Z księdzem Grzegorzem Michalczykiem rozmawia Maciej Papierski. Wywiad pochodzi z 35. numeru papierowego Magazynu „Kontakt” pod tytułem „Czyje są dzieci?”.
ZAMÓW NUMER
Co wiemy o początkach kultu maryjnego?
Nie mamy żadnych świadectw z czasów życia Maryi. Trzeba sobie jednak uświadomić, że jej kult jest pochodną kultu Chrystusa. W Nowym Testamencie wyraźnie widać, że Kościół pierwotny koncentrował się przede wszystkim na głoszeniu prawdy o Chrystusie umarłym i zmartwychwstałym. Wątek Maryi nie był nieodzowny w przekazie najważniejszych prawd wiary. Wydaje się na przykład, że święty Paweł niewiele wiedział o Maryi – nie ma w jego tekstach żadnych wzmianek na jej temat. Poza jednym fragmentem Listu do Galatów, w którym Paweł mówi, że Syn Boży, jak każdy człowiek, narodził się z kobiety, aby ludzie mogli stać się dziećmi Boga. Co ciekawe, jest to najwcześniejszy tekst odnoszący się do Matki Bożej.
Kiedy zatem dostrzeżono jej znaczenie?
Świadomość jej roli była wtórna w refleksji pierwszych chrześcijan – zarówno tych żydowskiego pochodzenia, jak i tych, którym Ewangelię przyniósł Paweł. Stawiali oni raczej pytania dotyczące historii Jezusa i tego, w jaki sposób spełniają się w Nim obietnice dane przez Boga za pośrednictwem proroków. Tu właśnie trzeba szukać momentu przejścia do refleksji nad tym, kim była Jego Matka. W chronologicznie późnych, bo powstałych na przełomie lat 80. i 90. I wieku, Ewangeliach Mateusza i Łukasza, w których poruszony został wątek dzieciństwa Chrystusa, widać wyraźnie, że namysł nad Jego postacią jest już ugruntowany. Sięganie do początków Jego historii nie jest jednak podyktowane wyłącznie ludzką ciekawością. Towarzyszą mu rozważania teologiczne. W tekstach poświęconych narodzeniu Jezusa, skonstruowanych w formie midraszy, czyli żydowskich opowieści religijnych, chodzi o to, żeby wyrazić prawdę, że to w Nim wypełniło się Pismo. Nie jest to ciekawostka w stylu opowieści znanych z apokryfów. Mateusz i Łukasz wkładają cały swój wysiłek w to, żeby pokazać, z jednej strony, boskie pochodzenie Jezusa, z drugiej zaś – Jego ziemską genealogię. A ta jest istotna, ponieważ dowodzi Jego zakorzenienia w ziemskiej historii, ukazuje realizm Jego człowieczeństwa.
To ciekawe, bo zazwyczaj uważa się, że to rozważanie życia Maryi jest kluczem do zrozumienia misji Jezusa, a nie na odwrót.
Tak, jest rzeczywiście odwrotnie niż w owym pobożnym haśle: „przez Maryję do Jezusa”. Interesujące, że na jednym z kongresów mariologicznych sam Jan Paweł II przywołał tę znaną formułę, a potem dodał: „I, w jakiś sposób, przez Jezusa do Maryi”. Wydaje mi się, że to właściwa droga odkrywania tego, kim ona jest. Nie bylibyśmy przecież zainteresowani jej życiem, gdyby nie była matką Jezusa Chrystusa.
Spojrzenie na Maryję przez pryzmat postaci Zbawiciela to jedno. Ale czy jej historia wpisuje się w ciąg sensów obecnych w Starym Testamencie? Nazywa się ją przecież na przykład „Nową Ewą”.
