fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Mazurekparty, czyli dalszy rozkład parlamentaryzmu

Okazało się, że budowana przez partie atmosfera konfliktu, politycznej wojny totalnej to zjawisko estetyczne, a nie etyczne. Ludzie, którzy perorują o Najwyższych Wartościach, traktują się jak przyjaciele lub znajomi z pracy. Jako pracownicy mają też wspólne interesy.
Mazurekparty, czyli dalszy rozkład parlamentaryzmu
ilustr.: Zuzanna Wicha

O „Mazurekgate” w krótkim czasie, jaki minął od urodzin dziennikarza, napisano już tak dużo, że w mediach społecznościowych pojawiają się błagalne apele o porzucenie „zmęczonego” na wskroś tematu. Trudno takim głosom odmówić zdrowego rozsądku – na tle innych bieżących spraw jej ranga jest przecież mikroskopijna. Czym są bowiem kontrowersje wokół listy gości na bankiecie u dziennikarza wobec narastająco twardej linii, jaką wobec Polski przyjmują instytucje europejskie, międzynarodowego i humanitarnego kryzysu na granicy białoruskiej czy nadchodzącej czwartej fali koronawirusa i uderzenia w szklany sufit liczby szczepień?

A jednak sprawa imprezy wywołała ogromne emocje. „Oburz” można rozumieć przez pryzmat studiów performatywnych: na krótką chwilę „opadły maski”, politycy „wyszli z roli”, a my „zajrzeliśmy za kotarę”. Widzowie-wyborcy uzyskali rzadki dostęp do kuluarów, zobaczyliśmy, jak znani z internetu, telewizji i radia aktorzy spędzają swój czas wolny. A mówiąc bardziej brutalnie: „plebs” na własne oczy zobaczył, jak naprawdę żyją i działają elity władzy, mediów i pieniądza. Skalę społecznych reakcji potęguje to, że sprawa potwierdza uprzedzenia i stereotypy, które jako społeczeństwo żywimy względem polityków. Według badań CBOS z 2019 roku uznaniem społecznym posłów darzy tylko jedna trzecia obywateli, a ministrów – nieco ponad ćwierć. Ciężko się dziwić, że ci Polacy, którzy przynajmniej w jakimś stopniu interesują się polityką, poczuli się oszukani. Okazało się, że starannie budowana przez partie atmosfera radykalnego konfliktu, politycznej wojny totalnej to zjawisko estetyczne, a nie etyczne. Ci sami ludzie, którzy przed kamerami i mikrofonami pompatycznie perorują o Najwyższych Wartościach, poza oficjalnymi sytuacjami traktują się jak przyjaciele lub znajomi z pracy. Jako pracownicy mają też wspólne interesy, o czym mogliśmy się przekonać przy okazji epopei z podwyżkami dla posłów i urzędników ministerstwa wysokiego szczebla.

Zdrada a wspólne wakacje

Przerwa na osobistą anegdotę ilustrującą podobną historię. Działo się to kilka lat temu, w okresie kolejnej fazy sporu o praworządność i trójpodział władz, która przechodziła właśnie z etapu krajowego (uchwalenie ustaw o Trybunale Konstytucyjnym i Krajowej Radzie Sądownictwa) na europejski (spór z Komisją Europejską i Trybunałem Sprawiedliwości UE). Czekając na wejście na wizję w roli gadającej głowy w jednej z ogólnopolskich stacji telewizyjnych oglądałem na ekranie ostrą kłótnię polityka partii rządzącej i jego opozycyjnego przeciwnika. Ton był podniosły, obie strony oskarżały się o antypolskie działania i zdradę interesów narodowych. Po zakończeniu nagrania obaj panowie natychmiast zmienili ton: nie dość, że natychmiast stali się dla siebie życzliwi i chętnie przystali na propozycję powrotu na Wiejską w jednej taksówce, to jeszcze beztrosko i zupełnie otwarcie zaczęli rozważać wspólne rodzinne wakacje zagraniczne. Początkowo zareagowałem rozbawieniem, po chwili tę reakcję zastąpiło trudne do wytłumaczenia zniesmaczenie.

Co charakterystyczne, zdecydowanie bardziej oburzeni obecnie są wyborcy opozycji. Wielu z nich przez ostatnie pięć lat uwierzyło (i dawało temu wyraz w masowych manifestacjach) w narrację o końcu demokracji, wyprowadzeniu Polski z Unii czy końcu stosowania międzynarodowego systemu ochrony praw człowieka. Nie musi to oznaczać, że wyborcy opozycji nienawidzą wyborców PiS-u bardziej, niż ma to miejsce w przypadku sytuacji odwrotnej. Bardziej przekonujące wydaje się tłumaczenie, według którego jest to spowodowane frustrującym poczuciem bezsilności – zarówno wadami i błędami aktualnej władzy, jak i nieskutecznością liberałów, konserwatystów i lewicowców w odsuwaniu Zjednoczonej Prawicy od władzy. Ten sentyment w znanym z lat świetności stylu wykorzystał zresztą Donald Tusk, który w upokarzający dla Tomasza Siemoniaka i Borysa Budki sposób (metodą „na teściową”) zmusił ich do samokrytyki i ustąpienia z pełnionych przez siebie funkcji partyjnych.

