdjęciu widać puszkę bitej śmietany… Cóż, nigdy się tak nie bawiłem. Bardzo bliski kontakt fizyczny w nietypowych okolicznościach, ogromna różnica wieku, a także istotna różnica w przyjętych pozycjach powodują raczej niesmak, który pozostaje jeszcze długo po zamknięciu okna przeglądarki.
Czyje?
Dziećmi są uczniowie Salezjańskiego Gimnazjum w Lubinie, mężczyzną – dyrektor owego gimnazjum – ksiądz Marcin Kozyra. Jak dowiadujemy się ze strony internetowej szkoły, ksiądz Marcin jest dyrektorem od 2004 roku, a wcześniej przez 5 lat pracował w Środzie Śląskiej jako duszpasterz dzieci i młodzieży, ma więc wieloletnie doświadczenie wychowawcze. „Ulubionymi zajęciami ks. Dyrektora są wędrówki po górach, gra w siatkówkę, czytanie książek, słuchanie muzyki, rozmowy na życiowe tematy”. Tych ostatnich zdaje się jednak ostatnio unikać. Ponieważ ksiądz Dyrektor nie odpowiedział na moja prośbę o komentarz do sprawy, a oświadczenie grona pedagogicznego szkoły skupia się na braku profesjonalizmu mediów trudno jest go przedstawić w jakikolwiek inny sposób. Nie posądzałbym księdza o zmuszanie nieletnich do tak zwanych „innych czynności seksualnych”, raczej o brak zdrowego rozsądku i właściwej oceny sytuacji. Zresztą nie tylko księdza, ale wszystkich animatorów i nauczycieli, którzy w tym uczestniczyli. Choć uważam, że to ksiądz, jako dyrektor, powinien nie wyrazić zgody na tego typu zadanie.
„W przedszkolu naszym nie jest źle…”
Na swojej stronie szkoła zamieszcza również informację o swojej misji. Jest nią m.in. „tworzenie środowiska, którego specyfiką jest klimat rodzinny: zaufanie, otwartość, radość, dialog, szacunek, dyscyplina”. Nie brakuje tej ostatniej, wszyscy stoją murem za księdzem i zdają się krzyczeć za Jackiem Kaczmarskim: „Po całych dniach bawimy się w coraz to inny trud”. Zabrakło za to szacunku do drugiego człowieka i właśnie tego zdaje się szkolna społeczność nie rozumieć. Zwraca na to uwagę ksiądz Kazimierz Sowa, dyrektor Religia.tv, w komentarzu udzielonym portalowi Gazeta.pl: „Głupota i kretynizm połączony z brakiem szacunku do wychowanków. […] Szkoła katolicka powinna wyraźnie określać i powinna dać bardzo jasny komunikat, że nie wszystko, co generalnie gdzieś funkcjonuje, jest fajne i spoko”. Poszedłbym nawet krok dalej i stwierdził, że słowa te dotyczą każdej szkoły, nie tylko katolicka.
Kuba Śpiewak, założyciel i szef fundacji Kidprotect.pl, która zajmuje się m.in. walką z pedofilią i przemocą wobec dzieci, a także bezpieczeństwem w internecie, na swoim blogu na stronie TokFM.pl, zaczyna wypowiedź na temat całej sprawy od wstawienia wyżej wspomnianych listów protestacyjnych, wystosowanych przez społeczność szkolną. Jak tłumaczy, robi to „tak na wszelki wypadek. Gdyby ktoś w szkole jednak wpadł na to, że to, co się dziać tam zaczyna, jest po prostu obrzydliwe i postanowił te listy ukryć”. I zaraz potem szlag go trafia. Dlaczego? Po pierwsze ze względu na określanie przez grono pedagogiczne otrzęsin „koceniem” i traktowanie go jak zwyczajnego rytuału. Wydawałoby się, że są to synonimy, jednak określenia te mają nieco inne pochodzenie. Owa „symboliczna” różnica polega na tym, że – jak przypomina Śpiewak – rytuał „kocenia” wywodzi się z tzw. fali z czasów armii poborowej, a zjawisko to było uważane za powszechną patologię. Podkreśla tu, że „szkoła nie może lansować wzorców aspołecznych, czyli fali”, i przypomina, że za źródło tego terminu uważana jest więzienna grypsera. Następnie przechodzi do listu protestacyjnego, pod którym podpisani są uczniowie. W pełni podzielam jego pogląd, że „robienie sobie tarczy z dzieci jest moralnie odrażające”. Animatorzy nie powinni byli wmanewrowywać dzieci w protesty dotyczące oceny ich własnej działalności. Na koniec wystawia księdzu Dyrektorowi bardzo surową ocenę, pisząc, iż „o ile na początku można było mieć wątpliwości, to teraz widać niestety, że ksiądz pasuje do pracy z młodzieżą i kierowania szkołą tak, jak pięść do nosa. Niby się da je połączyć. Tylko na ogół z tego nosa leci potem krew”.