Można powiedzieć, że jej postać stoi w dość paradoksalnym kontraście do kobiet Pierwszego Przymierza. Większość z nich była całkowicie zdominowana przez mężczyzn. W ramach systemu patriarchalnego kobiety były im podporządkowane, a czasami nawet przez nich krzywdzone. Istnieją, oczywiście, wyjątki. Na przykład Debora, która dwanaście wieków przed Chrystusem została jedyną kobietą sędzią i która inspirowała Baraka do działań zbrojnych. Można też wspomnieć Judytę, przedstawianą zazwyczaj z głową Holofernesa i z mieczem w dłoni. Czasami zresztą one, a wraz z nimi także inne kobiety Starego Testamentu, są w typiczny sposób przywoływane, gdy mowa o Maryi. Pojawiają się także w rodowodzie Jezusa. Wspomniana jest tam na przykład Rut, która była Moabitką, a więc cudzoziemką. O niej myślimy głównie w kontekście jej wierności teściowej, Noemi, za którą poszła do obcego kraju, by tam odkryć prawdziwego Boga. Pojawia się też Batszeba, niewymieniona nawet z imienia, lecz jako „ta od Uriasza” – wykorzystana przez króla Dawida. Można powiedzieć, że w życiu wielu spośród tych kobiet widać pewną dynamikę działania i zarazem silne osadzenie w patriarchalnym układzie społecznym. Maryja natomiast w swoich działaniach temu systemowi się wymyka. Kroczy własną, oryginalną ścieżką.
W czym się to objawia?
Mowa zarówno o aspekcie teologicznym, ukazującym relację człowieka do Boga, jak i o aspekcie społecznym. Widać doskonale, że ta relacja jest szczególna, ale też że zachowanie Maryi uchybia w wielu momentach regułom ówczesnego społeczeństwa. U Łukasza, który początki życia Jezusa przedstawia z jej perspektywy – inaczej niż Mateusz, który czyni to z perspektywy Józefa – wyraźnie widać, że postawa i dojrzałość tej młodziutkiej dziewczyny wykraczają poza zastane ramy. Jest ona w stanie podjąć autonomiczny dialog z Bogiem. Anioł jest przecież tylko Bożym wysłannikiem, reprezentantem woli Najwyższego. Maryja, zdziwiona przecież i zaskoczona, zadaje świadome pytania, przyjmuje Bożą propozycję z wiarą i determinacją. Nie radzi się Józefa ani rodziców, nie pyta o zdanie rabina czy któregoś spośród lokalnych autorytetów. Sama podejmuje decyzję, która wprowadza radykalne zmiany w jej życiu. Nie ma żadnej wzmianki o jej wahaniu, a przecież Maryja decyduje o wspólnych losach: swoich i swojego męża. Nawet jeśli założymy, że ludzie w tamtym czasie i w tamtej kulturze wcześniej zaczynali dorosłe życie, wszystko to nadal jest zaskakujące w kontekście patriarchalnego społeczeństwa, o którym mówimy.
Czy można zatem powiedzieć, że historia Maryi ma pewien potencjał emancypacyjny?
Posłużenie się pojęciem emancypacji byłoby chyba anachronizmem. Trudno przykładać dwudziestowieczne terminy do rzeczywistości sprzed dwóch tysięcy lat. Nie sposób jednak nie dostrzec, że Ewangelia mocno akcentuje prawdę o godności i podmiotowości kobiety. Miriam z Nazaretu jest partnerką w dialogu z Bogiem. Co więcej, w scenie zwiastowania zostaje ukazana jako sługa Boga. Bycie zaś sługą, w języku biblijnym, ma konotacje ze szczególną misją, wybraniem. Taki tytuł przysługuje wielkim postaciom Pierwszego Przymierza, na przykład Mojżeszowi. W Ewangelii, nie licząc Jezusa, tym mianem zostaje określona tylko Maryja. Wątki „emancypacyjne” niewątpliwie dostrzegalne są także tuż po zwiastowaniu, kiedy Maryja podejmuje dość zaskakujące działania. Będąc już w ciąży, sama wyrusza w drogę do Elżbiety i Zachariasza. Wędruje ponad sto kilometrów przez góry, aby pomagać dwojgu starszych ludzi. Potem, w kontekście spotkania z nimi, wybrzmiewa „Magnificat”, utkany z motywów zaczerpniętych ze starotestamentalnych kantyków i mający – mówiąc dzisiejszym językiem – dość rewolucyjne przesłanie. Mowa w nim o godności człowieka, którą inni mogą zdeptać, ale o którą Bóg, w swojej wierności, upomni się i którą przywróci.