Parlamentaryzm więdnie

Historia z urodzinami Mazurka pokazuje, że podobna konfuzja jest dziś udziałem dużej części polskiego komentariatu. Wśród głosów krytycznych wobec krytyki pojawiają się takie jak na przykład Aleksandra Temkina, który (skądinąd słusznie) zwrócił uwagę, że w interesie nas wszystkich byłoby, gdyby politycy różnych opcji faktycznie utrzymywali ze sobą co najmniej poprawne i kulturalne relacje. W końcu, jeśli przyjmiemy, że poseł czy urzędnik wysokiego szczebla wykonuje zawód, to czemu mielibyśmy oczekiwać, że będzie zachowywać się inaczej niż przedstawiciele innych branż? Mimo osobistej sympatii dla tej perspektywy, o ile można bronić postawy wyrozumiałości wobec konkretnych bohaterów tej historii, o tyle niestety odsłania ona bardzo poważny problem.

Jaki? Oczywiście ustrojowy, związany ze stale malejącą rolą parlamentu w tworzeniu prawa i zarządzaniu krajem. Spektakularnym symbolem tego systemowego uwiądu jest to, że Mazurekparty odbywało się w tym samym czasie, kiedy bardziej pracowici i odpowiedzialni posłowie wciąż byli w pracy, to jest brali udział w obradach Sejmu. Dowcipnie całą sytuację podsumował szef Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś, który zakpił, że więcej posłów balowało u Mazurka, niż słuchało jego sprawozdania w Sejmie. Warto przy tym pamiętać, że chora sytuacja z trwającymi często do wczesnych godzin porannych obradami wynika w głównej mierze z faktu, że „Pierwszy Poseł RP” nie lubi pracować od godzin porannych i pod swoje „sowie” nawyki dostosowuje pracę najważniejszej instytucji w kraju.

Problem rozkładu polskiego parlamentaryzmu nie jest nowy, ale jego skala i tendencje mogą (i powinny) wprawiać w patriotyczną depresję. O patologiach takich jak „przepychanie” rządowych projektów z pominięciem nie tylko konsultacji społecznych, ale nawet poważnych debat nad prawem w Sejmie pisała w „Systemie Zamkniętym” z 2015 roku socjolożka (i późniejsza kandydatka PiS na Rzeczniczkę Praw Dziecka) Agnieszka Dudzińska. Od tego czasu sytuacja tylko się pogorszyła. Patologiczne wykorzystanie poselskiego trybu legislacyjnego (który umożliwia między innymi ominięcie pełnego procesu konsultacji społecznych), o którym z godną podziwu konsekwencją piszą autorzy Obywatelskiego Forum Legislacji działającego przy Fundacji Batorego, sprawia, że organizacje i ruchy obywatelskie mają mało powodów do wiary, że ich działalność przekłada się na stanowione prawo. Wymowne – i skandaliczne – są także przykłady jawnego naruszania zasad parlamentaryzmu: reasumpcje „przypadkowo” przegranych głosowań, nieregulaminowe zmiany miejsca głosowania spowodowane protestami społecznymi czy (co ostatnio wskazała w przypadku Urzędu Komunikacji Elektronicznej Komisja Europejska) zmienianie reguł odwoływania szefów niezależnych urzędów.

Targi związane z wyrzuceniem z koalicji rządzącej Jarosława Gowina pokazały, że Parlament pełni w Polsce tylko jedną funkcję: legitymizacji władzy najsilniejszej partii. W tym sensie coraz bardziej zasadne jest niestety pytanie, czy tego typu system można jeszcze nazwać parlamentarnym. Być może bardziej zasadne byłoby mówienie o modelu plebiscytowym, coraz bardziej podobnym do ustroju prezydenckiego znanego między innymi z Rosji, Turcji czy z II Rzeczpospolitej po Konstytucji Kwietniowej z 1935 roku. Aby jednak taka zmiana miała w pełni legalny charakter, potrzebne byłoby przeprowadzenie skomplikowanego procesu konstytucyjnego, z referendum włącznie.

Z powodu tych trudności dzisiejsza erozja i anomia najprawdopodobniej będzie się tylko pogłębiać. A nam, coraz bardziej biernym i zdemotywowanym obserwatorom, pozostanie tylko rytualne, symboliczne oburzanie się. I, zgodnie z logiką bezsilności, wyżywanie się na słabych, to jest politykach pozbawionych wizji pozwalającej na odgrywanie realnej roli w rządzeniu krajem.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×