Mniejszości niewidoczne – co mówią nazwy warszawskich ulic
Szanowne Radne, Szanowni Radni,
w Warszawie nie ma ulicy Zofii Moraczewskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Narcyzy Żmichowskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Haliny Konopackiej.
W Warszawie nie ma ulicy Marii Szymanowskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Antoniny Leśniewskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Zofii Chomętowskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Stefanii Wojtulanis-Karpińskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Gabrieli Balickiej-Iwanowskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Kazimiery Iłłakowiczówny.
W Warszawie nie ma ulicy Heleny Syrkus.
W Warszawie nie ma ulicy Stefanii Wilczyńskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Heleny Radlińskiej.
W Warszawie nie ma ulicy Józefy Joteyko.
W Warszawie nie ma ulicy Reginy Danysz-Fleszarowej.
W Warszawie nie ma ulicy Alicji Dorabialskiej.
Tak brzmi początek petycji do Rady m. st. Warszawy, której autorki domagają się nazwania piętnastu ulic na cześć zasłużonych kobiet. Widzą w tym „pierwszy krok na drodze do większego równouprawnienia w zakresie nazewnictwa miejskiego”. „Możecie przejść się ulicą Kubusia Puchatka i Gąski Balbinki, ale nie znajdziecie w tym mieście ulic większości pierwszych polityczek, medalistek olimpijskich, naukowczyń, czy architektek i działaczek społecznych” – mówią w opisie wydarzenia na Facebooku.
Istotnie, niewiele ulic warszawskich ma patronki i wiele zasłużonych kobiet nie doczekało się swoich alej, skwerów czy placów. A do listy można by dodać także inne nazwiska.
Drugą, obok kobiet, uniewidocznioną w stolicy grupą są bowiem mniejszości narodowe, etniczne i wyznaniowe, ich przedstawicielki i przedstawiciele, a także ludzie, którzy – choć żyli poza granicami Polski i niekoniecznie byli z nią związani – oddziaływali na kultury tych zbiorowości. Mniejszości żydowska, ukraińska, białoruska i wiele innych pozostają tym samym wymazane ze wspólnej przestrzeni, a przez to niejako i z miejskiej pamięci.
Kobiety niewidoczne
O nierównowadze między męskimi i żeńskimi nazwami ulic jest głośno za sprawą ostatnich – strajkowych – miesięcy, co najdobitniej pokazuje spór o Rondo Praw Kobiet. Problem ten wybrzmiewa jednak w miastach Europy już od blisko dekady. W 2012 roku, z inicjatywy Marii Pii Ercolini, powstało stowarzyszenie Toponomastica femminile, badające toponimię włoskich miast, począwszy od Rzymu. Wedle badań organizacji odsetek ulic poświęconych kobietom wahał się tam między 3 a 5 procent, w stosunku do około 40 procent ulic o nazwach męskich (nazwy pozostałych ulic nie odnosiły się do patronów, lecz na przykład do krajobrazu i geografii miasta, tak jak Campo de’ Fiori czy Via Appia). Niewiele później podobne badania przeprowadzono w Madrycie (7 procent ulic żeńskich wobec 27 procent męskich) i w Paryżu.
W stolicy Francji akcja zorganizowana przez Osez le Féminisme! polegała na doklejaniu przy ulicznych tablicach alternatywnych oznaczeń z patronkami. Akcja zyskała medialny rozgłos i podobnie do ruchu stworzonego przez Ercolini miała wpływ na politykę miejscowego ratusza. Jak pokazują przykłady Paryża, Genewy, czy – po drugiej stronie oceanu – Montrealu, władze lokalne coraz aktywniej przykładają się do zwalczania płciowej nierównowagi.
W Warszawie, z okazji jubileuszu niepodległości, z petycją o uhonorowanie osiemnastu zasłużonych Polek wystąpiły w 2018 roku Miasto Jest Nasze oraz Fundacja na rzecz Równości i Emancypacji STER, dając początek kampanii Ulice dla Kobiet. Jak jednak zwraca uwagę Siostrzeństwo Herstoryczne, poskutkowało to jedynie wpisaniem proponowanych patronek do banku nazw, czyli listy wstępnie zaakceptowanych propozycji nazw ulic.
Czemu służą nazwy ulic?
Ewa Kaltenberg-Kwiatkowska zauważa, że funkcje nazw ulic są wielorakie. Prócz funkcji orientacyjnej, pozwalającej nam odnaleźć się w mieście i odróżnić ulice jedne od drugich, nazwy owe niosą za sobą cały bagaż symboliczny, związany z określoną tożsamością miejsc, z ich prestiżem oraz otoczeniem. Czasem nobilitujące, kiedy indziej zaś degradujące, pełnią rolę pamięciową, oddziałują na tożsamość mieszkanek i mieszkańców, a nawet marketingową, gdy nowym osiedlom nadaje się patronów z określonego klucza, by je rozreklamować (autorka podaje tu przykład Osiedla Królów w Warszawie, którego ulice noszą imiona władców Polski).
