Jeszcze nie ucichł śpiew córek Johna Godsona podczas konwencji, na której tydzień temu powołano do życia Polskę Razem, nową partię Jarosława Gowina, gdy przez liberalne, mainstreamowe media i wszystkie funkcjonujące w naszym parlamencie ugrupowania polityczne przeszedł gromki rechot. Wysunięta przez nową partię propozycja, by rodzice mieli prawo do oddania głosu w imieniu swoich niepełnoletnich dzieci wzbudziła szydercze uśmiechy na twarzach polityków i publicystów różnych opcji. Kiedy wybuch radości się skończył, już z poważnymi minami załamywali oni ręce nad „cyrkowością” pomysłu i podkreślali, że proponowane rozwiązania są niezgodne z konstytucją.
Reakcja klasy politycznej pokazuje niestety, że zdecydowanej większości naszych parlamentarzystów brakuje śmiałości i odwagi, by w merytorycznej dyskusji mierzyć się z nowymi ideami. Zdają się zapominać, że konstytucja, choć jest ustawą zasadniczą, to nadal pozostaje jedynie ustawą – ma zatem służyć ludziom. Jeśli odpowiednia większość parlamentarzystów uzna, że jej dzisiejszy kształt przestał spełniać potrzeby społeczeństwa w najlepszy możliwy sposób mogą, a może nawet powinni ją zmienić.
Nie mam pojęcia, jakie motywacje przyświecały Polsce Razem, kiedy ogłaszała swój pomysł. Być może chodziło Gowinowi wyłącznie o to, żeby zwiększyć polityczne znaczenie swojego elektoratu, który dostrzega właśnie w tradycyjnych rodzinach z kilkorgiem dzieci. A może jego celem jest to, by dowartościować tych z nas, którzy w trosce o przyszłe dobro Rzeczypospolitej, często wbrew przeciwnościom losu, zdecydowali się tworzyć wielodzietne rodziny i przez nowe przepisy wyborcze chce zachęcić do przyjmowania takiej postawy. Oznaczałoby to, że dodatkowym głosem wyborczym można nagrodzić kogoś za propaństwową postawę. Takie uznaniowe rozdawania prawa do dodatkowych głosów rzeczywiście godziłoby w podstawy demokracji, w której każdy z nas może w takim samym stopniu decydować o prawie i kształcie wspólnoty.
Jednak, choć zdecydowanie daleki jestem od sympatii do poglądów gospodarczych i obyczajowych nowej partii, oraz do osoby jej lidera, w nowym pomyśle dostrzegam inny, głęboki sens. Idea głosowania rodzinnego zwraca uwagę na bardzo ważny problem, którym jest brak reprezentacji politycznej tych obywateli, którzy w terminie wyborów nie ukończyli 18 roku życia. Wiek stanowi dziś jedyne właściwie kryterium, które wyklucza część osób z procesu podejmowania decyzji. Ta sytuacja, w moim przekonaniu dziwna, zdaje się być dziś niezauważona i ignorowana. Mamy w Polsce potężną rzeszę ludzi, która ma swoje potrzeby i autentyczne interesy, a nie dysponuje praktycznie żadną siłą polityczną! Sytuacja jest jeszcze bardziej paradoksalna jeśli wziąć pod uwagę, że stanowiącą oni przyszłość naszego kraju.
Krytycy pomysłu Jarosława Gowina (ci nieliczni, którzy poza szyderczym śmiechem zdecydowali się poprzeć swoją dezaprobatę argumentami) zwracają uwagę, że narusza ona fundamentalną zasadę równości – tego, że każdy obywatel dysponuje dokładnie jednym głosem. Nie jest to argument trafiony. Nie wyimaginowaną sytuacją lecz faktem jest to, że dziś przeszło 7 milionów niepełnoletnich obywateli prawa głosu nie ma. Nie każdemu zatem przysługuje dziś dokładnie jedna karta do głosowania, więc, wbrew opinii przeciwników idei głosowania rodzinnego, dziś również fundamentalna zasad równości głosów nie jest realizowana. Przy założeniu, że głos wyborczy dziecka nie należy do rodziców, a rodzice, biorąc pod uwagę interes i dobro dziecka, jedynie dysponują nim w jego imieniu, głosowanie rodzinne może rozwiązać ten problem.
Zadaniem rządzących jest traktować administrowane przez siebie Państwo jako długoterminowy projekt polityczny. Nie mogą ograniczać się do podejmowania doraźnych decyzji i rozwiązywania dzisiejszych problemów. Powinni patrzeć na Polskę w wieloletniej perspektywie. Docenienie wyborczego znaczenia dzieci może to ułatwić. Dziś, w obliczu starzenia się europejskich społeczeństw, grozi nam sytuacja w której grupa najstarszych obywateli (siłą rzeczy różniąca się interesami od młodszych pokoleń) będzie politycznie nadreprezentowana. Uwzględnienie w systemie politycznym reprezentacji interesów najmłodszych może tą grożącą nam dysproporcję wyrównać. Ciekawe, że już ponad 10 lat temu Rada Europy sugerowała włączenie idei głosowania rodzinnego, której dziś w Polsce przyklejony został TAG „populistyczne szaleństwo”, do dyskusji nad demokratyzacją funkcjonujących w Europie systemów politycznych.
Nie przyjmuję pomysłu partii Jarosława Gowina bezkrytycznie. Dziś nie mogę powiedzieć nawet, że byłbym za jego wprowadzeniem. Sytuacja w której głos faktycznie nie należy do obywatela, tylko dysponuje nim jego opiekun prawny nie jest idealna. Dostrzegam problem „prawie dorosłych” dzieci, którzy w swoich przekonaniach daleko odeszli od światopoglądu rodziców, więc ich głos zostałby oddany wbrew wyznawanym przez nie wartościom. Rozumiem też pytania o to, kto miałby zagłosować za dzieci wychowujące się w domach dziecka. W tym miejscu otwiera się przestrzeń do dyskusji i poszukiwania możliwie najlepszych rozwiązań, oraz zastanowienia się nad realnymi konsekwencjami wprowadzenia podobnego rozwiązania.
Pomysł zaproponowany przez Polskę Razem jest intelektualną prowokacją. Znajdywanie jego słabych stron i punktowanie ich może i powinno być elementem, a nie, jak chcieliby jego adwersarze, końcem dyskusji nad nim. Gowin zwraca uwagę na obecność w Polsce dużej grupy obywateli pozbawionej politycznej siły oddziaływania. Ten donośny fakt zginął niestety w donośnym rechocie mainstreamowych publicystów i polityków.