O doświadczeniu bycia szkolnymi lamuskami i o tym, jak wpływa ono na dalsze życie, rozmawiają redaktorki Kontaktu – Wanda Kaczor, Ida Nowak i Ola Senn.
***
Usiadłyśmy we trzy, żeby pogadać o byciu szkolną lamuską. Na początku jednak kilka zastrzeżeń. Po pierwsze, prześladowania zawsze funkcjonują na spektrum, a każda z nas była bliżej jego miękkiego końca: byłyśmy raczej wyśmiewane czy lekceważone, a nie bite i poniżane. Po drugie, każda z nas ma ogromny klasowo-ekonomiczny przywilej, który w dużym stopniu pozwolił nam spaść na cztery łapy po trudnych doświadczeniach i nie pogrążyć się w losie wiecznego przegrywa.
Stąd nie staramy się naszą rozmową uniwersalizować doświadczenia bycia lamusem. Zdajemy sobie sprawę, że wielu osobom utożsamianym (czy utożsamiającym się) z tą łatką jest i było dużo trudniej od nas, zarówno w czasach szkolnych, jak i później – czy to ze względów klasowych, ekonomicznych, czy związanych na przykład z cechami ciała.
Mimo wszystko uznaliśmy w gronie redakcji, że warto opowiedzieć o naszym osobistym, redakcyjnym doświadczeniu i tym samym nieco odtabuizować temat „lamusiarstwa”, ponieważ tożsamość ta potrafi mocno kształtować, a nawet definiować ścieżkę życiową. Chcemy uwrażliwić Was na to zjawisko.
***
Ida: Zacznę od tego, że intuicyjnie wiem, kim jest lamus, ale gdybym miała podać definicję… Nie wiem. Jak byście opisały lamusa?
Wanda: Dla mnie to ktoś, kto czuje się gorszy i ma poczucie, że nie dostaje do reszty środowiska rówieśniczego.
Ola: Tak, to samopoczucie jest ważne, ale z drugiej strony uważam, że grupa może arbitralnie zdecydować o uznaniu jakiejś osoby za lamusa. Wyobrażam sobie sytuację, w której ktoś czuje się w porządku sam ze sobą, startuje z wysokiego pułapu, ale z jakiegoś powodu grupa nadaje mu łatkę lamusa.
Wanda: A jednocześnie są osoby bardzo pewne siebie, które nie czują się lamusami, mimo że grupa w kuluarach tak je nazywa. I odwrotnie – można czuć się lamusem w środku, a w oczach innych uchodzić za cool osobę.
Ida: Pytanie, czy wtedy „obiektywnie” jest się lamusem, czy jednak oba warunki – i własne poczucie, i ocena grupy – muszą być do tego spełnione. Przy odpowiednim natężeniu oceny grupy nasze samopoczucie również dryfuje w taką stronę, choćbyśmy startowali z bardzo wysokiej samooceny. Kiedy nikt nie chce siedzieć z nami w ławce, kiedy jesteśmy prześladowani, wyśmiewani, przezywani, wyzywani i tak dalej…
Ola: Z tym że podział na lamusy i cool osoby niekoniecznie musi się opierać na wrogości. Oczywiście przemoc psychiczna czy nawet fizyczna są często obecne, ale czasami może chodzić wyłącznie o lekceważenie kogoś, co skutkuje w tej osobie poczuciem braku przynależności. Ja na przykład często czułam, że jestem na uboczu różnych planów i nie jestem brana pod uwagę w ich tworzeniu. I choć z nikim nie byłam w konflikcie, to po prostu przez długi czas nie byłam ważną częścią żadnej grupy.
Ida: W moim doświadczeniu licealnym też nie było jawnego wyśmiewania czy gnębienia, ale istniał dość wyraźny podział grupy na „śmietankę” i „resztę”. Ten podział opisałabym przede wszystkim jako postrzeganie „reszty” przez „śmietankę” jako mało interesującej – stąd nie była zapraszana na imprezy czy do innych wspólnych aktywności. Ja należałam właśnie do tej „reszty”, ergo: byłam lamusem.