Przede wszystkim jednak toponimia stanowi o „szacie ideologicznej miasta”: jest zapisem wartości kulturowych, za pośrednictwem których wyraża się dana społeczność. I choć jesteśmy przyzwyczajeni do ulic czczących kogoś (bohatera, postać historyczną) lub coś (na przykład wydarzenie), ten typ nazewnictwa jest modą stosunkowo nową.
Jak prześledził Jean-Claude Bouvier na przykładzie francuskim, nazwy ulic przechodziły dość długą przemianę. Do końca XVIII wieku brano je przede wszystkim z otaczającego krajobrazu (naturalnego bądź architektonicznego), z dominującej w danym miejscu działalności gospodarczej, handlowej lub wszelakiej innej aktywności społecznej. Polscy badacze, tacy jak Kwiryna Handke czy Aleksander Wallis, również podkreślają użyteczność nazw ulic, wyrażających wygląd, charakter i funkcje znajdujących się przy nich obiektów. Stąd nazwy topograficzne (Przyrynek), rzemieślnicze (Szewska), opisujące kształt ulicy (Ciasna, Krzywe Koło) lub po prostu dominującą na niej aktywność (Koński Targ). Dopiero w XIX wieku nazwami ulic zaczęto na większą skalę czcić jednostki, wydarzenia, a nawet abstrakcyjne pojęcia.
Niestabilni bohaterowie
Przypisywanie ulicom nazwisk bohaterów zmniejszyło stabilność miejskiego nazewnictwa. Każdy bowiem przewrót polityczny lub zmiana reżimu powodowały przemianowywanie ulic, co tworzyło konflikty wokół toponimii miast (i tworzy do dziś – co pokazuje niedawna dekomunizacja). W ciągu dwóch wieków Warszawa przeszła – wedle ustaleń Jarosława Zielińskiego – aż siedem planowych akcji zmian nazewnictwa ulic, łącznie ze zmianami języka to na niemiecki, to na rosyjski, to na polski. Upolitycznieniu towarzyszyły także próby depolityzacji, dawania ulicom nazw swojskich, na przykład roślinnych lub zwierzęcych, i poszukiwania patronów bardziej konsensualnych niż politycy, w postaci artystów czy naukowców.
Tak czy inaczej, odosobowe nazwy ulic zadomowiły się na dobre w naszej przestrzeni miejskiej, a towarzyszące im konflikty – nie zniknęły. Nazwy te pokazują przykłady dobrych obywateli, legitymizują władzę oraz tworzą grupową tożsamość. Tak formowana przestrzeń jest nie tylko wyrazem wartości danej społeczności, ale również sama nadaje jej kształt. Nazwy ulic świadczą o nas i współtworzą nasze spojrzenie na świat.
O czym świadczą stołeczne ulice
A co z ulicami Warszawy? Co mówią o jej mieszkańcach oraz jak ich kształtują? Jaka jest „szata ideologiczna” tego miasta?
Sądzę, że jest to szata narodowa, świadcząca o etnocentrycznej, polonocentrycznej pamięci. Do tej hipotezy skłania mnie jako taka znajomość miasta i buszowanie w mapach Google’a. Nie znalazłem bowiem dotąd żadnej analizy nazw ulic warszawskich przez pryzmat przynależności narodowej bądź wyznaniowej ich patronów.
Narodotwórcza rola nazewnictwa miejskiego jest dość jasna i widoczna w różnych kontekstach, choćby na przykładzie międzywojennego Lwowa. Mniejszości ukraińska i żydowska były w nim zdecydowanie niedoreprezentowane w nazwach ulic, pomimo że stanowiły dużą część ludności miasta (podobnie stało się z mniejszością polską w latach 90. we Lwowie wskutek ukrainizacji lwowskiej toponimii). W dzisiejszej Warszawie jest to zapewne wynik nie tyle planowej polityki, ile utrwalonej, nie zawsze uświadomionej rutyny w jednorodnym etnicznie kraju, jakim jest Polska. Dobitnie świadczy o tym fakt, że obie wyżej wspomniane petycje – postępowe w swym wydźwięku i słusznie podkreślające płciowy wymiar toponimii – pozostają całkowicie zamknięte w narodowym kluczu, wedle którego dobierać należy patronki nowych ulic stolicy.
Subiektywna lista patronek (i patronów)
Wiele kobiet i wielu mężczyzn wciąż oczekuje swoich placów, skwerów i ulic. Są to osoby, które żyły i działały na styku różnych języków i kultur, związane z Warszawą (i z Polską) w różnym stopniu, zawsze jednak przynależące do wielokulturowego dziedzictwa naszej części Europy.
