fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Na instagramowej kozetce. Niebezpieczeństwa internetowej kultury terapeutycznej

Na instagramowych profilach przedstawicieli klasy średniej hołdujących kulturze terapeutycznej i, o ironio, najczęściej wyznających lewicowy światopogląd, regularnie można spotkać się z utrwalaniem podziałów klasowych.
Na instagramowej kozetce. Niebezpieczeństwa internetowej kultury terapeutycznej
Ilustr.: Arina Bożok

W ciągu ostatnich kilku lat w mediach społecznościowych możemy zaobserwować wyraźny wzrost zainteresowania szeroko pojętą tematyką zdrowia psychicznego. Celem zaangażowanych w ten trend influencerek i influencerów jest między innymi normalizowanie rozmawiania w przestrzeni publicznej o zaburzeniach osobowości czy zachęcanie do korzystania z psychoterapii. W mediach społecznościowych rozwija się wytworzona przez klasę średnią „kultura terapeutyczna” – jest to pojęcie używane od połowy lat 60. i zostało opisane w książce Małgorzaty Jacyno „Kultura indywidualizmu”. Socjolożka określiła najważniejsze wartości tej kultury jako „zdrowie, dialogowość, optymizm, samowystarczalność, samorealizację”. Wartości te często są odbierane przez wielkomiejskich millenialsów entuzjastycznie. Wydawać by się mogło, że popularyzacja zagadnień z zakresu psychologii i psychiatrii to pożądane zjawisko. Czy jednak faktycznie kwitnąca w mediach społecznościowych kultura terapeutyczna nie ma swoich ciemnych stron?

Postanowiłam przyjrzeć się niebezpieczeństwom instagramowego dyskursu terapeutycznego, internetowym bezpiecznym przestrzeniom pełnym akceptacji oraz fenomenowi osobowości wysoko wrażliwej (WWO). Staram się również odpowiedzieć na pytania, czy terapia paradoksalnie może produkować jednostki wymagające nieustannej konsultacji ze specjalistami, utrwalać podziały klasowe, stać się narzędziem opresji i zastępować religię.

Instagramowy dyskurs terapeutyczny

Medium, w którym dyskurs terapeutyczny rozwija się szczególnie prężnie, jest Instagram. Można tam spotkać najwięcej psychoedukatorek i influencerek dzielących się swoimi zmaganiami na terapii czy radzących, jak wyjść z toksycznych relacji, a ich posty docierają do znacznie szerszego grona odbiorców niż na Facebooku. Instagram w większym stopniu sprzyja też tworzeniu tak zwanych „bezpiecznych przestrzeni”, czyli profili, na których, jak deklarują ich właścicielki, odbiorcy mogą dzielić się swoimi problemami i oczekiwać wsparcia oraz zrozumienia, nie muszą też obawiać się stygmatyzacji. Kwestie zdrowia psychicznego poruszane są tam najczęściej w formie prostych grafik – karuzeli w pastelowych kolorach, zrobionych w Canvie. Co można przeczytać w tych instagramowych wpisach?

Przede wszystkim dotyczą one chorób i zaburzeń psychicznych. Najwięcej dowiemy się na temat depresji i zaburzeń lękowych. Nieco rzadziej przeczytamy o spektrum autyzmu, ADHD, osobowości borderline, zaburzeniach odżywiania czy chorobie afektywnej dwubiegunowej. Co ciekawe, schizofrenia jest traktowana po macoszemu. Tymczasem według badań przeprowadzonych przez Instytut Amici (Warszawski Uniwersytet Medyczny) na schizofrenię choruje prawie 400 tysięcy Polek i Polaków. Dlaczego tak rzadko mówimy o tym w mediach społecznościowych? Czyżbyśmy normalizowali tylko to, czego boimy się mniej? Sytuacja wygląda podobnie w przypadku psychozy. Na instagramowych karuzelach jeszcze nigdy nie spotkałam się z informacjami na temat zespołu FAS, zespołu Diogenesa, zespołu Cotarda, zaburzeń pozorowanych, parafilii czy zaburzeń wydalania. Czy więc uczciwym jest, aby psychoedukację, która w ogóle nie uwzględnia wymienionych wyżej, wcale nie tak rzadkich zaburzeń, nazywać psychoedukacją normalizującą temat zaburzeń psychicznych?

Kolejną kwestią charakterystyczną dla instagramowego dyskursu terapeutycznego jest promowanie idei „self-love” (miłości własnej). Chodzi między innymi o codzienne afirmacje, odpuszczanie, dbanie o swoje potrzeby, pielęgnowanie zdrowych nawyków. Miłosz Brzeziński, psycholog i trener rozwoju osobistego oraz ekspert w zakresie interpretacji zjawisk psychologicznych, w rozmowie z Mają Mikołajczyk w NaTemat mówi: „[…] to jest w ogóle nieprawda – człowiek nie czuje się najlepiej, gdy zaspokoi tylko i wyłącznie swoje potrzeby. Większość szczęścia w naszym życiu to jednak inni ludzie i to, że oni też są zadowoleni. […] W założeniu, że moje potrzeby są najważniejsze, istnieje przekonanie, że jeżeli ta potrzeba jest moja, to z samego tego powodu jest dobra. Mamy w historii wiele osób, które zrealizowały swoje marzenia i to było straszne […]”.