Wanda: Ja też tak miałam, w przedszkolu i wczesnej podstawówce często czułam, że jestem raczej osobą, do której dzwoni się, kiedy nikt inny nie może wyjść na podwórko. Nie wiem, co było pierwotne: czy bycie z natury niepewną siebie sprawiało, że trudniej mi było brylować w towarzystwie, czy to niechęć innych zasiała we mnie poczucie, że nie jestem wystarczająco fajna. Natomiast często zastanawiam się, czy dziewczyny z podwórka też tak mnie pamiętają – może dla nich zawsze byłam w porządku, a tylko ja pamiętam siebie jako wykluczaną i nielubianą? To byłoby dla mnie trudne odkrycie, bo bycie lamuską jest w pewnym sensie fundamentem mojej tożsamości.
Ola: A ja jednak myślę, że bycie lamuską jest nie tylko towarzyskie, ale bywa też charakterologiczne. Kiedy myślę o sobie sprzed dwudziestu czy piętnastu lat, dochodzę do wniosku, że byłam potwornie nieporadna, taka „rozczłapana” w bardzo namacalnym sensie – na przykład trudności sprawiało mi pakowanie śpiwora do pokrowca. Tego typu problemy budziły we mnie ogromny wstyd, bo miałam poczucie, że wszyscy widzą, jak bardzo nie radzę sobie z życiem, jak bardzo nie ogarniam – swojego ciała i świata dookoła.
Wanda: Ja chyba byłam po prostu cicha. Odkąd pamiętam, lepiej funkcjonowałam w relacjach jeden na jeden, a w grupie nie potrafiłam się odnaleźć. Nie wiem, na ile to była kwestia przypadku, ale już w przedszkolu moim głównym zajęciem było stanie w kącie i przypatrywanie się z boku temu, co robią inni. Ale teraz przyszło mi jeszcze do głowy pytanie: czy to nie jest tak, że obiektywnie powodem, przez który często ktoś staje się lamusem, jest niezdarność czy niewysportowanie? Mam wrażenie, że jak jesteś dziewczyną, która dobrze gra w gałę czy w siatkówkę, to od razu jesteś dwa poziomy wyżej na skali fajności.
Ida: Ja byłam tragiczna z WF-u, więc może rzeczywiście nie jest to przypadek! Chociaż akurat tę swoją cechę zawsze umiałam „ograć” – popisywałam się tym, jak mi nie wychodzą różne rzeczy. To był rodzaj skeczu, kabaretu: co prawda ludzie śmieją się ze mnie, ale to ja robię show. Zresztą stosuję to do dzisiaj, bo jeśli chodzi o sprawność fizyczną, wciąż jestem kompletną ofermą.
Wanda: Ja niby chodzę po górach i biegam, ale moim największym koszmarem jest sytuacja, w której mam uczestniczyć w jakiejś grze zespołowej. Na szczęście z czasem takie umiejętności jak branie odpowiedzialności, decyzyjność, zorganizowanie czy kreatywność też zaczynają być ważne dla grupy, nie tylko to nieszczęsne serwowanie w siatkówce… I wtedy można się trochę wybić.
Ola: A moim zdaniem z tego miejsca nie ma ucieczki – jeśli w danej grupie zostanie się uznanym za lamusa, będzie się nim już zawsze. Dopiero zupełna zmiana środowiska jest szansą na nowy start.
Wanda: Ja akurat miałam takie doświadczenie, że w ramach jednego środowiska przestałam czuć się lamusem.
Ida: Na to w ogóle jest słowo: „wyrapować się”, czyli wyjść ze stanu lamusa! Ja też to przeszłam!
Ola: To jak się „wyrapowałyście”?
