Miłość niejedno ma imię. W kryzysie wrażliwości (zapis debaty)
MISZA TOMASZEWSKI: W powszechnym oglądzie osoby bezdomne wzbudzają z jednej strony lęk, a z drugiej strony poczucie, że w „kolejce do pomocy” powinny zajmować ostatnie miejsce – na przykład w porównaniu z dziećmi albo osobami starszymi. Skąd bierze się to przekonanie?
KATARZYNA TOEPLITZ: W tej kolejce nawet zwierzęta są często przed bezdomnymi, bo łatwiej jest pomagać biednym zwierzętom, wystającym zza krat, niż człowiekowi bezdomnemu. Oni są niewygodni, nie wiemy, co z nimi zrobić. Wzbudzają lęk, strach, a nawet obrzydzenie, więc wyprasza się ich z tramwajów czy z autobusów. Ale spójrzmy na to z drugiej strony – problemy z higieną wynikają z tego, że w Warszawie są tylko dwie łaźnie. Co więcej, jakoś trzeba do nich dojechać i zanim się tam dotrze, to będzie brzydko pachniało. To nie jest wina tych ludzi, że nie mają gdzie się wykąpać i jak zmienić brudnych ubrań. Kąpiel nie ma znaczenia, nie spełnia swojego zadania, jeżeli nie można potem założyć czegoś czystego. Trzeba się więc zastanowić nad spojrzeniem systemowym i zapytać, od czego zacząć pomaganie. Bo jeśli chcemy pomóc, musimy mieć konkretne narzędzia. Nie chodzi przecież o to, żeby zrobić cokolwiek i się z tego cieszyć, tylko żeby zrobić coś, co będzie miało prawdziwy sens dla tych ludzi – na przykład żeby nie musieli stać w kolejce do łaźni czy po posiłek.
W wywiadzie dla „Kontaktu” z 2017 roku Adriana Porowska mówiła, że „podłe pomaganie jest przemocą”.
PAWEŁ ILECKI: Pomagać trzeba umieć. Kiedy spotykamy kogoś na ulicy i dajemy pieniądze czy kupujemy jedzenie, to jest właściwie wymiana, nie pomoc. My mamy satysfakcję z tego, że komuś pomogliśmy; osoba bezdomna cieszy się, bo ma pieniądze na alkohol, przetrwanie kolejnego dnia czy inne swoje potrzeby. Uważamy, że sprawa jest załatwiona, ale to tak naprawdę jest pogłębianie bezdomności tej osoby. Spójrzmy na to tak: ona nie skorzysta tego dnia z pomocy profesjonalnej, nie pójdzie do schroniska, noclegowni – nie zacznie szukać drogi wyjścia z kryzysu bezdomności. To jest tylko chwilowe działanie.
Uważam, że najbardziej skuteczną formą wsparcia jest właśnie streetworking. Jest bardzo wiele osób bezdomnych, które są zrażone do pomocy instytucjonalnej, do noclegowni czy schronisk. Wynika to z tego, że tam są jakieś regulaminy, trzeba zadbać o siebie, kąpać się. Więc ludzie wolą siedzieć na działkach i jakoś w ten sposób przeżyć kolejny dzień. Tu jest rola streetworkera, który dociera do takiej osoby i potrafi wzbudzić jej zaufanie, ponieważ nic od niej nie chce, a jedynie oferuje pomoc, kieruje w odpowiednie miejsca. Właśnie ta forma wsparcia powinna być najbardziej rozbudowywana – praca uliczna.
W Gdańsku na przykład funkcjonuje aplikacja na telefony komórkowe, dzięki której można zawiadomić streetworkerów, jeśli spotkało się osobę bezdomną, podać informacje o jej wyglądzie, potrzebach i miejscu, w jakim przebywa. Dzięki temu pomoc to nie tylko wydawanie posiłków, ale też zaplecze, jakaś propozycja dla tych ludzi. „Przyjdź, zjedz zupę, a jutro pogadamy, będziemy mieć dla ciebie jakiś pomysł, plany” – w ten sposób zaczyna tworzyć się więź między osobą pomagającą a osobą w kryzysie bezdomności. Wydaje mi się, że do pomagania potrzebne jest przede wszystkim zaplecze, które umożliwia później dalsze kroki na drodze wychodzenia z tego kryzysu.
KATARZYNA TOEPLITZ: Język jest tutaj bardzo ważny. Starajmy się zawsze mówić o kryzysie bezdomności, czyli czymś, co ma początek i koniec. Nie jest tak, że bycie bezdomnym to osobista cecha i będzie się z nią żyło już do śmierci. Bezdomność jest kryzysem, który zaczyna się w pewnym momencie; ta początkowa granica jest bardzo płynna. Czasami kiedy rozmawiam z naszymi panami, to mówią: „Nie wiem, kiedy to się zaczęło”. Dla jednej osoby kryzys rozpoczyna się już w domu, kiedy nie ma wsparcia rodzinnego i zasobów potrzebnych do wejścia w dorosłość i samodzielnego funkcjonowania. Często w rodzinie jest przemoc, alkohol czy inne trudne sytuacje, które wypychają kogoś takiego z domu, mimo że jeszcze nie jest do tego przygotowany. Zaczyna gdzieś pomieszkiwać, to tu, to tam, tu wyjedzie, tam wróci – i to jest początek kryzysu, który potrafi trwać latami.