„To nie twoja wina”, „zobacz kilka wskazówek, jak rozpoznać toksyczną osobę”, „słuchaj swoich emocji, ufaj im i podążaj za nimi” – to jedne z częściej powtarzanych haseł na psychoedukacyjnych kontach na Instagramie. A czego na nich nie przeczytamy? Między innymi tego, że tak, czasem coś jest naszą winą. Że owszem, wszystko można, o ile jest się gotowym na konsekwencje tego wyboru. Że od czasu do czasu warto zadać samemu sobie pytanie: „Czy jesteś toksyczną osobą dla X?”. I że nasze emocje nie muszą być jedynym źródłem rzetelnej wiedzy o świecie. Opieranie całego dyskursu medialnego na emocjach jest równie zgubne, jak opieranie go na suchych faktach, w ogóle nie biorąc pod uwagę sfery uczuć. Na Instagramie raczej nie przeczytasz, że obsesja na punkcie swoim i swoich uczuć nie zawsze jest synonimem pracy nad sobą, że depresja nie usprawiedliwia beznadziejnego potraktowania drugiego człowieka i że nie wszystko w Internecie jest o tobie, w związku z czym nie musisz personalnie reagować na każdy post opisujący dane zachowanie czy zjawisko, w którym rozpoznajesz siebie, i atakować jego autora, podczas gdy on nie ma pojęcia o twoim istnieniu.

Instagramowy dyskurs terapeutyczny jest zdominowany przez psychologiczny język. Przykładowe regularnie pojawiające się określenia to: „toksyczny”, „narcystyczny”, „przemocowy”, „krzywdzący” i „szkodliwy”. Zwłaszcza w środowisku progresywnej lewicy są one używane na tyle często, że zastąpiły przymiotniki, które inicjalnie oznaczały coś zupełnie innego. Toksyczną i narcystyczną bywa więc każda osoba, z którą po prostu się nie zgadzamy, nie rozumiemy jej, nie odpowiada nam jej temperament czy forma ekspresji. Przemocowym może stać się wszystko to, co podczas czytania drażni bądź powoduje dyskomfort. Z kolei jako szkodliwe i krzywdzące nierzadko opisywane jest to, co zaburza nam nasze dotychczasowe wyobrażenie o świecie lub nie wpisuje się w nasze myślenie życzeniowe. Znamienne jest również używanie słowa „trauma” jako synonimu każdego trudnego przeżycia i doświadczenia, podczas gdy nie są to określenia tożsame. Beznamiętne szafowanie tymi określeniami sprawiło, że zupełnie utraciły one swoją pierwotną moc.

Na Instagramie cyklicznie pojawiają się też wpisy o tym, jak wspierać osobę chorującą na depresję: w jaki sposób z nią rozmawiać, czego unikać. W dobrym tonie jest zapewnienie: „Pamiętaj, że jestem zawsze”. Z okazji Dnia Walki z Depresją wiele osób pisze w swoich relacjach na Instagramie zapewnienia w rodzaju: „Osoby chorujące mogą na mnie liczyć, służę rozmową, ciepłym kocem, herbatą. Odezwij się, kiedy tylko tego potrzebujesz”. Tymczasem wiele psychoedukatorek zupełnie ignoruje lub traktuje po macoszemu to, jak trudną może się okazać rola osoby wspierającej chorującego na depresję. A przecież osoby wspierające, poza tą rolą, mają na głowie pracę czy studia, mnóstwo spraw i problemów, czasem również związanych z własnym zdrowiem psychicznym. W przypadku pacjentów onkologicznych w artykułach medialnych mówi się o „chorowaniu całej rodziny”. Z kolei czytając na Instagramie grafiki poświęcone wspieraniu osób chorych na depresję, można odnieść wrażenie, że ta postawa to nie tylko oczywisty obowiązek, ale również coś banalnego, niegenerującego żadnych kosztów.

