Nadzieja ludzi naiwnych
W Wielki Wtorek, kiedy w ciągu jednego dnia doszło do zamachów w Brukseli, a Nadię Sawczenko skazano na dwadzieścia dwa lata łagru, usłyszałem westchnienie mojej znajomej, które i mi niekiedy towarzyszy: „Co za straszne czasy”. Przez chwilę gotów byłem nawet uwierzyć, że rzeczywiście są one szczególnie podłe – w ciągu ostatnich pięciu lat z telewizorów i ekranów komputerów dobiegały nas przecież informacje o zamachach w Paryżu, wojnach w Syrii, Libii, na Ukrainie, rzezi na kampusie uniwersytetu w Kenii, wyrzucaniu ludzi z łódek na Morzu Śródziemnym, odciętych głowach, gwałconych kobietach…
Piekło, które stworzyliśmy
Ale to kłamstwo. Dekadę wcześniej z tym samym przerażeniem wpatrywaliśmy się w upadające wieże World Trade Center, w obrazy z zamachów z Londynu, Madrytu, Bali, szkoły w Biesłanie, teatru na Dubrowce, w relacje z wojen w Gruzji, Afganistanie, Iraku, Czeczenii. W latach 90. poprzedniego wieku świat płakał nad ludobójstwem w Rwandzie, wojną w Jugosławii i masakrą w Srebrenicy, I Wojną Czeczeńską. Dekadę wcześniej obserwował wydarzenia wojny iracko-irańskiej, wojen w Afganistanie i o Falklandy, masakrę na placu Tian’anmen, zamachy na Jana Pawła II, Ronalda Reagana, Indirę Gandhi i Olofa Palme. W latach 70. przerażała wojna Jom Kippur, pucz w Chile i okrucieństwa junty Augusto Pinocheta, bestialstwo Czerwonych Khmerów w Kambodży, popłoch siał terror Irlandzkiej Armii Republikańskiej, świat niszczyły wojny ugandyjsko-tanzańska i kambodżańsko-wietnamska czy radziecka interwencja w Afganistanie. W latach 60. w najlepsze trwała wojna w Wietnamie, zamordowano prezydenta Kennedy’ego, jego brata Roberta oraz Martina Luthera Kinga, doszło do interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, a wojska generała Suharto zamordowały około miliona osób w Indonezji.
Tyle wystarczy. Można się cofać w czasie jeszcze dalej, ale wszyscy dobrze wiemy, co było wcześniej. Bądźmy zresztą szczerzy – wspomniane wydarzenia to jedynie wycinek całego zła, jakie ludzie czynili swoim braciom przez te lata. Celowo w tej koszmarnej wyliczance okrucieństwa, bestialstwa i cierpienia pominąłem katastrofy naturalne i epidemie. Nie potrzeba nam tsunami, trzęsień ziemi, powodzi, wybuchów wulkanów, lawin błotnych i śnieżnych, pandemii i plag, byśmy mieli się czego bać. Sami sobie wystarczająco skutecznie tworzymy piekło na ziemi.
Powiedzmy to jasno: tak, obecne czasy są straszne. Są przerażające. Są pełne niezrozumiałego zła. Ale nigdy – w skali świata – nie były inne. Pewnie bywały lepsze incydentalnie – w Polsce czy nawet w całej Europie. Ale tak naprawdę tę podróż w czasie przez kolejne dekady można ciągnąć do zarania świata i na wszystkich kontynentach.
W imię miłości
Mogłaby to być refleksja nad nieuleczalnie spaczoną naturą człowieka, który w swoje DNA ma wpisaną rzeź, odwet i mord. Mogłaby – ale nie dla nas, nie dla chrześcijan.
Bo podróżując przez dekady, dotarlibyśmy w końcu do lat 30. I wieku. Na ulicach Jerozolimy moglibyśmy uczestniczyć wtedy w koszmarnym spektaklu okrucieństwa wobec niewinnego człowieka. Patrzylibyśmy, stojąc w anonimowym tłumie, jak jest zdradzany, opuszczany, bity, opluwany, cierniem koronowany, wyszydzany, wleczony ulicami, kopany. Obserwowalibyśmy, jak jest przybijany do krzyża, dziurawiony włócznią. Jak umiera. Spojrzelibyśmy na jego matkę, która – trzymając w rękach strzępy ciała swojego syna – sama rozpada się na kawałki. Za co to wszystko? W imię czego?
Odpowiedź – gdy się ją weźmie na serio – jest nie mniej przerażająca niż sama zbrodnia. Bo brzmi: to wszystko za nas. Ale też za wszystkich, którzy doprowadzili do wymienianych wcześniej bestialstw: za zamachowców, terrorystów, morderców, gwałcicieli, dowódców, żołnierzy, tych, którzy zabijali, i tych, którzy posyłali na śmierć, a także za tych, którzy nie zabili tylko dlatego, że nie zdążyli, za torturujących, za katów. W imię miłości – do nich wszystkich.
Tylko naiwni mogą żyć
Pewnie naiwnym jest wierzyć, że to cokolwiek zmienia. Naiwna byłaby wiara uczniów Jezusa, gdyby, widząc swojego umierającego Nauczyciela, rzeczywiście wierzyli w Jego zmartwychwstanie. Doskonale rozumiemy, dlaczego nie wierzyli, dlaczego nie umieli tego przyjąć. Naiwna jest też nasza wiara. Naiwna jest nasza nadzieja, że coś się może w świecie zmienić. Naiwna jest nasza miłość w świecie nienawiści, cierpienia, zła, zemsty i płaczu.
Ale tylko one mają sens. Cierpienie Wielkiego Piątku i milczenie Wielkiej Soboty mają znaczenie tylko wtedy, gdy uwierzymy w Niedzielę Zmartwychwstania. Gdy zobaczymy, a przynajmniej zechcemy zobaczyć światło, które rozbłyska nawet w najciemniejszą noc. A taka właśnie – najciemniejsza – była ta Wielka Noc – gdy zabiliśmy samego Boga.
Ojciec Józef Wrzesiński, który całe swe życie poświęcił ubogim i odrzuconym, mówił: „Tymi, którzy występują przeciw Bogu, nie są filozofowie twierdzący, że Bóg jest martwy; są nimi ci, którzy nawet w dzisiejszych czasach wyrzucają rodziny na bruk, zupełnie nie myśląc o ich dzieciach, które będą marznąć”. Jemu także wydawało się, że jemu współczesne czasy mogą być inne.
Ostatecznie tylko wtedy, kiedy w to uwierzymy, naprawdę mogą takie się stać. W innym wypadku całe życie spędzimy w grozie Wielkiego Piątku lub ciszy Wielkiej Soboty – w grozie i ciszy potrzebnej, ale niekończącej historii. Inny świat wciąż jeszcze przed nami – w naszych i Bożych rękach.