Inny przykład: osoby zagrożone eksmisją, które jeszcze mają mieszkanie, ale zaraz mogą je stracić i znaleźć się na ulicy. W naszym systemie opieki społecznej jest błąd, ponieważ nie mamy żadnej oferty dla takich osób. Dopóki nie zostaną eksmitowane, nic nie można dla nich zrobić – dopiero gdy znajdą się na bruku, mogą pójść do schroniska i dociera do nich jakakolwiek pomoc. W efekcie wiele osób niepotrzebnie staje się „bezdomnymi na ulicy”, chociaż można byłoby im pomóc znacznie wcześniej. Jako społeczeństwo i jako system moglibyśmy uniknąć sytuacji, w której ludzie trafiają na ulicę. To nie jest przecież wina takiej osoby, że traci pracę czy zdrowie, a potem sprawy toczą się lawinowo.
Podsumowując, ponieważ definicja bezdomności jest tak płynna, to i pomagać jest trudno. Wyzwaniem jest znalezienie odpowiednich narzędzi, żeby udzielić pomocy określonej osobie. Z jednej strony należy to robić systemowo, ale z drugiej strony potrzebne jest indywidualne spojrzenie, dostosowane do każdego, z kim mamy kontakt. Każdy będzie potrzebował kompletnie innego wsparcia.
Początki kryzysu bezdomności są, jak widać, płynne. A dlaczego tak trudno jest z tego stanu wyjść?
EMILIA WESOŁOWSKA: Bardzo często jest się zupełnie samotnym. Myślę, że człowiek wtedy doświadcza wielu złych rzeczy: uzależnił się od alkoholu, został wyrzucony z domu przez rodziców, stracił żonę, nie ma kontaktu z dziećmi – a przecież też ma uczucia i tęskni. Nie może sobie z tym poradzić, wstydzi się swojego wyglądu. To nie jest przecież tak, że człowiek akceptuje, że jest brudny i nie ma gdzie iść spać. Dla tych osób to ogromne obciążenie.
Miałam ostatnio taki przypadek, który dobrze pokazuje, jak trudno jest wyjść z kryzysu bezdomności. Jeździliśmy razem z Ambulansem do budynku przy studni oligoceńskiej, gdzie przebywały osoby bezdomne, mężczyźni. Był tam jeden młody chłopak, Łukasz, trzydzieści parę lat. Kilka razy go namawiałam, żeby pojechał ze mną na Żytnią, ale odmawiał. Któregoś razu wieczorem idę do tej studni i mówię: „Łukasz, jutro o 7:30 jedziemy razem metrem na Żytnią, do schroniska”. I wiecie co? Następnego dnia rano poszłam jak burza. Miałam trochę wątpliwości, ale weszłam tam i mówię: „Łukasz, idziemy?” A on wstał na baczność i mówi: „Idziemy”. Powiedział, że czekał na mnie całą noc, nie spał, chodził po Ursynowie, żeby tylko nie zaspać i nie przegapić mojego przyjścia. Kiedy weszliśmy do metra, zaczął czuć się nieswojo i nagle mówi: „No pani Emilio, to ja wejdę do tego wagonu, a pani do drugiego, bo ja trochę śmierdzę”. Patrzę na niego, w ogóle mi nie przyszłoby coś takiego do głowy. Zobaczcie, z punktu widzenia ludzkiego, jaka to musiała być dla niego trauma. Ale powiedziałam: „Nie, nie ma takiej opcji, po prostu jedziemy razem”. No i pojechaliśmy. Na tym przykładzie dobrze widać mechanizm i to, jak niezwykle ważne jest, żeby popatrzeć na osoby bezdomne jako na ludzi, którzy nie są pozbawieni uczuć. Są wręcz bardziej wrażliwi, ponieważ dobrze zdają sobie sprawę z tego, w jakim świecie żyją, jak wyglądają i jak są odbierani przez społeczeństwo.
PAWEŁ ILECKI: Miałem taką sytuację około półtora roku temu: brałem udział w projekcie Żywej Biblioteki jako żywa książka i spotkanie miło się odbyć na Muranowskiej, w hotelu Ibis. Kiedy tam przyjechałem i zobaczyłem ten elegancki hotel, to miałem jakieś zahamowania. Pomyślałem, że przecież nie wejdę do środka, bo mnie zaraz wyrzucą. Musiałem się dwa razy w witrynie przejrzeć i zobaczyć, jak wyglądam – że jestem ogolony, czysto ubrany, ładnie pachnę i jestem umyty; przypomnieć sobie, że mam zaproszenie i nikt mnie nie wyrzuci. Można wyjść z bezdomności, ale bezdomność przez lata zostaje w człowieku. Pozostaje uczucie odrzucenia, trauma bycia wyrzucanym z różnych miejsc. Pamięta się nieudzieloną pomoc i spojrzenia ludzi, którzy patrzą ze wstrętem i z niechęcią. To zostaje w człowieku na długo.
MAGDALENA WOLNIK: Oblicza bezdomności to jest oczywiście nieskończony temat, każdy człowiek jest inny. Osoby w kryzysie bezdomności są takie same jak my – jesteśmy różni, mamy różne wykształcenie, różną wrażliwość. Tylko właśnie przyszedł jakiś moment nagromadzenia nieszczęść, które sprawiły, że ktoś z nas jest w danym miejscu. Wydaje mi się, że właśnie cierpliwe dawanie nadziei może pomóc zmienić tę rzeczywistość. Myślę, że w tym możemy mieć udział wszyscy. Nie deprecjonowałabym jednak takiej wrażliwości zwykłej, sąsiedzkiej – rzeczy, o których mówił papież Franciszek na początku pontyfikatu. Jeżeli widzisz kogoś na ulicy , podejdź do niego, podaj mu rękę, zapytaj, jak ma na imię, spójrz mu w oczy i dowiedz się, czego potrzebuje. Oczywiście czasami możemy nie być w stanie sprostać tym potrzebom czy oczekiwaniom. Ale ten początkowy kontakt, próba dania nadziei i cierpliwe przychodzenie mogą naprawdę przełamać czyjąś barierę zamknięcia na drugiego człowieka, wynikającą z czyjejś historii.
Dla mnie osobiście ważna bardzo jest historia, nazwijmy ją, Basi – kobiety, która przez ponad dwadzieścia lat była na ulicy, którą myśmy spotykali, odwiedzając blaszany garaż, jedno z takich piekielnych miejsc. Basia mieszkała tam przez ostatnie kilka lat, a w środku znajdowała się góra śmieci, których można było się autentycznie przestraszyć. Zaczęliśmy odwiedzać to miejsce dlatego, że jeden z warszawskich strażników miejskich, pan Alfred, poprosił nas, żebyśmy właśnie tej kobiecie zawieźli piec do ogrzewania. Od tego zaczęła się nasza powoli budowana relacja. Jeździliśmy tam przez dwa i pół roku, aż w końcu przyszedł moment, kiedy Basia była gotowa na to, żeby zrobić ten krok. Potrzeba było prostej cierpliwości, bycia tam co tydzień, rozmawiania, zachęcania, ale też zwyczajnego bycia obok. To był moment, kiedy Basia trafiła do schroniska dla kobiet, wspólnoty „Chleb życia”.
Dzisiaj Basia mieszka samodzielnie, udało się jej rozwiązać różne problemy związane ze zdrowiem, znalazła pracę. To jest proces. Tak jak wszyscy mówiliście, proces wchodzenia w kryzys bezdomności trwa – i tak samo trwa też proces wychodzenia z tego kryzysu. Potrzeba wysiłku, cierpliwości i dobrej woli ludzi, którzy są wokół. Wszystkich. Więc wydaje mi się, że dla wszystkich, jeśli chcą, jest miejsce w tej przygodzie pomocy drugiemu człowiekowi.
Dla mnie historia Basi jest ważna również dlatego, że chyba nie ma lepszego sposobu, by opowiedzieć o zmartwychwstaniu. To miejsce, w którym żyła, to było piekło i bywanie tam czasami przypominało schodzenie do piekła. A jednak to zmartwychwstanie jest możliwe, dokonało się i miejmy nadzieję, że będzie w niej trwało. Czasami jako wspólnota słyszymy pytania o to, czy ewangelizujemy bezdomnych, których spotykamy na drodze. Odpowiedź brzmi: nie, to przede wszystkim oni nas ewangelizują.
***
W debacie wzięli udział:
Emila Wesołowska, pracowniczka socjalna Caritas i Ambulansu z Serca – karetki do bezdomnych;
Katarzyna Toeplitz, psycholożka, streetworkerka z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej;
Magdalena Wolnik, dziennikarka, odpowiedzialna za Wspólnotę Sant’Egidio w Polsce;
Misza Tomaszewski, wychowawca, nauczyciel filozofii, redaktor naczelny Magazynu Kontakt;
Paweł Ilecki, antropolog kultury, publicysta, doktorant na Uniwersytecie Warszawskim – pisze pracę doktorską: „Bezdomność – świadomy wybór czy skutek i konieczność?”, w kryzysie bezdomności od ponad 20 lat.
***
Debata odbyła się w Klubie Inteligencji Katolickiej w Warszawie. Spotkanie zostało zorganizowane przez Klub „Tygodnika Powszechnego”.