Kolejnym ciekawym zjawiskiem na Instagramie są pojawiające się w relacjach psycholożek i influencerek zajmujących się kwestiami zdrowia psychicznego okienka z możliwością podzielenia się swoimi trudnymi emocjami i doświadczeniami związanymi z rodziną. Festiwal tego typu praktyk najczęściej można zaobserwować w Dzień Matki czy w Dzień Ojca. Influencerki, które do tego zachęcają, publicznie odpowiadają wybranym czytelniczkom za pomocą haseł takich jak: „wspieram cię”, „słyszę cię”, „nie jesteś sama”. Z doświadczenia wiem, że podzielenie się trudnymi, nierzadko tragicznymi wydarzeniami z dzieciństwa z ulubioną psychoedukatorką i tysiącami jej odbiorców nie zawsze daje poczucie solidarności i przynosi ulgę. Efekt może być wręcz przeciwny: kiedy jesteśmy zachęcane do rozgrzebywania największych ran z dzieciństwa przed ekranem telefonu, możemy jeszcze bardziej cierpieć psychicznie, bo po usłyszeniu „nie jesteś sama” często… zostajemy z tym same. Czy takie jedno, wyuczone zdanie ze strony influencerki w odpowiedzi na realny ból kogoś po drugiej stronie ekranu to adekwatna reakcja? Anonimowe podzielenie się swoimi trudnymi doświadczeniami na grupie wsparcia na Facebooku być może byłoby lepszym rozwiązaniem. Wówczas dostajemy uwagę od znacznie większej liczby „zwykłych” użytkowników, niestojących w internetowej hierarchii ponad nami. Dzięki temu ryzyko, że ktoś potraktuje czytanie postów instagramowego psychologa o kwalifikacjach wątpliwej wartości jako zamiennik sesji w gabinecie terapeutycznym (co w przypadku tego rodzaju okienkowych praktyk będzie działo się zawsze, niezależnie od zachęcania przez influencerkę do pójścia na terapię), znacząco spada.

Bezpieczne przestrzenie pełne akceptacji

Na lekcjach informatyki w klasach 4–6 poznałam podstawowe informacje na temat potencjalnych zagrożeń w cyberprzestrzeni. Kilkanaście lat później, kiedy Internet rozrósł się do niewyobrażalnych wcześniej rozmiarów, cały czas trafiam na profile na Instagramie, których twórcy w biogramie czy w postach zapewniają, że tworzą bezpieczną przestrzeń. Ten szybki przeskok w kładzeniu akcentów wydaje mi się interesujący z kilku powodów.

Po pierwsze, świat nigdy nie był, nie jest i nie będzie bezpiecznym miejscem. Jednym z celów terapii jest nauka konfrontacji i radzenia sobie z jego niedogodnościami, a nie zamykanie się w utopijnych enklawach. Na mojej stronie na Facebooku niejednokrotnie poruszałam tematy związane z przemocą. Bohaterowie i bohaterki moich tekstów, zarówno pod własnym nazwiskiem, jak i anonimowo, dzielili się bardzo trudnymi doświadczeniami. Mimo ogromnej chęci zapewnienia im poczucia zrozumienia i bezpieczeństwa nie jestem w stanie w pełni kontrolować, kto przeczyta mój artykuł i w jaki sposób na niego zareaguje. Mogę co najwyżej zbanować niektóre komentarze i ich autorów, ale nie uważam, aby ta czynność dawała mi podstawy do śmiałego zapewnienia, że tworzę w sieci „bezpieczną przestrzeń pełną akceptacji”. Dziwię się twórcom o kilkunastokrotnie większych zasięgach, którzy decydują się na tak odważne deklaracje.

Dlaczego współcześnie istnieje tak ogromne zapotrzebowanie na tworzenie w Internecie „bezpiecznych przestrzeni”? Na to pytanie usiłuje odpowiedzieć pedagożka Agata Cudowska w artykule „Współczesne dzieciństwo w narracji terapeutycznej kultury (po)nowoczesnej”: „Rozwój nowych technologii komunikacji intensyfikuje i zaostrza podziały, tworzy swoiste «cyber-enklawy», wspólnoty internetowe, które mogą powstawać w dobrej (pomoc ludziom chorym), jak i złej sprawie (akcje sympatyków totalitarnej ideologii). […] W rzeczywistości zdominowanej przez indywidualizację człowiek uwikłany w sieć globalnych powiązań i zależności traci możliwość «zakorzenienia», poszukuje wspólnoty, która byłaby «bezpieczną przystanią» w codziennym trudzie stawania się. Jedną z prób poradzenia sobie z tą sytuacją jest tworzenie wspólnot ochronnych […]. Służą one przede wszystkim jednostkowemu społeczeństwu, gdyż życie w nich ma określony porządek i sens, stwarza możliwość podporządkowania się, określa miejsce jednostki w przestrzeni społecznej i jej tożsamość. Jednostka zyskuje bezpieczeństwo dzięki jasnej definicji świata społecznego”.

Dalej Cudowska zauważa, że „kategoria «wspólnoty ochronnej» wydaje się szczególnie istotna w rozważaniach pedagogicznych. Wspólnoty takie są bowiem wyrazem eskapistycznych, ucieczkowych tendencji jednostek, skłonnych do zamykania się w małych społecznych enklawach i przeciwstawiania «swoich» «obcym». Tymczasem znacznie korzystniejsze dla rozwoju człowieka są postawy otwarte, zaangażowane, nastawione na poznawanie i pozytywną zmianę rzeczywistości społecznej w szerszym wymiarze, poszukiwanie i kreację swojego miejsca w świecie”.

Powstawanie w mediach społecznościowych hermetycznych kręgów, do których należą ludzie myślący tak samo, konstruujący swoje wyobrażenie o świecie na dychotomii „my–oni” (w domyśle „dobrzy–źli”) sprzyja nie tylko dalszej polaryzacji społeczeństwa, ale również sekciarstwu. We wspomnianych grupach rolę guru naturalnie przejmuje influencerka lub influencer skupiający wokół siebie rzeszę odbiorców i odbiorczyń.