Wanda: U mnie to była kwestia pewnych przetasowań w klasie. Niestety w tym procesie sama zdystansowałam się od osób, z którymi trzymałam się wcześniej, co zresztą jest dziś moim wielkim wyrzutem sumienia, oceniam to bardzo krytycznie.
Ida: U mnie to zaszło na etapie liceum. W wyniku splotu różnych okoliczności zaczęłam częściej spotykać „śmietankowe” towarzystwo i teraz kilka z tych osób to moi najbliżsi przyjaciele. Natomiast zgadzam się z Olą, że tożsamość lamuski pozostaje we mnie mimo „wyrapowania”.
Wanda: W tym sensie również się zgadzam. Ja na przykład w konsekwencji bycia lamuską ciągle mierzę się z brakiem pewności siebie. I bardzo trudne jest dla mnie to, że często osoby, które dopiero teraz mnie poznają, nie potrafią sobie tego wyobrazić. Sprawiam wrażenie pewnej siebie, ale cały czas nie potrafię uwierzyć, że jakaś cool osoba chce się ze mną zadawać. I nie chodzi o to, że boję się „odkrycia” jako lamuska, tylko raczej niezrozumienia – a tożsamość lamusa i jej przepracowywanie jest bardzo ważną częścią mnie.
Ida: Dla mnie ciągle obecnym odpryskiem lamusiarskiej tożsamości jest niedowierzanie, że ktoś faktycznie mnie lubi. Żyję w lęku, że lada chwila wszyscy moi przyjaciele odkryją, że tak naprawdę jestem lamusem, i mnie porzucą. Stąd nieadekwatnie mocno przeżywam wszelkie sytuacje wykluczenia – na przykład kiedy nie jestem zaproszona na jakieś wydarzenie czy nie uczestniczę w jakiejś sprawie. Mimo że zwykle chodzi po prostu o przypadek, spontaniczną akcję bez większego znaczenia, zawsze wyłapuję takie sytuacje i myślę sobie: no tak, znowu.
Ola: Ja do dzisiaj boję się ludzi, którzy wydają mi się bardziej cool niż ja. Zwłaszcza grupek młodzieży – kiedy mam zajęcia z licealistami, nadal czuję przerażenie na widok tych „fajnych” osób! Oprócz tego bardzo stresuje mnie spotkanie z ludźmi, z którymi znałam się jeszcze w czasach lamusiarstwa. Mimo że zbudowałam już siebie na nowo i dobrze się czuję w różnych środowiskach, to kiedy pojawia się w moim otoczeniu ktoś z przeszłości, znowu czuję się tą starą Olą, która nie radzi sobie z życiem.
Ida: Mam dokładnie to samo. Kiedy jestem w okolicy mojej dawnej podstawówki i gimnazjum, często wydaje mi się, że widzę kogoś z klasy, i przysięgam, że cała się wtedy spinam. Bo mimo że minęło ponad piętnaście lat, to ta relacja jest dla mnie zamrożona w miejscu z przeszłości. Nieważne, jaka dzisiaj jestem, co osiągnęłam – w moim odczuciu dla tych ludzi zawsze będę gorsza, ze mnie zawsze będzie się można śmiać.
Wanda: Mnie za to wizja spotykania osób, wobec których czułam się lamuską, zupełnie nie przeraża. Mam poczucie, że wykonałam na tyle dużą pracę nad pewnością siebie i obiektywnie jestem w na tyle dobrej pozycji życiowej, że te osoby też by to widziały. Czuję, że przepaść „fajności” między nami została przez te lata zasypana. Mam za to lęk przed konfrontacją z osobami, które to ja potraktowałam w jakimś momencie jak lamusy.