Jedną z takich postaci jest Bronisława Wajs, Papusza, wybitna poetka języka romskiego, która nie ma w Warszawie nawet zaułka (ulicami Papuszy chlubić się mogą tylko Poznań, Gorzów Wielkopolski i Inowrocław). Kolejną – Rachela Auerbach, pisarka i dziennikarka żydowska, członkini Oneg Szabat i współpracowniczka Emmanuela Ringelbluma. Jej „Pisma z getta warszawskiego” wydał Żydowski Instytut Historyczny w 2016 roku. Była też autorką dialogów do „Unzere Kinder” – ostatniego filmu w jidysz powstałego na terenie Polski.
Również Kadia Mołodowska, poetka jidysz, zasługuje na widoczność w mieście, w którym wszak mieszkała przez pewien okres życia. Świadczy o tym choćby jej wiersz o ulicy Dzikiej: „Powietrze dzwoni. Lato kwitnie w moich włosach, / ale nade mną roztacza się twarda codzienność: / tu mieszkają bezrobotni, / komuniści. / A także – nędza. / Codzienność jest krwawa, / wszystkie dachy dzwonią nieszczęściem, / stoły głodem”. Do grupy pisarek języka jidysz dołączyłbym Deborę Vogel, która tworzyła także po polsku i po hebrajsku. „Ulica samotna, / oderwana od szafirowego nieba […]. / Ulica – wstęga z szarego kamienia, / mrowie kroków na niej” – pisała w wierszu „Wieczorny spacer”.
Można by dodać i ulicę Natalii Arsienniewej, poetki białoruskiej, tłumaczki dzieł Mickiewicza na język białoruski, tudzież Łesi Ukrainki – pisarki, poetki, krytyczki literackiej, również tłumaczki Mickiewicza. Z twórców języka ukraińskiego brakuje ulicy Iwana Franki, poety i badacza, blisko związanego z środowiskami polskiej inteligencji galicyjskiej, z twórców białoruskich zaś – pisarza Jakuba Kolasa.
Listę tę można by wydłużać w nieskończoność. Chciałoby się wymienić takie postacie jak Mikalojus Čiurlionis, malarz litewski związany z warszawską ASP, czy Rafał Lemkin, wybitny prawnik wywodzący się z żydowskiej rodziny, który wprowadził do międzynarodowego obiegu prawnego pojęcie ludobójstwa. Chciałoby się dodać także nazwiska Nachuma Grzywacza i Dawida Grabera, którzy mając niespełna dwadzieścia lat, bohatersko ukryli archiwa getta warszawskiego. Możliwych patronek i patronów warszawskich ulic jest wiele, a im dalej sięgnąć w dziejach i rozpiętości geograficznej – tym więcej. Wśród wyżej wymienionych brakuje reprezentantów wielu grup, takich jak Ormianie, Tatarzy, Łemkowie, Karaimowie, Czesi, Niemcy, Rosjanie czy Słowacy. Jest to zatem lista niepełna, subiektywna, o niedopracowanych kryteriach.
Sądzę jednak, że przestrzeń miejska stolicy powinna – choć w małym stopniu – odzwierciedlać dawną i dzisiejszą różnorodność Rzeczypospolitej, honorować postacie istotne dla jej mniejszości i wpisywać się tym samym świadomie w wielokulturowe dziedzictwo Europy Środkowo-Wschodniej. Mój osobisty interes w tym wszystkim jest zaś następujący: chciałbym któregoś dnia wypić kawę na rogu Auerbach i Vogel w Warszawie.
*
Pisząc tekst, korzystałem przede wszystkim z pracy Ewy Kaltenberg-Kwiatkowskiej „O oznaczaniu i naznaczaniu przestrzeni miasta” opublikowanej w „Przeglądzie Socjologicznym” (nr 2–3/2011, s. 135–165).
Również następujące pozycje są warte uwagi:
J.C. Bouvier, „Les noms de rues disent la ville”, Bonneton, Paris 2007.
K. Handke, „Polskie nazewnictwo miejskie”, Slawistyczny Ośrodek Wydawniczy – „Omnitech Press”, Warszawa 1992.
A. Wallis, „Socjologia wielkiego miasta”, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1967.
F. Zieliński, „Szata ideologiczna miasta. O przemianowywaniu ulic i placów”, [w:] E. Kaltenberg-Kwiatkowska (red.), „Miasta polskie w dwusetlecie prawa o miastach”, Polskie Towarzystwo Socjologiczne, Warszawa1994.
J. Zieliński, „Problemy identyfikacji położenia obiektu zabytkowego w warunkach zmienności nazewnictwa i numeracji ulic”, [w:] „Nazewnictwo miejskie Warszawy jako element społecznej przestrzeni miejskiej”, Związek Dzielnic-Gmin Warszawy, Warszawa 1994.
Wiersze Kadii Mołodowskiej i Debory Vogel znaleźć można – w tłumaczeniach Belli Szwarcman-Czarnoty i Zewa Szepsa – w antologii z 2018 roku: „Moja dzika koza. Antologia poetek jidysz” (Wydawnictwo Austeria, Kraków – Budapeszt – Syrakuzy).