Warto również zwrócić uwagę na estetykę dominującą w instagramowych bezpiecznych przestrzeniach. Wpisy podejmujące poważną tematykę taką jak przemoc, traumy, zaburzenia psychiczne często są przedstawiane za pomocą grafik w pastelowej, a niekiedy brokatowej kolorystyce. Najbardziej zadziwiają jednak karuzele o trudnych relacjach rodzinnych, zahaczających niekiedy o przemoc domową, zrobione na tle starych zdjęć hollywoodzkich aktorów. Na Instagramie nawet podczas poruszania takich tematów ma miejsce zjawisko ugładzania, pudrowania, lukrowania rzeczywistości oraz teatralizacja opisywanych doświadczeń. Zaryzykuję stwierdzeniem, że pop-psychologiczne cyber-enklawy w mediach społecznościowych premiują jednostki o osobowości histrionicznej (osobowość histrioniczna przejawia się w nadmiernym, teatralnym eksponowaniu swojej emocjonalności, dramatyzacji przeżyć, stałej potrzebie bycia w centrum uwagi). Znamienne jest traktowanie przez sporą część użytkowników Instagrama swoich zaburzeń osobowości jako atutu wyraźnie dającego im jakieś poczucie odrębności i wyjątkowości oraz budowanie na tym całego swojego wizerunku w Internecie; czynienie z tych zaburzeń najważniejszego elementu autokreacji. Gdzie leży granica między świadomością siebie, uświadamianiem innych, uwrażliwianiem na innego a próbą utkania z diagnozy nowego, bardziej interesującego wizerunku?

Jednostki wymagające nieustannej terapii?

Na kilku instagramowych profilach zasięgowych influencerek podejmujących tematykę zdrowia psychicznego spotkałam się ze stwierdzeniem, że od terapii nie da się uzależnić. Ta teza wydaje mi się bardzo śmiała, biorąc pod uwagę fakt, że nadmiar czegokolwiek może stanowić zagrożenie, a niemal każde lekarstwo nieroztropnie używane może stać się trucizną. W odróżnieniu od lekarza zawód terapeuty nie jest w Polsce uregulowany prawnie, a brak konsekwencji ewentualnego pogorszenia stanu zdrowia klienta czy wspomnianego uzależnienia od terapii powoduje w tej branży wysyp osób posiadających mierne kwalifikacje lub nieposiadających ich wcale. Logika podpowiada, że raczej powinniśmy kierować się ostrożnością i dużą dozą krytycyzmu w wyborze terapeuty, tymczasem instagramowy dyskurs terapeutyczny tego nie uwzględnia. Na Instagramie dominuje całkowicie bezkrytyczne traktowanie profesji psychoterapeuty. Przykładem może być ostatnia relacja na profilu psycholożki i influencerki z ponad stutysięczną widownią, która w odpowiedzi na post „Nie możesz wybrać swojej rodziny, ale możesz wybrać swojego Terapeutę” napisała: „Coś pięknego!!! Relacja z psychoterapeutą to często pierwsza ZDROWA relacja w naszym życiu”.

Nie dość, że porównała relację terapeutyczną do innych relacji międzyludzkich, najwidoczniej nie dostrzegając niedorzeczności tego porównania (relacja z terapeutą ma charakter treningowy, terapeuta w odróżnieniu od przyjaciół zawsze ma obowiązek nas słuchać i jest to zdecydowanie bardziej jednostronna relacja – w zamian dajemy mu głównie gratyfikację finansową), to w dodatku nie wzięła pod uwagę, że relacja terapeutyczna może być niezdrowa. W gabinetach psychoterapeutycznych możemy trafić na ludzi bardziej lub mniej kompetentnych, takich, którzy z pewnymi problemami klientów radzą sobie doskonale, a z niektórymi nie radzą sobie w ogóle. Tymczasem podważanie kompetencji danego terapeuty czy psychologa i podejrzliwe podejście do obranych przez niego metod pracy, bywa odbierane jako negowanie sensu istnienia całej dziedziny naukowej, jaką jest psychologia, a nawet psychiatria. W instagramowych dyskusjach niejednokrotnie spotkałam się dokładnie z taką pozbawioną niuansów interpretacją i pasywno-agresywnymi atakami na osoby, które wyraziły co do niej wątpliwości.

Wspomniane całkowicie bezkrytyczne zaufanie i zrównywanie relacji z terapeutą z relacjami z rodziną i przyjaciółmi, zwłaszcza gdy te ostatnie nie układają nam się najlepiej, może powodować większą alienację od bliskich (relacje z nimi nie są tak zdrowe jak z terapeutą!) i sprawiać, że stajemy się jednostkami nieustannie wymagającymi terapeutyzowania. Jak pisze Agata Cudowska: „Dyskurs terapeutyczny postuluje dystans do pełnionych przez jednostkę ról, nie tylko w pracy, w życiu społecznym, ale także w rodzinie. W narracji terapeutycznej kultury indywidualizmu jaźń jest przedmiotem kultu, w efekcie czego mamy, zdaniem Małgorzaty Jacyno, do czynienia z narcystyczną osobowością jednostek, które wymagają nieustannej terapii. Narcyzm polega na uśmierzaniu doświadczania lęku i własnej niemocy przez fantazje o własnej omnipotencji. Narcystyczna osobowość jest nieodporna na trudne, niejednoznaczne doświadczenia i niepokój”.