W ramach odwoływania się do autorytetów chciałbym wspomnieć jeszcze o patronie szkoły, świętym Dominiku Savio. Wychowanek św. Jana Bosko, w wieku 14 lat założył z kilkoma przyjaciółmi Towarzystwo Niepokalanej, które skupiało chłopców zaangażowanych w apostolat dobrego przykładu. Niestety, choć dzieci są w niemal tym samym wieku, co patron ich szkoły, nie mają z kogo czerpać dobrych wzorców. Brak właściwego autorytetu zawsze będzie stanowił o słabości dowolnej placówki wychowawczej. Skoro rodziców (a przynajmniej ich części) sprawa nie bulwersuje, a grono pedagogiczne występuje w roli prekursora tego typu działań, skąd dziecko ma wiedzieć, że takie zachowanie nie jest powszechnie akceptowane przez społeczeństwo. Gdyby czerpało przykład z patrona szkoły, być może coś by je tknęło, ale skoro wszystkie patrzą bezkrytycznie na całą sprawę, to można wnioskować, że jedyne, co im w szkole powiedziano na temat patrona, to prawdopodobnie to, że „ Dominik był znany jako osoba gorliwie praktykująca i nie zaniedbująca okazji do modlitwy. Otrzymał dar kontemplacji, ekstazy i inne nadprzyrodzone dary”. Być może jeszcze daty urodzenia i wczesnej śmierci.
Głos ekspertów
Seksuolog Jolanta Zmarzlik z fundacji „Dzieci Niczyje” wypowiadając się dla TVN24, wskazuje m.in. na wiek dzieci: kontakt 13-letnich dziewczynek z męskim ciałem ogranicza się do ojca, który jest dla nich naturalnym wsparciem, i do którego „mogą się przytulić”, wyraźnie wskazując, że tego typu zabawa nie powinna być ich pierwszym doświadczeniem. Wiek odgrywa tutaj ogromną rolę, w końcu jest to okres dojrzewania, w którym cielesność zaczyna być przez młodzież odkrywana i zaczyna zyskiwać na znaczeniu. Według seksuolog, takie zabawy z udziałem dorosłych dla dzieci wcale nie są niewinne. Przekonuje, że „wiek gimnazjalny jest wiekiem szczególnej pobudliwości seksualnej – wszystko im [dzieciom] się z seksem kojarzy”.
W tym samym materiale, dr Aleksandra Piotrowska, z Wydziału Pedagogicznego UW, opatruje pokazane jej zdjęcia krótkim komentarzem: „ręce załamać”.
„Źle, gdzie umysł jest miałki”
Zawiniły lokalne media! Zgodnie z narracją szkolnej społeczności, to właśnie one winne są rozdmuchaniu sprawy. Gdyby nie one, pewnie nie zawracałbym sobie teraz tym głowy, a nawet nie usłyszał o Salezjańskim Gimnazjum w Lubinie, do którego, jak twierdzi jeden z jego absolwentów, chodzą dzieci ważnych w mieście ludzi. W rozmowie z redakcją portalu Lubin.pl, wysuwa nieco odmienną od powyższej teorię: „To zgromadzenie zawsze miało w naszym mieście rzeszę oddanych zwolenników. Nic więc dziwnego, że teraz – zresztą nie po raz pierwszy – wszystko chcą zamieść pod dywan”.
Zawiniła ludzka głupota, brak dobrego smaku i wyczucia bardzo wrażliwych granic. O prawnych skutkach tej zabawy dowiemy się już niedługo, o tych ważniejszych być może nigdy, choć nie mam wątpliwości, że cała sprawa mogła pozostawić trwały ślad w psychice niektórych uczniów.
***
Czy po tej sprawie zmądrzejemy? Niestety nie. Żeby taka historia się nie powtórzyła, nie wystarczy kara. Potrzebna nam jest głęboka reforma edukacji. Reforma, która obejmie nie tylko program nauczania i wiek, w którym dzieci pójdą do szkoły. Musi ona objąć także, a może przede wszystkim polskich nauczycieli. Szkolenie, ciągłe podnoszenie kwalifikacji oraz ich weryfikacja powinny stać się standardem i ogólnym wymogiem, ponieważ dobry wynik ucznia nie zależy tylko od jego własnej pracy, ale również od pracy nauczyciela, poczucia bezpieczeństwa i warunków, w jakich ta wspólna praca powinna się odbywać. Wspólna praca dla dobra ucznia, który później staje się filarem społeczeństwa. To ogromne wyzwanie stojące przed wciąż skostniałą i zatęchłą polską oświatą. Potraktujmy więc ten smutny przykład jako wezwanie do reformy, przy okazji której pochylimy się nad dobrem ucznia, a wtedy dobry wynik przyjdzie sam. Niech rozgorzała dyskusja nad wybrykiem, który wymknął się spod kontroli, przekształci się w merytoryczną dyskusję nad oświatą, której od dawna potrzeba nam jak powietrza.