Ida: To ciekawe, co mówisz o obiektywnie dobrej pozycji życiowej. W mojej podstawówce czy gimnazjum było tak, że o ile atrybuty uprzywilejowania klasowego czyniły ze mnie dobrą uczennicę, to zarazem – lamusa. Chodzenie na zajęcia dodatkowe, słuchanie muzyki poważnej lub czytanie książek z listy lektur dla liceum to było towarzyskie samobójstwo. Ja, starając się dopasować do środowiska, robiłam tego mniej, a w zamian kupowałam każde „BRAVO” i oglądałam „Vivę”, żeby być na czasie. Zresztą moja klasa i tak traktowała mnie z moimi szóstkami i czerwonymi paskami raczej jak lizuskę i kujonkę, a nie jakąś „uprzywilejowaną klasowo intelektualistkę”.
Niestety – i tutaj smuteczek – kiedy poszłam do renomowanego liceum, moje dobre wyniki w nauce także wcale nie zyskały towarzyskiej wartości. Po pierwsze dlatego, że przestały mnie wyróżniać, a wręcz okazało się, że mam braki! Byłam mniej oczytana, nie wiedziałam nic o historii filozofii – bo przecież świadomie odrzuciłam wcześniej ścieżkę rozwijania wszystkich „lamerskich” hobby. Po drugie „dobre wyniki” były w ocenie tego środowiska raczej miernikiem sztywnego, szablonowego myślenia „pod klucz”, któremu daleko do „wolnego, krytycznego umysłu”, hołubionego w moim renomowanym liceum. Stąd u mnie pozycja lamusa zawsze była połączona z kapitałem klasowym – raz za dużym, raz za małym. Natomiast utrata pozycji w „bastionie kujonów” była bardzo bolesna.
Wanda: U mnie było podobnie. Do końca gimnazjum czułam, że nie mam żadnych problemów z nauką, co z pewnością wynikało z wyniesionego z domu kapitału kulturowego. Za to od liceum, a szczególnie od studiów zaczął się lęk, że wiem za mało. To było bardzo trudne, bo „bycie mądrą” to zawsze było my thing – nie byłam szczególnie wysportowana ani szczególnie atrakcyjna, ale dobrze się uczyłam. A od liceum zaczęłam tę pozycję powoli tracić, zrobiłam się po prostu średnia. I do tej pory panicznie boję się pokazać swoją niewiedzę, ciągle mam w sobie ogromną intelektualną niepewność siebie. Porównuję się z innymi i myślę: może coś potrafię, ale nie tak dobrze jak on, on czy ona. I myślę, że ten mechanizm jest bardzo mocno wzmacniany przez moje doświadczenie bycia lamuską i pewne niedocenienie towarzyskie – one na całe życie podkopują poczucie własnej wartości.
Ola: Ja pod tym względem różnię się od was, bo wiedza nigdy nie była moim tematem – nie uczyłam się szczególnie dobrze, nie interesowałam się żadnymi okołoszkolnymi sprawami. Moją pasją był taniec i w to wkładałam całą energię. Natomiast podzielam poczucie ignorancji – również mniej więcej od początku studiów wstydzę się swoich braków w wiedzy i bardzo uważam, żeby nie odsłonić się z tym, że czegoś nie czytałam, o czymś nie słyszałam… Mam ogromny strach, że intelektualnie jestem lamuską.
Ida: Ja też, tak jak wy, panicznie boję się, że ktoś zapyta mnie wprost: „no dobrze, to kim konkretnie była ta osoba? co napisała? z jakim nurtem jest związana? w jakich latach rządziła?”, a ja nie będę tego wiedzieć. Chociaż akurat to poczucie nazywa się przecież „syndromem oszustki” i jest stricte genderowe. To dowód anegdotyczny, ale chyba żaden z moich kolegów nie żyje w podobnym stresie – w każdym razie nie mówi o nim otwarcie – a koleżanki prawie wszystkie.
Wanda: A czy też macie tak, że w niektórych grupach totalnie brylujecie i jesteście najgłośniejsze i najśmieszniejsze, a w innych siedzicie cicho i czujecie, że nie macie nic ciekawego do powiedzenia? Bo ja strasznie odczuwam ten rozdźwięk.
Ida: Tak! Wydaje mi się, że to wynika po prostu ze skrzyżowania różnych rodzajów wykluczenia – można czuć się w danej grupie źle czy dobrze ze względu na aspekt genderowy, klasowy czy właśnie lamusiarski. I chyba żadna z nas nie twierdzi, że ten pierwiastek lamusa jest najważniejszym wykluczeniem, ale na pewno jest bardzo ważny, a trochę przezroczysty.
Wanda: Ja chciałam jeszcze dodać, że stresuje mnie gra w argentpol [bardziej złożone kalambury, w których w pierwszej rundzie na czas tłumaczy się, a w drugiej pokazuje hasła z różnych kategorii – przypis redakcji]. Bo może okazać się, że nie będę znała jakiegoś oczywistego hasła.
Ola: Mam tak samo!
Ida: Ja też, jestem w stanie odetchnąć dopiero po pierwszej rundzie, kiedy znane są już wszystkie hasła. Mam zresztą jedną upokarzającą historię na koncie, kiedy podczas gry nie zgadłam hasła „Piłsudski”. Wiedziałam, że to on, ale tak się bałam zrobić błąd, że nie powiedziałam nic. To było z dziesięć lat temu, a do tej pory mi słabo, jak o tym pomyślę.
Wanda: Moim zdaniem rozpamiętywanie takich głupich zdarzeń to też przejaw bycia lamusem. Ja do dzisiaj ze szczegółami pamiętam masę sytuacji z przedszkola czy z podstawówki – kto, gdzie i co dokładnie powiedział na mój temat. I założę się, że reszta zainteresowanych nie pamiętałaby, że takie wydarzenie w ogóle miało miejsce. Bo też nie wpłynęło ono na ich dalsze życie – a na moje tak. Jak masz pięć lat i słyszysz, że twoja lalka jest starej generacji i nie może uczestniczyć we wspólnej zabawie, po czym patrzysz, jak wszystkie inne dziewczyny bawią się razem, a ty stoisz z boku, to jest to naprawdę trudne i ustawia twoje myślenie o sobie na kolejne lata.
Ola: Ja mam ścisk w żołądku, jak przypominam sobie moje wpadki z przeszłości… I uważam, że gdybym nie była lamusem, to nie śniłyby mi się one po nocach i nie czułabym takiego upokorzenia na ich wspomnienie. Tak samo jak nie miałabym do siebie pretensji, kiedy powiem jakiś niewystarczająco w mojej opinii śmieszny żart czy jakiś głupi tekst. I jestem przekonana, że osoby bez doświadczenia bycia lamusem nie wyłapują i nie rozpamiętują wszystkich najdrobniejszych sytuacji, w których mogły zostać ocenione jako niewystarczająco cool.
Ida: Tak, bo one nie wiedzą, co może się stać, jeśli nie będą cool. Nie wisi nad nimi widmo lamerstwa. A nad nami tak, bo już w tym miejscu kiedyś byłyśmy i panicznie boimy się trafić do niego znowu.
Ola: Ogólnie lamusy mają niefajnie. Mają trudny start, a potem cały czas muszą mierzyć się z jego konsekwencjami.
Wanda: A myślicie, że ekslamusy mają większą wrażliwość na obecnych lamusów?
Ida: Na pewno łatwiej jest zauważyć takie wykluczenie. Ja mam bardzo wyczulony radar na osoby wyśmiewane czy lekceważone. Z drugiej strony jednak – to okropne, ale czasem czuję po prostu ulgę, że tym razem to nie jestem ja…
Wanda: Ale sama społeczna kategoria lamusa chyba zanika wraz z dorosłością… Macie poczucie, że dzisiaj w naszym środowisku są osoby, które noszą taką łatkę?
Ola: Widzisz, wystarczy, że zapytasz, a ja od razu myślę sobie, że wskazałabyś mnie.
Ida Nowak
Wanda Kaczor
Ola Senn