„Magnificat” wydaje się godzić dwa obrazy Maryi: pokornej służebnicy i orędowniczki, która wiedzie lud ku wyzwoleniu.
W greckim tekście Ewangelii, w scenie zwiastowania, pada słowo „dulē” – „służąca”, a nawet „niewolnica”. Maryja bowiem nie „rusza z posad bryły świata”. W przeciwieństwie do wszystkich innych rewolucyjnych hymnów „Magnificat” głosi, że to Bóg wprowadzi nowy porządek, porządek miłości. Przemiany nastąpią z Jego inicjatywy. To on będzie strącał władców z tronu, bogatych odsyłał z niczym, a biednych karmił. To nie jest inicjatywa na miarę ludzką, ani też nie wychodzi od człowieka, który próbuje stworzyć nowy ład. Chociaż więc hasła, które niesie „Magnificat”, niejedna rewolucja mogłaby wziąć na sztandary, istotna różnica polega na tym, że tym, który dokonuje zmian, jest tutaj sam Bóg.
Czy w opowieści o Maryi są jakieś wątki, które zostały niewystarczająco zaakcentowane, a które pozwoliłyby lepiej zrozumieć jej historię?
W kulcie maryjnym przeszkodą dla wielu może być ukazywanie Maryi w oderwaniu od realiów normalnego życia. Jeśli będziemy patrzyli na nią wyłącznie jak na potężną Królową Nieba i Ziemi, to będziemy ją traktować jak kogoś wpływowego, kto jest nam życzliwy i kto, mówiąc kolokwialnie, może nam różne rzeczy pozałatwiać. Ale ginie nam wówczas z oczu bardzo ważny, a wyjątkowo podkreślany w posoborowej mariologii obraz Maryi, którą można i trzeba naśladować. Maryi fascynującej dzisiaj przykładem swojego życia. Nie potrafimy naśladować Królowej Nieba i Ziemi, możemy jednak naśladować Miriam z Nazaretu, idącą, w zaufaniu wobec Boga, przez swoje życiowe problemy i dramaty. Możemy widzieć ją w sytuacjach, które ją przerastają i których nie rozumie. Łącznie z tym najbardziej wstrząsającym momentem, kiedy stoi pod krzyżem swego Syna, a jej wiara, jak mówi Jan Paweł II w encyklice „Redemptoris Mater”, jest w głębokiej kenozie, w wyniszczeniu, mimo że to ona przecież, jako jedyna, przechowała w sobie do końca światło wiary. Wspominając to dramatyczne wydarzenie, Kościół mówi wręcz o jej współcierpieniu z Chrystusem.
Co właściwie oznacza to dla zwykłego grzesznika?
Maryja może być szczególnie bliska właśnie tym, którzy zadają sobie trudne pytania, nie znajdując od razu odpowiedzi. Przecież ona także pytała, ku czemu to wszystko prowadzi, jaki jest sens zaskakujących wydarzeń, które przyszło jej przeżywać. Musiała zmierzyć się z tajemnicą odrzucenia jej Syna i z dramatem Jego męczeństwa. Jej historia pokazuje, jak krętą i wyboistą drogą prowadzi nieraz Bóg. Możemy patrzeć na nią jak na pierwszą uczennicę Jezusa – tę, która także poszukiwała – a to fascynująca perspektywa. Maryja wszystkim nam przetarła ten szlak.
***
Ks. Grzegorz Michalczyk jest krajowym duszpasterzem środowisk twórczych, rektorem kościoła świętych Alberta i Andrzeja w Warszawie oraz wiceprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.
***
Polecamy także: