Tekst oryginalnie napisany w języku francuskim.
Tłumaczenie: Anna Nowakowska.
W momencie publikacji tekstu autor przebywa w Polsce i ubiega się o azyl dzięki pomocy organizacji Hope and Humanity. Różne fragmenty tekstu pochodzą z różnych etapów jego drogi. W redakcji zachowano czasy gramatyczne używane przez autora.
***
Jak to wszystko się zaczęło
„Pamiętać… aby lepiej żyć teraźniejszością i móc patrzeć w przyszłość”.
Pewnego dnia, a był to czwartek – 27 lipca 2023 roku, wpadłem na pomysł, aby spisać to, przez co przeszedłem w Białorusi, i to, co nadal przeżywam. Chciałbym opowiedzieć o niektórych zdarzeniach szczegółowo, wspomnieć także o innych osobach, jednak nie wolno mi ujawniać prywatnego życia osób trzecich bez ich zgody. Uważam również, że czytelnicy nie będą chcieli zatrzymać się nad moją opowieścią, jeśli nie będzie dotyczyła bezpośrednio mnie, dlatego opiszę zdarzenia najbardziej znaczące i decydujące dla mojego dotychczasowego życia w Białorusi.
Próby, które stawia przed nami los, są bardzo złożone i często balansują na granicy magii i boskości, gdzieś pomiędzy czarami a rzeczywistością. Świadczy to o tym, że boski rzemieślnik naszego losu jest nie tyle inteligentny, co wszechwiedzący. Zna przyszłość każdego ziarna, które zasiał w ziemi i wybrał, by ujawnić przez nie swoją chwałę. Nie spisuję tej opowieści, aby kogokolwiek oskarżać. Chcę, aby moja historia uświadomiła większą liczbę osób, które być może słyszały o kryzysie migracyjnym w Białorusi, ale nie wiedzą nic konkretnego na jego temat lub otrzymują fałszywe informacje.
Została spisana z myślą o wszystkich czytelnikach. Tych, którzy współczują naszej niedoli i mogą nam pomóc, czy to poprzez działania humanitarne, czy ułatwiając nam ubieganie się o azyl w celu uzyskania statusu uchodźcy w jednym z krajów Unii Europejskiej. Jest także dla tych, którzy powstrzymują się od ingerencji w problemy migracyjne w Białorusi, a szczególnie dla tych, którzy uważają za niesprawiedliwe, że uchodźcy nie są traktowani na równi z innymi, i mogą stanąć w naszej obronie, aby wyciągnąć nas z kryzysu migracyjnego.
Jesteśmy wdzięczni za wysiłki tych instytucji, które ciężko pracują, aby wyciągnąć nas z tego piekła, tak jak robi to organizacja pozarządowa Hope and Humanity, która wykonuje wspaniałą pracę, oferując nam zakwaterowanie i jedzenie za darmo, na swój koszt, w czasie, gdy jednocześnie szukają legalnej drogi, aby wydostać nas z Białorusi do krajów Unii Europejskiej.
Wiem, że ryzykuję życiem, opisując moją historię, ponieważ prawda może rozdrażnić osoby związane z pewnymi grupami uchodźców. Piszę, aby czytelnik mógł przemawiać w moim imieniu, tak jak świat przemówił w imieniu uchodźców z Ukrainy.
Rozdział 1: Biografia
Jestem młodym, dwudziestosiedmioletnim mężczyzną. Zdecydowałem się opisać swoją historię i głośno mówić prawdę, ponieważ uważam, że życie jest warte przeżycia tylko wtedy, gdy jest się wolnym i można korzystać ze swoich praw. Przez pięć lat studiowałem medycynę na Uniwersytecie w Kinszasie. Pozostały mi tylko dwa lata, aby ukończyć studia i zostać lekarzem. Jestem również chrześcijaninem ewangelicznym, zielonoświątkowcem i ukończyłem trzyletnie szkolenie teologiczne.
Pisząc te słowa, jestem martwym człowiekiem, który przemawia w imieniu tych, którzy żyją, ponieważ porzuceni migranci bez międzynarodowej ochrony są niemalże martwi. Tylko czekają, aby wypuścić ostatnie tchnienie, choć dla społeczności międzynarodowej już i tak nie są żywi.
Dyktatura białoruskiego rządu nie liczy się z żadnymi formami procedur ubiegania się o azyl – nawet Wysoki komisarz ONZ ds. Uchodźców informuje z wyprzedzeniem, jaki będzie twój los po sześciu miesiącach oczekiwania na decyzję dotyczącą wniosku o azyl. Ubiegając się o azyl w Białorusi, można być pewnym deportacji lub otrzymania przymusowej „propozycji” dobrowolnego powrotu do swojego kraju. Większość osób ubiegających się tutaj o azyl została deportowana lub próbowała przekroczyć granicę polsko-białoruską, aby przedostać się do Unii Europejskiej, często pozostawiwszy swoje paszporty w białoruskim urzędzie imigracyjnym.
Krótko mówiąc, ubieganie się o azyl w Białorusi to jak świadome rzucenie się w paszczę wilka, wiedząc, że ten bez wahania cię ugryzie. Lepiej tego nie robić, aby nie znaleźć się w bazie danych urzędu imigracyjnego jako osoba, która musi opuścić terytorium Białorusi zaraz po otrzymaniu wizy wyjazdowej w ramach ostatecznej, negatywnej decyzji azylowej. Białoruskie organy imigracyjne fałszują raporty na temat uzyskiwania ochrony międzynarodowej na ich terytorium, aby przekonać migrantów, że możliwe jest łatwe otrzymanie azylu w Białorusi, choć realia są zupełnie inne.
Rozdział 2: Powody mojego wyjazdu z Demokratycznej Republiki Konga
Moja historia zaczęła się w latach 2019-2021, kiedy konflikt między Demokratyczną Republiką Konga a Rwandą tak bardzo się zaognił, że w Kinszasie – mieście, w którym wtedy mieszkałem z wujem – niektórzy Kongijczycy na ulicach atakowali mieszkających w Kongu Rwandyjczyków. Wszyscy Rwandyjczycy zostali oskarżeni o szpiegostwo, bito ich, a w niektórych miejscach nawet palono. To właśnie wtedy zaczęły się wszystkie moje problemy. Jestem w połowie Rwandyjczykiem ze strony ojca i w połowie Kongijczykiem ze strony matki. W takiej sytuacji nawet twoi dawni sąsiedzi mogą stać się twoimi wrogami – wystarczy że dowiedzą się, że jesteś Rwandyjczykiem lub że ukrywasz osobę pochodzenia rwandyjskiego w swoim domu. W związku z nasileniem tego problemu w 2019 roku musiałem opuścić mojego wuja i zamieszkać w kościele, do którego chodziłem się modlić. Tym bardziej że większość naszych sąsiadów wiedziała, że jestem w połowie Rwandyjczykiem, a żona mojego wujka groziła, że mnie oskarży i dręczyła mnie tym z nieznanych powodów.
Zostałem zakwaterowany w dzielnicy Righini w gminie Lemba w Kinszasie, w której skutki tego konfliktu nie były jeszcze bardzo wyraźne. Musiałem rozpocząć leczenie na depresję, psychozę, przewlekłe zapalenie żołądka, arytmię serca i gruźlicę – udało się to dzięki pomocy Kościoła Compassion Righini/Lemba i trwało około dwóch lat, od 2019 do 2021 roku. Po tym czasie, gdy środki finansowe na kontynuowanie mojego leczenia się wyczerpały, a konflikt między dwoma krajami tylko się zaostrzał, osoby odpowiedzialne za Kościół pomogły mi zebrać fundusze na wyjazd i opuścić kraj. Za pośrednictwem pewnej kobiety, która rzekomo zajmowała się wyjazdami do Polski, opuściłem mój kraj 5 października 2021 roku. Okazało się, że tak naprawdę kłamała, aby nas zabrać na trasę migracyjną, na której mieliśmy nielegalnie wejść na terytorium Unii Europejskiej. Kobieta nie działała sama, była już wcześniej w kontakcie z grupą kongijskich przemytników, którzy zapewniali ją, że wszystko pójdzie łatwo.
Przez całe moje dzieciństwo aż do dorosłości byłem obiektem znęcania się ze strony rodziny mojej matki, w której się wychowywałem. Wielokrotnie byłem wyszydzany za pomocą rasistowskich obelg. Nie było dnia, aby nie przypominano mi, że nie jestem u siebie, że jestem Rwandyjczykiem i że powinienem mieszkać w Rwandzie – że nie należę do ich rodziny. Czasami grozili mi, że zgłoszą mnie na policję, tylko po to, aby mnie zastraszyć. Na prawym łuku brwiowym do dzisiaj mam bliznę po tym, jak jeden z moich wujków uderzył mnie butelką za coś, czego do dziś nie rozumiem. To stało się stałą pieśnią mojego dorastania do tego stopnia, że zostałem oskarżony o bycie czarownikiem i sprawcą śmierci jednej z moich kuzynek. Aby udowodnić światu, że to naprawdę ja byłem sprawcą jej śmierci, zostałem otruty przez członków rodziny. Gdybym umarł, mieliby niezbity dowód na to, że duch kuzynki mnie prześladował, co spowodowało moją śmierć.
Aby wyzdrowieć po tym otruciu, musiałem poddać się długiemu, tradycyjnemu leczeniu przez uzdrowiciela, co trwało około półtora roku; do dziś odczuwam konsekwencje zdrowotne tego zdarzenia, takie jak przejściowe bóle w żołądku i sercu, zwłaszcza przy wdechu. Ostatnim miejscem, w którym mieszkałem w moim kraju, był kościół Compassion Righini. Wyjechałem stamtąd z jednym małym plecakiem, z którym dotarłem w końcu na Białoruś. Tym samym, który później zawsze zabierałem ze sobą do lasu. Przypominam sobie, że do Białorusi przybyliśmy w grupie dziesięciu osób, ale było nas jedenaścioro, licząc kobietę, która zorganizowała wszystkie formalności we współpracy z przemytnikami, którzy byli już na miejscu. Po przyjeździe zauważyliśmy, że wiza, którą otrzymaliśmy, była jedynie wizą białoruską, ale kobieta skłamała, że Białoruś jest częścią strefy Schengen, więc ta wiza nam wystarczy, aby podróżować dalej. Po przeprowadzeniu dochodzenia dowiedziałem się, że kobieta otrzymała sześć tysięcy dolarów za każdego z nas. Ja sam wcześniej nie miałem o tym pojęcia, jako że pieniądze pochodziły od Kościoła.
W świetle wszystkiego, co właśnie opowiedziałem, nie mogę wrócić do mojego kraju. Właśnie dlatego podjąłem liczne próby przedostania się i uzyskania prawa do pobytu w Unii Europejskiej. Jeśli mi się to nie uda, ryzykuję śmierć, zwłaszcza że w tej chwili nie mam rodziny ani nikogo, kto mógłby mi pomóc. Dziś żyję w ciągłym strachu, że mogę zostać ponownie otruty, jeśli spotkam członków rodziny mojej matki, albo nawet zabity, jeśli zostanę zmuszony do powrotu do Demokratycznej Republiki Konga. Codziennie mnie to dręczy. Obecnie kontynuuję leczenie przewlekłej depresji, lęków, zaburzeń snu i stresu pourazowego, dzięki finansowaniu przez organizację Lekarze bez Granic.
Rozdział 3: Moje życie w Białorusi
Życie uchodźców w Białorusi przypomina życie myszy w królestwie kotów. W każdej chwili może ci się przytrafić coś złego. Bez boskiej interwencji możesz zostać deportowany siłą do swojego kraju pochodzenia. Wysoki komisarz ONZ ds. Uchodźców nie może nam pomóc, ponieważ białoruskie prawo jest suwerenne w kwestii nadawania statusu uchodźcy i wydawania decyzji o deportacji.
Wielu z tych, którzy przybyli ze mną, wybrało dobrowolny powrót. Tylko dwie z dziesięciu osób zdołały przedostać się na terytorium Unii Europejskiej. W każdym z wynajmowanych przez nas mieszkań przebywaliśmy nie dłużej niż trzy miesiące, ponieważ za każdym razem z powodu donosów ze strony sąsiadów ścigała nas policja. W niektórych miejscach płaciliśmy czynsz w wysokości około sześciuset dolarów miesięcznie, tylko dlatego, że nie mieliśmy dokumentów. Zostaliśmy nawet oszukani: po tym, jak zapłaciliśmy pewnej kobiecie osiemset dolarów za wynajem, policja przyszła skontrolować jej mieszkanie. Musieliśmy uciekać, przez co straciliśmy te pieniądze. Nie mogliśmy ich odzyskać, ponieważ nie mieliśmy dokumentów.
Kobieta, która zorganizowała nasz wyjazd z Konga, oddała nam część pieniędzy – jako że nie dowiozła nas na miejsce. Musieliśmy znaleźć inny sposób dostania się do Unii Europejskiej, na przykład samochodem. Staraliśmy się mądrze zarządzać naszymi środkami, lecz i tak w wyniku wielokrotnych prób przekroczenia granicy i opłat za czynsz w pewnym momencie całkowicie się wyczerpały. Wtedy, między lipcem a październikiem 2022 roku, jak już wspomniałem, niektórzy zdecydowali się na dobrowolny powrót do krajów swojego pochodzenia.
W rezultacie zostałem sam. Ponieważ przyjechaliśmy jako grupa, niektórzy nalegali, abym dobrowolnie wrócił do kraju – ale nikt nie znał mojej sytuacji. Niektórzy podejrzewali, że jestem Rwandyjczykiem, ale zawsze zaprzeczałem. Mówiłem, że pochodzę ze wschodniego Konga, że jestem, jak to mówimy, Muswahili, a w tej grupie można spotkać ludzi o rwandyjskim wyglądzie, ponieważ wielu z nich jest w związkach małżeńskich z Rwandyjczykami i Rwandyjkami. We wschodnim Kongo dochodzi do masakr wielu osób podobnych do mnie. Niektórzy próbują uciekać do Rwandy, ale stamtąd odsyłani są z powrotem do Konga i vice versa. Obecnie cierpię na przewlekłą depresję, lęki, zaburzenia snu, traumę pourazową, limerencję, filofobię i wiele innych zaburzeń psychicznych. Na razie jestem wspierany przez Lekarzy bez Granic, ale uprzedzili mnie, że wkrótce będą zmuszeni przestać mnie wspierać. Sam będę musiał poradzić sobie z depresją i wszystkimi towarzyszącymi jej objawami.
Wolontariusze z organizacji Hope and Humanity to jedyne osoby, z którymi mam kontakt i które mi pomagają, a jednocześnie szukają kraju w UE, który pozwoliłby mi ubiegać się o azyl. Czasami śmierć wydaje mi się lepsza niż życie. Dwukrotnie byłem hospitalizowany z powodu prób samobójczych, lecz tym razem obmyślam lepszy plan. Taki, aby umrzeć na zawsze. Wtedy ta opowieść pozostanie wołaniem o pomoc dla tych, którzy są w sytuacji podobnej lub gorszej od mojej.
Rozdział 4: Moje szesnaście prób przekroczenia granicy polsko-białoruskiej
Nie jestem w stanie opisać szczegółowo wszystkich moich prób, ale postaram się podsumować każdą z nich, opisując miejsce, w którym próbowałem przekroczyć granicę, i niektóre z moich doświadczeń.
- Grodno/Bruzgi, 11 października 2021
7 października przybyłem do Białorusi, w której najpierw przez trzy dni mieszkałem wraz z resztą mojej grupy. Wbrew wszystkiemu, co mi wcześniej powiedziano, znalazłem się pośrodku rozległego, ciemnego lasu, w środku nocy, bez żadnego doświadczenia w chodzeniu po lesie i bez jedzenia. Po długim marszu, który trwał od dwudziestej trzeciej do siódmej rano, razem z moją grupą dotarliśmy do posterunku, na którym znajdował się mężczyzna w mundurze wojskowym. Zażądał od nas paszportów, ale nikt z nas nie odważył się mu ich pokazać. Obawialiśmy się, że zostaniemy odesłani do miasta, ponieważ nasze wizy były jeszcze ważne. Zresztą, prawie nikt z nas nie miał paszportu, ponieważ wcześniej zabrali je nam przemytnicy. Niestety, jeden z nas zapomniał o instrukcjach udzielonych przez przemytników i pokazał dokument. W wyniku tego zostaliśmy odesłani do miasta, gdy tylko żołnierz zauważył, że wiza tej osoby była nadal ważna. Mimo naszych licznych próśb żołnierz nie zmienił decyzji. Być może było to spowodowane również tym, że nikt z nas nie mówił po rosyjsku, a żołnierz nie rozumiał dobrze angielskiego.
Gdy wracaliśmy do lasu, aby wymyślić nowy plan, zostaliśmy, ku naszemu zdziwieniu, zaatakowani przez białoruskich strażników granicznych: zaczęli ścigać nas z psami, a po złapaniu bić z całej siły. Dwóch naszych kolegów zabrali do strefy zamkniętej na granicy, aby pomóc im przedostać się na terytorium Unii Europejskiej, do Polski lub Litwy. Reszta z nas również wyruszyła w tamtym kierunku, ale mimo wszystkich naszych wysiłków to się nie udało. Byliśmy wielokrotnie zatrzymywani przez białoruskich żołnierzy, którzy kopali nas, strzelali w powietrze, okładali pięściami po twarzach, czasem nawet kolbami karabinów. Wszystko po to, aby nas przestraszyć i zniechęcić do ponownego przekraczania. W końcu zatrzymali nas, wezwali taksówkę i powiedzieli kierowcy, żeby nas odwiózł do centrum Grodna.
- Grodno/Bruzgi, 12 – 23 października 2021
Przemytnik znalazł dla nas przewodnika, ponieważ nie mówiliśmy po rosyjsku i mieliśmy problem z używaniem Google Maps w lesie. Wszystko poszło zgodnie z planem, wejście było w sumie łatwe dzięki przewodnikowi, który znał strażników i płynnie mówił po rosyjsku. W ciągu kilku minut byliśmy już w strefie zamkniętej i czekaliśmy, aż białoruscy mundurowi przyjdą po nas i pokażą nam łatwe przejście na teren UE. Niestety, większość z nas nie miała już jedzenia ani wody i znów utknęliśmy w tym samym miejscu. Niektórzy poszli dalej mimo tych warunków. My zostaliśmy w szóstkę. Prosiliśmy żołnierzy, żeby nas zawrócili do centrum miasta, ale niestety opuszczenie tej strefy nie było tak proste, jakby się mogło wydawać.
Żołnierze ciągnęli nas siłą na teren Litwy lub Polski, bijąc nas przy tym bez powodu. Czasami próbowaliśmy sami wrócić, wspinając się na białoruski płot, ale bez powodzenia. Białoruscy żołnierze nas łapali i bili, jakby byli w amoku. Pokazaliśmy im nasze paszporty z ważnymi białoruskimi wizami, żeby pozwolili nam wrócić na Białoruś, ale oni odmówili. Podarli strony z wizami, mówiąc, że tutaj jesteśmy w strefie niczyjej, to nie jest ani Polska, ani Białoruś, i nikt nie kazał nam tu przychodzić. Gdy nalegaliśmy, jeden żołnierz strzelił w powietrze, aby nas przestraszyć. Potem wymierzył broń we mnie leżącego na ziemi. Po tym incydencie zamilkłem, nie powiedziałem ani słowa, gdy krzyczał: „GO!! GO!!! GO TO POLAND, OKAY???”.
Po kilku przypadkach śmierci, w tym niemowlaka i małego chłopca, pewnej niedzieli rano dowodzący obozem, w którym przebywaliśmy, przyszedł zapytać, czy mamy czym zapłacić za wydostanie się stąd. Po opuszczeniu granicy ponownie spotykaliśmy ludzi, których można nazwać bandytami. Wszyscy mieli maski na twarzach, byli uzbrojeni i żądali od nas pieniędzy za dowiezienie nas bliżej centrum miasta. Kierowca taksówki przewiózł nas tylko dwadzieścia kilometrów od granicy i nie chciał pojechać z nami bliżej Grodna. Nie mając wyboru i czując zagrożenie, zgodziliśmy się na ich żądania. Z centrum miasta wzięliśmy taksówki do wynajmowanych mieszkań. Wszystkie działania związane z wydostaniem się z granicy kosztowały nas co najmniej tysiąc pięćset dolarów, ponieważ podróżowaliśmy w sześć osób.
- Grodno/Kolosy, 23 lutego – 11 marca 2022
Tym razem było łatwiej, ponieważ białoruscy żołnierze przyjęli nas bez bicia. Ułatwili nam wejście do strefy zamkniętej. W nocy, po pierwszej nieudanej próbie wejścia na stronę polską, wróciliśmy do żołnierzy, a oni zabrali nas w inne miejsce. Niestety, tej nocy ochrona po stronie polskiej była bardzo mocna. Wtedy żołnierze przyszli i wysłali nas w inne miejsce, w którym nie było polskich żołnierzy. Był za to drut kolczasty, płynęła tam rzeka. Woda była lodowata, a teren bardzo bagnisty. Było nam tak zimno, że nie czuliśmy stóp. Droga była bardzo trudna, było ciemno i nie mogliśmy włączyć latarek, aby nie zwrócić uwagi polskich strażników granicznych. Po ponad pięciu godzinach marszu nasze stopy były tak zmarznięte, że nie byliśmy już w stanie normalnie chodzić. Zatrzymaliśmy się, aby rozpalić duże ognisko i się ogrzać. Modliliśmy się, żeby polscy żołnierze przyszli nas zatrzymać i wyciągnęli nas stamtąd, ale nic takiego się nie wydarzyło, mimo że przelatywał nad nami helikopter. Następnego dnia rano cofnęliśmy się do punktu, w którym weszliśmy do Polski. Nie byliśmy w stanie kontynuować marszu w zimowych warunkach. Minęły trzy dni, zanim w końcu białoruscy żołnierze wypuścili nas z zamkniętej strefy. Pokonaliśmy pieszo ponad sześćdziesiąt kilometrów, aby zbliżyć się do centrum miasta i zamówić taksówkę przez yandex – ale i tak się to nie udało.
Udało nam się dotrzeć do hostelu, w którym chcieliśmy zostać na noc. Niestety, recepcjonistka wezwała policję oraz pograniczników. Na nasze szczęście przyjechali ci sami, którzy nas wypuścili. Przybyła również policja, ale obszar, na którym byliśmy, był pod kontrolą straży granicznej, policja nie była więc decyzyjna w naszej sprawie. W końcu strażnicy zamówili taksówkę na godzinę dziesiątą, aby odesłać nas do Grodna. Całkowity koszt tego powrotu wyniósł tysiąc dolarów, czyli dwieście pięćdziesiąt dolarów na osobę.
- Grodno/Odelsk, 24 kwietnia – 8 maja 2022
Na tej trasie mieliśmy ogromnego pecha, ponieważ zaraz po wejściu do strefy zamkniętej białoruscy żołnierze zaczęli ścigać nas z psami. Wielu z nas, w tym ja, zostało pogryzionych. Podczas ucieczki przed białoruskim oddziałem doznałem też obrażeń od drutu kolczastego, tuż pod prawym okiem. Żołnierze pobili nas jak zwykle, a potem pokazali drogę do wejścia na terytorium Polski. Po pierwszej nieudanej próbie przekroczenia granicy – ten obszar był naprawdę dobrze obstawiony przez polskich żołnierzy – białoruscy wojskowi zabrali nas w inne miejsce, w którym siłą próbowali nas przepchnąć na stronę polską. Nawet kiedy poprosiliśmy, aby pozwolili nam zawrócić. Gdy zobaczyliśmy, jak to miejsce jest strzeżone, nie byliśmy już zmotywowani do dalszych prób przekroczenia granicy. Za każdym razem, gdy wchodziliśmy do strefy zamkniętej po stronie białoruskiej lub polskiej, wojskowi – białoruscy lub polscy – robili nam zdjęcia, aby móc nas zidentyfikować przy kolejnych próbach. Przez to mój wizerunek był często rozpoznawany, pamiętali mnie zarówno białoruscy, jak i polscy żołnierze. Po długich błaganiach białoruscy wojskowi w końcu zgodzili się nas wyprowadzić z granicy za kolejną opłatą, tym razem wynoszącą dziewięćset dolarów.
- Grodno/Odelsk, 28 maja – 5 czerwca 2022
Weszliśmy do strefy zamkniętej po stronie białoruskiej po dwóch dniach marszu, ponieważ strażnicy graniczni przechwycili nasze pojazdy i podzielili nas na dwie grupy. Po tym, jak żołnierze nas pobili i kazali nam wrócić do centrum miasta, poszliśmy w innym kierunku, aby spotkać się z drugą grupą i wspólnie iść do strefy zamkniętej. Zajęło nam to dwa dni. Niestety, zaraz po wejściu do strefy białoruscy żołnierze nas złapali, skopali i pobili kolbami karabinów.
Niektórzy z nas byli już rozpoznawani przez większość żołnierzy w Grodnie, ja w szczególności. Przystawili mi nawet broń do brody i powiedzieli po angielsku: „Jeśli zobaczymy cię tutaj znowu, to cię zabijemy”. Kilka minut później odeszli, ale wrócili z samochodem. Myśleliśmy, że pokażą nam drogę na teren Polski, ale tak się nie stało. Wywieźli nas daleko od granicy, lecz nie poddaliśmy się. Spróbowaliśmy ponownie, ale tym razem żołnierze złapali nas, zanim zdążyliśmy wspiąć się na drut kolczasty. Pobili nas z wielkim gniewem i musieliśmy zamówić prywatne taksówki, żeby wrócić do centrum miasta.
- Brześć/Kamieniuki/Hajnówka, 23 czerwca – 3 lipca 2022
Na tej trasie wystarczyło pół godziny marszu, aby dotrzeć do drutu kolczastego ogradzającego granicę. Kiedy szukaliśmy sposobu na wejście do strefy zamkniętej, zauważyli nas żołnierze i podeszli do nas. Mieliśmy nadzieję, że nam pomogą, tak jak w poprzednim roku, ale zamiast tego zaczęli nas bić i niszczyć nasze rzeczy. Zabronili nam tu wracać, mówiąc, że w tym miejscu nie ma już dostępnych przejść. Pomimo naszych nalegań odmówili nam pomocy we wskazaniu właściwego miejsca. Strzelali w powietrze, żeby nas przestraszyć, i celowali w nas paralizatorami, aby nas przepędzić. Tym razem nie mieliśmy wyboru i musieliśmy zawrócić do Grodna, w którym mieliśmy nocleg. Nie mogliśmy ponownie próbować w tym samym miejscu, ponieważ robili nam zdjęcia swoimi telefonami. Jeśli przypadkiem znajdą cię ponownie tam, gdzie ostrzegali, że masz nie wracać, to naprawdę masz kłopoty – i to takie prawdziwe.
- Brześć/Kamieniuki/Hajnówka, 10 – 19 lipca 2022
Przeszliśmy to samo, co przy szóstej próbie, i wróciliśmy do Grodna.
- Brześć/Kamieniuki/Hajnówka, 24 lipca – 1 sierpnia 2022
Tym razem wszystko poszło dobrze, ponieważ znaleźliśmy sposób na wejście do strefy zamkniętej, podkopując się pod drutem kolczastym na granicy. Wystarczyło trzydzieści minut od wejścia, a białoruscy żołnierze dotarli do nas od tyłu. Jak zwykle nas złapali i stłukli. Niektórzy mnie rozpoznali. Byli zaskoczeni, widząc mnie ponownie w ich kraju. Następnie zabrali nas do obozu, po czym pokazali nam drogę, która prowadziła do Polski przez rzekę.
Niestety, zaraz po wejściu na terytorium Polski zgubiłem moją grupę. Było ciemno i lał deszcz. Spędziłem prawie dwa dni w polskim lesie, mając nadzieję, że spotkam gdzieś moją grupę przyjaciół. Mój telefon i powerbank zostały zniszczone przez wodę. Po tym czasie próbowałem odnaleźć drogę, kierując się liczbami, które widziałem na słupach w polskim lesie, i mapą Białowieskiego Parku Narodowego. Niestety, zobaczyli mnie mieszkańcy wsi i zadzwonili na policję. Policja mnie zatrzymała i zostałem odesłany na białoruską stronę. Próbowałem się opierać, mówiłem, że odmawiam powrotu, na co oni pobili mnie pałkami. Wtedy przyszło około siedmiu żołnierzy. Niektórzy mnie trzymali, jakby chcieli połamać mi kości, podczas gdy inni spryskiwali mi gazem łzawiącym oczy i genitalia. Po tym, jak wypchnęli mnie na białoruską stronę, upadłem na ziemię, jęcząc i płacząc, a oni tylko patrzyli na mnie z drugiej strony i nic nie zrobili. Po kilku godzinach wstałem i poszedłem do obozu białoruskich żołnierzy. Tam spotkałem kolejną grupę, ale nasze próby nie przyniosły żadnych pozytywnych rezultatów. Obszar był już mocno zabezpieczony przez polskich żołnierzy. W końcu białoruscy mundurowi wyprowadzili nas stamtąd i pozwolili wrócić do Grodna. Każdy z nas wrócił do miasta, w którym mieszkał.
- Brześć/Kamieniuki/Hajnówka, 5 – 22 sierpnia 2022
Do strefy zamkniętej po stronie białoruskiej szliśmy dwa dni. Pomimo wielu prób, nie udało nam się przekroczyć granicy przez rzekę, ponieważ ochrona była zbyt silna. Polscy żołnierze zastawiali na nas pułapki: pozwalali nam przedostać się przez rzekę, a potem otaczali nas, gdy doszliśmy do drutu kolczastego przy dwóch wieżach strażniczych. Gdy nas zatrzymywali, niszczyli wszystko, co mieliśmy, telefony i cokolwiek, co mogłoby nam pomóc w lesie, szczególnie w marszu. W końcu musieliśmy się poddać, Białorusini, znowu siłą, zawrócili nas na polską stronę. Po tym, jak zdali sobie sprawę, że nie mamy już działających telefonów ani jedzenia, pozwolili nam wrócić do Grodna. Każdy z nas wrócił do swojego miasta, ja z powrotem do Grodna.
- Brześć/Kamieniuki/Hajnówka oraz Grodno/Zaleszany/Kalinowska, 23 – 30 września 2022
Tym razem kierowca oszukał nas na trasie. Oczekiwaliśmy, że zawiezie nas w umówione miejsce, ale niestety zabrał nas w okolice Brześcia, a ja już wiedziałem, że trasy są tam praktycznie niemożliwe do przejścia. Po przybyciu do strefy zamkniętej poprosiliśmy żołnierza, aby zabrał nas do punktu, który oddziela strefę Grodna i Brześcia po stronie białoruskiej, abyśmy mogli kontynuować naszą drogę. Na szczęście zgodził się i zabrał nas w to miejsce, a stamtąd wyruszyliśmy w długi, całonocny marsz, aż dotarliśmy w pobliże obozu wojskowego w Białorusi, w którym odpoczęliśmy. Kilka minut później białoruscy żołnierze przybyli, aby zabrać nas do obozu dla migrantów, w którym pozostaliśmy z nadzieją, że zaprowadzą nas później do wyznaczonego punktu wejścia. Jednak, co dziwne, zabrali nas w stronę Bruzgów, niedaleko granicy Białorusi z Litwą. Pomyśleliśmy, że będzie dobrze, gdy dostaniemy się na terytorium Unii Europejskiej, nawet jeśli będzie to Litwa.
Około godziny dwudziestej trzeciej żołnierze przybyli autobusem, który zabrał nas wszystkich, około sześćdziesięciu osób, w tym dzieci i osoby starsze. Powiedzieli, że zabierają nas w stronę Litwy, ale wysadzili nas w środku lasu, niedaleko głównej drogi, którą przejeżdżały pojazdy z centrum miasta. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że żołnierze nas oszukali, zabrali nas daleko od granicy polsko-białoruskiej. Było bardzo zimno – lato już się kończyło, zbliżała się jesień. Trudno było wyruszyć w takich warunkach, więc nie mieliśmy innego wyboru, jak wrócić do Grodna. Zamówiliśmy prywatne taksówki, którymi udaliśmy się do hostelu w Grodnie, żeby zorganizować kolejną próbę tego samego dnia.
- Grodno/Kaszyńce/Chomontowce, 1 – 7 października 2022
Przy kolejnej próbie wybraliśmy inną drogę. Mieliśmy zorientowanego kierowcę, który wiedział, jak dotrzeć na miejsce. Po tym, jak nas wysadził, szliśmy do strefy zamkniętej tylko około trzech-czterech godzin. Zaraz po wejściu do strefy wszyscy się rozbiegliśmy. Musieliśmy się ukryć przed żołnierzami. Wtedy znów zgubiłem osoby z mojej grupy. Mimo to udało mi się wejść na terytorium Polski przez rzekę, ale polscy żołnierze mnie zatrzymali, a wszystko, co miałem, w tym telefon, zostało zniszczone przez wodę. Padał deszcz, było bardzo zimno. Po kilku godzinach spędzonych w obozie dla migrantów, do którego zabrano wszystkich, rankiem zostaliśmy wysłani na stronę białoruską. Białoruscy żołnierze próbowali nas wypchnąć przez granicę do Polski jeszcze kilka razy, ale bez powodzenia, więc wypuścili nas po dogadaniu się ze swoim kartelem. Organizował on wszystkie wyjazdy migrantów, wyłudzając kolosalne sumy za krótkie odległości. Musieliśmy zapłacić pięćset dolarów za trzy kilometry na dwie osoby, w przeciwnym razie zabraliby nas na policję, co oznaczało deportację.
- Grodno/Kaszyńce/Chomontowce, 8 – 13 października 2022
Dotarliśmy do strefy zamkniętej po stronie białoruskiej w zaledwie kilka godzin. Jednak tym razem wojskowi białoruscy nas złapali i połączyli z kilkoma innymi grupami Arabów z różnych krajów Bliskiego Wschodu. Mieliśmy nadzieję, że pokażą nam drogę prowadzącą przez rzekę. Zaprowadzili nas jednak do innego punktu dostępu, który znajdował się tuż przy murze granicznym zbudowanym przez Polskę. Zaczęli wyciągać pionowe, stalowe pręty z muru i poszerzać nieco przejście, przez które kazali nam przejść.
Gdy dotarliśmy na drugą stronę, okazało się, że białoruscy żołnierze zabrali wszystkie karty SIM z naszych telefonów, pozostawiając nas bez dostępu do Internetu i map online, co uniemożliwiło nam dalszą drogę. Mimo wszystkich zastosowanych przez nas sposobów na kontynuację marszu, w końcu oddaliśmy się w ręce polskiej policji, która przekazała nas straży granicznej, a ta odesłała nas z powrotem na stronę białoruską. Po kolejnych nieudanych pushbackach na stronę polską, Białorusini w końcu zaprowadzili nas do taksówek swojego kartelu, znowu wymuszając kolosalne opłaty za krótkie dystanse. Przykładowo, trzysta dolarów za dwie osoby za kilometr, bez negocjacji. Jeśli odmówisz, będę bić cię, aż zapłacisz, a jeśli cię przeszukają, skonfiskują wszystko, co znajdą. Najlepiej jest nie pokazywać pieniędzy w ich obecności. W takich warunkach wróciliśmy do Grodna.
- Grodno/Kaszyńce/Chomontowce, 14 – 18 października 2022
Udało nam się wejść do strefy zamkniętej, chociaż zostaliśmy rozdzieleni z członkami naszej grupy. Jednak wciąż byłem z osobami, które mogły mi pomóc, gdybym tego potrzebował. Ukrywaliśmy się przed białoruskimi żołnierzami, aby nie zmusili nas do powrotu do centrum Grodna. Musieliśmy zachować absolutną ciszę przez około cztery godziny, aż wojskowi białoruscy opuścili teren. Po dwóch próbach przekroczenia granicy udało nam się przejść przez rzekę i dostać na terytorium Polski. Niestety, kilka minut później zorientowaliśmy się, że służby informatyczne po stronie polskiej zakłócają sygnały internetowe, co utrudniało korzystanie z Google Maps.
Po kilku kilometrach zdaliśmy sobie sprawę, że kręcimy się w kółko. W końcu dotarliśmy do punktu, w którym mieliśmy rozpocząć drugi, nocny marsz. Kiedy siedzieliśmy, sygnał internetowy był doskonały, działały mapy i WhatsApp, ale po kilku kilometrach od wyruszenia Google Maps zaczął płatać figle. Tak było, aż natknęliśmy się na polskie patrole wojskowe, które nas zatrzymały i zabrały do obozu dla migrantów. Następnego dnia znów zostaliśmy zawróceni na stronę białoruską po konfiskacie naszych kart SIM i powerbanków. Oczywiście białoruscy żołnierze zabrali nas po przeprowadzeniu swojej procedury wymuszania pieniędzy. Ten sam tryb, ten sam scenariusz i znów byliśmy w Grodnie.
- Grodno/Kaszyńce/Chomontowce, 20 – 21 października 2022
Służby białoruskie złapały nas zaraz po wejściu do strefy zamkniętej. Mieliśmy złudną nadzieję, że zaprowadzą nas do punktu granicznego z Polską, jednak ich dowódca powiedział, że musimy wrócić do Grodna, że nie ma przejść, a potem przeszukali nas, skonfiskowali nasze czekolady, soki i karty SIM z telefonów.
Gdy nadal się opieraliśmy, ich dowódca zaczął nas prowadzić jednego po drugim do budy z psami, powiedział, że kto chce przekroczyć granicę, niech podejdzie, a on odda go psu. Mimo naszego milczenia zabrał kilku z nas, w tym mnie, a ponieważ większość żołnierzy, w tym on sam, znała mnie już z widzenia, psy prawie mnie pogryzły. Na szczęście nie miałem wielu obrażeń. Wieczorem zabrali nas wszystkich i wypuścili – jak zawsze, po wymuszeniu od nas pieniędzy. Mnie już rozpoznawali i nie zaczepiali, więc mogłem przynajmniej trochę negocjować cenę, w przeciwieństwie do innych. I tak oto znów wróciliśmy do Grodna.
***
Podczas wszystkich prób przejścia przez las wydarzyło się wiele złych rzeczy, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Podjąłem wiele prób, aż szesnaście, ale podsumowałem je w czternastu punktach, aby nie męczyć was dalszym czytaniem. Byłem świadkiem prób gwałtu ze strony białoruskich żołnierzy na dziewczynach, które były z nami; inni białoruscy żołnierze proponowali niektórym dziewczynom, że jeśli się z nimi prześpią, oni pokażą nam lepsze miejsce do wejścia na terytorium Polski. W wyniku tych wszystkich wydarzeń, kiedy skończyły mi się środki finansowe, znów popadłem w depresję. Miałem już wcześniej doświadczenia prób samobójczych. Wtedy członkowie polskiej organizacji pozarządowej Hope and Humanity zaczęli się mną opiekować, zapewniając mi bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie oraz wysyłając mnie do szpitala za pośrednictwem Lekarzy bez Granic. Byłem hospitalizowany przez miesiąc, podczas którego poddano mnie leczeniu przewlekłej depresji, lęków i pourazowych zaburzeń snu. Obecnie nadal jestem w trakcie leczenia w trybie ambulatoryjnym, również psychoterapeutycznego. Jednak, jak wcześniej wspomniałem, wkrótce się ono zakończy. Podejrzewam też, że niedługo nawet organizacje, które wspierają nas w zakresie zakwaterowania i wyżywienia, mogą się zmęczyć pomaganiem, ponieważ mimo licznych wysiłków z ich strony, nie ma żadnych perspektyw na to, żebyśmy mogli legalnie opuścić Białoruś.
Wreszcie legalna droga z Białorusi do Polski
Uzyskanie wizy wyjazdowej w urzędzie imigracyjnym w Białorusi to było coś niemożliwego, wręcz niewykonalnego! Na początku nie wierzyłem w tę nowinę, którą przekazała mi jedna z wolontariuszek Hope and Humanity. Znałem białoruską administrację i bardzo bałem się, że przez przypadek zostanę zatrzymany i deportowany. W każdym razie osoby z organizacji wszystko zaplanowały i pokryły wszystkie koszty, znalazły kogoś, kto miał nam towarzyszyć i przeprowadzić wszystkie niezbędne procedury administracyjne. W końcu 13 marca 2024 roku otrzymałem wizę wyjazdową, która pozwoliła mi opuścić Białoruś i przedostać się do Polski, w której, na granicy, złożyłem wniosek o azyl.
Granica Brześć/Terespol
17 marca wyruszyliśmy z Mińska pociągiem około godziny osiemnastej, do Brześcia dojechaliśmy około dwudziestej trzeciej. Podróż była bardzo długa, mieliśmy ją kontynuować z dwiema innymi osobami z niepełnosprawnością, którym organizacja Hope and Humanity również pomagała wydostać się z Białorusi. Od dwudziestej trzeciej do szóstej czekaliśmy na stacji na kierowcę, który miał przyjechać z nimi i zabrać nas razem na granicę. Podróżowałem również w towarzystwie Irakijki i jej dwóch małych córek oraz innego brata z Sudanu, z którym mieszkaliśmy razem pod opieką organizacji Hope and Humanity. Dotarliśmy do granicy Brześć/Terespol około siódmej, ale czas oczekiwania był tak długi, że dopiero o dwunastej trzydzieści strażnicy pozwolili nam przejść priorytetowo ze względu na zaświadczenia o niepełnosprawności naszych dwóch towarzyszy podróży.
Po dotarciu do punktu granicznego wszyscy wysiedliśmy, z wyjątkiem dwóch osób z niepełnosprawnością, i przyznam, że byłem przeraźliwie zestresowany. Kontrola naszych paszportów była tak surowa, że mnie i mojego przyjaciela z Sudanu zabrano do budki kontrolnej na białoruskiej granicy, w której dokładnie sprawdzono nasze dokumenty, w tym paszporty, daty wjazdu na Białoruś, czy jesteśmy osobami, które wjechały nielegalnie, krótko mówiąc: była to bardzo dokładna kontrola. Po kilku godzinach weryfikacji w końcu pozwolono nam opuścić Białoruś i stawić czoła pierwszemu punktowi kontrolnemu po stronie polskiej.
Po wielu pytaniach dotyczących celu naszego wjazdu i po naszych odpowiedziach, w których zapewniliśmy, że chcemy ubiegać się o azyl w Polsce, strażnicy zabrali nas na posterunek policji niedaleko granicy w Terespolu, na którym każdy z nas złożył wniosek o azyl. 19 marca dotarłem do Polski i złożyłem wniosek o azyl na granicy Terespol/Brześć.
Obecnie jestem w trakcie procedury ubiegania się o azyl, oczekuję na ostateczną decyzję w sprawie ochrony międzynarodowej, czy to w formie statusu uchodźcy, czy ochrony uzupełniającej. Po przybyciu trafiłem do Białej Podlaskiej, skąd po dwóch tygodniach przeniesiono mnie do ośrodka w Łukowie. Przebywam tam z Sudańczykiem oraz dwoma innymi braćmi z niepełnosprawnością, którzy pochodzą odpowiednio z Gwinei i Komorów.
Historia dopiero się zaczyna
Ta historia to tylko część tego, co teraz przeżywam. Unikam podsumowań, ponieważ jeszcze nie dotarłem do końca mojej podróży, którą jest uzyskanie statusu uchodźcy w kraju Unii Europejskiej. W końcu proszę czytelników, aby pomyśleli o migrantach z Białorusi. Gdziekolwiek jesteście, wasza pomoc jest mile widziana. Niech Bóg was błogosławi i niech działa przez was, aby nam pomóc.
„Nie wybraliśmy bycia migrantami, ale okoliczności sprawiły, że taki los nas spotkał”.
***
Wszystkie „Pamiętniki uchodźcze” dostępne także w wersji e-booka i audiobooka tutaj!
Papierowe wydanie będzie dostępne od stycznia w formie cegiełki na działania Grupy Granica.