Wysoko wrażliwe osoby

Fenomenem współczesnej kultury terapeutycznej jest pojawienie się pojęcia „Osobowość Wysoko Wrażliwa” (WWO). Popularność tego terminu zapoczątkowała amerykańska psycholożka i pisarka Elaine N. Aron w książce „Wysoko wrażliwi” wydanej w 1996 roku, która okazała się światowym bestsellerem. Tymczasem wciąż nie ma żadnych dowodów naukowych potwierdzających istnienie WWO. W psychologii funkcjonuje taki termin jak „wrażliwość przetwarzania sensorycznego”, jednak nie jest on tożsamy z Osobowością Wysoko Wrażliwą. O tym, że nie ma czegoś takiego jak WWO, pisały w swoich relacjach na Instagramie influencerki – studentka psychologii Matylda Kozakiewicz (Segritta) i psychiatrka Ewa Bujacz (Lewogram). Nie bez powodu tego pojęcia próżno szukać zarówno w polskiej, jak i w anglojęzycznej Wikipedii. O ile funkcjonujący w psychologii termin wrażliwości przetwarzania sensorycznego opisuje zespół objawów związanych z nieprawidłowym przyswajaniem bodźców zmysłowych (zdolność reagowania na bodźce o małej wartości stymulującej), o tyle na temat Osób Wysoko Wrażliwych z artykułów w mediach głównego nurtu na pierwszej stronie w Google możemy przeczytać, że są: „ponadprzeciętne”, „wyjątkowo wyjątkowe”, „widzą więcej”, „widzą różnice, które dla innych są niedostrzegalne”, „mają żywsze sny, bogatszą wyobraźnię i błyskotliwe poczucie humoru”, „są bardziej empatyczne, silnie reagują na sztukę”.

W popularnym poradniku „Wysoko wrażliwi” czytamy: „Normalnie myślący mają znacznie mniejsze potrzeby emocjonalne niż ty. […] Chętnie rozmawiają o banałach. […] Być może niektóre błędy popełniane przez rządy i polityków nie są tak naprawdę wynikiem działań lewicy ani prawicy, tylko niedostatecznego udziału WWO, które wstrzymywałyby wszystkich na chwilę, by zastanowić się nad konsekwencjami”. Z kolei w bestsellerowej książce „Jak mniej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” można przeczytać: „W końcu [WWO] starają się dociec, jak funkcjonuje świat normalnie myślących. Tak bardzo pragną dostosować się do normy! Ale co by to miało znaczyć? Zrezygnować z idealizmu? Pogodzić się z niedoskonałością świata? Stać się indywidualistą? Pasjonować się kretyńskimi programami w telewizji? Rozmawiać wyłącznie o dyrdymałach? Mieć radochę, tańcząc kongę na mocno zakrapianych balangach? Niemożliwe!”. Czy to wszystko nie brzmi narcystycznie? Tym bardziej, że z cytowanych książek i artykułów przebija się oczekiwanie specjalnego traktowania osób WWO przez „przeciętne” otoczenie.

W Internecie można rozwiązać mnóstwo testów „Czy jesteś osobą wysoko wrażliwą?”, w księgarniach pojawia się coraz więcej poradników pomagających w dokonaniu autodiagnozy, na Facebooku funkcjonują grupy zrzeszające osoby wysoko wrażliwe, do których należy kilka tysięcy osób. Niekiedy ludzie szukają w nich przyjaciół czy partnera, który podobnie jak oni jest WWO (facebookowa grupa „WWO szuka WWO <3”). Popularne jest również wpisywanie sobie w instagramowych biogramach autodiagnozy tego niefunkcjonującego w psychologii terminu.

Co ciekawe, wspomniane poradniki, które bez wątpienia cieszą się ogromnym sukcesem marketingowym, często są skierowane do kobiet. „Czuła Przewodniczka. Kobieca Droga do Siebie”, „Mówili, że jestem zbyt wrażliwa”, „Jak być silną i wysoko wrażliwą. Kiedy kobieta czuje za mocno”. Czy targetowanie tych książek do kobiet nie sugeruje, że są one obdarzone większą wrażliwością i emocjonalnością niż mężczyźni, a co za tym idzie, nie pogłębia to stereotypów płciowych? W mediach społecznościowych znamienne jest zamykanie wrażliwości (podobnie jak introwertyzmu) w określoną konwencję. W myśl tej konwencji bardziej wrażliwy jest ten – a raczej ta, która spędza wieczór pod beżowym kocem z tomem poezji i kubkiem kakao z cynamonem, niż osoba, która jest incognito w mediach społecznościowych i zamyka swoje życie emocjonalne w pancerz chłodu i racjonalności, chroniąc w ten sposób wykorzystaną przez kogoś wrażliwość. Niestety, instagramerzy zdają się nie brać pod uwagę tego, że wrażliwość niejedno ma imię.

Czy terapia może stać się narzędziem opresji?

„Nie jestem twoim terapeutą” oraz „idź na terapię” to coraz częściej pojawiające się zdania, nie tylko w mediach społecznościowych, ale również w codziennym życiu. Zauważam, że używamy ich także wtedy, kiedy ktoś chce podzielić się z nami swoimi trudnymi przeżyciami, a my z różnych względów nie chcemy tej osoby słuchać. Nie wszystkie trudne emocje należy przepracować. Niektóre wystarczy przeżyć. Nie bez powodu na przykład depresji nie diagnozuje się u osób przeżywających żałobę krócej niż pół roku. Terapeuta nie jest substytutem relacji przyjacielskich i koleżeńskich. Wysyłanie samotnych, przeżywających trudne chwile ludzi, dla których po prostu nie mamy czasu, na terapię jest bardzo wygodne, ale wydaje mi się nadużyciem. Myślę, że zanim zasugerujemy komuś pójście na terapię, powinniśmy dwa razy się zastanowić, czy tej osobie w naszej ocenie rzeczywiście przydałaby się profesjonalna pomoc, czy po prostu przestrzeń do przeżycia jakichś emocji bez udziału specjalisty, której nie chcemy lub nie mamy możliwości jej dać.

Znamienne jest także regularne wysyłanie na terapię osób publicznych, które nas drażnią, z którymi się nie zgadzamy bądź których motywacji nie rozumiemy. Festiwal tego typu praktyk najłatwiej można zaobserwować w odniesieniu do Przemysława Czarnka i Kai Godek. Interesującym zjawiskiem jest także dokonywanie przez Internet diagnoz psychiatrycznych, co miało miejsce w przypadku modelki Samueli Górskiej po jej antysemickiej i homofobicznej wypowiedzi w nagraniu udostępnionym przez Konfederację. Albo sugerowanie komuś, że padł ofiarą manipulacji, czego przykładem może być specjalny wątek na facebookowej grupie „Chlebtuba”, adminowanej przez Kasię Babis, wedle którego Wiktoria Wilkosz, osiemnastoletnia żona asystenta Korwin-Mikkego, jest rzekomo ofiarą groomingu (działań podejmowanych przez dorosłą osobę w celu nawiązania silnej więzi emocjonalnej z dzieckiem, aby zmniejszyć jego opory i później wykorzystać je seksualnie).

Precyzyjnej odpowiedzi na pytanie „czy terapia może stać się narzędziem opresji?” udziela socjolożka i psychoterapeutka Natalia Żuk w tekście „Kultura terapeutyczna, czyli o ideologicznym podglebiu psychoterapii”. Jak pisze Żuk, „psychoterapia ze swoim nieustannym dążeniem do samodoskonalenia może stać się narzędziem opresyjnej ideologii sukcesu, nakazującej stawanie się coraz lepszą wersją siebie, a właściwie – bytem zdrowym i idealnym”. Żeby terapia nie stała się narzędziem opresji, według Żuk powinna ona twórczo odpowiadać na pytanie „jaką osobą jestem?” i pomagać w budowaniu własnych autodefinicji „niezależnie od tego, czy jest to zbieżne z interesami dominującej kultury, czy nie. Choćby kulturą dominującą w danym momencie historycznym była sama kultura terapeutyczna”.

Podobne refleksje na temat opresyjnej ideologii nakłaniającej jednostkę do tytanicznej pracy nad osiągnięciem idealnie zdrowego stanu wysnuwa ks. Jerzy Skoczylas w artykule „Wychowanie chrześcijańskie wobec kultury indywidualizmu”. W tekście posługuje się metaforą „żelaznej klatki”, będącej synonimem życia w ściśle uporządkowanym i starannie urządzonym świecie, w którym wszelka inicjatywa i spontaniczność są zbędne. Wobec tego instytucje, reprezentowane przez coraz liczniejszą rzeszę ekspertów, przejmują władzę nad jednostką, tym samym ograniczając jej wolność: „«Żelazna klatka» przeobraża się w «wygodną celę». Staje się miejscem ucieczki przed chaosem świata. Osoba zaczyna uciekać od wolności jako możliwości realizacji dobra”. Czy taką ucieczką może stać się również gabinet psychoterapeutyczny?

Kultura terapeutyczna a różnice klasowe

Na początku lat 50. niemiecki socjolog i psycholog Erich Fromm w książce „Patologia normalności” zastanawiał się nad tym, czy człowiek żyjący we współczesnym mu społeczeństwie przemysłowym jest jeszcze zdrowy psychicznie. Z kolei filozof i teoretyk kultury Mark Fisher w książce „Realizm kapitalistyczny” stawia tezę, że psychologia i psychiatria funkcjonują jako instytucjonalne podpórki neoliberalizmu. Antropolog i filozof Michał Rydlewski w artykule „Praktyki terapeutyczne jako kapitalistyczne techniki siebie. Psychologizacja jako prywatyzacja problemów psychicznych” odwołuje się do książki Fishera. Pisze, że Fisher zamiast fetyszyzować jednostkę, ujmuje ją w kontekście społecznym; nie pyta, „co jest ze mną nie tak”, lecz zastanawia się, co jest nie tak ze społeczeństwem, które wytwarza takie jednostki jak on (chorujące na depresję). Tymczasem psychologia popularna sprowadza się do indywidualnego poradnictwa, zarządzania sobą i swoimi emocjami, czego konsekwencją jest prywatyzacja problemów psychicznych.

Z kolei Natalia Żuk porównuje indywidualizm nowej klasy średniej, która stworzyła wspomnianą kulturę terapeutyczną, do etosu purytanów: „O ile purytanie dążyli do tego, by bogacić się uczciwością i pracą, zdobywać dobra materialne, o tyle przedstawiciele nowej klasy średniej żyją w świecie wartości postmaterialnych i dóbr symbolicznych, takich jak: informacja, samorozwój, efektywna komunikacja, zdrowe relacje, aktywny wypoczynek, cieszenie się życiem. Purytanie powściągali siebie, by zasłużyć na zbawienie, którego zapowiedzią był sukces na ziemi, natomiast nowa klasa średnia stara się zrzucać wszelkie (tradycyjne) ograniczenia, które krępują ją przed osiągnięciem szczęścia «tu i teraz». Credo współczesnego indywidualisty brzmi: «Jestem wolnym bytem, który za pomocą swej (s)twórczej mocy ma za zadanie wykreować sobie takie życie, jakie zechce. Kształt tego projektu zależy wyłącznie ode mnie»”.

Możliwość zaspokojenia pragnienia bycia wolną jednostką wiąże się z określonym statusem socjoekonomicznym. Nie chodzi tu wyłącznie o oczywistą kwestię tego, że terapia jest kosztowna i nie każdego na nią stać, zaś – przynajmniej w Polsce – kolejki do państwowych specjalistów ciągną się miesiącami. Znacznie istotniejsza, a równocześnie rzadko kiedy dostrzegana przez instagramowe psychoedukatorki, jest kwestia tego, że trudno zachować krystaliczne zdrowie psychiczne, kiedy nasza sytuacja życiowa jest niepewna i niestabilna. Jak skupić się na własnym wnętrzu i na przepracowywaniu traum z dzieciństwa, kiedy na przykład nie mamy umowy o pracę, stałego źródła dochodu, boimy się utraty pracy (co w naszym położeniu życiowym jest lękiem w pełni uzasadnionym) czy nie posiadamy zdolności kredytowej, tułając się pół życia po ciasnych pokojach na wynajem?

Na instagramowych profilach przedstawicieli klasy średniej hołdujących kulturze terapeutycznej i, o ironio, najczęściej wyznających lewicowy światopogląd regularnie można spotkać się z utrwalaniem podziałów klasowych. Niedawno przeczytałam relację pewnej influencerki propagującej kwestie zdrowia psychicznego, w której pisała, że nie byłaby w stanie stworzyć bliskiego związku z żadnym człowiekiem, który nie przeszedł terapii. Według niej tylko z osobami będącymi w terapii może nawiązać głębsze porozumienie. Tymczasem najtańsza opcja psychoterapii indywidualnej w stolicy kosztuje 150 złotych i najczęściej zaleca się wizytę raz w tygodniu, zatem najniższy możliwy koszt to 600 złotych miesięcznie. Błędnym jest także przekonanie, że każdy człowiek tej terapii potrzebuje. W niektórych środowiskach panuje również niepisane przekonanie, że prawo do wypowiadania się o kwestiach zdrowia psychicznego mają tylko osoby, które są w terapii, jakby korzystanie z tego narzędzia dawało dostęp do jakiejś tajemnej wiedzy, niedostępnej dla nieoświeconych maluczkich.

Za najbardziej klasistowskie uważam jednak dystansowanie się wielkomiejskich milenialsów od własnej rodziny. Ponieważ raz do roku podczas wigilii mogą usłyszeć od sześćdziesięcioletniej ciotki niedostatecznie poprawne życzenia, niepasujące do gotowych propozycji bożonarodzeniowych życzeń zamieszczanych na instagramowych grafikach, wyglądających jak przepis kucharski. Osobę, która ze względu na wiek czy status społeczny nie odnajduje się w dyskursie terapeutycznym, wyklucza się z kręgów towarzyskich, a w najlepszym przypadku określa mianem „toksycznej”. Milenialsi żyjący w kulturze terapeutycznej z narzędzia, jakim jest komunikacja, czynią sobie bożka. Komunikacja w instagramowym dyskursie terapeutycznym coraz częściej zamiast budować mosty, pali je i zaostrza podziały między ludźmi myślącymi i żyjącymi inaczej niż trzydziestolatkowie z klasy średniej mieszkający w dużych miastach.

Kiedy terapia staje się religią

Jednym z najczęściej spotykanych przeze mnie zjawisk w obrębie kultury terapeutycznej jest traktowanie psychoterapii czy szeroko pojętej psychologii jako synonimu duchowości. Tymczasem są to odrębne dziedziny – żadna z nich w pełni nie odpowie na potrzeby tej drugiej. W środowiskach kościelnych na szczęście coraz częściej zwraca się uwagę na fakt, że spowiedź i modlitwa nie są lekiem na depresję; nie zastąpią wizyty u psychiatry i psychoterapeuty. Tymczasem wciąż nie mówi się o odwrotnej sytuacji; w której terapia zastępuje duchowość. Ten problem dostrzegam u wielu osób, które odeszły lub zdystansowały się od Kościoła katolickiego i jednocześnie zaczęły uczęszczać na terapię w celu przepracowania krzywd i nadużyć doświadczonych w środowisku katolickim. Mimo podjęcia tak odważnej decyzji mechanizmy, w których przez wiele lat funkcjonowały we wspólnocie Kościoła, mimowolnie przerzucają na relację z terapeutą. W przypadku takich osób terapeuta niejednokrotnie zastępuje im rolę, jaką dotychczas w ich życiu pełnił ksiądz, spowiednik czy kierownik duchowy. Obdarzają go bezkrytycznym zaufaniem i dzielą się publicznie wypowiedzianymi przez niego słowami w gabinecie (które padły w odniesieniu do konkretnej osoby, w konkretnym czasie i kontekście) tak, jakby były one uniwersalną prawdą objawioną, czymś w rodzaju wersetów z Pisma Świętego. Instagramowe zwolenniczki psychoterapii, kiedy zachęcają do niej czytelniczki, bardzo przypominają w tym ewangelizatorki z katolickich wspólnot młodzieżowych.

O traktowaniu psychoterapii jako synonimu religii pisze socjolożka Małgorzata Jacyno w książce „Kultura indywidualizmu”: „[…] pojęcie kultury terapeutycznej ma wskazywać na powszechność nowych wzorów zajmowania się sobą przez jednostki czy nawet ekspansję ekspertyzy terapeutycznej i zastępowanie przez terapię innych dziedzin stanowiących konteksty samookreśleń takich jak religia i polityka”. Z kolei Natalia Żuk we wspomnianym już artykule „Kultura terapeutyczna, czyli o ideologicznym podglebiu psychoterapii” zauważa, że „dyskurs terapeutyczny stał się świecką, «odczarowaną» wersją eschatologii, dokonały się podstawienia, zachowujące jednak pierwotny charakter funkcjonalno-strukturalny, takie jak: terapeuta, psycholog, ekspert zdrowego żywienia, lekarz zamiast księdza, wyznanie, «stanięcie w prawdzie» zamiast spowiedzi, empatia zamiast przebaczenia, «holistyczny sukces» zamiast zbawienia”.

Agata Cudowska jako jedną z przyczyn tego zjawiska wskazuje pogłębianie się w kulturze indywidualizmu kryzysu wspólnoty, która jest nośnikiem wartości. W tekście „Wspólnota w kulturze indywidualizmu” pisze: „Współczesność niesie ze sobą nowe wyzwania, ale też szczególne zagrożenia, istnieje więc silne zapotrzebowanie na cnoty, ideały i wartości, których nośnikiem jest wspólnota. Obserwowane nawroty religijności, w postaci nowych, czy tylko podretuszowanych ruchów religijnych, próbują nie tylko odnowić autorytet religii, ale i odbudować wspólnotę”.

Racjonalizacja rzeczywistości kosztem duchowości, mistycyzmu i tajemnicy nie jest w stanie w pełni zaspokoić potrzeb współczesnego człowieka. Według Jacyno wartość i sens poddane medykalizacji, dostępne niewielkiej części społeczeństwa, sprawiają, że współczesny człowiek nie jest w stanie nasycić się życiem: „Z najlepszego zdrowia i największego komfortu psychicznego nie daje się bowiem wycisnąć sensu”.

Celem tego tekstu było zachęcenie czytelników do podjęcia próby poszukiwania w swoim życiu tajemnicy. Tajemnicy, która ocala z poczucia, że nad wszystkim w swoim życiu mamy kontrolę, i zwalnia z obsesyjnej ideologii dążenia do tego, co „zdrowe”. Mam nadzieję, że odkrywając w sobie pokłady wysokiej wrażliwości, będziemy równie chętnie obdarowywać nią innych ludzi. Zamiast czytać gotowe instagramowe instrukcje dotyczące zdrowej komunikacji, sami będziemy szukać odpowiedniego języka i indywidualnie dostosowywać go do odbiorcy, nie zamykając się tym samym w cyber-enklawach i nie zaostrzając podziałów klasowych. Być może przestaniemy traktować ludzi, których nie rozumiemy, jako materiału na terapię. Dostrzeżemy, że jesteśmy czymś więcej niż swoimi diagnozami; skrywamy w sobie o wiele więcej ciekawych budulców autokreacji. Wreszcie – zauważymy, że bez względu na wyznanie bądź jego brak wielu z nas nadal kieruje się mechanizmami religijnymi, zatem skończymy upupiać i negować znaczenie religii w procesie samorozwoju.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×